Bernard Cornwell
Pieśń łuków. Azincourt
tytuł oryginału: Azincourt
tłumaczenie: Tomasz Tesznar
wydawnictwo: Esprit 2009
liczba stron: 600
wersja audio
czyta: Leszek Wojtaszak
muzyka: Stanisław Szydło
wydawnictwo: Aleksandria 2012
czas: 17h 22”
„W pewien zimowy dzień, tuż przed Bożym Narodzeniem roku Pańskiego 1413. Nicholas Hook postanowił popełnić morderstwo.”
Nie taję, że właśnie to zdanie, otwierające Prolog książki Pieśń łuków. Azincourt zwróciło, po równi jak i sam tytuł, moją uwagę zarówno na tę powieść, jak i na jej autora, Bernarda Cornwella. Jest on anglo-amerykańskim* pisarzem specjalizującym się w opowieściach historycznych, przygodowych i thrillerach. Azincourt z kolei to hasło równie rozpoznawalne dla każdego, kto interesuje się historią i wojskowością, jak Grunwald dla każdego Polaka. I choć Grunwald był starciem, w którym łącznie brały udział większe siły niż pod Azincourt, choć można wskazać wiele bitew o większym znaczeniu niż Azincourt, choć nawet w samym średniowieczu można wskazać bitwy cieszące się nie mniejszą niż Azincourt sławą, to jednak właśnie w tym ostatnim starciu jest coś wręcz magicznego, mistycznego.
Nie spotkałem dotąd żadnego opracowania na ten temat, ale moja teoria jest taka, że tak jak dekapitacja polskiej inteligencji w Katyniu i w czasie okupacji hitlerowskiej nie pozostała bez wpływu na dalsze dzieje Polski oraz jej obecny kształt, tak wyrżnięcie połowy szlachty francuskiej pod Azincourt, w tym najlepszych spośród najlepszych, najodważniejszych, najbardziej honorowych, stworzonych na przywódców i wojowników, przez co oczywistą koleją rzeczy więcej wpływów uzyskali ci, którzy przetrwali, czyli tchórze, cwaniacy i wszelkiego rodzaju dekownicy, nie pozostało bez wpływu na dalsze dzieje Francji, a w szczególności na przyszłość szlachty w tym kraju.
Jak pisze Sir John Keegan w The Face of Battle, „Azincourt to jedno z najżywiej oddziałujących na naszą wyobraźnię epickich wydarzeń w dziejach Anglii. [...] Jest to tryumf słabego nad silnym, zwycięstwo prostego żołnierza nad dosiadającym konia rycerzem i stanowczości nad pychą. [...] Jest to również opowieść o prawdziwej rzezi i okrucieństwie”. Nie zwlekając więc skorzystałem z akcji „Poleć książkę” w rawskiej bibliotece i zarekomendowałem do zakupu wersję audio tej pozycji.
Książki mówione występują zasadniczo w dwóch konwencjach – z jednym lektorem i z wieloma, co z reguły wiąże się z czytaniem z podziałem na role. Są też słuchowiska, taki teatr audio, gdzie w tle słyszymy odgłosy podobne do efektów dźwiękowych filmu. Wydawnictwo Aleksandria wymyśliło coś innego; przeczytanie książki powierzyło jednemu lektorowi, ale jego głos połączyło ze specjalnie skomponowaną na potrzeby tej interpretacji muzyką Stanisława Szydło, która ze zmiennym natężeniem stanowi tło i przerywniki dla głosu Leszka Wojtaszaka. Już po pierwszych minutach słuchania wiedziałem, że jest to strzał w dziesiątkę, pozwalający słuchaczowi w jednej chwili przenieść się w mroki średniowiecza.
Dodatkową korzyścią z wybrania wersji audio było, że nie czytałem notki wydawcy, która jest ewidentnym spojlerem, a czego może bym nie uniknął, gdybym sięgnął po druk, co z kolei mogłoby mi odebrać cześć frajdy z odbioru tego dzieła. Bo jak się okazało, to nie jest pierwsza lepsza masowa literacka produkcja, a prawdziwe dzieło. Ale po kolei...
Protagonistą jest wspomniany już Nicholas Hook, postać historyczna, podobnie jak niemal wszystkie osoby przewijające się w powieści. Poznajemy go jako młodego człowieka, który właśnie zamierza wejść w konflikt z prawem. Jak nietrudno się domyślić z tytułu książki, wydarzenia potoczą się tak, że wcześniej czy później i tak trafi on pod Azincourt. Droga ta nie będzie jednak ani krótka, ani prosta, łatwa i przyjemna. Wręcz przeciwnie i to sprawia, że warstwa przygodowa jest wciągająca i niezależnie od aspektów militarnych czy historycznych jest mocną stroną powieści. Już te trzy tematy, potraktowane wręcz po mistrzowsku – przygoda, historia i militaria, byłyby aż nadto wystarczające, by Pieśń łuków była godna polecenia. A jest przecież też w powieści ładny wątek miłosny, jest i waśń rodowa, prawość i podłość, a na tym jeszcze nie koniec.
Każde pokolenie jest inne, choć zarazem takie samo jak wszystkie poprzednie, i podobnie jest z epokami. Pisarz, który potrafi to pokazać wyczuwając specyfikę i klimat, w tym wypadku średniowiecza, to już coś, co wybija się ponad przeciętność i Bernard Cornwell w Azincourt udowadnia, że jest mistrzem w oddaniu atmosfery wieków średnich i połączenia tego obrazu z faktem, że ludzie tak naprawdę niewiele się przez wieki zmienili, choć zmieniła się perspektywa, z której postrzegają świat i sposób, w jaki ten obraz interpretują.
Średniowiecze było epoką chrześcijańskiego mistycyzmu, w której naprawdę wierzono, że człowiek, który słyszy głos Boga, świętego lub anioła, nawet jeśli nie nosi habitu, wcale nie musi być wariatem. Zamiast pytania o zdrowie psychiczne stawiano wówczas raczej pytanie, skąd pochodzi ten głos – ze strony boskiej, czy też piekielnej. Wierzono w widoczne działania Boga na ziemi i pewne okoliczności, których tutaj nie będę wymieniał, gdyż są pięknie wplecione w fabułę powieści, interpretowano wówczas jako widoczny dowód boskiej interwencji, co równie jak Szekspir** i angielska propaganda przyczyniło się do rozwoju nieśmiertelnej legendy Azincourt. Inna sprawa, że i dziś te fakty budzą zadziwienie i nawet jeśli uznamy je, zgodnie z duchem naszych czasów, za splot przypadków i niezwykły zbieg okoliczności, to nadal skłaniają do refleksji.
Zawsze boleję nad tym, że nasza literatura jest w swej zdecydowanej większości nieeksportowalna i nie ma szans na ukazanie naszego widzenia świata, w tym historii, innym narodom. Dwie lektury temu miałem na tapecie Taniec cieni Elżbiety Cherezińskiej i w porównaniu do Azincourt widać tego przyczynę. Jest nią przepaść w podejściu do tematu. W Tańcu cieni wpadki są infantylne, zadęcie propagandowe wręcz rażące, zwłaszcza w pierwszych chwilach lektury, a wiadomo, że pierwsze wrażenie, podobnie jak koniec, może położyć całość, gdyż najbardziej zapada w pamięć. By znaleźć błędy u Cornwella, o ile w ogóle są one błędami pisarza, a nie tłumacza, musimy w warstwie stylistycznej zejść aż do poziomu nie tyle błędów, co sporadycznych niezręczności w rozbudowanych, sienkiewiczowskiej niemal długości zdaniach, a w aspekcie faktycznym, merytorycznym, do niuansów na poziomie styku poprawności języka fachowego z poprawnością języka potocznego, jak w przypadku uniesionej przyłbicy***. Z drugiej strony, kilka razy, całkowicie niepotrzebnie, powtarzane są pewne sformułowania, choć nie wiem, czy jest tak w oryginale, czy też tylko w tłumaczeniu. Brytyjsko-amerykański pisarz nie ulega pokusie łatwej propagandy wiedząc, że prawdziwa chwała obroni się sama i nie ukazuje Anglików i ich króla jako ludzi bez skazy. Pycha, i inne przywary, jest ukazana po obu stronach frontu, podobnie jak wiara w to, że „Bóg jest z nami”, równie silna w obu stających do walki armiach, co jest zresztą regułą i w czasach nam współczesnych. Cornwell, jako jeden z nielicznych autorów, zauważa i ma odwagę wyartykułować ustami ojca Krzysztofa, duchownego i przyjaciela naszego protagonisty, w słowach „Bóg jest zawsze po stronie zwycięzcy” tę prostą prawdę, że to wynik starcia ostatecznie określa, która ze stron miała rację wierząc, że „Bóg jest z nami”. A w przypadku Azincourt nawet dziś trudno się powstrzymać od wrażenia, że bez pomocy boskiej Anglicy wygrać nie mogli, choć oczywiście dziś nawet większość wierzących powie, że po prostu tak się złożyło, co też daje do myślenia i o naszych czasach.
Wielka literatura wśród najbardziej docenianych dzieł ma wiele o wymowie jednoznacznie pacyfistycznej. Książka Bernarda Cornwella wpisuje się zdecydowanie w przesłanie, że wojna jest złem ostatecznym. Choć epickie opisy bitewne są wręcz porywające, choć czytelnik bez trudu identyfikuje się z bojowym uniesieniem, gdy ogarnia ono główne postacie powieści, choć lektura dostarcza autentycznych wzruszeń, w tym takich, które dziś nazwalibyśmy patriotycznymi, to jednak wszystko to przesłonięte jest faktem, że wojna, to tylko cierpienie i „mnóstwo poległych, i moc trupów, i bez końca ciał martwych... tak że o zwłoki ich się potykają ...”. Nie bez kozery też książka kończy się słowami Karola Orleańskiego, który pod Azincourt trafił do angielskiej niewoli: „Pokój to skarb, którego nie sposób przecenić.”
Opowieść ta, jak każda dobra książka o przeszłości, wybija czytelnikowi z głowy mit o dawnych dobrych czasach. I widać to szczególnie nie w czasie wojny, ale w scenkach z życia codziennego, które i w Azincourt znajdziemy. Może i nasze realia nie są idealne, ale też żadne wcześniejsze lepsze nie były.
W trakcie lektury powieści podobnych do Pieśni łuków nieodmiennie nachodzi mnie refleksja, iż są one potwierdzeniem tez naukowców dowodzących, że choć nasze mózgi przyswoiły niesamowitą w porównaniu do przodków wiedzę, to tak naprawdę w samej swej konstrukcji i działaniu pozostały na etapie co najwyżej kamienia łupanego. Wciąż bardziej cenimy dobro jednej tylko, ale znanej nam osoby, niż setek, a nawet tysięcy, anonimowych, i to nawet jeśli nie są to żywi ludzie z krwi i kości, a jedynie postacie z książek.
Dlaczego pewne dzieła literatury podobają się ludziom, nie tylko krytykom, i ich popularność nie zmniejsza się przez wieki, a inne idą w zapomnienie? Myślę, że różne są drogi do takiego ponadczasowego sukcesu. Sienkiewicz w Trylogii urzekł mnie stylem swej prozy, pięknym, a zarazem tak klarownym i plastycznym, że czytelnik obdarzony wyobraźnią nie tylko potrafi przedstawić sobie jak kto wyglądał i co rozbił, ale nawet zobaczyć całe bitwy i ich przebieg tak, że gdyby miał odpowiedni talent, to mógłby je namalować. To jednak za mało na wielki międzynarodowy sukces. Jedną z dróg do niego jest, by książka była jak pieśń. U Mistrza Henryka była to oczywiście pieśń patriotyczna, polska, więc nigdy Trylogia nie była i nie będzie niestety dziełem popularnym na skalę międzynarodową. Wspomniany Turniej cieni, dla przykładu, w ogóle żadną pieśnią nie jest. Nasuwa się za to porównanie do Krzyżowców Jana Guillou. Jest to też opowieść patriotyczna, ale choć opowiada legendę o powstaniu Szwecji, to tak naprawdę jest pieśnią kawalerzysty i miecza. Pomijając inne zalety Krzyżowców, szwedzki autor tak potrafił pokazać związek między jeźdźcem i jego koniem, że musi ona poruszyć serce nawet kogoś, kto nigdy na koniu nie jeździł i nigdy tego zwierzęcia nie dotykał. Azincourt zaś, to naprawdę pieśń łuków. Nie tylko w sensie historycznym, w sensie pieśni, która budziła przerażenie Francuzów, ale sensie przekazania tego, co to wówczas znaczyło być łucznikiem; jak dumni i świadomi swej potęgi mogli być wówczas angielscy łucznicy, którzy poza tym byli przecież ludźmi z dołów społecznych, jeśli nie w ogóle z marginesu. Również jak byli znienawidzeni przez wrogów, ale przede wszystkim w sensie więzi, jaka się tworzyła między łucznikiem i jego bronią, podobnej do specyficznej relacji między kawalerzystą i jego koniem czy snajperem i jego karabinem.
Autor włożył w merytoryczne przygotowanie powieści ogrom pracy i to widać, słychać (w końcu to był audiobook) i czuć (w sercu czytelnika). Dołączył też krótką, ale interesującą notkę historyczną na zakończenie. Gdy jednak lekturę kończymy, całość wymyka się jednoznacznym ocenom. Co jest wyznacznikiem tej książki? Warstwa przygodowa, moralna, historyczna? Naturalistyczne opisy krwawych jatek, czy wątek miłości rozkwitającej pośród okrucieństw? Sprawy wiary czy władzy? Walki dobra ze złem? Pacyfistyczne przesłanie czy coś jeszcze innego? Może jej siła leży właśnie w tym, że jako całość jest niemal doskonała. Ten polski tytuł, Pieśń łuków, jest trafiony w dziesiątkę, bo opowieść o Nicholasie Hooku i jego drodze do Azincourt jest pieśnią o tytanach tamtych czasów, ludziach długich łuków (longbow men), którzy choć nie spowodowali, to zapoczątkowali schyłek poprzedniego pokolenia herosów – zakutych w stal rycerzy. Pieśnią porywającą, doskonałą, w której każdy chyba znajdzie coś dla siebie. Choć na pewno do Potopu czy Krzyżowców Guillou będę wracał częściej, gdyż ich lektura daje więcej przyjemności i zawsze wprowadza mnie w prześwietny nastrój, to może właśnie jest to jednak dowodem, że Azincourt jest wierniejsza realiom średniowiecza i bliższa prawdy historycznej. Absolutnie i całym sercem polecam
Wasz Andrew
* Bernard Cornwell (ur. 23 lutego 1944 w Londynie) – brytyjski pisarz, autor thrillerów i powieści historycznych, mieszkający na stałe w USA. Urodzony w Londynie w 1944 roku, matka była Angielką, zaś ojciec kanadyjskim lotnikiem. W dzieciństwie został adoptowany przez angielską rodzinę. Karierę zaczynał jako dziennikarz BBC. Zakochał się w Amerykance i wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Nie uzyskawszy pozwolenia na pracę, zajął się pisaniem – tylko to zajęcie nie wymagało posiadania zielonej karty. (za Wiki)
*** Henryk V (ang. Henry V) – kronika autorstwa Williama Shakespeare'a napisana około 1599 roku, jest częścią drugiej tetralogii. Opisuje losy syna Henryka IV, króla Henryka V, a także wydarzenia wokół bitwy pod Azincourt podczas wojny stuletniej. (za Wiki)
** Mówiąc „walczyć z podniesioną przyłbicą”, popełnia się błąd językowy, gdyż prawidłową formą jest „walczyć z otwartą przyłbicą”, czyli z podniesioną zasłoną hełmu zwanego przyłbicą. (...) Niepoprawna forma wdarła się na tyle mocno w polszczyznę, że niektórzy poloniści (między innymi Katarzyna Kłosińska, członek Rady Języka Polskiego) ją sankcjonują. (za Wiki)
Słowna skala ocen:
- beznadziejna
- bardzo słaba
- słaba
- może być
- przeciętna
- dobra
- bardzo dobra
- rewelacyjna
- wybitna
- arcydzieło
Objaśnienie "otwartej przyłbicy" cierpi nieco na dwuznacznym fragmencie "zasłoną hełmu zwanego przyłbicą"... Chyba lepiej byłoby od razu napisać, że przyłbica to hełm ;)
OdpowiedzUsuńCornwella nic jeszcze nie czytałem, ale widzę, że to autor w sam raz dla uzależnionych od długich serii - szkoda tylko, że ta o Sharpie nie jest dalej w Polsce wydawana.
Sharpa jeszcze nie czytałem, ale polska polityka wydawnicza wciąż mnie zadziwia i przyprawia o rozpacz. Knoty się promuje, perełek w ogóle się nie wydaje, wydaje się serię od któregoś tomu, do któregoś tomu, albo w ogóle według jakiegoś klucza rodem z enigmy. No, ale trudno w kraju, w którym o każdej prawie rzeczy można powiedzieć, że jest chora, oczekiwać, iż akurat rynek wydawniczy będzie całkiem zdrowy...
Usuń