oryg. vol. I: Steel and Snow
część 2: Krew i złoto
oryg. vol. II: Blood and Gold
tłumaczenie: Michał Jakuszewski
seria/cykl wydawniczy: Pieśń Lodu i Ognia (ang. A Song of Ice and Fire)
wydawnictwo: Zysk i Spółka 2013/2014
stron 736 +636
Nawałnica mieczy, trzecia powieść epickiej serii Georga R. R. Martina Pieśń Lodu i Ognia* została podzielona na dwie części – Stal i śnieg oraz Krew i złoto. Gdy wziąłem je do ręki, uderzyła mnie nieuchronność tego zabiegu. Każda z nich sama ma taką objętość, że można by ją podzielić na tomy, a w jednej książce nie dałoby się ich zmieścić, chyba że druk by był tak mały, iż do wydania dołączano by lupę.
Wielce zadowolony z lektury poprzednich odsłon cyklu, od razu zabrałem się do czytania. No i znów mnie wciągnęło. Początkowo obawiałem się o to, czy autor utrzyma równy poziom, jaki prezentowały dwie pierwsze powieści, czy nie zawiodę się tak, jak na Franku Herbercie, który wykreował piękny świat, ale tylko pierwsza powieść cyklu w nim się rozgrywającego jest naprawdę mistrzowska, druga już tylko bardzo dobra, a każda dalsza słabsza i bardziej nużąca. W miarę jak pochłaniałem kolejne kartki opowieści Georga R. R., przekonywałem się, że syndrom Diuny, przynajmniej póki co, Martinowi nie grozi. I tak było aż do końca Stali i śniegu. Krew i złoto przewartościowało moje sądy. George dopiero się rozkręcał! Zaskoczył mnie totalnie i jego notowania wprost poszybowały w górę. Jak do tego doszło, o tym za chwilę, ale najpierw mała dygresja.
Już przy Starciu królów, drugiej powieści serii, ostrzegałem, iż nie jest to cykl, który można czytać na wyrywki. Stopień komplikacji, ilość postaci, wątków i zawiłość intrygi jest taka, że aby cokolwiek zrozumieć, nie mówiąc o delektowaniu się lekturą, koniecznie trzeba zacząć od początku i iść po kolei przez wszystkie stronice, rozdziały, tomy i powieści. W dodatku trzeba cały czas uważać, wystarczy bowiem chwila dekoncentracji, by się pogubić kto jest kto. A i tak, nawet najbardziej uważnemu czytelnikowi, czasami pomocne okazują się mapki i dramatis personæ zamieszczone na końcu każdego tomu.
Co jest takiego w tych opasłych tomiszczach, iż naprawdę zachwyciły właśnie mnie, który za fantasy niespecjalnie przepada, dla którego Tolkien jest infantylny, a Andre Norton wydaje się sztampą?
W Nawałnicy mieczy mamy to wszystko, co urzekło mnie w poprzednich powieściach Pieśni. Oryginalnie i niezwykle spójnie wykreowany świat w klimatach średniowiecznych, wzbogaconych o sferę baśniową, z warstwą nadnaturalnych mocy. Ogromne krainy, zróżnicowane i zaludnione mnogością istot, zarówno z tego, jak i nie z tego świata. Glob, którego centrum stanowi wielki kontynent Westeros, podzielony na część cywilizowaną, składającą się z siedmiu królestw, do niedawna połączonych w jedno, a teraz znów podzielonych i walczących o dominację, oraz dziką, owianą mgłą niewiedzy północ, oddzieloną od cywilizacji Murem, przy którym Wielki Mur chiński wydaje się malutki. Nowatorsko wykreowane królestwa autor zdołał zasiedlić prawdziwym mnóstwem różnorodnych istot, od znanych już w kanonie fantasy, po całkowicie nowe. Stworzył spójną i przekonującą mechanikę utrzymującą tę rzeczywistość w ruchu, co jest sztuką nieczęsto spotykaną, zwłaszcza w utworach dłuższych, które tym bardziej obnażają wszelkie niedostatki tła, im są bardziej rozbudowane. Jakby tego mało, Martin wykreował zróżnicowane społeczności, które posiadają, zgodnie z najnowszą wiedzą socjologiczną, swoje odrębne cechy, stosownie do warunków i okoliczności, w których żyją. Na poziomie jednostkowym aż podziw bierze dla odwagi i oryginalności, jaką pisarz wykazał się w tworzeniu postaci, sięgając zarówno po charaktery i fizyczności, które wydają się aż zbyt schematyczne, jak i takie, które wydają się nazbyt oryginalne. No i oczywiście wszystkie pośrednie między nimi. Jak w życiu. W dodatku, w miarę poznawania kolejnych powieści, możemy, niczym podglądacz zafascynowany psychologią społeczną, obserwować jak nasi bohaterowie się zmieniają. Zarówno zewnętrznie, wewnętrznie, jak i w świadomości społecznej. Niczym w dzisiejszych mediach, gdzie osoby dziś pierwszoplanowe, nagle znikają w niepamięci, a nowe gwiazdy wciąż się pojawiają na miejscu starych. Perełką jest też coraz bardziej uwidaczniające się z każdą kolejną powieścią, jak różne mogą być oceny tego samego człowieka dokonywane przez różne osoby, w różnym czasie czy różnych okolicznościach. Jak zmienne mogą być nawet oceny samego siebie dokonywane w odmiennych warunkach. Niektóre postacie są wręcz tragiczne, w rozumieniu najlepszych tradycji wielkiej literatury. Chcą dobrze, a wychodzi jak zwykle, muszą przeć naprzeciw strasznym przeznaczeniom i brać udział w grach, których zasad ani kluczowych uczestników nie znają. Kiedyś mówiono, że podejmując decyzje wybieramy ich konsekwencje. Dziś psychologia społeczna uczy, że czasami to konsekwencje wybierają nas. Widać, że autor jest na bieżąco albo jest bardzo bystrym obserwatorem życia i ludzi.
Jesteśmy przyzwyczajeni, iż najpóźniej ze śmiercią ostatniego głównego bohatera opowieść się kończy. To odbicie naszego złudzenia, że bez nas świat nie może istnieć, że coś z nas musi trwać wiecznie, skoro świat nadal będzie. Martin odziera nas z tej nadziei. Główni bohaterowie, nie mówiąc już o postać drugoplanowych, giną masowo, a ich miejsce zastępują inni, tak jakby poprzednich nigdy nie było. Po dawnych królach i herosach pozostają tylko legendy, pieśni i opowieści historyków, wszystkie najczęściej mniej lub bardziej fałszywe. Pisarz robi to w sposób niesamowicie wyważony. Tak jak w realnym świecie – gdy jest zapotrzebowanie wodza, na miejsce utraconego zaraz pojawi się nowy. Podobnie z władcami, mędrcami czy kapłanami, a nawet Bogami.
Mówiąc, że Martin w Nawałnicy mieczy naprawdę rozwinął skrzydła miałem na myśli wiele aspektów. Również i ten, że w tym razem pożegnamy wyjątkowo wiele postaci. Zarówno tych, które polubiliśmy, jak i tych, których nie będziemy żałować. Na szczęście, jak to w powieści, nie giną wszyscy. Na razie. To masowe umieranie nastąpi zarówno w wyniku wielkich bitew oddanych z dynamiką i rozmachem godnym Krzyżowców czy Potopu, a może nawet lepszych, jak i tajemnych machinacji, zdrad i skrytobójstwa.
Niespodziewane zwroty akcji. Slogan reklamowy zgrany do szczętu. Wyjątkowo jednak w tym przypadku jest prawdziwy w pełni. W dodatku jest coś, czego nie spotkacie ani u Tolkiena, Herberta czy Sapkowskiego. Niespodziewane wolty fabuły. Czytelnika zaskakują nie tylko wydarzenia, ale i sama intryga. Już się wydaje, że wiadomo, kto był marionetką, a kto pociągał za sznurki, aż tu nagle trzeba starą wiedzę odrzucić i przyswoić nową. Już się wydaje, że wiadomo kto jest zły, a kto dobry i do czego kto zmierza, a tu nagle zmiana – znów trzeba wszystko układać od nowa. W dodatku, jak w realu, święci i herosi nie są bez skazy, a tylko o kanalie zepsute do szpiku kości dość łatwo. To nowa jakość i całkiem nowy poziom stanowiący ewenement, nie tylko w tym dość w końcu infantylnym gatunku jakim z reguły jest fantasy.
Kto przeżyje, a kto padnie od miecza, strzały czy trucizny, oczywiście nie zdradzę. Zapewniam jednak, że na pewno nikt z Was nie obstawi jak należy. Przekonajcie się sami, bo zaprawdę powiadam Wam – warto sięgnąć po Pieśń Lodu i Ognia. Ja już marzę o kolejnym spotkaniu z Westeros
Wasz Andrew
Ps. Nie zapominajcie o ankiecie na ulubioną postać cyklu (prawa szpalta na dole)
* saga Pieśń Lodu i Ognia* (ang. A Song of Ice and Fire)
Bardzo to lubię u ciebie, że nie zdradzasz szczegółów fabuły, nie boję się czytać twoich recenzji.
OdpowiedzUsuńJak tak dalej pójdzie kupie tę "Grę o tron' bo kolejki w bibliotece są zbyt długie.
Jednym słowem 'valar morghulis'.
Valar Dohaeris.
UsuńZawsze podziwiałem i będę podziwiać autorów, którzy z gracją dobrego tkacza potrafią rozwinąć wiele wątków i cały czas je kontrolować, plącząc je ze sobą wyłącznie w sposób zaplanowany. Wieloaspektowość świata wykreowanego przez Martina brzmi bardzo kusząco :)
OdpowiedzUsuńNa pewno jest to literatura dużo mniej wymagająca od czytelnika, niż Twoja ostatnia. W końcu to kanon typowo rozrywkowy. Aż dziw, że daje więcej do myślenia i ma w sobie ten sznyt, którego brakuje nawet wielu dziełom z aspiracjami do wielkiej sztuki.
UsuńJejku, muszę wreszcie przeczytać. Ale tomiska... Tak czy siak, w bibliotece u mnie muszę na nią poczekać - ta seria ma wzięcie. Na pewno chętnie po nią sięgnę. To ginięcie bohaterów i zastępowanie ich nowymi jest niesamowicie ciekawe - muszę się przekonać sama co o tym wszystkim myśleć. Zaintrygowałeś mnie,
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie wszyscy giną :) Jak to na wojnie :)
UsuńNie czytałam jeszcze sagi - trochę nad tym ubolewam. Próbowałam już raz zagłębić się w lekturze Gry o Tron - jednak mnogość wątków i postaci mnie pokonała - poddałam się. Jednak ciągle mam nadzieję, że kiedyś jeszcze wrócę do tego cyklu nieco silniejsza - może się wtedy uda ;)
OdpowiedzUsuńNic na siłę. Jest tyle innych naprawdę fajnych rzeczy. Z podobnych zdecydowanie polecam Krzyżowców Guillou. Co prawda nie ma w nich magii, ale...
UsuńWidzę, że ktoś tu uwielbia PLiO tak samo jak ja :D Niestety ja ze względów finansowych mam przerwę w czytaniu i Nawałnicy jeszcze nie skończyłam :c Jest to seria jak dla mnie na tyle specyficzna i oryginalna, że można ją albo kochać, albo nienawidzić. Ja jestem na szczęście w tej pierwszej grupie ;)
OdpowiedzUsuńsklep-z-pamiatkami.blogspot.com
Nie wiem jak można nienawidzić zwykłej powieści. Jeśli mi się coś nie podoba, to się po prostu nie podoba. Żeby nienawidzić to chyba trzeba czegoś więcej? Znasz kogoś, kto nienawidzi PLiO?
UsuńPS Oddałam głos w ankiecie, jednak nie wyświetlają się wyniki. Jest napisane nawet, że nie oddano żadnego głosu o.O
OdpowiedzUsuńFaktycznie, coś się zepsuło. Wcześniej działało, a teraz przestało. Chyba skasuję, bo to jakiś felerny gadżet. Może przy krótkoterminowych ankietach działa dobrze, ale tu się nie sprawdził. Dzięki za zwrócenie uwagi. Szkoda, że tak wyszło.
Usuń