...liszka a niewiasta to najzdradliwsze stworzenie na świecie.
W dzień swego ślubu Evie Bradley, choć córka nowobogackiego, to jednak dziedziczka jednej z największych fortun w Wielkiej Brytanii, przy tym piękna, błyskotliwa, charyzmatyczna, pełna życia i przyciągająca niczym magnes nie tylko mężczyzn, skacze do morza z klifu, nad którym odbywa się jej wystawne przyjęcie weselne. Świadkowie tej tragedii nie zdążyli powstrzymać panny młodej. Pozostawiła na tym padole łez niepocieszonego wdowca Richarda, który jeszcze chwilę wcześniej był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie oraz przyjaciółkę Rebekę, o której z wzajemnością mówiła, że są połówkami tej samej całości.
Co prawda policja i straż przybrzeżna nie mogą odnaleźć ciała, ale to nic dziwnego – na tych wodach, przy takiej pogodzie... Te prądy morskie, skały pod klifem... Świeżo upieczony małżonek i jednocześnie wdowiec pogrąża się w rozpaczy, ale nie może rozpocząć przeżywania żałoby ani tym bardziej powrotu do normalności, gdyż podobnie jak policja dręczony jest przez niepewność. Nie wie co ukochaną popchnęło do tak dramatycznego kroku, a do tego po pierwszym okresie, w którym jedynymi opcjami były nadzieja i rozpacz wynikające z dylematu czy było to udane samobójstwo, czy też jednak Evie jakimś cudem odnajdzie się żywa, z czasem zaczyna też rozważać, być może podobnie jak i policja, czy nie było to zabójstwo, porwanie, albo... mistyfikacja. W dodatku, o ile dla niego jest to tylko targającą serce zagadką, to dla policji jest sprawą, w której musi być oczywistym głównym podejrzewanym.
Co dalej tradycyjnie nie będę zdradzał. Tym razem nie tylko dlatego, że mam taką zasadę, by nie spojlerować, ale również z tego powodu, iż byłaby to zbrodnia na czytelnikach. Niezwykle oryginalna, w głównym zarysie prosta, zwłaszcza gdy już się ją pozna, ale powalająca, gdy się ją chce rozwikłać przed czasem, intryga jest wielkim autem powieści Jenny Blackhurst. Na tym niezbyt skomplikowanym głównym wątku pisarka stworzyła bardzo interesująco rozbudowaną fabułę, którą po mistrzowsku wykorzystała wygrywając przeciwko swym bohaterom i czytelnikom wszystkie jej atuty. A jest ich sporo.
Jenny Blackhurst, z wykształcenia psycholog, jest dość intrygującą współczesną brytyjską pisarką. Nie udaje, jak co poniektórzy autorzy budujący swe wejście na rynek na osobistej „tajemniczości”, że chce być anonimowa, ale jednocześnie w internecie nie znajdziecie o niej zbyt wielu informacji, co jest bardzo dziwne, gdyż sądząc po tym, co pokazała w Nocy, kiedy umarła jest to prawdziwa wschodząca Gwiazda brytyjskiej powieści z pogranicza thrillera, kryminału i powieści psychologicznej. Gwiazda w pełnym, pozytywnym znaczeniu tego słowa i to pisanego wielkim G. Dzieło jej jest w pełni dojrzałe, dopracowane i sięga po dość oryginalny sposób pierwszoosobowej narracji, który dość zaskakuje, gdyż nieczęsto zdarza się w tym gatunku i raczej kojarzony jest z „ambitniejszą” literaturą. Powieść podzielona jest, choć są wyjątki od tej reguły, na rozdziały przypisane głównym postaciom, czyli nieszczęsnej pannie młodej, jej mężowi i przyjaciółce, co wiąże się ze zmienną perspektywą, stylem i klimatem. Z chronologią jest jeszcze ciekawiej, bo o ile linia czasowa Richarda jest zasadniczo postępowa, a linia Evie retrospektywna, to narracja Rebeki rzuca się raz w przód, raz w tył, spajając pozostałe. Jakby tego było mało, później i w pozostałych wątkach zaczyna się żonglowanie czasem, przy czym jest to zrobione w sposób absolutnie naturalny, przekonujący, wręcz niezbędny, by po mistrzowsku sterować zainteresowaniem czytelnika, jego uczuciami i podejrzeniami. Oczywiście, znajdą się tacy, którzy powiedzą po zakończeniu lektury, że się domyślali, a nawet wiedzieli, co i jak, ale to bzdury. Powieść poprowadzona jest z wielkim wyczuciem realizmu i niemal do końca pootwierane są różne furtki, które mogą sprawić, że każde zakończenie, każdy scenariusz może się okazać tym prawdziwym. Można więc przewidywać możliwe scenariusze, ale stawianie na któryś wybrany to tylko loteria, nie wiedza.
Na wielką uwagę i docenienie zasługują też postacie i sytuacje, w które są one uwikłane. Przekonujące aż do bólu, niejednokrotnie niejednoznaczne moralnie, wywołują w czytelniku odwieczne kardynalne pytania o równość życiowych szans, wolną wolę, prawo do szczęścia, moralność, uczciwość. O to, co bardziej nas determinuje – nasze działanie czy przeznaczenie. O to, czy zdrada może być moralnie usprawiedliwiona. Czy podłość może być do przyjęcia, jeśli ktoś nie ma żadnych innych życiowych atutów. I tak dalej, i tak dalej...
Blackhurst po mistrzowsku łączy wszystkie warstwy powieści, od psychologicznej i socjologicznej, po obyczajową i kryminalną, cały czas stopniując napięcie i budząc w czytelniku narastającą detektywistyczną ciekawość, zmuszając jego prywatny proces wykrywczy zmierzający do ustalenia who is who i o co naprawdę chodzi do ciągłych wolt i przeformułowywania hipotez. Już dawno nie miałem do czynienia z tak pobudzającym do myślenia kryminałem, który zresztą równie dobrze można zaszufladkować jako thriller czy powieść psychologiczną.
Ciekawe są na przykład rozważania na temat odkrywania i formowania własnego ja ukryte w historii jednej z głównych postaci, które można podsumować cytatem: -Musisz patrzeć na świat własnymi oczami i nie pozwól, by świat kiedyś to zmienił. Z tym wiąże się jednak pytanie o to, co mają zrobić ludzie, którzy nie mają własnego ja i potrafią żyć tylko życiem innych, tak jak kolejna z głównych bohaterek. I co mają zrobić ci skąpiej przez los obdarzeni, gdy muszą się zmierzyć w grze sprzecznych interesów z kimś obdarzonym przebojową, w pełni ukształtowaną, w pełni samoświadomą i atrakcyjną dla innych osobowością lub fizycznością.
Wielce interesujące są też ukryte w charakterach powieściowych postaci spostrzeżenia, które zwykle większości z nas uciekają i w literaturze, i w życiu. Każdy na przykład uważa, że niezdolność do odczuwania uczuć jest patologią, ale ilu zauważa, że przesada w drugą stronę też może prowadzić do katastrofy?
Lektura powoduje także refleksje, które na pewno nie były zamiarem autorki, a które są dodatkowym atutem powieści. Na przykład u mnie obraz stosunków w dobrej angielskiej szkole kazał pomyśleć nad paradoksem, którym jest porównanie polskich szkół z czasów PRL i obecnie. Wtedy, w tym niemoralnym ustroju, w szkołach zasadniczo nie było ani grupowego znęcania się nad słabszymi, ani licytacji na status materialny, nauczyciele nie bali się uczniów i wszystko było normalnie, a teraz w szkołach, niczym w zakładach penitencjarnych, mamy wszelkie patologie życie więziennego począwszy od kamer, ochroniarzy, rewizji i konfiskowania komórek aż po typowo więzienne zachowania międzyludzkie. Inna sprawa, że po wysłuchaniu do końca Nocy, kiedy umarła, zastanawiam się, czy pochopnie nie rozciągałem dotąd mojego przeświadczenia o zdrowych stosunkach społecznych tamtych szkół na całą populację uczniów. Może powinienem ograniczyć się do męskiej części ferajny, bo kto wie, co się działo pod powierzchnią w tej ładniejszej części... Dobrze chyba mawiał Zagłoba, że liszka a niewiasta to najzdradliwsze stworzenie na świecie. Przynajmniej takie wnioski można wyciągnąć z Nocy.
No właśnie – to świetna lektura dla mężczyzn – być może nawet nie podejrzewamy, co dzieje się „w drugiej połowie klasy”. A biorąc pod uwagę, że coraz więcej facetów jest bardziej zniewieściałych niż baby, to....
Anna Szawiel, która użyczyła swego głosu wersji audio, wykonała kawał dobrej roboty i choć zdarzyły się bardzo sporadyczne, ale za to ewidentne błędy, które niezależnie od przyczyny ich powstania powinny być usunięte w procesie czytania przez lektorkę, chyba że to są właśnie jej wpadki, to jednak było naprawdę świetnie.
Nie tylko, że polecam tę powieść każdemu, ale i uważam, że w ogóle warto się zainteresować twórczością Jenny Blackhurst. Już przesuwam kolejną jej książkę na górę na liście moich priorytetów. I coraz bardziej mnie intryguje, dlaczego tak mało w sieci informacji o pisarce. Jeszcze raz zapraszam do lektury Nocy, kiedy umarła – to nie tylko jeden z kryminałów, ale w ogóle jedna z lepszych powieści, jakie miałem w ręku.
Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuń