Śmierć Komandora. Pojawia się idea
Haruki Murakami
Protagonista to malarz abstrakcjonista, który zarabia na utrzymanie jako portrecista. Mimo iż tworzenie wizerunków traktowane jest przez niego jako konieczność i praca zarobkowa, to w dziedzinie tej uzyskuje biegłość zapewniającą mu uznanie współpracowników i klientów (w powszechnej opinii artysta posiada (…) zdolność dotarcia wprost do serca malowanego i instynktownego uchwycenia tego, co się w nim kryje [4]). To właśnie malarstwo oraz tytułowy obraz (Śmierć Komandora) odgrywają najważniejszą rolę w powieści – w połączeniu z samotnością i dobrowolną izolacją okazują się one kluczem do tego, by wyrwać się ze zgiełku dnia powszedniego, zapomnieć o towarzyszącej nam nieustannie presji nakazującej żyć szybko oraz intensywnie, i przystanąć na moment po to, by wsłuchać się w subtelne sygnały wysyłane przez naszą podświadomość oraz otaczającą nas rzeczywistość.
Tak jak i w innych utworach Murakamiego, to otwarcie się na spływające do naszego umysłu bodźce jest jednoznaczne z wpuszczeniem do swojego świata wszelakiej maści osobliwości – bohater, który biernie poddaje się płynącemu nurtowi zdarzeń akceptuje fakt, że do realności cieniutkim strumieniem zaczyna wlewać się niezwykłość (Czułem coś w rodzaju lekkiej rezygnacji, że wszystko wymyka mi się z rąk [5]), pozostając przy tym bezradnym, przy wszelkich próbach wyjaśnienia przyczyn zachodzących wypadków (To przypominało układanie puzzli z brakującymi kawałkami [6]).
Cały zaś proces postępującego oniryzmu, czyli coraz mocniejsze przeplatanie się jawy i snu, odpowiada wewnętrznej przemianie, której stopniowo ulega bezimienny protagonista – wydaje się, że celem owej metamorfozy jest zerwanie krępujących nas łańcuchów rzeczy drobnych i nieistotnych, ale kradnących nasz bezcenny czas i bardziej świadome trwanie, dzięki czemu możliwe stanie się docenienie ulotność i piękna danej chwili.
Materią, z której Murakami tka swoją opowieść są motywy znane z poprzednich powieści. Istotną funkcję spełnia lustro oraz to, co skrywa w sobie poza naszym odbiciem. Pełna symbolizmu jest studnia, która z jednej strony kojarzy się z trumną czy bezgraniczną samotnością, z drugiej zaś może stanowić miejsce odosobnienia, w którym można odciąć się od otoczenia, by w spokoju oddać się rozważaniom i refleksjom. Ponadto postacie zamieszkujące karty Śmierci Komandora muszą zmagać się ze stratą, z którą trudno się pogodzić. Haruki Murakami jest też powtarzalny w kwestiach tak drobnych jak meble – wygodny fotel czy kanapa (Ani zbyt twarda, ani zbyt miękka [6]) można już chyba uznać za znak firmowy Japończyka.
Summa summarum, Śmierć Komandora. Pojawia się idea to książka, która nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle dotychczasowych literackich osiągnięć Harukiego Murakamiego. Czytelnicy, których specyficzny styl żelaznego kandydata do Nagrody Nobla nieco razi, będą zarzucać Japończykowi wtórność, zaś oddani fani prawdopodobnie będą cieszyć się z możliwości obcowania z płodem zawierającym wszystkie cechy znamienne dla prozy pisarza. W moim odczuciu książka – parafrazując nieco styl samego autora – nie jest ani zła, ani dobra. To po prostu kwintesencja tego, do czego zdążył przyzwyczaić nas Murakami, tzn. jest ona swoistym przypomnieniem, że konieczne jest (…) wytężanie słuchu i wzroku, by uczynić ewidentnym to, co było ukryte [7]. To także uświadomienie nam, że (…) często się zdarza, że trudno jest uchwycić granicę między rzeczywistością, a nierzeczywistością [8].
Ja jakoś nie mogę się przekonać do jego twórczości :)
OdpowiedzUsuńMurakami jest bardzo specyficzny. Na pewno nie jest typowo japońskim pisarzem, ale jego twórczości nie sposób przyrównywać do prozy europejskiej czy amerykańskiej. Facet ma swój niepowtarzalny styl, zresztą bardzo eklektyczny i dla jednych jest on nieznośnie irytujący, a dla innych wręcz cudowny. Ja jestem gdzieś po środku ;)
UsuńA jakie książki Murakamiego czytałaś?
A ja tęsknię czasem do klimatu jego powieści, mam ochotę na zanurzenie się w nierzeczywistości, ale tylko wtedy, gdy jest ona blisko rzeczywistości, gdy granica jest bardzo płynna. Gdy autor skręca bardziej w stronę science-fiction wtedy podoba mi się jakby mniej i nie ma tego efektu, że czuję się jakbym płynęła z tym słowami, zdaniami, historiami. Moim zdaniem (i pewnie nie tylko moim) proza Murakamiego jest trochę jak kompozycja muzyczna, z powtarzającymi się frazami lub jak etiuda filmowa wykorzystująca stale te same obrazy.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, Ambrose, uważam Cię za eksperta w wyjaśnianiu (i chyba też odczuwaniu) prozy Murakamiego. Pięknie o niej piszesz, już nie po raz pierwszy z przyjemnością czytam :-)
Mam podobnie. Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota, by wrócić do światów, które kreuje Murakami. Wiem dość dobrze, czego mogę się po nich spodziewać, czego oczekiwać, z czym przyjdzie mi się spotkać. I faktycznie, jest to rodzaj etiudy z powtarzającymi się frazami, ale większość z nich jest na tyle sprawnie napisana, że obcowanie z nimi jest formą przyjemności.
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa - to motywacja do dalszego pisania ;)
Ja lubię od czasu do czasu w tym klimacie się zanurzyć, więc pewnie prędzej lub później i po tę powieść sięgnę.
OdpowiedzUsuńHa, to słowo "zanurzyć" zdaje się być b. adekwatne, bo obcowanie z prozą Murakamiego trochę przypomina pływanie w basenie. Znane i przyjemne uczucie, więc warto do niego wracać ;)
UsuńCo do mnie, znam autora z jednej tylko książki – „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. Zastanawiam się nad sięgnięciem po „Zawód: powieściopisarz”. Czy masz te eseje w najbliższych planach? :)
OdpowiedzUsuńNa półce mam jeszcze trylogię "1Q84", więc prawdopodobnie to ona pójdzie na pierwszy ogień, ale przyznaję, że "Zawód: powieściopisarz" także wydaje mi się lekturą dość ciekawą. Nie wiem niestety, kiedy po nią sięgnę ;)
Usuń