Larry McMurtry
Na południe od Brazos
tytuł oryginału: Lonesome Dove
tłumaczenie: Michał Kłobukowski
wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy 1991
liczba stron: 840
Westernami zaczytywałem się w najwcześniejszych latach szkolnych; można wręcz powiedzieć, że Karol May obok wielkich marynistów i asów SF był tym, który rozmiłował mnie w czytaniu. Szybko jednak opowieści o Dzikim Zachodzie przestały mnie interesować; uznałem western za gatunek zamknięty, bez szans na rozwój. Nim się zorientowałem, że to błąd, przegapiłem przebudzenie się tej literatury. Najpierw ożywienie zauważyłem w filmie. Pierwszym, który zwrócił moją uwagę był bodajże Niesamowity jeździec z 1985 z Clintem Eastwoodem w głównej roli. Potem nadszedł czas na książki takie jak Witajcie w ciężkich czasach Doctorowa czy Bracia Sisters DeWitta, które przekonały mnie, iż western jest wciąż żywym, ewoluującym gatunkiem. No i przyszła kolej na pozycję, o której wiedziałem, że i w wersji filmowej, i książkowej, zdobyła popularność oraz uznanie, a która jako powieść debiutowała w tym samym 1985 roku, w którym Clint Eastwood jako niesamowity jeździec szturmem podbijał sale kinowe.
Nagroda Pulitzera, którą uhonorowano powieść Larry'ego McMurtry’ego, powinna gwarantować lekturę na bardzo wysokim poziomie. Ale western aż tak wartościowy? Nie do końca przekonany, zacząłem czytać.
Już od pierwszych chwil powieść wciąga czytelnika, ale nie tak jak fascynują niektóre hity akcji z list bestsellerów, w których wiele się dzieje, ale niekoniecznie z sensem i realizmem. W Na południe od Brazos hipnotyzuje nas opowieść posiadająca nie mniej realizmu, niż prawdziwe wspomnienia kogoś, kto żył w tamtym czasie. Postacie są nakreślone niezwykle oryginalnie, odważnie, przekonująco w aspekcie psycho i socjologicznym. Tak wiarygodnie, że cześć odbiorców może je, jak choćby Buźkę, okaleczonego grajka, uznać za przerysowane, nierealne, lecz to błąd. To był inny świat i inni ludzie, niż ten nam znany. Kalectwo, mutacja, to wszystko, co dziś budzi tylko zakłopotanie świętoszkowatych, wypaczonych poprawnością polityczną ludzi, wówczas było traktowane tak, jakim było. Pięknie widać to w genialnej książce Małgorzaty Szejnert Wyspa Klucz choćby na przykładzie mężczyzny z trzecią ręką, dla którego była ona powodem do dumy, a nie do wstydu. I tę inną mentalność, odmienny sposób patrzenia na innych ludzi, wspaniale oddaje Larry McMurtry. A nie jest to jedyne pole, na którym widać jego mistrzostwo.
Fabuła momentami jest niespieszna, czasami nawet wręcz zamiera, by gdzie indziej przyspieszyć na łeb, na szyję. Dodaje to następną dawkę realizmu, gdyż nawet na wojnie pomiędzy bitwami zalega cisza, a co dopiero w dłuższej opowieści.
Książka miejscami bawi, często smuci, wzrusza, skłania do przemyśleń. Autor gra z nami niczym samo życie – niczego nam nie oszczędza, ale i niczego nie skąpi.
Szczególną uwagę, co wyraźnie odróżnia Na południe od Brazos od innych westernów, poświęca autor kurwom i kurewstwu. Nie tylko posuwa się do, najprawdziwszego najprawdopodobniej, stwierdzenia, iż prawie każda kobieta w tamtym miejscu i czasie przynajmniej czasami „musiała sobie radzić tyłkiem”, ale wymowa całego jego dzieła jest taka, iż bez kurew nie byłoby kowboi, gdyż tylko marzenia o dziwkach i o whisky pozwalały im wytrzymać trudy oraz niebezpieczeństwa długich przemarszów z bydłem. A bez kowboi nie byłoby Dzikiego Zachodu. Stoi to w opozycji do klasycznego westernu bardziej zbliżonego do bajek o rycerzach i królewnach niż do rzeczywistości. Jeśli ktoś wątpi, że początki USA stały na prostytucji, to polecam zgłębić fascynujący temat podziemnych miast, ewenementów, które powstały pod miasteczkami, w których w ogóle zakazano nierządu lub w inny sposób skutecznie utrudniano jego funkcjonowanie na powierzchni.
Postacie stworzone przez Larry’ego McMurtry’ego są tak różnorodne, że każdy może wybrać sobie kogo innego na tego, któremu kibicuje. Niestety, jak w życiu, nie wszyscy dobrze skończą. Mnie szczególnie bliski stał się Gus, kto przeczyta, ten będzie wiedział, o co chodzi. Trzeba jednak podkreślić, że nawet z takiego stereotypu jak prymitywny twardziel Call, umiał amerykański pisarz uczynić postać wykreowaną w sposób mistrzowski, zmuszającą do refleksji, do przemyśleń choćby nad skomplikowaniem nawet najprostszej z pozoru osobowości.
Jako podsumowanie pozwolę sobie przytoczyć fragment posłowia napisanego przez Michała Stanka do późniejszego wydania powieści:
Wielkość tej książki polega m.in. na tym, że oferując potoczyście opowiedzianą historię, niesie mnóstwo motywów i wątków wplecionych w fabułę, działających na różnych poziomach – emocjonalnym, historycznym, gatunkowym, symbolicznym, a także intertekstualnym. Jednak bogactwo podtekstów nie przytłacza kapitalnego „storytellingu”. To przede wszystkim porywająca opowieść. I o ile wcześniejsza, współczesna twórczość McMurtry’ego traktowała o pogrobowcach mitu Starego Zachodu, to w „Na południe od Brazos” autor cofa się w przeszłość i opowiada sam mit. Czy wręcz – mitologię”.
Tłumaczenie Michała Kłobukowskiego naprawdę zasługuje na uznanie. Oddał on nie tylko powieściowe fakty, ale i to, co odróżnia dzieło McMurtry od słabszych westernów: półcienie, półprawdy, klimat, ducha czasu i miejsca, niuanse i niuansiki; zostało absolutnie zasłużenie nagrodzone w 1991 nagrodą Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich, gdyż zadaje kłam obiegowemu powiedzeniu o tłumaczeniach pięknych i wiernych.
Jedyny minus, jaki mi dopiekł, to poziom wydania, które mi wpadło w rękę – niektóre fragmenty tekstu powtórzono, a w zamian obszerną partię w ogóle pominięto. Przestrzegam – w przypadku tego wydania przejrzyjcie numerację stron przed wypożyczeniem, a w szczególności zakupem.
Wasz Andrew
Słowna skala ocen:
- beznadziejna
- bardzo słaba
- słaba
- może być
- przeciętna
- dobra
- bardzo dobra
- rewelacyjna
- wybitna
- arcydzieło
Jakieś wadliwe wydanie trafiłeś, mnie przez ręce przeszło cztery egzemplarze i żaden nie miał braków. Może coś Ci zeskanować i przesłać? No problemo.
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie za chęć pomocy, ale poradziłem już sobie :) Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńBardzo podoba mi się najnowsze wydanie tej powieści i zastanawiam się nawet nad kupnem, dlatego Twoją recenzję przeczytałem ze sporym zainteresowaniem. Bardzo cenię sobie takie książki-molochy, które poruszają szereg zagadnień i wpływają na czytelnika na wielu poziomach.
OdpowiedzUsuńJeśli mogę, doradzałbym najpierw lekturę z biblioteki albo od znajomego. Nie wiem, czy chcę tę powieść czytać po raz drugi. Zbyt wiele głównych postaci marnie kończy, a zarazem nie ma ta powieść tego czegoś, co sprawia, że mam zamiar jeszcze kiedyś poczytać Pieśni lodu i ognia, choć tam też trup ściele się gęsto. Może dlatego, że u Martina jest wiele postaci, które można uznać za ulubione, a tu jakby mniej. Wybitna, cieszę się, że przeczytałem, było świetnie, ale ten raz mi wystarczy. Jeśli po pierwszym czytaniu dojdziesz do innego wniosku, zawsze możesz kupić. Pozdrowionka serdeczne
UsuńZdecydowanie jedna z najlepszych powieści, które mi było dane czytać w ostatnim czasie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to powieść kompletna. I pomyśleć, że też miałem obawy względem gatunku.
OdpowiedzUsuńTak, siła stereotypów jest wielka. Nawet jeśli chodzi o gatunki literackie.
Usuń