Dwunastu gniewnych ludzi (1957)
12 Angry Men
reżyseria: Sidney Lumet
scenariusz: Reginald Rose
czas: 1 godz. 36 min.
gatunek: dramat sądowy
produkcja: USA
Gdy mówi się o miernych sukcesach naszego kina na arenie międzynarodowej, przyczyn na ogół upatruje się w finansach, dużo skromniejszych niż te, którymi dysponuje Hollywood, nie poruszając w ogóle tematu poziomu naszych aktorów. Dwunastu gniewnych ludzi pokazuje dobitnie, że można zrobić film, który na zawsze wpisze się do czołówki dorobku kina światowego, nie dysponując niczym więcej, niż jednym dużym pomieszczeniem (sala obrad i przyległa łazienka) ze stałą dekoracją, dwunastoma świetnymi aktorami, budżetem w kwocie 350 tys. dolarów, dziewiętnastoma dniami na zdjęcia i dobrym scenariuszem.
Ten niezwykle oryginalny dramat sądowy do dziś, mimo upływu dziesięcioleci, jest w ścisłej czołówce rankingów dorobku kina światowego, a w 2007 biblioteka Kongresu umieściła go na liście amerykańskiego dziedzictwa filmowego.
Fabuła jest z pozoru prosta - dwunastu przysięgłych ma wydać wyrok w procesie o morderstwo. Z pozoru, gdyż jak się łatwo domyślić, nic proste nie będzie, skoro narada wystarczyła do nakręcenia pełnometrażowego filmu. Wszystko zaczyna się od tego, że jeden z dwunastki ma pewne wątpliwości. Co dalej, i jaki wyrok zapadnie, tego oczywiście nie zdradzę.
Na początku seansu miałem wrażenie takie, jakie mam oglądając stare westerny - przyjemność obcowania z dobrym kinem, ale skażoną odczuciem, iż to jednak staroć, że gra aktorów już nie taka, jakiej dziś oczekujemy, nie taka technika filmowa, nie taki scenariusz. Szybko się jednak okazało, że w tym retro kryje się moc dorównująca najlepszym nowościom, a nawet przewyższająca większość z nich. Już po kilku minutach poczułem żywe zainteresowanie dalszym rozwojem sytuacji, coraz bardziej podobała mi się gra aktorów, a napięcie rosło w sposób, którego nowe dramaty sądowe mogą pozazdrościć. Okazało się, że siła słowa mówionego, bo po prawdzie cała akcja sprowadza się do przedstawienia gorącej dyskusji między przysięgłymi, może mieć większą siłę rażenia niż to, w czym lubuje się dzisiejsze kino. Choć obraz gra dużą rolę w Dwunastu gniewnych, to zdecydowanie słowo jest tym czynnikiem, który odpowiada w decydującym stopniu za niezapomniane doznania, których film dostarcza widzowi.
12 Angry Men to obraz prawdziwie kultowy, do dziś genialny pod każdym względem – reżyserskim, scenariuszowym, aktorskim. I to uznanie jest absolutnie zasłużone. Przy minimalizmie środków potęga jego oddziaływania na widza i wielowątkowe refleksje, które prowokuje, są tej miary, że trudno odnaleźć coś podobnego w dzisiejszym kinie. Jeśli dotąd tego nie widzieliście, absolutnie polecam i gorąco zapraszam na seans.
Wasz Andrew
pełna obsada:
http://www.filmweb.pl/film/Dwunastu+gniewnych+ludzi-1957-30701
.
W klasie tego filmu ogromny udział mają aktorzy - oczywiście przede wszystkim Henry Fonda, który wspaniale uwiarygodniał takie postacie jak przysięgły nr 8. Ale też nie ustępuje mu aktorsko kipiący podskórną agresją Lee J. Cobb (m.in. "Na nabrzeżach") - jego główny antagonista.
OdpowiedzUsuńZgadzam się całkowicie. Może za mało to podkreśliłem w recenzji. Z drugiej strony wydaje mi się, że tutaj zagrała całość - aktorstwo, reżyseria, scenariusz. Choć niekoniecznie w tej kolejności :)
UsuńNo jasne, aż strzeliłem sobie powtórkę. Ten film to jednak mistrzostwo świata w dramacie sądowym. Precyzyjny aspekcie jak szwajcarski zegarek.
Usuń