José Saramago
Miasto ślepców
tytuł oryginału: Ensaio sobre a Cegueiratłumaczenie: Zofia Stanisławska
seria: Mistrzowie Literatury
wydawnictwo: Rebis 2009
Książka wydana została wręcz wzorcowo. Twarda okładka w poręcznym formacie i praktycznym ciemnym kolorze obleczona w obwolutę z szatą graficzną idealnie wypośrodkowaną między wymaganiami marketingu i dobrego smaku. Chochlik drukarski też nie miał pola do popisu. Początki lektury są wręcz wspaniałe, niczym klasyczny wstęp do dobrego filmu katastroficznego w wersji epidemiologicznej. Wzrok traci pierwsza osoba, potem druga, trzecia i następne. Fala się rozchodzi. Władze najpierw sprawę bagatelizują, a następnie, gdy już jest nieco za późno, próbują po omacku (gra słów jak w powieści) przeciwdziałać nadchodzącej zagładzie. Klasyka. Nastrój, atmosfera, klimat – oddane idealnie, tak iż bez problemu przenosimy się w świat, w którym lawinowo powiększa się liczba nagle ociemniałych. Ociemniałych stuprocentowo, całkowicie ślepych, choć widzą jasność zamiast ciemności. Postępuje paraliż państwa i społeczeństwa. Też klasyka. Tylko, że trwa to za długo.
Przez pierwszą połowę lektury oczekiwałem, iż na koniec autor zaskoczy nas jakąś piękną woltą w stylu podobnym do tego z Mgły**, ale oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Dochodzimy do końca lektury i wciąż nie widzimy żadnych oznak zbliżającej się kulminacji oraz oczekiwanego rozwiązania. Żaden genialny naukowiec nie prowadzi badań (zresztą wszyscy są już ślepi), nie pojawia się żaden nowy wątek, z którego autor mógłby coś wypichcić. Gdy pozostaje nam już dosłownie kilka kartek, czujemy, że zakończenie będzie do d...; z kapelusza, bez sensu. I się nie mylimy!
Miasto ślepców to wstęp do klasycznej powieści katastroficznej rozbudowany tak, że stał się powieścią. Jakby autor nie wiedział, co dalej z tym świetnie napisanym wstępem począć. Zakończenie nie ma żadnego sensu, nie niesie żadnego przesłania, kompletnie żadnej myśli. Można wręcz stwierdzić, że zakończenie jest, ale lepiej już, żeby go nie było. Niby rzecz całą czyta się świetnie, prawie do ostatnich kartek, ale czy to nie za mało? Najgorsze przychodzi jednak po zakończeniu lektury.
Gdy zamknąłem książkę i sięgnąłem do recenzji oraz do przytoczonej wyżej notki wydawcy, doznałem szoku.
Nie sposób zaprzeczyć, że pewne elementy są oddane zgodnie z socjologiczną i psychologiczną prawdą, jak choćby obóz koncentracyjny w miniaturze, w którym nieliczni panują nad nieporównanie liczniejszą większością, która godzi się na powolną śmierć wszystkich, choć wydaje się, iż mogłaby się w jednej chwili uwolnić za cenę życia niewielu, którzy utraciliby je w gwałtownym, zmasowanym ataku na ciemiężców. Takie rzeczy były już przerabiane po wielokroć i dodają książce fałszywego realizmu. Niestety, pozostała większość istotnych aspektów jest całkowicie nierzetelna i zamiast popychać czytelników na drodze do rozwoju, powiększać wiedzę o prawidłach socjo- i psychologicznych, cofa nas do kolejnych warstw przesądów i wiedzy fałszywej niegodnej nie tylko noblisty, ale w ogóle człowieka myślącego, inteligentnego.
Całość jest tym zdradliwsza, że między fałszywymi, szkodliwymi przekonaniami podanymi jako pewniki obiektywne, znajduje się dużo humoru i celnych spostrzeżeń nadających się na złote myśli, jak choćby ta, że jedyną prawdziwą nieśmiertelnością dostępną człowiekowi są odległe skutki dokonanych przez niego wyborów.
Powieść promuje powszechne przekonanie, że w zagrożeniu życia, zwłaszcza powszechnym, następuje zezwierzęcenie i ludzie gotowi są na wszystko, by przeżyć. Jest ono komunałem po równi fałszywym, co szkodliwym. Liczne przykłady, zarówno z życia (historii), jak i nauk społecznych, udowadniają, że w sytuacji konfliktu pomiędzy korzyścią własną a Dobrem wybór często pada jednak na Dobro. Sęk w tym, że mechanizmy powodujące podjęcie takiej a nie innej decyzji są skomplikowane i właśnie wiedza o nich pozwala uniknąć Zła. Tylko, że większość woli proste, choćby fałszywe prawdy, ale pozwalające uniknąć myślenia, niż wiedzę, bo ta ostatnia boli. Sączenie fałszów socjologicznych zaczyna się w najwcześniejszej młodości już podczas pierwszych wizyt w kościele - złe drzewo owoców dobrych rodzić nie może - a potem dochodzą do nich coraz kolejne źródła podobnych mądrości, dzięki którym ludzie nie muszą myśleć, gdyż „wiedzą” co dobre, co złe, co robić i jak żyć, a Zło dzięki temu wiecznie rozkwita. Miasto ślepców ze swym przekazem o nieuchronności zezwierzęcenia wpisuje się pięknie w ten ciąg i pozwala usprawiedliwić złe uczynki. Większość z nas nigdy nie znajdzie się w sytuacji, gdy życie jest tak naprawdę zagrożone, gdyż najczęściej chodzi tylko o zagrożenie jakości życia, ale ten sposób myślenia kiełkuje. W końcu co to za życie bez domu większego niż sąsiada, bez samochodu i wczasów na Kanarach? Potem zaś można się już zeszmacić dla wszystkiego – dla podwyżki, dla pochwały, na koniec z przyzwyczajenia.
Nie tylko grupowa, trudna do przewidzenia, ale i jednostkowa tragedia oślepnięcia przedstawiona przez Saramago wydaje się świadczyć, że niespecjalnie przyłożył się do tematu. Nawet w normalnych warunkach, gdy nagle ociemniały ma dookoła bliskich i innych widzących, na których pomoc może liczyć, odsetek depresji i myśli samobójczych jest niewiarygodnie wysoki. W powieści, w warunkach nieporównanie gorszych, praktycznie tematu nie ma. Autorowi nie chciało się zapytać znajomych czy w necie, jakie były przeżycia po nagłej utracie wzroku?!?
Warto skonfrontować jednego mądralę z drugim i tutaj przychodzi z pomocą nieśmiertelny cytat naszej noblistki***:
Gdyby odbiorcy traktowali tę powieść taką, jaką jest, czyli rzecz o świetnym klimacie, którą czyta się szybko, z przyjemnością i zainteresowaniem, nie byłoby problemu. Niestety, większość chyba uważa, że jak noblista, to musiał napisać coś mądrego, a w tym wypadku jest niestety wręcz odwrotnie, o czym z wielkim żalem Was przestrzegam
Wasz Andrew
* Dyskusyjny Klub Książki
** Mgła (The Mist, 2007) film w reż. Franka Darabonta
*** Wisława Szymborska
To była pierwsze książka Saramago, którą przeczytałam i na kilka lat zniechęciła mnie do tego autora. Też nie rozumiem zachwytów. Moim zdaniem pomysł był niezły, tylko wykonanie pada. Rzeczy dzieją się bez sensu, przemoc mnie nie przerażała, była raczej groteskowa. Ogólnie słabo.
OdpowiedzUsuńNa szczęście dałam Saramago jeszcze jedną szansę i donoszę, że "Ewangelia wg Jezusa Chrystusa" i "Baltazar i Blimunda" są o wiele lepsze.
Mam nadzieję, bo chyba w końcu za coś tego Nobla dostał.
UsuńKojarzę tę książkę Saramago, bowiem czytałem powieść "Miasto białych kart", która uchodzi za kontynuację "Miasta ślepców". Z lektury dzieła, które poznałem dobrych parę lat temu nie pamiętam niestety zbyt wiele, ale generalnie całkiem dobrze wspominam czas spędzony z utworem. Oprócz tego całkiem niedawno obcowałem z "Ewangelgią wg Jezusa Chrystusa", która w moim odczuciu jest bardzo mocną i dojrzałą pozycją. Dlatego Twoja recenzja dość mocno mnie zaskoczyła. Gdybym miał więcej czasu i mniej czytelniczych planów, to pewnie od razu sięgnąłbym po "Miasto ślepców" żeby naocznie (gra słów) przekonać się czy fabuła jest aż tak dziurawa :)
OdpowiedzUsuńJest dziurawa, bo nagle ni z tego ni z owego wszyscy zaczynają ślepnąć, potem nagle wszyscy odzyskują wzrok.
UsuńJest też wiele innych rzeczy do których można się przyczepić, ale ta pierwsza „rzuca się w oczy”.
UsuńAż musiałam sięgnąć do własnego tekstu na jej temat. Ta powieść mi się podobała w takim znaczeniu o jakim piszesz. Ale nie znalazłam w niej niczego głębszego. Twoja recenzja utwierdziła mnie w przekonaniu, że niczego głębszego nie ma. I zupełnie też traci w zestawieniu jej z poetycką Drogą, gdzie zezwierzecenie nie jest koniecznością.
OdpowiedzUsuńAż mnie dziwi, że taki autor popełnił podobną powieść.
UsuńMnie ta książka też rozczarowała bardzo, choć film był ciekawy. Więc ucieszyłam się, że i Ty....
OdpowiedzUsuńMiałam wrażenie, że autor postawił sobie tezę: Boga nie ma, więc człowiek jest zwierzęciem i do tego podstawił fabułę. A to ma potwierdzenie w biografii, bo wyczytałam, ze autor był komunizujący.
Ja bym Boga do tego nie mieszał :) Jest taki dowcip - dlaczego ateiści są lepsi od wierzących? Bo gdy ateista czyni Dobro, to dlatego, że jest dobry, a gdy wierzący czyni Dobro, to albo ze strachu przed piekłem, albo z wyrachowania na nagrodę po śmierci. Jest w tym sens o tyle, że motywy ludzkich decyzji niejednokrotnie są bardzo skomplikowane, zwłaszcza gdy dochodzi do dylematów moralnych. Ślepa wiara (nie tylko w Boga) najczęściej nie okazuje się dobrym przewodnikiem. Oczywiście, dla wielu, którzy wybierają drogę Dobra, wiara jest wielkim wsparciem, ale zaryzykowałbym tezę, że i bez wiary pozostaliby takimi, jakimi są. Z drugiej strony ci, którzy podążają ścieżką zła, są najczęściej równie wierzący. Statystki nie pokazują, by wiara lub ateizm były czynnikiem ryzyka do przestępczości. Inna sprawa, że ateizm to też wiara (w to, że Boga nie ma).
UsuńNiezależnie czy Bóg jest czy go nie ma, człowiek jest zwierzęciem, wybitnie inteligentnym (z reguły i można długo dyskutować) ale zwierzęciem. Co nie umniejsza ani ludzkich osiągnięć, ani nie świadczy o niskiej moralności. Skądinąd ta zwierzęca moralność, zwłaszcza wśród małp naczelnych jest całkiem dobrze rozwinięta - polecam bardzo książkę Fransa deWaala "Małpa w każdym z nas", a na zachętę filmik z jednego z eksperymentów: https://www.youtube.com/watch?v=meiU6TxysCg
UsuńTak, te zachowania odziedziczone po dalekich przodkach to bardzo ciekawy temat. Inna sprawa, że mamy dużo wspólnego ze wszelkimi ssakami, nie tylko naczelnymi, i widać, że nie tylko na poziomie fizycznym, nie tylko psychicznym, ale również powiązań ciała z duchem. Ciekaw jestem jak się mają do tego teorie, że duchowość może być oderwana od ciała...
UsuńHa, zdefiniuj 'duchowość' i 'oderwana', 'ciało' z grubsza jest jasnym pojęciem. Zdaje się, że martwe ciała nie wykazują duchowości, niektóre żywe też niestety nie. Ciekawe pytanie.
UsuńDla mnie niesamowite było dowiedzieć się, że zwierzęta też wykazują świadomość swojego istnienia i odrębności, są empatyczne (bo uczucia mają bez wątpienia), mają poczucie sprawiedliwości itd. Podobno ludzi wyróżnia tylko i aż tworzenie sztuki.
dajmy spokój z definicjami. Na tym etapie są chyba niepotrzebne. Twierdzenie na przykład, że wszyscy mamy wolną wolę, jest założeniem, że dusza, duch, ja, czy jak tam to nazwać, jest niezależne od ciała. Tymczasem jest to równie prawdziwe, jak to, że Słońce krąży wokół Ziemi. Niezliczone są dowody na to, że poprzez ingerencję zarówno fizyczną (chemiczną, elektryczną, itd.), jak i bardziej subtelnymi metodami, można wpływać na przeżycia i decyzje. Można nawet wywołać wizje, również religijne, równie realistyczne jak te u świętych, ale część ludzi woli dalej wierzyć, że są panami siebie, że wszyscy mają wolną wolę, itd.
UsuńMnie ostatnio zaciekawiło, że zwierzęta też tworzą rytuały (nie chodzi o zachowania godowe, a o rytuały w sensie czynności w rozumieniu zwierzęcia prowadzące do czegoś, choć do niczego nie prowadzą, a cel osiągany jest przez inne działanie podejmowane równolegle) i równie kurczowo się ich trzymają, co ludzie swoich. Na szczęście na razie nie wymyśliły rytuałów religijnych, bo byśmy dopiero mieli ;)
No, chyba, że to nas by czciły :)
UsuńPodaj przykład rytuału zwierzęcego? Pogrzeby słoni?
Cóż, nie wiemy, czy dla słoni te zachowania nie mają jakiegoś konkretnego znaczenia. Bardziej interesujące są rytuały powstające w kontrolowanym środowisku, czyli w trakcie eksperymentu. Powtarza się na przykład znane doświadczenie Pawłowa z dźwiękiem i karmą. Wszystkie psy będą kojarzyć sygnał z nadchodzącym karmieniem i większość uda się do karmy. Część jednak rozwinie w sobie rytuały - za każdym razem po sygnale, poza udaniem się do karmy, będzie wykonywać jakąś czynność (lub nawet ich ciąg), które nie mają wpływu na otrzymanie/skonsumowanie karmy - obiektywnie są bez sensu, tak jak rytuały jednej grypy wyznaniowej dla innej.
UsuńTe rytuały mogą mieć dowolne formy - udanie się najpierw w przeciwległy lub przyległy kąt pomieszczenia, siadanie, skakanie na ścianę, itd. Różnorodność rytuałów zależy tylko od możliwości psow i ich ilości w trakcie eksperymentu (nie w jednym pomieszczeniu jednocześnie, ale liczebności próby).
UsuńW tej książce zaskoczyło mnie najbardziej częste odwoływani się do zmysłu wzroku. Autor często pisze, że mimo utraty wzroku ludzie posługują się zwrotami typu: "Zobaczymy". Ciekawe, czy rzeczywiście język dużo później zapomina o tym, że człowiek nie widzi?
OdpowiedzUsuńWiększość ludzi jest wzrokowcami, a nawet ci, którzy nie są, najwięcej informacji jednak czerpią za pośrednictwem wzroku - nie może dziwić, że język to odzwierciedla. A język zawsze długo pamięta.
Usuń