Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
sobota, 7 czerwca 2014
Szybując pośród bocianów wojny
Tytuł oryginału: Mặt trận trên cao
Tłumaczenie (z j. francuskiego): Ewa Fiszer
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Liczba stron: 164
Wojna
oglądana oczami jej ofiar, w szczególności cywili, którzy wcale nie wykazywali
chęci, by znaleźć się w samym centrum jej działań, to najczęściej piekielny chaos,
krwawa rzeźnia, nieustanna udręka, ból i cierpienie. Przeraża rozmiar i bezsens
okrucieństwa oraz ogromna cena, jaką musi zostać okupione zwycięstwo. Konflikt
śledzony za sprawą relacji polityków oraz dyplomatów jawi się bardziej jako
zaciekły spór przeciwstawnych idei, próba przedłożenia własnej racji ponad
rację cudzą, głównie przy pomocy argumentów siłowych. Wydaje się, że w miarę
rozwoju ludzkiej cywilizacji, człowiek, czy naród prowadzący zbrojne potyczki,
właśnie do aspektu racjonalizacji swojego postępowania zaczął przykładać coraz
większą wagę. Istotny jest pretekst, którym najczęściej jest wyimaginowany
szczytny cel – za jego przyczyną zasadne staje się wycinanie w pień wrogiej
nacji, budowanie obozów pracy dla pojmanych jeńców, czy eliminacja gatunku,
sklasyfikowanego jako podludzie. Bardzo
często areną starć, na której każda ze stron zaangażowanych w konflikt stara
się uzasadnić słuszność podejmowanych akcji jest literatura. Z tego względu jej
głosu nie mogło zabraknąć w trakcie toczonej w latach 1957 – 1975 II wojny
indochińskiej, znanej też jako wojna wietnamska. Na księgarskim rynku nie
brakuje powieści, pisanych w oparciu o wspomnienia amerykańskich żołnierzy,
biorących udział w zbrojnej interwencji, którzy ze zgrozą wspominają piekło
przeżyte w Wietnamie. Polski czytelnik, jako, że za czasów PRLu Wietnam
Północny stanowił naszą bratnią republikę, otoczoną opiekuńczymi radzieckimi
skrzydłami, ma również sposobność poznać ten konflikt przez pryzmat twórczości
pisarzy północnowietnamskich. Wiedziony ciekawością, postanowiłem wykorzystać nadarzającą
się możliwość wyprawy na Półwysep Indochiński i w takich oto okolicznościach,
zagłębiłem się w lekturę Podniebnego
frontu, pióra Nguyena Dinh Thi.
Żyjący w
latach 1924 – 2003 Nguyen Dinh Thi to wietnamski literat oraz kompozytor.
Artysta urodził się w Louangphrabang, jako syn urzędnika pocztowego, który
wyemigrował do Laosu w poszukiwaniu pracy. W 1931 Nguyen Dinh Thi wrócił do
ojczyzny, by podjąć studia w Hajfongu oraz Hanoi. Wkrótce przystąpił do
podziemnej organizacji niepodległościowej, aktywnie walcząc z francuską
okupacją. W latach 1947 – 1954 Nguyen Dinh Thi bił się na różnych frontach,
zajmując się jednocześnie pisaniem oraz publikowaniem. Jest autorem esejów
poświęconych filozofii, poezji, muzyce, dramatowi. Od 1955 roku piastował
stanowisko sekretarza generalnego Związku Pisarzy Wietnamskich, z którego
ustąpił w 1989 roku. Co interesujące w tym okresie (1966) zdołał jeszcze odbyć
ponowną służbę wojskową – właśnie w trakcie wojennej zawieruchy Nguyen Dinh Thi
napisał opowiadanie Vao Lua oraz
króciutki utwór prozatorski Podniebny
front.
Druga
pozycja to cieniutka książeczka, opowiadająca o bardzo ciekawym wycinku
historii ówczesnego Wietnamu Północnego, niepokornego, komunistycznego państwa,
który przy wymiernym wsparciu ZSSR oraz Komunistycznej Republiki Chin, ośmielił
się zadrzeć z potęgą Stanów Zjednoczonych. Powieść koncentruje się na losach
pilotów należących do eskadry myśliwców, którzy toczyli podniebne boje w
Północnym Wietnamie, broniąc Hanoi oraz okolicznych miast przed amerykańskimi
nalotami. Nguyen Dinh Thi raczy czytelnika krótkim utworem, strojącym się w
szaty rapsodii, sławiącym odwagę, hart ducha oraz ogromne umiejętności
północnowietnamskich lotników, którzy stawiali skuteczny opór amerykańskim
oponentom. W tym miejscu warto dodać, że Wietnam Północny dopiero w roku 1956 zaczął
formować swoją podniebną armię – 110 kadetów zostało wysłanych na szkolenie do
zaprzyjaźnionych krajów (ZSRR oraz Chin) w celu zyskania umiejętności
pilotowania samolotów. W 1959 roku utworzono pierwszą jednostkę lotnictwa
północnowietnamskiego – w jej skład wchodziły samoloty transportowe. Dopiero w
roku 1964 powołano do życia pierwszą jednostkę bojową, która złożona była
głównie z rosyjskich MiGów. Fabuła utworu rozgrywa się w 1966 roku, gdy
północnowietnamskie lotnictwo nadal właściwie dopiero raczkowało, a mimo to
zdołało osiągnąć kilka znaczących sukcesów, o których autor skwapliwie
wspomina.
Głównym
bohaterem jest młody lotnik Luong, którego dzieje stanowią kanwę utworu. Razem
z nim czytelnik ma okazję przekonać się, jak wygląda codzienna rzeczywistość
wietnamskiego pilota, spędzającego większość czasu w koszarach, w oczekiwaniu
na alarm, oznajmiający przybycie amerykańskiego najeźdźcy, będącego sygnałem,
że pora znów wzbić się w przestworza i podjąć kolejną próbę unieszkodliwienia
przeciwnika. Autor kładzie duży nacisk na ukazanie serdecznych, przyjacielskich
relacji, które rozkwitają pomiędzy towarzyszami walki. Wielu wojaków pełni
służbę praktycznie bez żadnych przerw, tak, że koszary zastępują dom. Wojenni
towarzysze stają się najbardziej zaufanymi osobnikami, na których pomoc zawsze
można liczyć, którym można opowiedzieć o gryzących żalach, czy rodzinnych
problemach. Ponadto Nguyen Dinh Thi bardzo silnie akcentuje narodową świadomość
Wietnamczyków, którzy niemal bez wyjątku są gotowi wyrzec się osobistego
szczęścia, byle tylko przyszłe pokolenia mogły egzystować w wolnym i
niepodległym kraju. W mojej opinii, to właśnie w utrzymanej w tym podniosłym i
uroczystym tonie apoteozie niezwykłości narodu wietnamskiego, należy upatrywać
największych wad utworu – stwierdzenia typu Ale
kto zgodziłby się odejść z frontu, kiedy wróg atakuje?; Bo [Amerykanie] nie są w stanie zrozumieć,
że w każdej takiej stercie rozbitych cegieł i dachówek żyje niezwalczony duch,
twardszy od ich nowoczesnej stali!, czy Każda
bomba zrzucona przez wroga przyprawia lotnika o jeszcze większe cierpienia niż
innych jego współziomków, rażą sztucznością, są przepełnione zupełnie
zbędnym, ogromnie rozdmuchanym patosem. Na szczęście dość siermiężne
sformułowania nie pojawiają się zbyt często, nie psując zbyt mocno przyjemności
obcowania z lekturą. A krótką indoktrynację polityczną w pełni rekompensują
zalety utworu.
Bardzo
ciekawy jest język, którym operuje Nguyen Dinh Thi. Uderza jego obrazowość oraz
poetyckość. Prozę autora znaczą liczne metafory oraz wyszukane porównania,
które pojawiają się szczególnie często przy relacjach z prowadzonych walk
powietrznych oraz przy opisie podniebnych maszyn. To interesujące, ale językowa
plastyczność została w pewnym stopniu wymuszona, bowiem od momentu odzyskania
niepodległości w roku 1954, w Wietnamie doszło do technicznej rewolucji.
Stosunkowo młody język wietnamski, który jeszcze na początku XX wieku
zapisywany był głównie za pomocą chińskich znaków (alfabet łaciński został
wprowadzony przez Francuzów w okresie, gdy Wietnam stanowił francuską kolonię),
niemal zupełnie pozbawiony był terminologii naukowej. Pojęcia z dziedziny
matematyki, chemii, fizyki, czy mechaniki praktycznie nie istniały i musiały
dopiero zostać zrodzone. Komunistyczny rząd, pragnąć podkreślić narodową
jedność społeczeństwa zdecydował się na tworzenie niezbędnych neologizmów, które
posiadałyby oparcie w wietnamskim źródłosłowie, a nie stanowiły wyłącznie
fonetycznej transkrypcji obcojęzycznych wyrazów. Pomny na zalecenia partii,
Nguyen Dinh Thi konstruuje opowiadaną historię za pomocą prostych i zwięzłych
słów, których często używa do animizacji obcych i ciągle słabo znanych
samolotów, czy innych maszyn. W ten sposób na kartach książki pojawiają się
cysterny, powłóczące swoimi długimi trąbami, czy bociany walki wzbijające się w
przestworza.
Literacką
formę Nguyena Dinh Thi wyróżnia także zwięzłość oraz oszczędność. Konstruowane
zdania są krótkie, zdawkowe, w pełni uproszczone, pozbawione zbędnych
ozdobników. Przekazywana treść jest maksymalnie wypełniona informacją, a
sceneria, w której w danym momencie rozgrywa się akcja, zostaje nakreślona
niczym zgrabny szkic, za pomocą kilku wprawnych ruchów pióra. Tę lakoniczność przy
kreowaniu świata przedstawionego łatwo wyjaśnić faktem, że Nguyen Dinh Thi w
trakcie pisania Podniebnego frontu
znajdował się w ogniu walki, służąc w jednostce artylerii przeciwlotniczej.
Proza pisarza może kojarzyć się z wojskową manierą – jest rzeczowa, ale do bólu
minimalistyczna, co jednak wcale nie odbiera jej uroku. Autor koncentruje się
na najważniejszych elementach fabuły, pozwalając czytelnikowi dopełnić
brakującą część scenerii własną wyobraźnią. Tak jakby każde słowo zostało
dokładnie przemyślane i zważone, zanim autor zadecydował, że warto poświęć mu
niewielką przestrzeń podręcznego notesu.
Reasumując
krótko, Podniebny front okazał się
całkiem przyjemną lekturą, za sprawą której miałem okazję spojrzeć na wojnę
wietnamską z nieco innej perspektywy. Tyle, że jeśli utwór porównać z
amerykańskimi powieściami, poświęconymi II wojnie indochińskiej (choćby z
bardzo dobrym Drzewem dymu Denisa
Johnsona) widać diametralną różnicę w stylu. Drzewo dymu stanowiło historię mocno opartą na faktach,
koncentrującą się na wszystkich okrucieństwach, związanych z prowadzonym
konfliktem. Autor nie omieszkał wspomnieć o licznych ofiarach wśród cywili, o
licznych przypadkach załamania nerwowego wśród amerykańskich żołnierzy, o
bezwzględnym traktowaniu jeńców przez obie strony. Na tle Drzewa dymu, Podniebny front
jawi się bardziej jako baśń, idealistyczna opowieść o dzielnej walce Wietnamczyków
ze złym i bezwzględnym okupantem, który musi ponieść klęskę z uwagi na
intencje, które kierują jego postępowaniem – chciwość, żądza stłamszenia
niepokornego narodu, etc. z góry skazują działania Amerykanów na niepowodzenie.
Ponadto wojna oglądana oczami narratora wykreowanego przez Nguyena Dinh Thi
kojarzy się z przygodą, wzywaniem, walką, która z pewnością zakończy się
sukcesem. Śmierć gości na łamach utworu bardzo rzadko, pozwalając dominować
miłości, przyjaźni oraz poczuciu braterstwa. Ciekawi mnie jeszcze, jak maluje
się krwawy wietnamski konflikt z punktu widzenia obywatela nieistniejącego już
Południowego Wietnamu, który Amerykanów traktował jako sojuszników w słusznej
walce z komunistyczną zarazą. Liczę, że uda mi się w przyszłości odnaleźć tego
typu lekturę.
Wasz Ambrose
34 komentarze:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wojnę w Wietnamie znam jak dotąd tylko z perspektywy amerykańskiej. Pokazywana była na przeróżne sposoby, od hurrapatriotycznego do mocno krytycznego, ale rzeczywiście ciekawie byłoby poznać ją od drugiej strony. Trochę szkoda, że w tym przypadku mamy do czynienia z idealizowaniem rzeczywistości na swoją modłę, ale aspekty czysto literackie zdają się to rekompensować.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się i zaintrygowała uwaga o wpływie językowych niedostatków i ideologii na upoetycznienie utworu. Kto by pomyślał.
No niestety, nie da się zaprzeczyć, że książka to taka typowa literatura ku pokrzepieniu serc. Ponadto o rzeczach niewygodnych, niepasujących do przyjętego schematu skrzętnie się milczy, brakuje również opisu wszystkich okrucieństw, z którym wojna się nieodzownie łączy, etc. Z tego powodu bardzo ciekawi mnie powieść ewentualnego autorstwa obywatela Wietnamu Południowego - może tam byłoby odrobinę mniej indoktrynacji :)
UsuńRzeczywiście, dominuje perspektywa amerykańska, zwłaszcza dzięki filmowi. Ale w czasach PRL-u myślę, że mogło być odwrotnie.
OdpowiedzUsuńHeh, niekiedy nachodzi mnie myśl, że z chęcią wybrałbym się do PRLu lat 70' oraz 80' jako turysta. Ciekawi mnie jak wyglądała wtedy codzienność, egzystencja takich szarych zjadaczy chleba, tylko odrobinę zaangażowanych w życie kulturowe. Świat bez internetu, bez mediów społecznościowych, bez komórek, z cenzurą odrobiną inną niż dziś - oj wiele dałbym za miesiąc wakacji w takiej rzeczywistości.
UsuńByło całkiem dobrze, przynajmniej z mojego punktu widzenia dziecka a potem nastolatki:) Chociaż zdaję sobie sprawę, że o taką opinię najłatwiej osobom bez szczególnych wymagań, potrafiącym się cieszyć z prostych rzeczy, zapomnieć o absurdalnych, głupich i złych.
UsuńNo tak, świat widziany oczami dziecka, a oglądany przez pryzmat dorosłości to dwie różne sprawy. Chociaż można zauważyć, że ludzie, potrafiący cieszyć się ze wszystkiego, wszędzie znajdować pozytywy, być właśnie tak dziecięco zaciekawionym każdym aspektem rzeczywistości wydają się szczęśliwsi oraz mniej zgryźliwi :)
UsuńMyślę, że paradoksy były i w poprzednim ustroju, i w dzisiejszym też ich nie brakuje. I mam wrażenie, że coraz silniejsza propaganda ośmieszająca PRL ma za zadanie ukrycie, że nasza obecna rzeczywistość jest coraz gorsza dla zdecydowanej większości? Mało kto bierze pod uwagę, że ludzkie oblicze kapitalizmu w dużej części zostało wymuszone przez strach przed komuną. Ciekawe, kiedy kapitalizm, czy też jak kto chce demokracji, do końca zapomni o tym strachu i znów pokaże czym jest naprawdę. Kiedy słucham zachodnich uczonych zajmujących się naukami społecznymi mam wrażenie, że oni widzą kapitalizm całkiem inaczej niż polskie media. Ciekawe kiedy przetrzemy oczy?
UsuńCo do samego życia w PRL, to trzeba pamiętać, że coś takiego jak obraz PRL nie istnieje. Polska za Gomółki i Gierka to dwa światy. Mówiąc o PRL trzeba określić, o jakim konkretnie okresie mówimy.
Mnie też nie podoba się ta namolna dewaluacja komunizmu, bezustanne twierdzenia, że wszystko co z nim związane, co powstało w jego okresie jest złe, niedobre, nieprzydatne, tandetne, etc.
UsuńTak jak wspominałem, najchętniej odwiedziłbym lata 70' oraz 80'.
Pamiętam stanie w kolejkach do mięsnego w latach 80'. Jak się wtedy ćwiczyło cierpliwość... Moje dzieciństwo to czasy PRL-u, ale jakoś nie mam poczucia, że coś straciłam, bo świetnie się bawiliśmy... A dziś mam porównanie obu systemów.
UsuńDokładnie. Porównanie. Niestety w mediach, by uniknąć porównania właśnie, które mogłoby różnie wypaść, mamy masowe ośmieszanie.
UsuńPytanie, czy takie podejście do życia jest dobrą strategią - dla jednostki pewnie tak, ale dla cywilizacji jako takiej, nie sądzę. W końcu pchają ją do przodu ci, którym nie podoba się tak jak jest i uważają, że może być lepiej.
OdpowiedzUsuńMaz na myśli takich jak Lenin, Hitler, Mao i Pol Pot? ;) Ich działania wynikalły właśnie z tej motywacji, że im się rzeczywistość nie podobała.
UsuńInteresująca lektura, ale raczej jako ciekawostka literacka. Historyczna chyba w mniejszym stopniu. Ale wygląda na interesujące doświadczenie :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jako ciekawostka literacka - wojna jako zjawisko toczone na wszystkich, również literackich frontach. Ciekawiło mnie jak jawił się konflikt amerykańsko-wietnamski z perspektywy tej drugiej strony, o której wyraża się najczęściej stosując same pejoratywne określniki.
UsuńOdnoszę wrażenie, że obraz wojny jest trochę nierealistyczny. Mała ilość śmierci i ten "niezwalczony duch, twardszy od ich nowoczesnej stali"... Raczej nie mam chęci czytać tej książki :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji czytania Twojej recenzji uświadomiłam sobie, że znam tylko jedną książkę wietnamskiego autora - "Smutek wojny" Bảo Ninh.
O tak, tak jak wspomniałem obraz wojny jest wręcz baśniowy, wyidealizowany, mocno propagandowy. Ale ja w tej książce nie szukałem twardych faktów, a sposobu spojrzenia wietnamskiego autora na konflikt amerykańsko-wietnamski :)
Usuń"Podniebny front" to dopiero moja druga wietnamska książka. Można zatem śmiał rzec, że moja znajomość tamtejszej literatury jest równie słaba :) Podany przez Ciebie tytuł odnotuję - postaram się go wyszukać w któreś z moich bibliotek.
Indoktrynacja w literaturze może być od czasu do czasu interesująca. Zważywszy, że autor jest Wietnamczykiem, jego peany mogły być szczere - w tamtych rejonach do dzisiaj można spotkać rzesze obywateli po praniu mózgu. Dla mnie to wyjątkowo trudne do zrozumienia, ale zdarza się.
OdpowiedzUsuńUważasz, że u nas nie ma prania mózgu? Na inną modłę oczywiście.
UsuńPrania mózgów na skalę ogólnokrajową nie zauważam. Propagandę tak, ale ona istnieje w każdym kraju i z tym raczej trzeba się pogodzić. Na szczęście do demoludów nam daleko.;)
UsuńA jaka jest różnica między praniem mózgu a propagandą?
UsuńHa, przyznaję, że codzienne czytanie takich książek byłoby z pewnością męczące, ale sporadyczne sięgnięcie po tego typu lekturę jest doświadczeniem ogromnie interesującym. Lubię poznawać różne punkty widzenia na daną sprawę, wydarzenia, fakty, etc. i pod tym względem ta książka okazała się w pełni satysfakcjonująca :)
Usuń@ Andrew
UsuńNaprawdę nie dostrzegasz różnicy?
Propaganda jest jednym z narzędzi prania mózgu, więcej tutaj:
http://en.wikipedia.org/wiki/Mind_control
No to trzeba było używać angielskiego terminu. W polskim nie jest tak samo „Obecnie termin pranie mózgu jest stosowany także do innych metod perswazji, a nawet do skutecznego użycia zwykłej propagandy”
Usuńhttp://pl.wikipedia.org/wiki/Pranie_m%C3%B3zgu
Właśnie dlatego pytałem, żeby wiedzieć, jakie znaczenia masz na myśli :)
Zależy dla kogo "nie jest tak samo", zależy którą definicję wybierzesz.
Usuńhttp://www.deon.pl/inteligentne-zycie/psychologia-na-co-dzien/art,345,pranie-mozgu-metody-i-skutki-manipulacji.html
Co do pierwszej wypowiedzi o praniu mózgu, pomijając znaczenie, to mam wrażenie, iż nasze społeczeństwo ma największy odsetek ludzi z wypranymi mózgami. Tylko nie wiadomo przez kogo i kiedy. Tak sądzę po objawach ;) Dlatego właśnie nie śmieszy mnie Wietnamczyk z wypranym mózgiem. Przynajmniej był jakiś autor i cel tego prania.
UsuńCzy rozmawiałeś kiedyś z Chińczykiem?;) Próbowałam z kilkoma i było to niesamowite doświadczenie: jak obijanie się o ścianę, przynajmniej jeśli idzie o pytania o zadowolenie z życia, warunki bytowe itp. U nas tego nie ma, nikt nie będzie twierdził, że w Polsce jest świetnie, bo w mediach tak mówią (sytuacja hipotetyczna).
UsuńLudzie w różne rzeczy wierzą, różne rzeczy powtarzają, z tego zdaję sobie sprawę, ale wiem też, że robią to dobrowolnie. Ni uważam, żeby z Polakami było przesadnie źle pod tym względem.
Zdarzyło się. Ale nie sądzę by to był dobry przykład. Spróbuj w jakimkolwiek kontekście negatywnym zapytać katolika o JPII, PiSowca o Lecha, albo w pozytywnym kontekście prawicowca o komunę. Zobaczysz czy mózgi nie są wyprane. Co prawda odpowiedzią nie będzie milczenie, a atak, ale na jedno wychodzi - rozmowa nie jest możliwa.
UsuńTo Twoje ostatnie przedostatnie zdanie jest sprzeczne z wcześniejszymi. Efektem udanego prania mózgu jest właśnie powtarzanie rzeczy z własnej woli, bo się w nie wierzy. Religia jest najlepszym przykładem. Skoro o wierze decyduje nie objawienie, ale to, gdzie się urodziłeś i kto miał wpływ na ciebie w młodości, to jest to właśnie efekt udanego prania mózgu. Natomiast jeśli się to robi z racjonalnych powodów, na przykład w obawie przed represją, to nie ma to nic wspólnego z praniem mózgu. Podejrzewam, że po części tak jest u Chińczyków. Mają w kraju rodziny, może chcą kiedyś wrócić. Bardziej ich rozumiem, bo działają racjonalnie, niż te baby, które są gotowe dać sobie głowę uciąć za księdza, że nie jest pedofilem, choć widują go raz na tydzień na mszy niedzielnej. To jest dopiero przykład wypranego mózgu.
Dlaczego Chińczyk nie jest dobrym przykładem?
UsuńZnam kilku PISowców, z którymi można spokojnie porozmawiać o Lechu i kilku innych drażliwych tematach, znam znacznie więcej katolików, którzy dostrzegają ciemne strony polskiego kościoła, a nawet nauk JPII.
Natomiast jeśli się to robi z racjonalnych powodów, na przykład w obawie przed represją, to nie ma to nic wspólnego z praniem mózgu. Naprawdę? Wywieranie presji i zastraszanie jest jednym z narzędzi prania mózgu, z barwniejszych przykładów przychodzi mi na myśl "1984" Orwella. Więcej na ten temat jest w artykule linkowanym wyżej.
To, że znasz kilka wyjątków, nie jest żadnym argumentem. Ja znam przykład SS-mana, któremu do dzisiaj w Polsce pod kapliczką kwiaty kładą. Wyjątki z definicji potwierdzają reguły.
UsuńPięknie mi się kiedyś korespondowało z dziekanem teologii na KUL o czyśćcu i piekle w aspekcie nowych koncepcji w fizyce i matematyce. Zapewniam jednak, że nie jest to argument za tym, że przeciętny katolik byłby w stanie taki temat podjąć i że w ogóle nas piekłem i niebem się zastanawia. Szczerze mówiąc na kazaniu w wiejskim kościele nasza rozmowa zostałaby uznana za herezję. Wyjątki to wyjątki, a tłum, to tłum. Zauważał to nawet JPII w swych dziełach, tylko że mało kto je czyta.
Nie chcę zgadywać, w jakim środowisku się obracasz, ale zapewniam Cię, że Twoi znajomi, których wspominasz, nie są reprezentatywną próbką, choć całe szczęście, że tacy też się zdarzają.
Powiem szczerze, że na wiele rzeczy mam inny pogląd, niż powszechny, dlatego nie uważam represji za skuteczne narzędzie prania mózgu, czyli w ogóle za narzędzie do tego celu. Przykładem choćby to, iż represje nikogo nie uczyniły prawdziwym komunistą, takim, który nim pozostał nawet po upadku komuny. Co innego inne chwyty.
Jeśli ktoś pod wpływem represji (niekoniecznie fizycznej), udaje, że jest komunistą czy na przykład katolikiem, jak choćby polscy politycy od Piłsudskiego poczynając, ale w ogóle w to nie wierzy, to trudno mówić, że mu mózg wyprano. On tylko udaje, że tak się stało.
Owszem, represja i presja może wspomóc skuteczność innych metod indoktrynacji, ale sama w sobie nie jest metodą, tak jak młotek nie jest narzędziem do rzeźbienia. Dłuto jest takim narzędziem. A młotek jest narzędziem, którego może używać rzeźbiarz, by w dłuto uderzać, by wzmóc jego skuteczność, gdy materia oporna (jak z ludźmi), ale trudno o nim powiedzieć, by był narzędziem do rzeźbienia. Choć znając nowoczesnych artystów nie można powiedzieć, że żaden samym młotkiem nie próbował :)
Umówmy się, że Ty zostaniesz przy swoim widzeniu świata, a ja przy swoim.
Usuń:) Spoko. Rozmowa to rozmowa. Nie musi się kończyć rozstrzygnięciem. Dlatego wole rozmawiać niż dyskutować. W moim odczuciu dyskusja w obecnym znaczeniu zaczyna oznaczać ring słowny. A rozmowa... może być o wszystkim i nikt nie musi mieć racji. Więc lubię rozmawiać :) Pozdrowionka :)
UsuńWydaje się ciekawe ze względu na nietypową perspektywę, szkoda, że mimo wszystko wojna jest tu tak mało realistyczna. Chyba nie czytałam dotąd żadnej wietnamskiej książki, więc chętnie bym poniuchała, ale "Podniebny front" odrobinę odstrasza tą indoktrynacją. Choć oczywiście jako ciekawostka, fajna sprawa.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że indoktrynacja tego typu nie jest dla polskiego odbiorcy żadnym zagrożeniem. Dużo gorsza jest indoktrynacja na tyle subtelna, że u większości nie budzi odruchu obronnego.
UsuńAno, nie da się zaprzeczyć, że książka nie jest żadnym wojennym dokumentem. To zdecydowanie lektura ku pokrzepieniu serc, trochę jak nasz Potop, który, co warto zauważyć, a wielu często o tym zapomina, w wielu miejscach również nie jest wierny historycznym faktom.
Usuń