Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
sobota, 14 czerwca 2014
Kolorowa pocztówka z nazistowskiego reżimu
Tytuł oryginału: In meinem fremden Land: Gefängnistagebuch 1944
Tłumaczenie: Bogdan Baran
Wydawnictwo: Czytelnik
Liczba stron: 242
Nieznośna i
niemal niemożliwa do zwalczenia ludzka tendencja do upraszczania dostrzegalna
jest w każdym aspekcie człowieczego żywota. Cenione są klarowne schematy, do
których, po delikatnych korektach, można wszystko przyłożyć, bardzo dobrze mają
się stereotypy, nawet te najbardziej krzywdzące, cały czas ogromną popularnością
cieszy się historia, której karty utrzymane są w biało-czarnej konwencji. Z
tego też powodu w naszej narodowej mentalności, obraz Niemca z okresu II wojny
światowej to w dominującej większości portret złego do szpiku kości osobnika,
który z furią w oczach morduje swoich wrogów, z upodobaniem pozbawiając życia
znienawidzonych Żydów oraz Polaków. Postać hitlerowskiego oprawcy przedstawiana
jest w najmroczniejszych barwach, które skutecznie zasłaniają ludzkie oblicze
podłej istoty, wstrętnej kreatury, nie zasługującej na miano człowieka. Wydaje
się jednak, że usilne dehumanizowanie nazistów to w dużej mierze odruch
samoobrony – odmawiając im ludzkich przymiotów, niszcząc ich stricte człowieczy rodowód stwierdzamy
niejako, że stanowili oni odrębne istoty, które nie mają z nami nic wspólnego. Ergo, nieważne w jak skrajnych warunkach
byłoby egzaminowane nasze człowieczeństwo, nigdy nie dopuścimy się zbrodni,
okrucieństw, podłości, które stały się udziałem hitlerowskich bandytów. W moim
mniemaniu takie przeświadczenie jest zarówno mylące jak i zgubne. Niestety, ale
doświadczenie pokazuje, że ludzka kreatywność niemal zawsze zdoła stworzyć
środowisko, w którym nawet najwięksi herosi i altruiści zapominają o cudzej
godności, czy zwykłym prawie do życia. Można przekonać się o tym na podstawie
całej gamy lektur, zawierających wspomnienia z okresu wojny. Wyjątku nie
stanowi utwór W moim obcym kraju.
Dziennik więzienny 1944, autorstwa Hansa Fallady, który jest jednocześnie
znakomitym dowodem na to, że zło tkwi praktycznie w każdym człowieku.
Hans Fallada
to pseudonim literacki Rudolfa Ditzena, żyjącego w latach 1893 – 1947 niemieckiego
pisarza oraz dziennikarza. Ten niepokorny typ, który zmagał się z uzależnieniem
od alkoholu, toczył zaciekłe boje, by wyrwać się spod skrzydeł morfiny,
regularnie walczył z depresją, urodził się w bardzo feralnym czasie oraz w
równie pechowym miejscu. Okres jego literackiej działalności zbiegł się z
funkcjonowaniem III Rzeszy Niemieckiej, znajdującej się pod rządami NSDAP, czyli
Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników, na czele której stał
Adolf Hitler. Egzystencja Fallady w kraju, w którym władzę sprawowali naziści,
nie należała do najłatwiejszych, jako, że pisarz nie zaliczał się do gorących
zwolenników nowego ładu. Jako jednostka niepokorna, nie dająca się manipulować,
bardzo szybko zaskarbił sobie statusy persona
non grata. Z tego powodu jego żywot stał się jeszcze bardziej
skomplikowany, ale mimo wszelkich przeciwności losu, który waliły się na kark
Fallady w ilościach wręcz hurtowych, autor nie zdecydował się na opuszczenie
Niemiec. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy pisarz żałował tego wyboru.
Pewnym jest natomiast, że gdyby wybrał emigrację, czytelnik nie miałbym okazji
zapoznania się dziełem W moim obcym
kraju. Dziennik więzienny 1944, będącym znakomitym dokumentem, wnikliwie
obrazującym panoramę społeczną nazistowskich Niemiec.
Ogromnie
interesujące są same okoliczności powstania utworu. Autor spłodził go
przebywając w więzieniu dla psychicznie chorych przestępców kryminalnych, gdzie
został osadzony pod zarzutem próby zabójstwa swojej byłej małżonki (z którą
rozwiódł się niecałe 2 miesiące wcześniej, ale z którą cały czas mieszkał).
Warto przy tym dodać, że nie była to pierwsza wizyta Fallady w areszcie – za
kratki trafiał on w roku 1923 oraz 1926, w obu przypadkach odbywając karę za
przeprowadzone defraudacje, które związane były z narkotykowym uzależnieniem.
Tym razem więzienie wydawało się gwoździem przybitym do trumny – blask chwały
Fallady dawno już zmatowiał, alkohol wyciągał po niego swoje długie szpony, a
psychika, umęczona ciągłymi problemami wynikającymi z zapiekłej nienawiści do
nazistów, znajdowała się w niemal kompletnej rozsypce. Przymusowa izolacja
okazała się jednak doskonałą terapią antyuzależnieniową – autor zdołał wyprosić
przybory, niezbędne do pracy każdego pisarza, następnie poświęcił się
działalności literackiej. W ten oto sposób powstało kilka opowiadań, powieść Pijak oraz omawiany W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944.
Dzieło
Fallady rozpoczyna się wspomnieniami dotyczącymi wydarzeń z lutowej nocy 1933
roku, kiedy to spłonął gmach Reichstagu – pożar okazał się symbolicznym punktem
zwrotnym w historii Niemiec. Incydent został skrzętnie wykorzystany przez
NSDAP, która wkrótce doprowadziła do przekształcenia republiki parlamentarnej w
monopartyjne państwo totalitarne. Akcja dzienników toczy się aż do ówczesnej
teraźniejszości Fallady, czyli do roku 1944. Należy przy tym zaznaczyć, że czas
nie biegnie tutaj linearnie. Autor swobodnie surfuje po jego powierzchni, by za
chwilę głęboko zanurkować w jego przepastnej toni. Fallada często koncentruje
się na pojedynczych przypadkach, pieczołowicie rozbierając je na czynniki
pierwsze – czytelnik poznaje zarówno przyczyny oraz okoliczności zajścia danego
zdarzenia, jak i jego następstwa oraz skutki, które wywarło w przyszłości. W
efekcie Fallada serwuje sinusoidalną podróż w czasie, powtarzającą się
cyklicznie niemal w każdym z rozdziałów, na które składają się zapiski z
kolejnych dni odbywania kary. Jednocześnie pisarz konsekwentnie unika opisu tu i teraz,
sporadycznie wspominając o więziennej rzeczywistości. Można wręcz odnieść
wrażenie, że za sprawą literatury, Fallada znajdował się w szczelnej enklawie
własnego umysłu, gdzie pogrążony w medytacjach oraz wspomnieniach tworzył
świadectwo, dokumentujące realia, panujące w nazistowskich Niemczech. Więzienna
cela stała się swoistym sanatorium, w którym Fallada podratował swoją słabą
kondycję psychiczną oraz biblijną ziemią Uz, na której autor oddał się
rozważaniom, kontemplacji, próbom zrozumienia wszystkiego, co zaszło w III
Rzeszy Niemieckiej.
Największą
zaletą książki jest bardzo drobiazgowy obraz niemieckiej społeczności, która
przeszła ogromną metamorfozę w ciągu 12 lat, kiedy to kraj znajdował się pod
rządami Hitlera oraz jego zwolenników. Jako, że autor nie cieszył się zbytnią
estymą u nowych władców, w okresie nazizmu nigdy nie doczekał się on statusu
literackiej gwiazdy, a wszelkie objawy zagrażającej
mu sławy były szybko i należycie zwalczane.
Dzięki temu Fallada pozostawał dość mocno zakorzeniony w codzienności szarych,
zwykłych ludzi, którą skrzętnie opisał. Z doświadczeń autora, który sam naiwnie
wątpił w możliwość wprowadzenia w życie wszystkich zamierzeń nazistów, wynika,
że jeszcze dość długo po objęciu władzy przez Hitlera, zarówno on i jego partia
nie byli traktowani zbyt poważnie. NSDAP oraz jej wódz często stawali się
obiektem żartów, kpin, a większość społeczeństwa patrzyła niechętnym, albo co
najmniej sceptycznym okiem na poczynania nowego ugrupowania. Fallada świetnie
ukazał jak to kpiarskie lekceważenie połączone z grzechem zaniechania i
obojętności powoli, aczkolwiek sukcesywnie i nieubłaganie poczęło przekształcać
się w strach, obawę, a wreszcie przymus współdziałania. Na oczach czytelnika
Hitler przedzierzga się z ekspresyjnego, durnowatego karzełka ze zabawnym wąsem
w szalonego boga wojny, decydującego o losach milionów. Fallada dobitnie
uzmysławia jak niebezpieczne jest bagatelizowanie skrajnych ideologii, jak źle
może skończyć się pobłażanie połączone z kpiarskim uśmiechem pogardy. Autor
ciekawie przedstawił także powolne, ale regularne sączenie się jadu
nazistowskiej ideologii do niemieckiego społeczeństwa. Na przestrzeni
kilkunastu lat w pełni widoczny staje się ogrom deprawacji, jaka dokonała się
pośród obywateli III Rzeszy Niemieckiej – akceptacja powszechnego
antysemityzmu, praca na rzecz reżimu w zamian za pewność artystycznego bytu,
donosicielstwo na osoby zatrudniające obywateli żydowskiego chodzenia, czy denuncjacja za nie stosowanie pozdrowienia Heil Hitler to tylko niektóre z objawów toczącej naród zgnilizny
moralnej.
Warto
zauważyć, że Fallada kładzie ogromny nacisk na ukazanie fatalnego wpływu
nazistów na całe społeczeństwo niemieckie. Ale jednocześnie zdaniem pisarza za
sam fakt przejęcia sterów przez Hitlera w ogromnej mierze odpowiadali Alianci,
którzy w trakcie ustalania warunków traktatu wersalskiego, nałożyli na
niemieckie państwo ogromne grzywny oraz kary, niemal niemożliwe do
podźwignięcia, torując w ten sposób nazistom drogę do władzy. Kraj osłabiony
licznymi wojennymi stratami, pozbawiony ważnych ośrodków przemysłowych w
Alzacji oraz Lotaryngii, z armią zredukowaną do skromnej liczby 100 tysięcy
żołnierzy oraz przytłoczony wysokimi kontrybucjami, które miały stanowić
wojenne reperacje, niejako musiał stać się wylęgarnią frustracji, złości oraz
skrajnych ideologii narodowościowych.
Znamienny
pozostaje styl, w jakim Fallada opisuje członków NSDAP. Śmiało można rzec, że
autor odczłowiecza hitlerowców – określa ich mianem nazistów, brunatnych
koszul, etc. (metodycznie unikając wyrażeń typu osobnik, persona), prezentując
ich jako bezwładną masę, składających się z niemal identycznych elementów.
Pisarz niemal wcale nie poświęca miejsca na charakterystykę pojedynczych
jednostek, nie doszukuje się u ich cech, znamionujących indywidualizm. W zamian
za to Fallada serwuje całą litanię pejoratywnych wyrażeń, które mają stanowić
definicję typowego nazisty – w oczach pisarza hitlerowcy przypominają
nieokrzesane hordy, odznaczające się chamstwem, prostactwem, prymitywnością,
sztywnością, śmiertelną powagą oraz ślepym zacietrzewieniem w swoim
nacjonalistycznym myśleniu. Bandy NSDAP składają się bezimiennych, zlewających się
w jedno twarzy, na których maluje się bezmyślność, brak litości, gdzie trudno
znaleźć oznaki współczucia. W mniemaniu autora większość nazistów była
podstępnymi tchórzami – Fallada w swoim utworze kilkakrotnie zwraca uwagę, że
całe zastępy wiernych oraz prominentnych członków NSDAP spędziły wojnę na
bezpiecznych stanowiskach, trzymając się z daleka od linii frontu, unikając
bezpośredniej walki za umiłowanego Führera. Przy okazji artysta przywołuje
przykłady znajomych oraz sąsiadów, próbując pokazać jak trudna była sytuacja
szarego obywatela III Rzeszy, który niekoniecznie pałał sympatią do naczelnego
wodza. Fallada twierdzi, że wielu oddanych żołnierzy niemieckich walczyło z
poczucia obowiązku służby ojczyźnie, narodowi. Autor czyni ciekawe
spostrzeżenie, że w momencie rozpętania wojny, kiedy pojawił się jasno
określony wróg, zagrażający rodzimej ziemi, walka stawała się celem nadrzędnym,
skutecznie przysłaniającym zasadność samego konfliktu oraz konieczność
działania z pogardzanymi, czy nielubianymi hitlerowcami. Wydaje się, że właśnie
na tym polegał największy dramat ludzi, którzy nie popierali ideologii
głoszonej przez NSDAP – w momencie objęcia władzy przez Führera, jako obywatele
miłujący swój kraj, nie zdecydowali się go opuścić, nawet jeśli przeczuwali oni
nadciągające godziny biedy i nędzy, za co później przyszło im słono zapłacić.
Widać wyraźnie, że Fallada balansuje na bardzo cienkiej linie – autor z jednej
strony stara się przynajmniej częściowo usprawiedliwić, albo choćby racjonalnie
wytłumaczyć postępowanie zwykłych Niemców, którzy wcale nie optowali zarówno za
Hitlerem jak i głoszoną przez niego ideologią, z drugiej zaś prezentuje
nazistów, członków NSDAP w skrajnie negatywnym świetle, zrzucając na nich
głównych ciężar win za wszystkie nieszczęścia, jakie miały miejsce w trakcie II
wojny światowej. Trudno jednak zaakceptować migoczącą w oddali tezę, że
niemieckie społeczeństwo zostało zmanipulowane przez garstkę podstępnych i
przebiegłych hitlerowców – w ostatnim roku wojny partia NSDAP liczyła 8,5
miliona członków, co stanowiło ponad 10% całego społeczeństwa (niecałe 70 mln
mieszkańców). W moim odczuciu to jeden z niewielu negatywów całego dzieła –
Fallada niejednokrotnie podkreśla jak zmieniła się ludność III Rzeszy od 1933
roku (gdy wówczas zeszło się w Niemczech
trzech ludzi, jeden na pewno był donosicielem; każdy może być szpiclem, mieszka tu bratobójstwo), ale jednocześnie
trudno oprzeć się wrażeniu, że naziści to niejako obcy element w tkance
społecznej Niemiec, osobnicy, którzy w kraju pojawili się ab extra.
Reasumując,
lektura dzieła W moim obcym kraju.
Dziennik więzienny 1944, okazała się ogromnie zajmująca oraz piekielnie
interesująca. Hans Fallada, zdeterminowany, by dać ujście zżerające go
nienawiści względem nazistów, za sprawą sprawnego pióra oraz charakteryzującego
dobrych artystów zmysłu obserwacji, snuje niejedną frapującą opowieść,
rozgrywającą się w samym sercu hitlerowskich Niemiec. Autor porusza intrygujące
tematy, nierzadko podchodząc do nich dość nowatorsko, patrząc na nie z perspektywy
obywatela państwa, w którym władze sprawuje bezwzględny reżim. Fallada
podejmuje także bardzo ostrą polemikę z emigracyjnymi artystami, traktując ich
wzniosłe hasła nawołujące do bojkotu nazistowskich zarządzeń, do jawnego
wypowiadania posłuszeństwa władzy, etc., jako łabędzi śpiew, słany tym łatwiej,
w im bezpieczniejszej przystani znajdował się ich nadawca. Fallada wyraźnie
stara się przekonać czytelnika, że świadome pozostanie w ojczyźnie, w której
władzę przejął bezwzględny reżim było aktem bohaterstwa – to zdecydowanie
przeciwstawna postawa do tej, którą zajmował Tomasz Mann, twierdzący już po
zakończonej wojnie, że książki drukowane
w Niemczech w latach 1933 – 1945 są mniej niż bezwartościowe i nie należy brać
ich do ręki. Ponadto Fallada jako twórca płodzący z większym, a za sprawą
hitlerowców najczęściej z mniejszym powodzeniem, świetnie unaocznia jak
wyglądało życie zawodowe ludzi związanych z szeroko rozumianą kulturą w III
Rzeszy. Przeraża stopniowe kurczenie się artystycznej niezależności, która w
niedługim czasie niemal zupełnie została zahamowana, a następnie stłamszona
przez konieczność przypodobania się rządzącej monopartii, stanowiącej
wyrocznię, decydującą o fakcie, czy dane dzieło jest zgodne z duchem panującej
ideologii. Smutne są również opisy kolejnych kompromisów moralnych, zawieranych
przez całe rzesze artystów – sam Fallada ugiął się pod naciskiem faszystowskiej
władzy, przerabiając zakończenie jednej ze swoich powieści, zgodnie z wizją
ministra propagandy, Josepha Goebbelsa oraz przyjmując zlecenie na napisanie
antysemickiej powieści (której jednak nigdy nie stworzył). W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944 jest zatem świadectwem
zwykłego człowieka, który nie raz załamał się w chwili słabości, który do końca
próbował uciec od otaczającej go wojennej rzeczywistości, dla którego własny
kraj z biegiem czasu stawał się coraz bardziej nieznany i obcy. Jednocześnie
zaskakująca okazuje się lekkomyślność oraz zuchwałość Fallady, który kilka razy
zagrał na nosie nazistom, ryzykując życie zarówno swoje, bliskich jak i
współpracowników, nawet nie zdając sobie w pełni sprawy z rozmiarów grożącego
mu niebezpieczeństwa. Ale właśnie te absurdalne w swojej bezczelności wybryki (np.
słanie listów do Izby Piśmiennictwa Rzeszy, decydującej o literackim bycie
pisarzy z pensjonatu, powszechnie znanego jako żydowski) sprawiają, że książka skrzy się niemal wszystkimi barwami
emocji – począwszy od gorzkiego zwątpienia w ludzkość, na rzadkich, ale stricte humorystycznych wstawkach
skończywszy.
P.S. Książka do nabycia w sieci Dedalus za 12 zł.
Wasz Ambrose
12 komentarzy:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Książka porusza ważny temat, któremu warto się przyjrzeć. Autor pisze z perspektywy człowieka, który ma dystans do nazizmu, ale warto też się przyjrzeć choćby "Dziennikom" Goebbelsa, by zobaczyć jak wyglądało to z perspektywy osoby, która była oddana ideologii faszystowskiej.
OdpowiedzUsuńFallada niby ma ogromny dystans do nazizmu, ale widać, że i jemu zdarzało się zbliżyć z reżimem o wiele bardziej, niż by sobie tego życzył. Na podstawie jego książki widać, że żyjąc w Niemczech w czasie II WŚ i pragnąc zachować możliwość wykonywania zawodu artysty, niemal nieuniknione było wejście w bliższe stosunki z reżimem. To straszne, że kraj uważny za najdroższą ojczyznę może przeobrazić się w takie bagno.
UsuńLektura dzienników Goebbelsa również wydaje się b. interesująca - odniosłem wrażenie, że Fallada za maską pogardy wobec tego człowieka skrywał ogromny strach, który odczuwał przed mściwym kuternogą :)
Jak ja uwielbiam czytać twoje wpisy. A książki chętnie poszukam.
OdpowiedzUsuńMnie z kolei bardzo miło czytać takie pozytywne komentarze, które mnie ogromnie mobilizują do dalszej pracy :) Lekturę szczerze polecam. Jest naprawdę interesująca.
UsuńCzytam Twoją recenzję i tak sobie myślę, że chyba nie będę zgadzała się ze wszystkimi poglądami Fallady. Razi mnie jego twierdzenie, że "świadome pozostanie w ojczyźnie, w której władzę przejął bezwzględny reżim było aktem bohaterstwa".
OdpowiedzUsuńBo tak nie było. Pisarz niemiecki, który zostawał w kraju, trafiał do Buchenwaldu, tak jak na przykład Ernst Wiechert, albo też stawał się pisarzem współpracującym z reżimem. Ci, którzy wyjechali za granicę, by tam tworzyć i przestrzegać przed Hitlerem, podjęli rozsądną decyzję. Inna sprawa, że nikt ich nie chciał słuchać, Europejczycy nie wierzyli w przestrogi.
Wygląda na to, że godząc się na napisanie książki o wymowie antysemickiej Fallada dołożył swoją cegiełkę do prześladowania Żydów. Niektórzy twierdzą, że ta książka powstała, tylko potem zaginęła.
Ano, kwestia tego, czy artysta niemiecki powinien zostać w kraju, czy też głosić zagrożenie nazizmem z bezpiecznej przystani emigracji stanowiło nie b. trudny orzech do zgryzienia - Tomasz Mann miał poglądy zgodne z Twoimi, Fallada natomiast, jako człowiek, który nie uciekł, próbował bronić zarówno swojego stanowiska jak i postępowania, do którego zmusiły go okoliczności. Wg mnie temat jest b. skomplikowany i złożony - Fallada zlekceważył Hitlera oraz głoszoną przez nią ideologię i potem przyszło mu za to słono zapłacić. Natomiast taki Klaus Mann od początku wiedział, co się szykuje i czym skończy się dojście Hitlera do władzy.
UsuńKsiążka wygląda na bardzo interesującą, ale zarazem szkodliwą. Może w czytelniku nieobeznanym z tematem wywołać wrażenie, iż wszystkiemu był winny faszyzm. Jest to jeden z bardziej kłamliwych stereotypów. Faszyzm nie jest wynalazkiem niemieckim. Powstał we Włoszech, tam trwał dużo dłużej i można by zaryzykować twierdzenie, iż hitleryzm stanowił jego wypaczenie. Sam faszyzm bowiem, włoski przed Hitlerem, który go skaził, był całkiem czymś innym, może nawet lepszym niż nasza demokracja. Potępianie faszyzmu z przyczyny Hitlera, to tak jakby potępić monarchię z powodu Leopolda II albo demokrację za eksterminację Indian.
OdpowiedzUsuńPrzyczyn tych masakr należy szukać w mechanizmach, które dobrze się mają w każdym z tych ustrojów. Jedynym naprawdę złym ustrojem był komunizm, gdyż z samych założeń można w nim się dopatrzeć zapowiedzi przyszłych wydarzeń. Trzeba jednak pamiętać, że komunizm, to tak jak faszyzm, demokracja i monarchia, to słowo-wytrych, które pasuje do bardzo różnych zamków.
Mam wrażenie, że „najwięksi zbrodniarze” hitlerowscy, podobnie jak Leopold II, byli po prostu kapitalistami robiącymi to, co każdy kapitalista, tyle, że w warunkach, które pozwalały im nawet na mordowanie. Widać to zresztą i dzisiaj. Morduje się całą planetę, gdy tylko obiecuje to zyski, a gdy można, morduje się nawet ludzi. Co z tego, że częściej poprzez niszczenie ich środowiska, niż karabinem? Choć i to ostatnie widać dość często. Zamiast walczyć z mechanizmami, które wciąż od nowa powodują te same skutki, próbuje się zwalczać kolejne objawy.
Andrew, na usprawiedliwienie Fallady muszę rzec, że w swoim tekście ani raz nie wspomina słowa "faszyzm", nie odwołuje się do włoskiego faszyzmu. Używa jedynie sformułowań "naziści", "hitlerowcy", "brunatne koszule", etc. i wydaje mi się, że to już jest bardziej szkodliwe, bowiem nietrudno o wrażenie, że Ci wszyscy ludzie w ogóle nie byli Niemcami.
UsuńFallada nie krytykuje też wyłącznie samego ustroju, zdecydowanie bardziej koncentruje się na ludziach, którzy go tworzą i to w nich dostrzega najwięcej wypaczeń.
No to chyba jeszcze gorzej. Oni nie byli wypaczeni bardziej niż jacykolwiek inni. Eksterminacja całej ludności danego rejonu nie jest wcale ich wynalazkiem. Nie jest to nawet wynalazek ludzki (wystarczy wspomnieć Sodomę i Gomorę). Winne są systemy dopuszczające tolerowanie ideologii, które takie rozwiązania uważają za dopuszczalne w imię czegoś; kary, przestrzeni życiowej, zysków.
UsuńDziennik zdecydowanie w moim guście. Okres historyczny i moja ulubiona tematyka - po prostu muszę przeczytać tę książkę! ;))
OdpowiedzUsuńŚledząc Twoje dotychczasowe lektury, ośmielam się przypuszczać, że książka przypadnie Ci do gustu :)
UsuńAż dziwne, że jej jeszcze nie znam. Tak interesująco ją przedstawiłeś, że koniecznie muszę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuń