Strony

sobota, 14 czerwca 2014

Kolorowa pocztówka z nazistowskiego reżimu

 

W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944

Hans Fallada

Tytuł oryginału: In meinem fremden Land: Gefängnistagebuch 1944
Tłumaczenie: Bogdan Baran
Wydawnictwo: Czytelnik
Liczba stron: 242
 
 
 
 
 
 
 

Nieznośna i niemal niemożliwa do zwalczenia ludzka tendencja do upraszczania dostrzegalna jest w każdym aspekcie człowieczego żywota. Cenione są klarowne schematy, do których, po delikatnych korektach, można wszystko przyłożyć, bardzo dobrze mają się stereotypy, nawet te najbardziej krzywdzące, cały czas ogromną popularnością cieszy się historia, której karty utrzymane są w biało-czarnej konwencji. Z tego też powodu w naszej narodowej mentalności, obraz Niemca z okresu II wojny światowej to w dominującej większości portret złego do szpiku kości osobnika, który z furią w oczach morduje swoich wrogów, z upodobaniem pozbawiając życia znienawidzonych Żydów oraz Polaków. Postać hitlerowskiego oprawcy przedstawiana jest w najmroczniejszych barwach, które skutecznie zasłaniają ludzkie oblicze podłej istoty, wstrętnej kreatury, nie zasługującej na miano człowieka. Wydaje się jednak, że usilne dehumanizowanie nazistów to w dużej mierze odruch samoobrony – odmawiając im ludzkich przymiotów, niszcząc ich stricte człowieczy rodowód stwierdzamy niejako, że stanowili oni odrębne istoty, które nie mają z nami nic wspólnego. Ergo, nieważne w jak skrajnych warunkach byłoby egzaminowane nasze człowieczeństwo, nigdy nie dopuścimy się zbrodni, okrucieństw, podłości, które stały się udziałem hitlerowskich bandytów. W moim mniemaniu takie przeświadczenie jest zarówno mylące jak i zgubne. Niestety, ale doświadczenie pokazuje, że ludzka kreatywność niemal zawsze zdoła stworzyć środowisko, w którym nawet najwięksi herosi i altruiści zapominają o cudzej godności, czy zwykłym prawie do życia. Można przekonać się o tym na podstawie całej gamy lektur, zawierających wspomnienia z okresu wojny. Wyjątku nie stanowi utwór W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944, autorstwa Hansa Fallady, który jest jednocześnie znakomitym dowodem na to, że zło tkwi praktycznie w każdym człowieku.
Hans Fallada to pseudonim literacki Rudolfa Ditzena, żyjącego w latach 1893 – 1947 niemieckiego pisarza oraz dziennikarza. Ten niepokorny typ, który zmagał się z uzależnieniem od alkoholu, toczył zaciekłe boje, by wyrwać się spod skrzydeł morfiny, regularnie walczył z depresją, urodził się w bardzo feralnym czasie oraz w równie pechowym miejscu. Okres jego literackiej działalności zbiegł się z funkcjonowaniem III Rzeszy Niemieckiej, znajdującej się pod rządami NSDAP, czyli Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników, na czele której stał Adolf Hitler. Egzystencja Fallady w kraju, w którym władzę sprawowali naziści, nie należała do najłatwiejszych, jako, że pisarz nie zaliczał się do gorących zwolenników nowego ładu. Jako jednostka niepokorna, nie dająca się manipulować, bardzo szybko zaskarbił sobie statusy persona non grata. Z tego powodu jego żywot stał się jeszcze bardziej skomplikowany, ale mimo wszelkich przeciwności losu, który waliły się na kark Fallady w ilościach wręcz hurtowych, autor nie zdecydował się na opuszczenie Niemiec. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy pisarz żałował tego wyboru. Pewnym jest natomiast, że gdyby wybrał emigrację, czytelnik nie miałbym okazji zapoznania się dziełem W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944, będącym znakomitym dokumentem, wnikliwie obrazującym panoramę społeczną nazistowskich Niemiec.
Ogromnie interesujące są same okoliczności powstania utworu. Autor spłodził go przebywając w więzieniu dla psychicznie chorych przestępców kryminalnych, gdzie został osadzony pod zarzutem próby zabójstwa swojej byłej małżonki (z którą rozwiódł się niecałe 2 miesiące wcześniej, ale z którą cały czas mieszkał). Warto przy tym dodać, że nie była to pierwsza wizyta Fallady w areszcie – za kratki trafiał on w roku 1923 oraz 1926, w obu przypadkach odbywając karę za przeprowadzone defraudacje, które związane były z narkotykowym uzależnieniem. Tym razem więzienie wydawało się gwoździem przybitym do trumny – blask chwały Fallady dawno już zmatowiał, alkohol wyciągał po niego swoje długie szpony, a psychika, umęczona ciągłymi problemami wynikającymi z zapiekłej nienawiści do nazistów, znajdowała się w niemal kompletnej rozsypce. Przymusowa izolacja okazała się jednak doskonałą terapią antyuzależnieniową – autor zdołał wyprosić przybory, niezbędne do pracy każdego pisarza, następnie poświęcił się działalności literackiej. W ten oto sposób powstało kilka opowiadań, powieść Pijak oraz omawiany W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944.
Dzieło Fallady rozpoczyna się wspomnieniami dotyczącymi wydarzeń z lutowej nocy 1933 roku, kiedy to spłonął gmach Reichstagu – pożar okazał się symbolicznym punktem zwrotnym w historii Niemiec. Incydent został skrzętnie wykorzystany przez NSDAP, która wkrótce doprowadziła do przekształcenia republiki parlamentarnej w monopartyjne państwo totalitarne. Akcja dzienników toczy się aż do ówczesnej teraźniejszości Fallady, czyli do roku 1944. Należy przy tym zaznaczyć, że czas nie biegnie tutaj linearnie. Autor swobodnie surfuje po jego powierzchni, by za chwilę głęboko zanurkować w jego przepastnej toni. Fallada często koncentruje się na pojedynczych przypadkach, pieczołowicie rozbierając je na czynniki pierwsze – czytelnik poznaje zarówno przyczyny oraz okoliczności zajścia danego zdarzenia, jak i jego następstwa oraz skutki, które wywarło w przyszłości. W efekcie Fallada serwuje sinusoidalną podróż w czasie, powtarzającą się cyklicznie niemal w każdym z rozdziałów, na które składają się zapiski z kolejnych dni odbywania kary. Jednocześnie pisarz konsekwentnie unika opisu tu i teraz, sporadycznie wspominając o więziennej rzeczywistości. Można wręcz odnieść wrażenie, że za sprawą literatury, Fallada znajdował się w szczelnej enklawie własnego umysłu, gdzie pogrążony w medytacjach oraz wspomnieniach tworzył świadectwo, dokumentujące realia, panujące w nazistowskich Niemczech. Więzienna cela stała się swoistym sanatorium, w którym Fallada podratował swoją słabą kondycję psychiczną oraz biblijną ziemią Uz, na której autor oddał się rozważaniom, kontemplacji, próbom zrozumienia wszystkiego, co zaszło w III Rzeszy Niemieckiej.
Największą zaletą książki jest bardzo drobiazgowy obraz niemieckiej społeczności, która przeszła ogromną metamorfozę w ciągu 12 lat, kiedy to kraj znajdował się pod rządami Hitlera oraz jego zwolenników. Jako, że autor nie cieszył się zbytnią estymą u nowych władców, w okresie nazizmu nigdy nie doczekał się on statusu literackiej gwiazdy, a wszelkie objawy zagrażającej mu sławy były szybko i należycie zwalczane. Dzięki temu Fallada pozostawał dość mocno zakorzeniony w codzienności szarych, zwykłych ludzi, którą skrzętnie opisał. Z doświadczeń autora, który sam naiwnie wątpił w możliwość wprowadzenia w życie wszystkich zamierzeń nazistów, wynika, że jeszcze dość długo po objęciu władzy przez Hitlera, zarówno on i jego partia nie byli traktowani zbyt poważnie. NSDAP oraz jej wódz często stawali się obiektem żartów, kpin, a większość społeczeństwa patrzyła niechętnym, albo co najmniej sceptycznym okiem na poczynania nowego ugrupowania. Fallada świetnie ukazał jak to kpiarskie lekceważenie połączone z grzechem zaniechania i obojętności powoli, aczkolwiek sukcesywnie i nieubłaganie poczęło przekształcać się w strach, obawę, a wreszcie przymus współdziałania. Na oczach czytelnika Hitler przedzierzga się z ekspresyjnego, durnowatego karzełka ze zabawnym wąsem w szalonego boga wojny, decydującego o losach milionów. Fallada dobitnie uzmysławia jak niebezpieczne jest bagatelizowanie skrajnych ideologii, jak źle może skończyć się pobłażanie połączone z kpiarskim uśmiechem pogardy. Autor ciekawie przedstawił także powolne, ale regularne sączenie się jadu nazistowskiej ideologii do niemieckiego społeczeństwa. Na przestrzeni kilkunastu lat w pełni widoczny staje się ogrom deprawacji, jaka dokonała się pośród obywateli III Rzeszy Niemieckiej – akceptacja powszechnego antysemityzmu, praca na rzecz reżimu w zamian za pewność artystycznego bytu, donosicielstwo na osoby zatrudniające obywateli żydowskiego chodzenia, czy denuncjacja za nie stosowanie pozdrowienia Heil Hitler to tylko niektóre z objawów toczącej naród zgnilizny moralnej.
Warto zauważyć, że Fallada kładzie ogromny nacisk na ukazanie fatalnego wpływu nazistów na całe społeczeństwo niemieckie. Ale jednocześnie zdaniem pisarza za sam fakt przejęcia sterów przez Hitlera w ogromnej mierze odpowiadali Alianci, którzy w trakcie ustalania warunków traktatu wersalskiego, nałożyli na niemieckie państwo ogromne grzywny oraz kary, niemal niemożliwe do podźwignięcia, torując w ten sposób nazistom drogę do władzy. Kraj osłabiony licznymi wojennymi stratami, pozbawiony ważnych ośrodków przemysłowych w Alzacji oraz Lotaryngii, z armią zredukowaną do skromnej liczby 100 tysięcy żołnierzy oraz przytłoczony wysokimi kontrybucjami, które miały stanowić wojenne reperacje, niejako musiał stać się wylęgarnią frustracji, złości oraz skrajnych ideologii narodowościowych.
Znamienny pozostaje styl, w jakim Fallada opisuje członków NSDAP. Śmiało można rzec, że autor odczłowiecza hitlerowców – określa ich mianem nazistów, brunatnych koszul, etc. (metodycznie unikając wyrażeń typu osobnik, persona), prezentując ich jako bezwładną masę, składających się z niemal identycznych elementów. Pisarz niemal wcale nie poświęca miejsca na charakterystykę pojedynczych jednostek, nie doszukuje się u ich cech, znamionujących indywidualizm. W zamian za to Fallada serwuje całą litanię pejoratywnych wyrażeń, które mają stanowić definicję typowego nazisty – w oczach pisarza hitlerowcy przypominają nieokrzesane hordy, odznaczające się chamstwem, prostactwem, prymitywnością, sztywnością, śmiertelną powagą oraz ślepym zacietrzewieniem w swoim nacjonalistycznym myśleniu. Bandy NSDAP składają się bezimiennych, zlewających się w jedno twarzy, na których maluje się bezmyślność, brak litości, gdzie trudno znaleźć oznaki współczucia. W mniemaniu autora większość nazistów była podstępnymi tchórzami – Fallada w swoim utworze kilkakrotnie zwraca uwagę, że całe zastępy wiernych oraz prominentnych członków NSDAP spędziły wojnę na bezpiecznych stanowiskach, trzymając się z daleka od linii frontu, unikając bezpośredniej walki za umiłowanego Führera. Przy okazji artysta przywołuje przykłady znajomych oraz sąsiadów, próbując pokazać jak trudna była sytuacja szarego obywatela III Rzeszy, który niekoniecznie pałał sympatią do naczelnego wodza. Fallada twierdzi, że wielu oddanych żołnierzy niemieckich walczyło z poczucia obowiązku służby ojczyźnie, narodowi. Autor czyni ciekawe spostrzeżenie, że w momencie rozpętania wojny, kiedy pojawił się jasno określony wróg, zagrażający rodzimej ziemi, walka stawała się celem nadrzędnym, skutecznie przysłaniającym zasadność samego konfliktu oraz konieczność działania z pogardzanymi, czy nielubianymi hitlerowcami. Wydaje się, że właśnie na tym polegał największy dramat ludzi, którzy nie popierali ideologii głoszonej przez NSDAP – w momencie objęcia władzy przez Führera, jako obywatele miłujący swój kraj, nie zdecydowali się go opuścić, nawet jeśli przeczuwali oni nadciągające godziny biedy i nędzy, za co później przyszło im słono zapłacić. Widać wyraźnie, że Fallada balansuje na bardzo cienkiej linie – autor z jednej strony stara się przynajmniej częściowo usprawiedliwić, albo choćby racjonalnie wytłumaczyć postępowanie zwykłych Niemców, którzy wcale nie optowali zarówno za Hitlerem jak i głoszoną przez niego ideologią, z drugiej zaś prezentuje nazistów, członków NSDAP w skrajnie negatywnym świetle, zrzucając na nich głównych ciężar win za wszystkie nieszczęścia, jakie miały miejsce w trakcie II wojny światowej. Trudno jednak zaakceptować migoczącą w oddali tezę, że niemieckie społeczeństwo zostało zmanipulowane przez garstkę podstępnych i przebiegłych hitlerowców – w ostatnim roku wojny partia NSDAP liczyła 8,5 miliona członków, co stanowiło ponad 10% całego społeczeństwa (niecałe 70 mln mieszkańców). W moim odczuciu to jeden z niewielu negatywów całego dzieła – Fallada niejednokrotnie podkreśla jak zmieniła się ludność III Rzeszy od 1933 roku (gdy wówczas zeszło się w Niemczech trzech ludzi, jeden na pewno był donosicielem; każdy może być szpiclem, mieszka tu bratobójstwo), ale jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że naziści to niejako obcy element w tkance społecznej Niemiec, osobnicy, którzy w kraju pojawili się ab extra.
Reasumując, lektura dzieła W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944, okazała się ogromnie zajmująca oraz piekielnie interesująca. Hans Fallada, zdeterminowany, by dać ujście zżerające go nienawiści względem nazistów, za sprawą sprawnego pióra oraz charakteryzującego dobrych artystów zmysłu obserwacji, snuje niejedną frapującą opowieść, rozgrywającą się w samym sercu hitlerowskich Niemiec. Autor porusza intrygujące tematy, nierzadko podchodząc do nich dość nowatorsko, patrząc na nie z perspektywy obywatela państwa, w którym władze sprawuje bezwzględny reżim. Fallada podejmuje także bardzo ostrą polemikę z emigracyjnymi artystami, traktując ich wzniosłe hasła nawołujące do bojkotu nazistowskich zarządzeń, do jawnego wypowiadania posłuszeństwa władzy, etc., jako łabędzi śpiew, słany tym łatwiej, w im bezpieczniejszej przystani znajdował się ich nadawca. Fallada wyraźnie stara się przekonać czytelnika, że świadome pozostanie w ojczyźnie, w której władzę przejął bezwzględny reżim było aktem bohaterstwa – to zdecydowanie przeciwstawna postawa do tej, którą zajmował Tomasz Mann, twierdzący już po zakończonej wojnie, że książki drukowane w Niemczech w latach 1933 – 1945 są mniej niż bezwartościowe i nie należy brać ich do ręki. Ponadto Fallada jako twórca płodzący z większym, a za sprawą hitlerowców najczęściej z mniejszym powodzeniem, świetnie unaocznia jak wyglądało życie zawodowe ludzi związanych z szeroko rozumianą kulturą w III Rzeszy. Przeraża stopniowe kurczenie się artystycznej niezależności, która w niedługim czasie niemal zupełnie została zahamowana, a następnie stłamszona przez konieczność przypodobania się rządzącej monopartii, stanowiącej wyrocznię, decydującą o fakcie, czy dane dzieło jest zgodne z duchem panującej ideologii. Smutne są również opisy kolejnych kompromisów moralnych, zawieranych przez całe rzesze artystów – sam Fallada ugiął się pod naciskiem faszystowskiej władzy, przerabiając zakończenie jednej ze swoich powieści, zgodnie z wizją ministra propagandy, Josepha Goebbelsa oraz przyjmując zlecenie na napisanie antysemickiej powieści (której jednak nigdy nie stworzył). W moim obcym kraju. Dziennik więzienny 1944 jest zatem świadectwem zwykłego człowieka, który nie raz załamał się w chwili słabości, który do końca próbował uciec od otaczającej go wojennej rzeczywistości, dla którego własny kraj z biegiem czasu stawał się coraz bardziej nieznany i obcy. Jednocześnie zaskakująca okazuje się lekkomyślność oraz zuchwałość Fallady, który kilka razy zagrał na nosie nazistom, ryzykując życie zarówno swoje, bliskich jak i współpracowników, nawet nie zdając sobie w pełni sprawy z rozmiarów grożącego mu niebezpieczeństwa. Ale właśnie te absurdalne w swojej bezczelności wybryki (np. słanie listów do Izby Piśmiennictwa Rzeszy, decydującej o literackim bycie pisarzy z pensjonatu, powszechnie znanego jako żydowski) sprawiają, że książka skrzy się niemal wszystkimi barwami emocji – począwszy od gorzkiego zwątpienia w ludzkość, na rzadkich, ale stricte humorystycznych wstawkach skończywszy.
P.S. Książka do nabycia w sieci Dedalus za 12 zł.

Wasz Ambrose

12 komentarzy:

  1. Książka porusza ważny temat, któremu warto się przyjrzeć. Autor pisze z perspektywy człowieka, który ma dystans do nazizmu, ale warto też się przyjrzeć choćby "Dziennikom" Goebbelsa, by zobaczyć jak wyglądało to z perspektywy osoby, która była oddana ideologii faszystowskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fallada niby ma ogromny dystans do nazizmu, ale widać, że i jemu zdarzało się zbliżyć z reżimem o wiele bardziej, niż by sobie tego życzył. Na podstawie jego książki widać, że żyjąc w Niemczech w czasie II WŚ i pragnąc zachować możliwość wykonywania zawodu artysty, niemal nieuniknione było wejście w bliższe stosunki z reżimem. To straszne, że kraj uważny za najdroższą ojczyznę może przeobrazić się w takie bagno.

      Lektura dzienników Goebbelsa również wydaje się b. interesująca - odniosłem wrażenie, że Fallada za maską pogardy wobec tego człowieka skrywał ogromny strach, który odczuwał przed mściwym kuternogą :)

      Usuń
  2. Jak ja uwielbiam czytać twoje wpisy. A książki chętnie poszukam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie z kolei bardzo miło czytać takie pozytywne komentarze, które mnie ogromnie mobilizują do dalszej pracy :) Lekturę szczerze polecam. Jest naprawdę interesująca.

      Usuń
  3. Czytam Twoją recenzję i tak sobie myślę, że chyba nie będę zgadzała się ze wszystkimi poglądami Fallady. Razi mnie jego twierdzenie, że "świadome pozostanie w ojczyźnie, w której władzę przejął bezwzględny reżim było aktem bohaterstwa".
    Bo tak nie było. Pisarz niemiecki, który zostawał w kraju, trafiał do Buchenwaldu, tak jak na przykład Ernst Wiechert, albo też stawał się pisarzem współpracującym z reżimem. Ci, którzy wyjechali za granicę, by tam tworzyć i przestrzegać przed Hitlerem, podjęli rozsądną decyzję. Inna sprawa, że nikt ich nie chciał słuchać, Europejczycy nie wierzyli w przestrogi.
    Wygląda na to, że godząc się na napisanie książki o wymowie antysemickiej Fallada dołożył swoją cegiełkę do prześladowania Żydów. Niektórzy twierdzą, że ta książka powstała, tylko potem zaginęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, kwestia tego, czy artysta niemiecki powinien zostać w kraju, czy też głosić zagrożenie nazizmem z bezpiecznej przystani emigracji stanowiło nie b. trudny orzech do zgryzienia - Tomasz Mann miał poglądy zgodne z Twoimi, Fallada natomiast, jako człowiek, który nie uciekł, próbował bronić zarówno swojego stanowiska jak i postępowania, do którego zmusiły go okoliczności. Wg mnie temat jest b. skomplikowany i złożony - Fallada zlekceważył Hitlera oraz głoszoną przez nią ideologię i potem przyszło mu za to słono zapłacić. Natomiast taki Klaus Mann od początku wiedział, co się szykuje i czym skończy się dojście Hitlera do władzy.

      Usuń
  4. Książka wygląda na bardzo interesującą, ale zarazem szkodliwą. Może w czytelniku nieobeznanym z tematem wywołać wrażenie, iż wszystkiemu był winny faszyzm. Jest to jeden z bardziej kłamliwych stereotypów. Faszyzm nie jest wynalazkiem niemieckim. Powstał we Włoszech, tam trwał dużo dłużej i można by zaryzykować twierdzenie, iż hitleryzm stanowił jego wypaczenie. Sam faszyzm bowiem, włoski przed Hitlerem, który go skaził, był całkiem czymś innym, może nawet lepszym niż nasza demokracja. Potępianie faszyzmu z przyczyny Hitlera, to tak jakby potępić monarchię z powodu Leopolda II albo demokrację za eksterminację Indian.
    Przyczyn tych masakr należy szukać w mechanizmach, które dobrze się mają w każdym z tych ustrojów. Jedynym naprawdę złym ustrojem był komunizm, gdyż z samych założeń można w nim się dopatrzeć zapowiedzi przyszłych wydarzeń. Trzeba jednak pamiętać, że komunizm, to tak jak faszyzm, demokracja i monarchia, to słowo-wytrych, które pasuje do bardzo różnych zamków.

    Mam wrażenie, że „najwięksi zbrodniarze” hitlerowscy, podobnie jak Leopold II, byli po prostu kapitalistami robiącymi to, co każdy kapitalista, tyle, że w warunkach, które pozwalały im nawet na mordowanie. Widać to zresztą i dzisiaj. Morduje się całą planetę, gdy tylko obiecuje to zyski, a gdy można, morduje się nawet ludzi. Co z tego, że częściej poprzez niszczenie ich środowiska, niż karabinem? Choć i to ostatnie widać dość często. Zamiast walczyć z mechanizmami, które wciąż od nowa powodują te same skutki, próbuje się zwalczać kolejne objawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andrew, na usprawiedliwienie Fallady muszę rzec, że w swoim tekście ani raz nie wspomina słowa "faszyzm", nie odwołuje się do włoskiego faszyzmu. Używa jedynie sformułowań "naziści", "hitlerowcy", "brunatne koszule", etc. i wydaje mi się, że to już jest bardziej szkodliwe, bowiem nietrudno o wrażenie, że Ci wszyscy ludzie w ogóle nie byli Niemcami.

      Fallada nie krytykuje też wyłącznie samego ustroju, zdecydowanie bardziej koncentruje się na ludziach, którzy go tworzą i to w nich dostrzega najwięcej wypaczeń.

      Usuń
    2. No to chyba jeszcze gorzej. Oni nie byli wypaczeni bardziej niż jacykolwiek inni. Eksterminacja całej ludności danego rejonu nie jest wcale ich wynalazkiem. Nie jest to nawet wynalazek ludzki (wystarczy wspomnieć Sodomę i Gomorę). Winne są systemy dopuszczające tolerowanie ideologii, które takie rozwiązania uważają za dopuszczalne w imię czegoś; kary, przestrzeni życiowej, zysków.

      Usuń
  5. Dziennik zdecydowanie w moim guście. Okres historyczny i moja ulubiona tematyka - po prostu muszę przeczytać tę książkę! ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śledząc Twoje dotychczasowe lektury, ośmielam się przypuszczać, że książka przypadnie Ci do gustu :)

      Usuń
  6. Aż dziwne, że jej jeszcze nie znam. Tak interesująco ją przedstawiłeś, że koniecznie muszę ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)