Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
piątek, 3 marca 2017
Alexander Freed "Star Wars: Battlefront. Kompania Zmierzch" - Dawno, dawno temu
Tytuł oryginału: Star Wars: Battlefront. Twilight Company
Tłumaczenie: Anna Hikiert
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 525
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… – niemal każdy człowiek
posiadający styczność z popkulturą zna bądź kojarzy tę frazę, która
nierozerwalnie wiąże się z uniwersum Star Wars, space opery wymyślonej przez
reżysera George’a Lucasa. Zapoczątkowana przez amerykańskiego artystę filmowa
saga zyskała sobie rzesze oddanych fanów i bardzo szybko przeistoczyła się w
samodzielny twór, w skład którego (oprócz filmów) wchodzą gry komputerowe,
komiksy, seriale oraz książki. O tym, że literatura także ulega wpływowi Gwiezdnych
wojen miałem okazję przekonać się dzięki lekturze powieści Star Wars: Battlefront. Kompania Zmierzch pióra amerykańskiego
twórcy Alexandra Freeda.
Akcja Kompanii Zmierzch rozpoczyna się kilkanaście miesięcy po
wydarzeniach, jakie rozegrały się w filmie Nowa
Nadzieja. Gwiazda Śmierci, bojowa stacja kosmiczna Imperium Galaktycznego
zdolna do unicestwiania całych planet, została zniszczona, ale nie oznacza to,
że Sojusz Rebeliantów odniósł ostateczny sukces. Wręcz przeciwnie – zakrojona
na szeroką skalę ofensywa załamuje się. Sześćdziesiąta Pierwsza Kompania
Piechoty Mobilnej Sojuszu Rebeliantów, czyli tytułowa Kompania Zmierzch, dotychczas szpica głównego
uderzenia zamienia się w straż tylną, osłaniającą masowy odwrót. Kiedy gorycz
porażki spływa już do gardła i wydaje się, że po raz kolejny trzeba będzie
odczuć jej gorzki smak, niespodziewanie zarysowują się okoliczności, dzięki
którym nieuchronną klęskę można przekuć w efektowny tryumf. Szczęśliwy splot
okoliczności w połączeniu z determinacją, poświęceniem, odwagą i zuchwałością
mogą okazać się składnikami, które pozwolą uderzyć w samo serce imperialnej
machiny wojennej.
Kompania Zmierzch to powieść osadzona w realiach Wszechświata
wykreowanego przez George’a Lucasa, ale mocno stroną dzieła jest fakt, że
ukazuje ono Gwiezdne Wojny z perspektywy szeregowych żołnierzy, stanowiąc w ten
sposób interesujący wątek poboczny, dobrze uzupełniający główną linię
narracyjną gwiezdnej sagi. Protagoniści Kompanii
Zmierzch to galeria niejednoznacznych i ciekawie zarysowanych postaci,
który z różnych przyczyny, na skutek bardzo odległych od siebie bodźców
decydują się przyłączyć do Sojuszu Rebeliantów i walczyć z siłami Imperium
Galaktycznego. Postacie takie jak Luce Skywalker, księżcznika Leia, Han Solo
czy Dark Vader, a więc swoiste symbole Star Wars pełnią w utworze Freeda
jedynie role epizodyczne – czytelnik obcuje z tymi legendarnymi osobnikami
równie rzadko, co pospolity wojak. Czyli zdecydowanie częściej słyszy się o
nich plotki, opowieści, różnorakie historie, niż obcuje się z nimi ramię w
ramię. Przebywanie z bohaterami, a dla wielu wręcz idolami, zastąpione zostaje
nużącą i męczącą rutyną (związaną z oczekiwaniem na kolejne misje do
wypełnienia) bądź krwawą jatką bitewną, w jakiej zanurzani są żołdacy, pełniący
bardzo często rolę zwykłego mięsa armatniego, którym dowództwo rozporządza
według niepełnych danych, intuicji czy domysłów.
Jedną z niewątpliwych zalet Kompani Zmierzch jest właśnie ukazanie
perspektywy, która diametralnie zmienia się, w zależności od tego, jaką funkcję
pełni w oddziale dany żołnierz. Awans na wyższe stanowisko to forma nagrody,
ale jednocześnie to większa odpowiedzialność oraz pewnego rodzaju izolacja –
zwierzchnik dysponuje o wiele większą władzą niż przeciętny żołnierz, ale
władza ta równoznaczna jest ze znacznie większym zakresem obowiązków, co wymaga
rzetelności oraz zimnej krwi. Alexander Freed dobrze ukazuje jak trudne jest
kierowanie ludźmi, których zna się bardzo dobrze lub tylko dobrze, a na których
należy spojrzeć jak na bezosobowe dane – istoty z krwi i kości, niepozbawione
indywidualnych cech, przywar, ale i zalet zamieniają się w zasoby, którymi
należy racjonalnie zarządzać, poświęcać je w imię wyższych racji, itd.
Na kartach powieści bardzo zgrabnie
(chociaż i nieco poetycko, jak i naiwnie) wyjaśniono ideę, jaka przyświeca działaniom
siłom Sojuszu Rebeliantów. Dowódca Kampanii Zmierzch, Micha Wyjec Evon, ubiera ją w następujące słowa:
Naszym celem nie jest podbój, lecz
alchemia (…) Transmutacja galaktyki. Jesteśmy katalizatorem. Kiedy rebelia
wchodzi w reakcję z Imperium, musi dojść do zmiany. Substancja opresji staje
się substancją wolności – a przy każdej takiej zmianie zostają uwolnione
straszliwe, potężne energie: wojna, zwycięstwo i klęska. Ale te energie nie
istnieją bez alchemika. To tylko produkty uboczne, nie cele dokonywania
transmutacji. Alchemika interesuje czystość katalizatora. Reszta zatroszczy się
sama o siebie [1].
Patetyczne słowa dowódcy dobrze
uzmysławiają jak duża potrafi być rozbieżność w pojmowaniu intencji i
interesów, w imię których prowadzona jest walka. O ile dla jednych jest to pole
do realizacji swoich idealistycznych pobudek, dla innych to zupełna abstrakcja
– związana z nią konieczność intensywnego myślenia postrzegana jest jako strata
sił. O wiele łatwiej i wygodniej jest oddać się sprawie, kiedy to inni definiują jej ramy. Człowiek zyskuje wtedy
zarys gotowego światopoglądu, wzorce zachowań, słowem cały szkielet tego, jak
powinna wyglądać egzystencja. Takie rusztowanie można spokojnie wypełniać
miałką treścią rutyny i konwenansu.
Warto poświęcić także uwagę
warsztatowi Alexandra Freeda, który jawi się jako bardzo sprawny rzemieślnik.
Powieść podzielona jest na części, a te na rozdziały, których długość zmienia
się w zależności od opisywanych wydarzeń. Im bardziej dynamiczna akcja, tym
krótsze rozdziały, które urywają się w kluczowym momencie, pozostawiając
czytelnika w niepewności, co prowadzi do wzrostu napięcia i niepokoju. Autor
sprytnie stosuje również retrospekcje, dzięki którym przybliżane są sylwetki
poszczególnych protagonistów – doświadczenia z przeszłości stanowią istotne
elementy aparatu decyzyjnego oraz znacząco kształtują światopogląd, co Freed
bardzo dobrze uwypuklił.
Reasumując, Kompania Zmierzch to bardzo zręcznie napisana powieść, która może uchodzić za sztandarowy przykład dobrej rozrywki. Autor z wprawą wykorzystał wszelkie luki i białe plamy występujące w filmach Nowa nadzieja oraz Imperium kontratakuje – zostaję one zapełnione epizodami, które harmonicznie współgrają z filmową wersją gwiezdnej sagi. Utwór przepełniony jest walką i działaniem, co znamienne dla militarnej science fiction, doprawiony szczyptą patosu oraz przyozdobiony elementami czarnego humoru – całość tworzy zgrabny produkt, który spokojnie można polecić fanom Star Wars.
[1] Alexander Freed, Kompania Zmierzch,
przeł. Anna Hikiert, Wydawnictwo Uroboros, Warszawa 2015, s. 125
11 komentarzy:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No - teraz to mnie zaskoczyłeś! :) Taki przeskok z kanonu do kanonu!
OdpowiedzUsuńW zasadzie lubię fantastykę, zwłaszcza SF, ale do Gwiezdnych Wojen nie mogę się przekonać, przynajmniej do tych filmowych. Miło poczytać, że po wersję powieściową może warto sięgnąć.
Spojrzałem do netu i zdaje się, że ten autor jest dość płodny literacko...
Ha, sam jestem nieco zaskoczony, bo filmową sagę oglądam głównie z sentymentu. Do książek z uniwersum Star Wars nigdy mnie nie ciągnęło, ale opisywaną pozycję dostałem pod choinkę i stwierdziłem, że grzechem byłoby jej nie przeczytać, tym bardziej, że rzadko otrzymuję prezenty książkowe :)
UsuńAutor bardzo mocno udziela się w świecie Gwiezdnych Wojen, ale "Kompania Zmierzch" to chyba jego pierwsza dłuższa forma literacka. Wg mnie pozycja bardzo solidna - trochę patosu, krwi, walki i odrobina intrygi stworzyło udaną mieszankę.
@Andrew może dlatego, że Gwiezdne Wojny to nie SF jak się powszechnie sądzi i stąd nieuświadomiony być może dysonans ;)
UsuńTo fantasy tyle że w kosmosie.
@MatiPro "zwłaszcza SF" to zdanie wtrącone ;) To znaczy, że w zasadzie lubię fantastykę, ale z całej fantastyki najbardziej lubię SF, co oznacza inaczej, że najbardziej lubię SF, ale inne działy, w tym fantasy, też lubię ;).
UsuńFilmowe GW nie przekonują mnie nie dlatego, że nie są z SF, a dlatego, że są infantylne do potęgi. Nawet taki filmowy Wiedźmin bije je na głowę (też fantasy). Ale co kto lubi. Seriale typu Izaura też są dla ludzi i mają rzesze wielbicielek :)
Oj, mówić że filmowy Wiedźmin jest lepszy od czegokolwiek, a jeszcze bije na głowę :O no cóż, masz rację - co kto lubi :P
UsuńMój syn jest wielkim fanem "Gwiezdnych wojen" i właśnie wczoraj oglądał "Nową Nadzieję". Natomiast jeśli chodzi o "Battlefront", to znam tylko grę komputerową.
OdpowiedzUsuńZ tego, co udało mi się doczytać, książka dość luźno nawiązuje do wspomnianej przez Ciebie gry. A jeśli syn jest wielkim miłośnikiem SW, to moim zdaniem powieść powinna przypaść mu do gustu - bardzo ciekawie rozwinięto w niej wątki poboczne.
UsuńJestem wielkim fanem Star Wars, starą trylogię oglądałem miliard razy. Do tego oczywiście książki, komiksy, gry. Ja najbardziej lubiłem w tym uniwersum klimaty półświatka (jakżeby inaczej) - przemytnicy, łowcy nagród, Huttowie etc. Wśród książek były oczywiście lepsze i gorsze. Ja bardzo dobrze wspominam "Opowieści z kantyny Mos Eisley" zbiór opowiadań, których bohaterami są postacie, które przez ułamek sekundy migają w słynnej scenie z "Nowej nadziei". Bardzo fajna była też trylogia o Hanie Solo autorstwa Ann Crispin. Cieszy fakt, że choć wymienione przeze mnie tytuły wykreślono już z kanonu i noszą miano legend, to ostatnio ogłoszone, że w powstającym filmie o Hanie Solo Woody Harrelson ma zagrać Garrisa Shrike, a jest to jeden z bohaterów wspomnianej przeze mnie trylogii. Można więc po cichu liczyć, że twórcy zainspirują się jakąś fabułą, która w ten sposób tylnymi drzwiami powróci do kanonu.
OdpowiedzUsuńGeneralnie Star Warsy to dla mnie temat-rzeka... Miła niespodzianka, że też znajdujesz na nie czas ;)
Ja nie należę do grona zagorzałych fanów. Filmy oglądam z mniejszym bądź większym opóźnieniem (zdarzało mi się też robić maratony w ramach przypomnienia całej sagi). Po książki jak dotąd nie sięgałem. Przeglądałem tylko Bibliotekę Ossus i tam właśnie natknąłem się na kwestię wspomnianych przez Ciebie "Legend" - trochę to dziwne, że tak wiele interesujących koncepcji po prostu wykreślono.
Usuń"Kompanię Zmierzch" poznałem raczej z obowiązku - od rodziny stosunkowo rzadko otrzymuję prezenty książkowe. Ale czuję, że na tym jednym tytule moja przygoda z literackimi Gwiezdnymi Wojnami się nie skończy :)
Dopiero niedawno rozpoczęłam swoją przygodę ze Star Wars i wciąż nadrabiam zaległe ekranizacje. Nie jestem tak zaangażowana w tę historię,ale muszę przyznać, że zaskoczyło mnie, że tak dużo mi się w niej podoba. Po książkę raczej nie sięgnę, ale dobrze czytało mi się Twój tekst.
OdpowiedzUsuńGwiezdne Wojny mają wielu oddanych fanów - interesująca jest już sama otoczka, jaka wytworzyła się wokół sagi, nosząca wszelkie znamiona subkultury.
UsuńA książkę zdecydowanie należy rozpatrywać w kategorii: rozrywka. Absolutnie nie zmuszam do jej lektury :)