Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

TA TO MA ZDROWIE



Marzena Kipiel-Sztuka, gwiazda serialu "Świat według Kiepskich", była rano tak pijana, że nie wpuszczono jej do samolotu na lotnisku w Szczecinie -podaje gazeta.pl. Najpierw była krótka wymiana zdań z kapitanem, potem przyjechała policja. Halinka Kiepska miała prawie 3,5 promila.
     ...Aktorka przekonywała, że nie wypiła dziś wiele. Ale biorąc pod uwagę,że była 9 rano, pani Marzena musiała więc wypić "trochę więcej"wczoraj. Kapitan postanowił wezwać policję. Ta ustaliła, że aktorka ma aż 3,37 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Źródło: wiadomości.onet.pl 8 maja 2007

    Ma zdrowie nasza gwiazda. Skoro 3 promile z okładem to dla niej "mało", to ile to jest dla niej "dużo"?
    Rzetelność naszych pismaków poraża. 3,37 to dla nich "prawie 3,5". Ciekawe, gdzie korki z matematyki brali? Mnie uczono, że 3,37 po zaokrągleniu to albo 3,4, albo 3, czyli prawie 3,4 lub ponad 3. Nijak mi 3,5 nie wychodzi. Może za trzeźwy jestem na taką matematykę?

sobota, 29 sierpnia 2009

WIEDZA, ŻYCIE I AROGANCJA



Przez lata byłem wiernym czytelnikiem Wiedzy i Życia. Była wszechstronna i nie ograniczała się do rozważań mocno teoretycznych, jak przykładowo miesięcznik Problemy, czy zdecydowanie praktycznych, jak choćby Młody Technik. WiŻ gwarantowała stały dopływ najnowszych informacji zarówno z nauki teoretycznej jak i z czysto praktycznych jej zastosowań. Mieszała kierunki; obok psychologii konstrukcje lotnicze, obok matematyki literatura. Czytając kolejne numery od deski do deski wgłębiałem się w dziedziny, o których w życiu bym nie pomyślał, iż mogą być interesujące. A jednak. Z równym zainteresowaniem czytałem o nowych faktach, nowych odkryciach, niezależnie od tego, czego dotyczyły. Szczęście jednak nigdy nie trwa wiecznie.

Zmieniały się czasy, zmieniała wiedza, życie i, oczywiście, zmieniała również „Wiedza i Życie”. Był nawet moment, gdy po przemianach ustrojowych Wiedzy groziła całkowita likwidacja. Na szczęcie ten drastyczny moment udało się przeżyć i wydawało się, iż wszystko jest wspaniale. Kryzys nadszedł w momencie, gdy miało być jeszcze lepiej. Po przejęciu WiŻ przez wydawnictwo Prószyński Media Spółka z o.o. w tekstach zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze drukarskie, i nie tylko, chochliki. To jednak jest chyba bolączką większości dzisiejszych polskich wydawnictw. Książki, gazety i wszystko, co słowem drukowanem zapisane, okraszone jest błędami wszelkiej maści, ortograficznych nie wyłączając. Tutaj w wyraźniej opozycji są wydania starsze, choćby te z epoki socjalizmu, gdzie błąd ortograficzny w poważniejszej pozycji był naprawdę rzadkością. Można nad tym ubolewać, że kiedyś człowiek oczytany poprzez patrzenie poprawiał swój styl, gramatykę i ortografię, a teraz przeciwnie – widząc byki w prawie każdej książce i gazecie zaczyna mieć wątpliwości w najbardziej oczywistych sprawach. Można nad tym ubolewać ale zmienić się tego nie da – to temat na osobną rozprawkę o wpływie komputerów na cywilizację, o wprowadzaniu jej w epokę bylejakości i badziewia. Można nad tym przejść do porządku gdyby nie towarzyszyły temu większe błędy prowadzące do poważnych problemów z przyswojeniem tekstów przez wielu czytelników.

Dzisiejsza szata graficzna Wiedzy i Życia jest wspaniała. Jest niczym paradny mundur. Wspaniałą czyni postać ale o wygodzie i praktyczności mowy żadnej nie ma. Dziwna mania pisania kolorowym drukiem na kolorowym tle o zmiennym deseniu (nawet na zdjęciach) prowadzi do sporych trudności z czytaniem tekstu. Wystarczy minimalna wada wzroku, by te problemy stały się naprawdę poważne. W oświetleniu niewiele nawet odbiegającym od dla lektury idealnego, nawet sokole oko ma problemy z czytaniem niektórych partii tekstu. Najlepszym chyba rozwiązaniem jest druk czarny na białym tle. Jeśli jednak ktoś się upiera na inne kolory tła i czcionki, to tego tak karkołomne jak zdjęcia w tle, to mógłby skorzystać z jednego z wielu programów symulującego różne wady wzroku. Pozwalają one zobaczyć wymyślne koncepcje graficzne cudzym okiem i sprawdzić, czy inni też zdołają przeczytać to, co dla nas jest czytelne. Redakcja WiŻ na takie sugestie nawet nie odpowiada pokazując wyraźnie jak zależy jej na zadowoleniu czytelnika. Tak doszliśmy do problemu największego – pychy i arogancji.

Kilka razy skusiłem się na prenumeratę WiŻ i za każdym razem były problemy. A to nie otrzymałem zamówionych numerów, a to mój przelew zaginął, a to nie otrzymałem gratisów, które były integralną częścią umowy zakupu prenumeraty. Wkurzało mnie to ale wszelkie moje skargi były traktowane tak jak prośby o bardziej czytelny układ graficzny tekstów; zero reakcji. Owszem, zapłacone numery w końcu otrzymywałem, ale po straconym czasie, pieniądzach na telefon, o nerwach nie wspominając. Teraz mam teczkę u znajomego sprzedawcy i nie mam żadnych problemów. Mam na czas wszystkie numery, nie muszę się denerwować i, co najważniejsze, mam coś, czego nie ma żaden prenumerator: mam wszystkie numery specjalne.

To dla mnie chore, że ktoś, kto wykupił prenumeratę, by nie musieć latać po kioskach i polować na kolejne numery, nie otrzymuje numerów specjalnych. De facto i tak musi biegać po mieści za kolejnymi numerami. Ponieważ prenumerata lubi się opóźniać (kolejny kwiatek) więc ma nawet gorzej, bo nieraz o z kolejnego numeru dowiaduje się o numerze specjalnym, którego już nigdzie nie ma. Oczywiście może go sobie zamówić. Jeśli znów chce się wkurzać, czekać i płacić za wysyłkę.

Wiedza i Życie daje mi wiedzę (poprzez lekturę) i uczy życia (poprzez to, jak traktuje czytelników). Jest pięknym obrazem tego, jak wygląda polski kapitalizm, w którym normalne mechanizmy nie działają. Nikomu nie zależy na klientach, na wysokości sprzedaży, tylko na pokazaniu ważności własnej osoby.

Pomimo tych naprawdę doprowadzających do pasji mankamentów mam nadzieję, iż Wiedza i Życie nie zniknie nigdy z rynku wydawniczego i wszystkim ją polecam. Byle nie w prenumeracie ;-)

piątek, 28 sierpnia 2009

KTO NAPRAWDĘ ROZPOCZĄŁ IIWŚ?



Co pewien czas odżywa temat odpowiedzialności za wybuch II Wojny Światowej. W Polsce chyba najczęściej, choć i w innych państwach, zwłaszcza z nami sąsiadujących, też się to zdarza. Może się od nas zarażają?

To oczywiście taka krotochwila, ale jest w niej też część prawdy. Dyskusje w innych państwach są zwykle próbą podważenia tych prawd objawionych, na których straży stoją nieomylni historycy spod znaku mesjasza narodów, czyli Orła Białego. Dlaczego? Ano dlatego, że ani ci panowie zbyt wiarygodni nie są, ani też i ich wersja historii, podawana przez Polskę jako prawda jedyna i ostateczna, nie jest do końca prawdziwa.

Temat historyków potraktuję skrótowo. Wystarczy spojrzeć co robili za PRL-u. Ci sami ludzie, którzy wtedy zdobywali tytuły naukowe jako piewcy odwiecznego sojuszu z ZSRR, teraz w Rosji widzą wszelkie zło. Każdy może sprawdzić biografie owych profesorów i na tym ten aspekt wolałbym zamknąć by przejść do meritum.

Ile jest historii? Ile jest prawd? Na to pytanie pięknie odpowiedziała bohaterka filmu Ze slumsów na Harvard. Tyle jest historii ilu ludzi. Każdy z nas inaczej widzi pewne zdarzenia, inaczej je ocenia i interpretuje. Nie inaczej jest z wersjami historii uznawanymi za obowiązujące przez poszczególne państwa, partie i inne ugrupowania społ. - polit.. Ważne jest by zdawać sobie z tego sprawę, by zamiast zajmować miejsce pod jednym ze sztandarów i pluć na inne widzieć prawdy i fałsze w każdej z tych bajek jakimi są oficjalne stanowiska siłą rzeczy stanowiące wypadkową wielu sprzecznych uogólnień, niedomówień, nadinterpretacji i świadomych przeinaczeń. Ważne jest by rozmawiać o faktach, ich przyczynach i następstwach oraz powiązaniach między nimi a nie o winie i karze, o Bogu, Honorze czy Ojczyźnie.

Kto więc w końcu zaczął tą wojnę?

Odpocznijmy na chwilę od historii, wzniosłych ideałów i międzypaństwowych relacji. Przenieśmy się do półświatka i wyobraźmy sobie taką sytuację:
W podłej dzielnicy mieszka chłopaczek nazwiskiem Nazi, który choć niedawno został dotkliwie pobity przez chłopców z podwórka, wciąż marzy o zostaniu bossem i już nawet ćwiczy pozy i przemówienia odpowiednie do tej pozycji. Dowiaduje się o nim inny cwaniaczek o imieniu Bolsz, który ma już za sobą duże doświadczenie w walce o przetrwanie i zdążył stanąć na czele dość wpływowego gangu. On też marzy o totalnej dominacji w dzielnicy, ale choć jest to wiadome wszystkim jego zaufanym żołnierzom, to wobec obcych prezentuje on umiłowanie prawa, demokracji i pozuje na Matkę Teresę. Bolsz nie jest lubiany przez hersztów innych band i wie, że mogą się oni zjednoczyć między sobą i dać mu łupnia. Niedawno taką lekcję dał mu Polo i jego kolesie. Bolsz wpada więc na genialny pomysł i zaczyna po cichu wspierać Naziego. Bolsz planuje pozwolić Naziemu na podbój znacznej części terytorium by później wystąpić jako wyzwoliciel i obrońca uciśnionych, zarżnąć Naziego i jego kumpli, przejąć zdobyte przez niego biznesy i ostatecznie podbić cały rejon. Inne chłopaki nie do końca orientują się w tej grze. Na przykład Polo, którego plac leży pomiędzy Bolszem a Nazim, przyłącza się do Naziego w początkowej fazie rozgrywki i wspolnie z Nazim łupi Czecha, z którym miał kiedyś zatargi. Czech jest mądry i poddaje się bez walki. Chce po prostu przetrwać a wie, iż wygrać nie może. Potem przychodzi kolej dać łomot Polowi. Nazi daje mu wycisk ale pazerny Bolsz nie stoi już całkiem z boku i zabiera część schedy po Polu pod pretekstem ochrony interesów swoich chłopaków, którzy mieszkali w kącie podwórka Pola podbijanego właśnie przez Nagiego. Potem Nazi atakuje kolejne bandy z rejonu: Franka i innych cieniaków i daje im wycisk w pięknym stylu. Niestety pod pewnym względem okazuje się cwańszy niż Bolsz myślał. W momencie gdy Bolsz już się szykuje, by wystąpić w roli zbawiciela dzielnicy ciemiężonej przez Nagiego, ten atakuje go zdradziecko. Zaczyna się walka tytanów. Ostatecznie zwycięża Bolsz, który przy okazji przejmuje połowę rejonu, w tym biznesy Pola. Jego władztwo też jednak nie trwa wiecznie, gdyż nie ma wiecznych imperiów…

Niczego Wam to nie przypomina? Polska krzyczy, że Niemcy i Rosja zdradziecko ją napadły ale skrzętnie pomija fakt, że wcześniej do spółki z Hitlerem zajęła Czechosłowację. Czemu II Wojnę Światową liczyć od Westerplatte a nie od zajęcia Czechosłowacji? Czy chwałę nam przynosi to, że wytraciliśmy w tej wojnie kwiat narodu? Na wojnie zawsze giną głównie uczciwi, honorowi i prawi a bogacą się szuje i ludzkie hieny, dla których hasła Bóg, Honor i Ojczyzna są najważniejsze, gdyż pomagają im innych wysyłać na śmierć w imię swoich interesów. Może więc prawdziwymi głupcami są Polacy śmiejący się z Czechów i Słowaków. Tamci w obliczu nieuchronnej klęski woleli się poddać, dzięki czemu wielu porządnych ludzi ocaliło życie. U nich geny uczciwości i normalności przetrwały a u nas wyginęły na polach bitew, w hitlerowskich obozach i ruskich Gułach, o Powstaniu Warszawskim już nawet nie wspominając. Rozmnożyły się u nas za to geny krętaczy, zdrajców, kapusiów, złodziei i innych cwaniaczków sprawiając, że „cwaniactwo” będące tylko inną nazwą na korupcję, zakłamanie, złodziejstwo i wszelką odmianę oszustwa i patologii jest naszą główną cechą narodową. Kto ma rację i co jest ważniejsze? Jak oceniać i wartościować?

W oficjalnych wersjach historii pomija się wiele aspektów. Przecież tak naprawdę II Wojna Światowa to nie była wojna pomiędzy Niemcami i Rosją a wojna pomiędzy starą Europą z jednej strony, faszyzmem z drugiej a bolszewizmem z trzeciej. Jej wybuch był nieunikniony już w momencie powstania pierwszego państwa komunistycznego. Faszyzm przyplątał się akurat w takim momencie, w jakim był potrzebny. Polska nie była ani celem ani ofiarą większą niż Czechosłowacja, Belgia, czy jakiekolwiek państwo, które utraciło niepodległość tej dziejowej zawieruchy. Sami sobie jesteśmy winni, że historia tak się z nami obeszła. Mogliśmy poddać się bez walki, tak jak Czechosłowacja, mogliśmy przystąpić do jednego z wielkich i pobić z nim drugiego, mogliśmy… Woleliśmy bić się w wojnie, której wygrać nie było można i w której nie można było niczego wygrać. Nie można jej było zapobiec ale można było zminimalizować straty. My zamiast starać się jak najmniej stracić traciliśmy wszystko.

„Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna i tą rzeczą jest honor." – powiedział Józef Beck dnia 5 maja 1939. Wydał miliony Polaków na śmierć a we wrześniu uciekł z Polski jak tchórz. Tak samo jak przywódcy Powstania Warszawskiego i wielu innych wołających o Honorze, Bogu i Ojczyźnie. Na morzu kapitan ponosi konsekwencje swych błędów i schodzi z pokładu ostatni ale w Polsce nigdy tak nie było. Ci co innych na wojnę wysyłają sami starają się jej uniknąć. Ja uważam, iż nie ma cenniejszej rzeczy niż pokój i dlatego myślę, że Polska, tak samo jak Niemcy i Rosja, jest winna wybuchowi II Wojny Światowej. To, że zabrała tylko kawałek Czechosłowacji wynikało z jej niemocy a nie z braku apetytu czy agresywności. Jeszcze we wrześniu 1939 polska Liga Morska i Kolonialna liczyła prawie milion członków, zbierała pieniądze na własny batalion i
postulowała polską ekspansję kolonialną w Afryce (np. uzyskanie Madagaskaru od Francji i oderwanie Mozambiku od Portugalii). Wrzesień 1939 to nie była napaść na nieuzbrojonego sąsiada tylko porachunki gangsterskie jak to się mówi w dzisiejszych mediach.

Ale kto w końcu pierwszy zaczął? Ja się skłaniam ku tezie, że Stalin, który zresztą był tylko, twórczym i wirtuozerskim ale jednak, kontynuatorem myśli Lenina. Doktryna bolszewicka wymuszała od momentu powstania państwa sowieckiego dążenie do wojny światowej. To, że pierwsze strzały padły na Westerplatte jest bzdurą, bo wcale tam nie padły a poza tym, co jest naprawdę ważne, wszystkie decyzje podjęto dużo wcześniej. Jak się to odbyło to temat na całą książkę więc jeśli Was to interesuje, w książkach sami poszukajcie odpowiedzi. Nie prawd, ale odpowiedzi. I nie zapomnijcie postawić pytań…

niedziela, 19 lipca 2009

Starokościelna akustyka




Dziś, jak to bywało już wielokrotnie w przeszłości, miałem przyjemność, o ile można to tak nazwać, brać udział w niedzielnym nabożeństwie w starym, zabytkowym kościele. Ogólnie rzecz biorąc, preferuję „prawdziwe” kościoły; zarówno te murowane, kamienne lub ceglane, kojarzące się w mniejszym lub większym stopniu z czasami wielkich katedr, jak i te drewniane, pełne ludowych akcentów i przywodzące na myśl łany zboża i lasy. Odpowiada mi atmosfera historii i autentyczności widoczna w detalach wystroju, w brzmieniu organów i tym osobliwym, niemożliwym do określenia zapachu, w tej niepowtarzalnej, niemożliwej do podrobienia atmosferze starej świątyni. Przeciwieństwem tego jest dla mnie kościół nowoczesny, pełen kiczu, betonu i fałszywych antyków.

Im dłużej trwała suma, a była wyjątkowo długa, tym bardziej denerwował mnie głos kapłana śpiewającego religijne pieśni i powtarzany przez głośniki z taką mocą, że nie tylko nie docierał do mnie głos śpiewających obok wiernych, ale wręcz myśli własnych nie byłem w stanie usłyszeć. Jak w takich warunkach można rozmawiać z Bogiem? Gdzie tu miejsce na refleksję i prawdziwe duchowe przeżycie?

Wtedy właśnie, pomimo wrzasku głośników, a może właśnie dzięki niemu, doznałem olśnienia. Objawienia (przez małe o) w formie pytania:

Dlaczego w kościołach, które od pokoleń, a niejednokrotnie i wieków, obywały się bez wzmacniaczy głosu, teraz montuje się coraz to większe głośniki, coraz wymyślniejsze mikrofony i coraz potężniejsze wzmacniacze? Wszak od zawsze wierni byli w stanie usłyszeć głoś kapłana a księża zawsze byli słyszani w całej świątyni. Nigdy nikt nie narzekał na akustykę starych budowli.

Czy to wierni są coraz bardziej głusi na Słowo Boże czy głos kapłanów coraz słabiej je przekazuje? A może to nie chodzi o akustykę? Może te coraz potężniejsze głośniki i wzmacniacze mają przekazać nie treść, Prawdę której się pragnie, a po prostu wtłoczyć sformalizowane, nie wywołujące oddźwięku teksty w puste serca i mózgi obecnych, zapełnić je mechanicznie i technicznie, niczym brzuchy gęsi tuczonych ale nigdy nie zaznających pojęcia smaku, nie przeżywających głodu i jego zaspokojenia? Może mają zagłuszyć nijakość i miałkość przekazu, zastąpić pytania, odpowiedzi, wątpliwości i objawienia?

Moje szczęście, iż mam niedaleko do wielu kościołów i klasztorów, gdzie nagłośnienie jest jeszcze czysto symboliczne. Wierzę iż tam można spotkać Boga, znaleźć Odpowiedzi, przeżyć Objawienie. Jakoś mi się nie wydaje by w dyskotece też nas to czekało... Kiedy w ostatnim kościele zabraknie Ciszy, mnie już tam nie będzie...

piątek, 19 czerwca 2009

Szkoła uczy kraść



Mamy wakacje! Jednak koniec roku szkolnego natchnął mnie do napisania o szkole. Czemu? Może dlatego, że nauczyciele, biedni, zapracowani, itd. znów grożą strajkami jeśli nie otrzymają obiecanych wcześniej podwyżek.
A może dlatego, że znów, jak co roku, wychodzi sprawa opłat za świadectwa.

Rok temu media pouczały, iż szkoły nie mają prawa żądać opłat za świadectwa. Były nawet sprawy w prokuraturze i inne takie hece. Jednak jak obserwuję w naszej okolicy, wszystkie szkoły pobierały ten bezprawny haracz. W tym roku to samo. Może są miejsca, chyba głównie w większych miastach, gdzie ludzie mają odwagę cywilną dochodzenia swoich praw albo nauczyciele mają resztki poczucia przyzwoitości. W mojej jednak okolicy znów ma miejsce ten proceder. Druga sprawa, chyba jeszcze bardziej negatywna moralnie, to fakt iż za te pieniądze nie wystawia się żadnych pokwitowań. Tak naprawdę nikt ich nie kontroluje o opodatkowaniu nie wspomnę.

Z rozrzewnieniem wspominam czasy komuny, gdy na każdy grosik pobrany od ucznia szkoła wystawiała jeśli nie pokwitowanie, to przynajmniej wpis w powszechnie dostępnej dla zainteresowanych liście. Nauczyciele, raczej ze strachu niż przyzwoitości, jak przed ogniem zabezpieczali się przed posądzeniem o zdefraudowanie choćby złotówki. Teraz biorą pieniądze przy każdej okazji nie dając w zamian żadnych pokwitowań. Biorą nawet bez okazji, bo czym innym jak nie zwykłym złodziejstwem jest branie pieniędzy choćby za lekcje języków, które się nie odbywają. Pieniądze oczywiście bez pokwitowania bo i te lekcje chyba tak do końca legalne nie są.

Jednym z typowych przykładów zachowania dzisiejszych pedagogów jest przebieg tegorocznych egzaminów na koniec gimnazjum w najbliższej mi szkole. Gdy miejscowy geniusz rozwiązał wszystkie zadania zrobił ściągę dla kumpli ewentualnie kumpelek. Co zrobiła nauczycielka? Zabrała mu ją i na oczach wszystkich dała nieco mniej rozgarniętemu synkowi miejscowego bogacza, który na pewno by jej od kolegów nie otrzymał ze względu na małą popularność w koleżeńskim kolektywie. Najciekawsza była reakcja dyrektorki, do której po egzaminie udał się autor ściągi oburzony tak ewidentnym naruszeniem jego praw autorskich. Nie tylko nie potępiła postępku wychowawczyni, ale uświadomiła młodego geniusza co do jego miejsca w świecie i różnicy między prawem moralnym, pisanym i prawem mamony.

Inna perełka to anonimowa ankieta, jaką przeprowadzano w jednej ze szkół w naszym regionie. Ankieta była całkowicie anonimowa do momentu, gdy okazało się, że znaczna część uczniów ma nieprawomyślne poglądy. Wówczas pedagog szkolny (!) z zapałem egzorcysty rozpoczął dochodzenie autorstwa co bardziej oryginalnych tekstów poprzez porównywanie charakterów pisma ich autorów z zeszytami i innymi próbkami zebranymi od uczniów.

Nauczyciele narzekają, iż coraz trudniej im się pracuje, iż młodzież jest coraz trudniejsza. Jak mogą oczekiwać szacunku, skoro zachowują się jak ludzie bez honoru i bez moralności? Młodzież nie jest ślepa i szybko się uczy, tylko nie zawsze tego, czego byśmy chcemy. Nasi czcigodni pedagogowie bardzo pomagają wychować pokolenie, które za przysłowiową złotówkę sprzeda honor, moralność, siebie samego oraz matkę i ojca na dokładkę. Oczywiście są jeszcze nauczyciele z prawdziwego zdarzenia, ale raz, że jest ich coraz mniej, a dwa, iż są  solą w oku nowoczesnej większości środowiska, gdyż na ich lekcjach ta sama niedobra młodzież nie tylko, iż zachowuje się poprawnie ale, o zgrozo, wykazuje szczere zainteresowanie i zaangażowanie.

Osobnym tematem jest poziom dzisiejszych nauczycieli. To temat rzeka ale na pewno można stwierdzić, że dzisiejszy przeciętny nauczyciel miał niższe stopnie w szkole niż ci sprzed kilkunastu lat. Zdarzają się nawet tacy, którzy siedzieli w szkole podstawowej dwa lata w tej samej klasie! Nie wspomnę już o tych geniuszach po kursach, co potrafią uczyć wszystkiego; mając „wykształcenie” katechetyczne po kursie uczą angielskiego, informatyki i sztuki. Jak by się dało to nawet na uniwersytecie by wykładali. Co prawda, gdy uczniowie odłączą monitory od zasilania, to formatują dyski, gdyż uważają to za objaw wirusa w systemie, ale komu to przeszkadza....

Nauczyciele cały czas płaczą, iż mało zarabiają. Ciekawe ilu z Was ma taką pensję jak oni, w dodatku, o czym najchętniej milczą w swych biadoleniach, za etat wynoszący osiemnaście (!) godzin tygodniowo i przy takim socjalu, jakiego nawet górnicy mogą im pozazdrościć. Ile naprawdę zarabiają nauczyciele wiedzą tylko ci, co mieli okazję zaglądnąć w ich PIT-y. Jakbyście poczytali o wszystkim co się należy nauczycielom, a o czym zwykły człowiek nawet nie słyszał, to byście się zgodzili pracować za pół ich pensji. W dodatku kompletnie za nic nie odpowiadając. Chyba tylko sędziowie mają zdecydowanie lepiej.

Nauczyciel to jeden z nielicznych zawodów, gdzie za nic się nie odpowiada a karierę buduje się na sukcesach innych. Jak uczniowie nie osiągają wyników w nauce, zachowują się nagannie lub wręcz dokonują w szkole przestępstw, to nie jest wina pedagogów, pod których okiem się to dzieje, tylko rodziców, mediów i całego świata. Jeśli natomiast uczniowie zdobywają laury mistrzów nauki, sportu lub sztuki, to oczywiście jest to wtedy nie ich zasługa ale nauczycieli. Klasa nauczycielska to mistrzowie autopromocji. Gdy słyszę ich wołania o podwyżki w czasie, gdy wszyscy inni odczuwają skutki kryzysu, to aż mi się ciśnie na usta to, co usłyszałaby większość z nas na ich miejscu:
- Jak ci się podoba, to się zwolnij!

sobota, 14 marca 2009

Super Frog


Od jakieś już czasu  byłem szczęśliwym posiadaczem prawa jazdy. Dotąd jednak nigdy nie myślałem o kupnie własnego samochodu. Korzystałem z panieńskiego samochodu żony, pięknej sportowej bryki w oryginalnym odcieniu bordo. Znalazłem jednak pracę w samym centrum wielkiego miasta i musiałem mieć coś własnego na dojazdy do pracy. W niedzielny słoneczny poranek wybrałem się na giełdę. Szukałem czegoś małego i taniego, gdyż nie wiedziałem jak długo potrwa nowa fucha a tylko w związku z nią to nowe autko było mi potrzebne.
  

Długo pałętałem się do fury do fury aż w końcu go zobaczyłem. To był on – SUPER FROG; piękny zielony metalic, kubełkowe fotele, futrzaki, bajery. Co z tego, że to 126p? Co z tego, że zapomnieli z przody zamontować motor skoro zapasowy silnik miał z tyłu? Zachowałem się jak blondynka. Kolor zadecydował. No może trochę i cena.

Pierwsze dni to była sielanka. Moje nowe autko, które od koloru od razu zostało ochrzczone Super Frog, spisywało się znakomicie. W korku było szybsze niż błyskawica; te jazdy pomiędzy pasami, po poboczu czy trawniku. A parkowanie? Poezja. Mój ulubiony sposób to prostopadły wjazd pomiędzy zderzaki dwóch fur zaparkowanych równolegle do krawężnika; byle się drzwi kierowcy otworzyły.

  

Niestety – jak wszystko co dobre, tak i moje szczęście szybko się skończyło. Coś zaczęło klekotać gdzieś z tyłu, tam gdzie miałem silnik. Pojechałem do mechanika.

- Panie! Ciesz się, żeś silnika nie zgubił - mistrz magii samochodowej aż się chwycił za głowę – Silnik trzyma tylko jedna śruba!

Okazało się, że nie da się tego poprawić. Pozostałe mocowania miały zerwane gwinty i resztki śrub tkwiące w otworach mocujących silnik. Nie pozostało mi nic innego jak sprzedać autko.

Zrobiłem piękne zdjęcie i wystawiłem autko w internecie. Jakież było moje zdziwienie, gdy znalazł się kupiec za cenę trzykrotnie wyższą niż ja zapłaciłem. Zapytany, co mu się tak w autku podoba, wyjaśnił że potrzebna mu sama karoseria ze względu na jej kolor.

Jaki z tego morał? Może śmiejemy się z blondynek bo ich mądrość przerasta nasze możliwości zrozumienia? Może auto trzeba kupować tak jak one to robią? Najważniejszy jest kolor...

czwartek, 5 marca 2009

Jak politycy doją naród




Od wielu dni dowiadujemy się o coraz to nowych pomysłach rządu na oszczędności i szukanie nowych dochodów do budżetu. Coraz wyraźniej widać, że ciężar kryzysu poniesie tylko społeczeństwo rozumiane jako naród za wyjątkiem najbogatszych i klasy politycznej. Nie tylko nie podwyższono podatków dla najlepiej zarabiających. Nie tylko toleruje się łamanie prawa pracy przez przedsiębiorców podobno zagrożonych kryzysem (tak jakby reszta społeczeństwa nie była nim zagrożona), to jeszcze się organizuje pomoc dla firm czyli dla najbogatszej części społeczeństwa. Podobno tnie się wydatki gdzie się da, ale tak naprawdę to goli się plebs a swoich rząd chroni jak może. Gdzie się tnie? W administracji, ale głównie tej mało atrakcyjnej jako posadki dla swoich. Tnie się wydatki na wojsko, na służbę zdrowia, na urzędy pracujące dla obywateli. Tymczasem tam, gdzie jest prawdziwa kopalnia złota nawet myślą się nie sięga.
 Od czasów przemian ustrojowych Polska jest ewenementem; partie się zmieniają, zmieniają się opcje polityczne, każda gromi poprzednią i obiecuje odnowę a nic się nie zmienia. Około 50% dochodów państwa dystrybuowane jest z pominięciem budżetu! Nikt nie bierze się ani nie wspomina o ZUSie, Agencjach Skarbu Państwa i podobnych furtkach, które służą do tego, by poza budżetem załatwić ciepłe posadki dla swoich, którym pensja zwykłego urzędnika, nawet na ministerialnym stołku, to dużo za mało.

Dopóki nie pojawi się ktoś, kto głośno i konkretnie zażąda rozliczenia tych czarnych dziur naszego państwa, dopóty nie pójdę na żądne wybory, bo te partie, które teraz mamy, nie są jak przeciwne drużyny na boisku, ale jak bandy drwali pragnące złupić las. Niby konkurują ze sobą i chętnie zrobią konkurentom jakieś świństwo, ale dla lasu to żadna pociecha. Inna sprawa, że ten nasz las jakiś taki przygłupi i tego nie widzi. Ile razy pojawi się nowa grupa z toporami, albo stara przebrana w nowe łachy, to cieszy się jak głupi.

A ja? Ja wolę poczekać na leśnika, który nie tylko będzie ścinał drzewa, ale również dbał o nie i sadził nowe...

niedziela, 1 marca 2009

Gry losowe czyli nowa Targowica



Polska to taki dziwny kraj, gdzie wszyscy mają amnezję i są totalnie odmóżdżeni. Jako jednostki są nawet całkiem inteligentni a pamięć mają wręcz niebywałą. Jeśli trzeba dopiec sąsiadowi to mogą zadziwić wyobraźnią i kreatywnością a domniemane krzywdy, choćby i urojone, nie są nigdy zbyt błahe i potrafimy zaległe rachunki przekazywać przez całe pokolenia. Kargule i Pawlaki.

Tacy jesteśmy jako jednostki lecz jako społeczeństwo jesteśmy przegięciem w drugą stronę. W innych krajach wypomina się politykom błędy popełnione przed laty a partiom pomyłki sprzed dziesięcioleci. U nas wręcz przeciwnie. Do każdych wyborów idziemy przekonani, że ci na których głosujemy wreszcie „zrobią porządek”. Nie zauważamy, że choć nazwy ugrupowań politycznych się zmieniają, podobnie jak nazwiska liderów, to w rzeczywistości są jak hydra – nienasycony brzuch jest cały czas ten sam, nawet jeśli część głów odcięta leży na ziemi.

W 2003 roku rząd, wówczas SLD-owski, zrezygnował z kopalni złota. Przez pół roku chciał podatku od gier losowych na poziomie 200 euro od automatu, a potem nagle przyklepał 50 euro. Zrobiło się larum. Zarzucano Jaskierni, że wziął za to 10 mln dolarów łapówki. Był prokurator. I co? I nic...

Najbardziej dziwi mnie fakt, że rządy Kaczyńskich, którzy podobni chcieli rozliczyć lewicę, nawet tego tematu nie tknęły. Teraz mamy rządy PO i co? I nic. Ani nie tykają sprawy samych gier losowych, ani bezczynności PiS-u w tej sprawie. Czemu? Bo wiedzą, że społeczeństwo już nic nie pamięta. Co wybory ma przecież mózgowy reset.

We wszystkich krajach dotkniętych kryzysem wiodący politycy mówią, że zrobią co w ich mocy, ale nie wiedzą czy to wystarczy. U nas nie ma problemu. Nasi politycy są najmądrzejsi na świecie. Oni wiedzą, jako jedyni, że dadzą radę, że będzie dobrze.

We wszystkich dotkniętych kryzysem krajach jeśli obniża się podatki, to biednym a jeśli podwyższa, to bogatym. U nas odwrotnie. Najbogatszym zmniejszono obciążenia podatkowe. Nie firmom, które dają zatrudnienie, nie klasie średniej, która stanowi o sile ekonomicznej państwa, tylko najbogatszym.

Czemu? Nie śmiem głośno powiedzieć. Niech każdy sobie sam odpowie...