Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

środa, 5 grudnia 2012

Honor - kolejna odsłona




Motto: Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.

(Józef Beck, polski minister spraw zagranicznych, 5 maja 1939)
Czas honoru Jarosław Sokół

Jeden z najbardziej znanych cytatów pochodzących z ust naszych polityków, obok „Spieprzaj dziadu” oczywiście. Posłużył, razem z innymi „patriotycznymi” hasłami, do wdania się w wojnę, której wygrać nie było można, czego najbardziej długofalowym skutkiem było wyginięcie elity naszego społeczeństwa w samej wojnie obronnej, i potem; podczas okupacji, powstania i wczesnych lat komunizmu. Cytat tym bardziej zdradziecki, iż zawierający element ewidentnie sprzeczny z tym, jak się go po dziś dzień interpretuje; „w życiu”. To sformułowanie wprost oznacza, że honor jest póty ważny, póki żyjemy. Po śmierci nie zda się psu na buty. Nie warto dla czegoś tak nieokreślonego jak honor (o wieloznaczności tego rzeczownika już kiedyś szerzej pisałem) poświęcać życia. Ten, kto przeżyje, ma rację i jego idee oraz jego geny będą górą, a ten, kto się w honorowym uniesieniu dał bezsensownie pozbawić życia, nie mu już żadnego wpływu na rzeczywistość, na przyszłe pokolenia i ich spojrzenie na to, czym jest ów honor i co ważniejsze na to, czym jest bycie porządnym człowiekiem. To przez zachwyty takimi cytatami, których sens wypaczono, jesteśmy postrzegani w świecie jako naród cwaniaczków i kombinatorów, gdyż większość porządnych dała się wybić w imię honoru, a te same slogany są tym głośniej i tym częściej powtarzane, im mniej jest skłonny do poświęceń ten, kto nimi szermuje.

wtorek, 4 grudnia 2012

José Saramago "Ewangelia według Jezusa Chrystusa" - A gdyby tak Jezus ...

Ewangelia według Jezusa Chrystusa

José Saramago


Tytuł oryginału: O Evangelho Segundo Jesus Cristo
Tłumaczenie: Cezary Długosz
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Seria:  Mistrzowie Literatury
Liczba stron: 460





Książki kupuję namiętnie oraz regularnie, rzadko się jednak zdarza, bym świeżo nabytą pozycję przeczytał od razu, niejako z marszu. Większość moich najnowszych zakupów musi cierpliwie odleżeć swoje na półce, dojrzeć, napęcznieć, nim zdecyduję się po nie sięgnąć. Nie mam zielonego pojęcia, z czego to wynika, jest to działanie bardziej podświadome, którego nie jestem w stanie wytłumaczyć żadną konkretną teorią. Reguła ta tyczy się zarówno powieści, które później mnie zachwyciły i na stałe wryły się w moją pamięć jak i tych słabszych. Podobny los dzielą dzieła autorów już mi znanych oraz lubianych. Nawet taka Książka dla Manuela autorstwa cenionego przez mnie nade wszystko Julio Cortázara odsiedziała jakieś pół roku, nim z radością zagłębiłem się w jej lekturze. Po tym przydługim wstępie, możecie uzmysłowić sobie, z jakim zdziwieniem stwierdziłem, że zaraz po wejściu w posiadanie Ewangelii według Jezusa Chrystusa, palę się wręcz z niecierpliwości, by dowiedzieć się, co też pogardzany przez władze Kościoła katolickiego, portugalski pisarz, laureat Nagrody Nobla, José Saramago ma do powiedzenia na temat życia oraz działalności Jezusa Chrystusa, jednej z najbardziej znanych oraz wpływowych postaci w całej historii ludzkości.
 

Czas honoru



Czas honoru

Jarosław Sokół

Zwierciadło 2011


Po Czas honoru sięgałem pełen nadziei i dobrych chęci. Oglądałem, choć nie od pierwszych odcinków, serial w TV pod tym samym tytułem, który być może nie najwyższych lotów, na pewno był jednak dla mnie bardziej atrakcyjnym patrzydłem niż M jak miłość czy inne podobne produkcje. Liczyłem na to, iż w przypadku tej pięknie wydanej powieści po raz kolejny sprawdzi się reguła mówiąca, że książka zwykle jest lepsza niż film. Dodatkową zachętą było pochodzenie autora ze Świnoujścia, do którego to miasta mam wielki sentyment, co również wpływało na moje pozytywne prognozy co do lektury.

Powieść opowiada o losach Polaków w okresie II Wojny Światowej sięgając również wstecz do czasów ją poprzedzających. Główne postacie, powiązane ze sobą różnymi relacjami, po kapitulacji Polski trafiają w szeregi podziemia walczącego z hitlerowskim okupantem. Nie wszyscy są święci, zdarzają się również tacy, którzy kolaborują z kim się da.

Trzeba przyznać, iż powieść wciąga i czyta się ją świetnie; szybko i bezproblemowo. To chyba jest prawdziwą przyczyną zachwytów wielu osób. Podobnie jak to, iż jest ewidentnym pisaniem pod publiczkę; łechcącym naszą dumę i nie mającym niczego wspólnego z historią ani pisaniem o przeszłości. Wszyscy Niemcy i Rosjanie są źli, Francuzi to pacyfiści, a Anglicy to snoby. Tylko Polacy naprawdę palą się do walki i pewnie bez nich świat by zginął.

"Urzekła" mnie szczególnie scena, gdy główni bohaterowie, pełniący akurat służbę na Linii Maginota, w marcu lub wczesnym kwietniu 1940 wybierają się do pobliskich sadów po świeże owoce(!), a z kolei w połowie maja tego samego roku stwierdzają, iż owady jeszcze się nawet po zimie nie zbudziły!!! Naprawdę dawno nie miałem ręku powieści, której autor dałby tak jawny wyraz swej… Takie inteligentne niedomówienie, że zacytuję słowa Mistrza Kobuszewskiego (kabaret Dudek) z niezapomnianego skeczu Stanisława Tyma. Jak inteligentny czytelnik może twierdzić, iż Czas honoru jest powieścią wartościową, która cokolwiek mówi o wojnie i historii, nawet jeśli nie ma wiedzy, by skonfrontować powieść z dawną rzeczywistością, jeśli autor wykłada się na tak trywialnych tematach, które nawet poziom umysłowy dziecka z podstawówki pozwalałby ocenić właściwie?

Postacie drugoplanowe powieści są zarysowane wyraziście, ale niestety główne persony opowieści sprawiają wrażenie mocno uproszczonych, prawie komiksowych. Pada nawet stwierdzenie, iż nie mogą się już doczekać, by zacząć strzelać, jeśli nie do Niemców, to choćby do byle kogo. Z historią Czas honoru ma tyle wspólnego, co Czterej Pancerni i Pies, choć poziomem nawet się do tego ostatniego nie zbliżył, a różni je tylko kierunek ideologicznego przegięcia. W obu powieściach Niemcy to prawie debile. Szkoda tylko, że czytelnicy nie zauważają, iż stawiając w takim świetle Niemców, odbieramy godność tym, którzy od tych półmózgów ze swastykami brali baty na wszystkich frontach. Drażni mnie też natarczywe pokazywanie wszystkich czerwonych jako zdrajców i kanalii. To oni w końcu dali Polsce chyba najdłuższy w historii okres bez wojen i, z tego co wiem, to nie komuniści trzy razy z rzędu doprowadzili do rozbiorów państwa, które kiedyś było być może największą potęgą w Europie.

Wielka szkoda, że taki temat został potraktowany z podobnym brakiem wyczucia. Szkoda, gdyż Jarosław Sokół potrafił wpleść w swą powieść perełki autentycznego humoru, jak choćby scena sprzedaży płótna pędzla Kossaka w warszawskim getcie, a jego styl, choć daleki od Sienkiewiczowskiego, potrafi wciągnąć i sprawić, że nieostrożny czytelnik może z przyjemnością połknąć to w gruncie rzeczy dość grube tomisko. To ostatnie jest właśnie najgorsze. Nieuważny czytelnik porwany przez wartką akcję może nie zauważyć, iż jest to, o czym już pisałem, powieść nie dająca poza fałszywą dumą narodową niczego. Ani prawdy o wojnie, ani o życiu, ani o ludziach. Jest w moim odczuciu takim samym produktem propagandowym, jak wspomniani już Czterej Pancerni, tylko pisanym na zamówienie innych mecenasów i, tego już wybaczyć nie można, dużo słabszym pod wszystkimi względami. Mam wrażenie, iż powieść ustępuje nawet serialowi telewizyjnemu o tym samym tytule, w którym pewnie wiele niedociągnięć ucieka uwadze widza, który w przeciwieństwie do czytelnika nie może zwolnić, gdy potrzebuje bardziej wyostrzyć uwagę. Wszystko to napisałem ze szczerym żalem, gdyż mogło być naprawdę pięknie. A nie było…


Wasz Andrew

Czas honoru [Jarosław Sokół]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Akwarium



Akwarium (Аквариум)

Wiktor Suworow (Виктор Суворов); właściwie Władimir Bogdanowicz Riezun (Владимир Богданович Резун)


Twórczość Wiktora Suworowa dzielę, o czym już wielokrotnie wspominałem, na trzy grupy: wspomnieniową, beletrystyczną i historyczną. Za najwartościowszą uważam tą ostatnią, choć również pierwsza jest niezrównana, podobnie jak i druga. W dodatku niejednokrotnie poszczególne książki tego autora łączą w sobie elementy różnych grup. Uważam, że zwłaszcza dla nas, Polaków, dzieła Suworowa powinny być szczególnie ważne, z różnych względów.

Akwarium jest jedną z najbardziej znanych i najgłośniejszych pozycji w dorobku pisarza, która doczekała się również swojej ekranizacji. Ma formę wspomnień z kariery Suworowa, która rozpoczęła się w wojskach pancernych, a zakończyła w strukturach GRU. Właściwie jeszcze się nie do końca skończyła, gdyż sławę zdobył dopiero po przejściu na drugą stronę; jako pisarz i historyk dla Zachodu, a jako zdrajca dla Rosjan.

Jak przebiegały losy Suworowa w służbie ZSRR nie będę zdradzał; przeczytajcie sami. Mnie bardzo odpowiada jego styl; rzeczowy i pozornie suchy. Pisarz, co jest nie tak znowu często spotykane, okazuje się świetnym obserwatorem, który potrafi oddać w sposób najbardziej wiarygodny to, o czym pisze, od najmniejszego szczegółu do ogółu, z którego wyciąga logiczne wnioski. Akwarium czyta się niczym świetną powieść szpiegowską, a przy tym jest to kopalnia wiedzy o radzieckich i rosyjskich służbach oraz o całej Rosji. O jej wielkości i słabościach, o mentalności władz i ludu, teraz i w przeszłości. Akwarium, podobnie jak inne książki Suworowa, powinien poznać każdy, kto chce zrozumieć historię Rosji, która od wieków służbami stała. Szczególnie każdy Polak i patriota powinien rzucić się na Akwarium i inne publikacje tego Rosjanina niczym wygłodniały pies na pełną michę. Od razu uprzedzam, że wnioski nie zawsze będą takie, jak przewidujecie.

Po lekturze Akwarium w innym świetle widzi się przywileje, jakimi w Sojuzie obdarowywano służby. Przywileje za które nader często w ostatecznym rozrachunku trzeba było zapłacić życiem. Nawet jeśli się było Stalinem. Profity, do których trudno się było dorwać, ale z których potem nie można było już zrezygnować. Jak w gangsterce; nie było opcji na wypisanie się.

Lektura tej opowieści, jak i innych książek Suworowa, pokazuje nam wyraźnie, iż wbrew tezom uparcie lansowanym przez wielu, Rosja nigdy nie była antypolska. Czy kierowca miażdżący kołami ciężarówki wiewiórkę, która próbowała przebiec mu drogę, nienawidzi wiewiórek? Czy człowiek znoszący w ramach swej ścieżki kariery tortury, może być nazwany okrutnikiem tylko dlatego, że wrogów potraktował tak, jak swoich kolegów i jak koledzy jego? Czy można twierdzić, że Stalin nienawidził Polaków, skoro twórcą jego ulubionych służb był nasz rodak, a polskich oficerów mordował tylko tysiącami, gdy swoich rodaków milionami? Suworow pozwala na zagmatwaną historię i teraźniejszość Europy spojrzeć nieco obiektywniej, a Akwarium jest jego przesłania ważną częścią.

Tym, którym nie podchodzi styl Suworowa, lub niektóre jego tezy, albo którzy są takimi rusofobami, iż książki ruskiego autora nie wezmą do ręki, powiem, iż wróg wroga jest naszym przyjacielem. Skoro Suworow został za swe pisanie skazany zaocznie na śmierć i do dziś jest w Rosji na liście do odstrzału, to może jednak warto samemu się przekonać, za co go tak doceniono?

Tak czy siak, niezależnie od zapatrywań i sympatii, mimo iż ZSRR się rozpadł; Akwarium jest jedną z tych książek, które zdecydowanie warto przeczytać. Tym bardziej, iż pewne rzeczy w Rosji się nigdy nie zmienią. Polecam szczerze i gorąco


Wasz Andrew

Akwarium [Wiktor Suworow]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

wtorek, 27 listopada 2012

Łuk Triumfalny



Łuk Triumfalny

oryg.: Arc de Triomphe

tłumaczenie: Wanda Melcer
Czytelnik Warszawa 1990

Książki mogą być wspaniałe na różne sposoby; bawić słowem, urzekać stylem, uczyć lub dostarczać tematów do przemyśleń. Autorzy też są różni; jedni trzymają poziom, a inni piszą nierówno. Nigdy nie wiem do końca, czego się mam spodziewać, gdy w ręce trzymam coś nowego, choćbym miał już wcześniej kontakt z dziełami danego twórcy. Erich Maria Remarque to niemiecki pisarz, któremu największą sławę przyniosła powieść Na Zachodzie bez zmian z 1929 roku, jedna z najlepszych w historii opowieści o wojnie. Sięgając teraz po Łuk triumfalny ciekaw byłem, jak też Mistrz poradził sobie z nieco odmienną tematyką, choć równie jak realia I Wojny Światowej, znaną mu z autopsji.

Łuk Triumfalny, po wieży Eiffela jedna z najbardziej znanych w świecie budowli Paryża, jest niewątpliwie symbolem narodowej pychy Francji, jej militarystycznych i mocarstwowych ambicji, a dla Remarque’a również pomnikiem wszystkich tych ludzkich istnień, które poświęcono w ich imieniu. W cieniu tego monumentalnego obiektu żyje niemiecki uchodźca bez paszportu, wizy i prawa pobytu. Ten zdolny chirurg, prawdziwy wirtuoz skalpela, musi ukrywać się pod przybranym nazwiskiem i za grosze wykonuje nierzadko bardzo skomplikowane i niezwykle trudne operacje, które przypisywane są mniej utalentowanym francuskim kolegom po fachu, którzy firmują je swymi nazwiskami i zgarniają lwią część dochodów z tej działalności. Ludwik Fresenburg lub też Ravic, gdyż przez większość czasu pod tym właśnie nazwiskiem nasz bohater występuje, choć używa również innych przybranych tożsamości, uciekł z Niemiec po pobycie w obozie koncentracyjnym i katowniach gestapo, w których zamordowano jego ukochaną. Teraz spotyka w Paryżu nową wielką miłość. Tym razem trafia na femme fatale, czego jest zresztą świadomy, choć może nie od samego początku romansu.

Akcja powieści rozgrywa się w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch II Wojny Światowej. Wojny, która miała nigdy nie nadejść. Paryż zapełnia się coraz liczniejszymi rzeszami imigrantów, a i Francuzi z każdym dniem, jedni świadomie, a inni instynktownie, widzą zbierającą się nad Europą burzę. W narastającej atmosferze tymczasowości zaczynają żyć nie tylko ukrywający się w Paryżu uchodźcy różnych narodowości, ale i sami Paryżanie. W tym niesamowitym klimacie rozgrywa się jedna z najlepszych historii miłosnych w dziejach literatury i zmaganie się głównego bohatera z demonami jego przeszłości. Jak się wszystko skończy, oczywiście nie będę zdradzał.

Niepowtarzalny styl Remarque’a sprawia, iż lektura jest prawdziwą ucztą dla czytelnika* zarówno całkowicie początkującego, jak i największego konesera. Zarazem spokojny, ale i pełen potężnej dynamiki, wciąga nie jak wartki, górski strumień mało wody niosący, ale jak wielka rzeka, pod której spokojną powierzchnią ukryte są głębie i zdradliwe wiry. Wciąga, ale jednocześnie pozwala w każdej chwili się oderwać i oddać refleksji, kawie lub innym czynnościom, z pełną świadomością, iż w każdej chwili, gdy tylko znów ją otworzymy, pochłonie nas bez reszty, tak jakbyśmy jej nigdy nie odkładali, jak ukochana, która nawet nieobecna przez chwilę, cały czas jest jakby z nami.

Lubię czytać książki nowe, pachnące świeżą farbą i papierem, ale uwielbiam książki stare i wyczytane. Widać, że nie marnowały się na półce w pogardzie i zapomnieniu. Mój egzemplarz Łuku, wypożyczony z biblioteki, jest niesamowity – cały popodkreślany ołówkiem. Czasami jedna fraza, a czasami całe akapity, aż trudno znaleźć kartkę, która nie nosiłaby tego śladu czyjejś reakcji. I choć ja najczęściej podkreślałbym w innych miejscach, gdybym miał taki zwyczaj, to te niezliczone poziome linie pod tekstem pokazują, jak ponadczasowa i natchniona jest owa powieść, jak dociera do każdego inaczej, inne struny trącając w każdym z nas. Nie straciła niczego ze swej aktualności, choć pierwszy raz wydano ją w 1945 roku.

Jeśli porządny i inteligentny człowiek przeczyta Mein Kampf, najprawdopodobniej nie będzie ani o krok bliżej faszyzmu niż przed lekturą. Jeśli ktoś przeczyta Łuk Triumfalny, na pewno będzie dużo ostrożniej podchodził do wszelkich ideologii, haseł i recept na zabawienie ludzkości. Warto tę książkę polecać każdemu, gdyż właśnie takie powieści są szansą na wychowanie społeczeństw tolerancyjnych, bez wojen i nienawiści.

Łuk Triumfalny można rozpatrywać w wielu płaszczyznach i aspektach. Udało się je autorowi połączyć z tak niepowtarzalnym artyzmem, iż trudno jednoznacznie powiedzieć, co było dla niego najważniejsze. Czy niezwyczajnej klasy opowieść o potężnym uczuciu, czy rozważania o miłości; o tym czym jest, jaka być może i czy czasami nie lepiej ją zabić? Czy opowieść o nadciągającej wojnie, faszyzmie i uchodźcach, czy o wciąż kołem toczącej się historii, w której wszystko poniekąd już było i wszystko znów się powtórzy? A może dylematy o wojnie i pokoju, lub o aborcji, wierze i tolerancji? Na to nie ma odpowiedzi. Niewiele czytałem dzieł tak wyważonych, powieści tak spójnych, że cokolwiek byśmy zabrali, zmienili lub dodali, od razu powstałby dysonans. Choć każdy odbierze tę lekturę nieco inaczej, to każdy ją przeżyje głęboko, na miarę swej wrażliwości i serca, a jest to książka pełna wielkiej mądrości, o którą ostatnio w literaturze, i nie tylko, coraz trudniej, w dodatku mądrości ponadczasowej i wciąż równie, jeśli nie bardziej, aktualnej. Polecam ją więc każdemu gorąco i z absolutnym przekonaniem.


Wasz Andrew



* W wydaniu, które jest przedmiotem recenzji, znalazło się kilka potknięć typu drewno/drzewo, być może wina tłumaczki, ale nie przesłaniają one absolutnie mistrzostwa autora i można śmiało sięgać po tę właśnie edycję.

Łuk Triumfalny [Erich Maria Remarque]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

poniedziałek, 26 listopada 2012

Fundamentalne prawo do godności

Uznany za fundamentalistę

Uznany za fundamentalistę

Mohsin Hamid

Tytuł oryginału: The Reluctant Fundamentalist
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 192
 



 
Literatura jest niczym Wszechświat – czasami wręcz przeraża swoim ogromem i bezmiarem, ponadto ciągle się rozszerza. Niezwykła jest mnogość książkowych bytów, które w tym Wszechświecie występują. Wiadomym jest również, że część gwiazd będzie promieniować oślepiających wręcz blaskiem, część natomiast, przynajmniej z naszej perspektywy, wydawać się będzie jedynie malutkim punkcikiem w całym oceanie czerni.
 
Powieść Uznany za fundamentalistę, autorstwa Mohsina Hamida, finalista nagrody Man Booker Prize 2007, w moim odczuciu jest lekturą ciekawą i z pewnością zajmującą, jednak żadną miarą nie można określić jej mianem arcydzieła, jej światło jest przyjemne, nie poraża jednak wielkością. Książka napisana jest w formie monologu, który snuje Pakistańczyk Changez. Jego słuchaczem jest obywatel Stanów Zjednoczonych, który gości w pakistańskim mieście Lahore. Podczas wizyty w kawiarni, przysiada się do niego Changez i rozpoczyna luźną konwersację, która przeradza się niejako opowieść o całym dotychczasowym życiu. Dowiadujemy się, że Changez jest, kolokwialnie rzecz ujmując, produktem amerykańskiego systemu szkolenia – absolwent szacownej, nieco wręcz nobliwej uczelni w Princeton, który tuż po jej ukończeniu z wyróżnieniem otrzymuje propozycję pracy w renomowanej firmie, zajmującej się wyceną przedsiębiorstw. Początek tej historii przekonuje nas, że mamy do czynienia z człowiekiem, w przypadku którego spełnił się klasyczny sen emigranta. Changez w wieku 18 lat opuścił łono swojej ojczyzny, by na drugiej półkuli zbierać edukacyjne szlify. Wywodzi się on ze zubożałej, pakistańskiej rodziny, której wielu członków ciągle karmi się dawną świetnością rodu. W nowym otoczeniu, co zrozumiałe, jest dosyć ciężko – ogrom obcych ludzi, nowe obyczaje, ale co chyba najgorsze, rówieśnicy w większości okazują się zwykłymi snobami, rozpieszczonymi pociechami zamożnych rodziców, które możliwość nauki na jednej z najlepszych uczelni w kraju traktują jako rzecz, która należy im się w sposób naturalny, nie jako przywilej. Changezowi nie brakuje jednak ambicji, by nie odstawać zbytnio od reszty towarzystwa, łapie pracę dorywczą, która ma za zadanie podreperować jego skromny budżet. Determinacja oraz upór w dążeniu do celu robią swoje – młody Pakistańczyk kończy szkołę z wyróżnieniem, na rozmowie kwalifikacyjnej do firmy Underwood Samson & Company udaje mu się przekonać do siebie osobę szefa, w rezultacie otrzymać angaż na okres próbny. Świat staje przed Changezem otworem. Na horyzoncie pojawia się również atrakcyjna, młoda kobieta, z którą udaje mu się zawrzeć przyjaźń. To właśnie ona, po przeprowadzce Changeza do nowego miejsca pracy, które mieści się w kosmopolitycznym Nowym Jorku, pomaga chłopakowi urządzić się w tym ogromnym i rozbudzającym wyobraźnię mieście.

Z czasem jednak na monolicie szczęścia zaczynają pojawiać się rysy, chociaż na pozór nie wskazuje na zbliżającą się katastrofę – Changez otrzymuje umowę na pełny etat, spośród szóstki kandydatów okazuje się najlepszym analitykiem. Jednak jego relacje z kobietą, do której zapałał niegasnącym uczuciem okazują się bardzo skomplikowane – Erica w dalszym ciągu kocha swojego chłopaka Chrisa, który rok wcześniej zmarł na raka. Bardzo lubi Changeza, szanuje go i z chęcią przebywa w jego towarzystwie, nie jest jednak w stanie otworzyć w pełni dla niego swojego serca. Z dalszej relacji dowiadujemy się, w jak niezwykłym trójkącie miłosnym przyszło żyć narratorowi, jak nierówną walką prowadził z nieżyjącym przecież rywalem. W dodatku dochodzi do wydarzenia, które w pamięci Amerykanów uważane jest za jedno z najtragiczniejszych w dziejach tego całkiem młodego narodu – ofiarę ataków terrorystycznych padają bliźniacze wieże WTC. W tym momencie dochodzimy do sedna całej książki, bo uczciwie trzeba przyznać, że wątek miłosny oraz prywatne życie Changeza są w całości podporządkowane właśnie problemowi egzystencji obcych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej po 11 września.
 
Początkowo Amerykanie po tak zuchwałej zbrodni popadają w szok i konsternację, z których jednak szybko się otrząsają. Wszyscy, z pewnością pamiętają dumne i harde oblicza obywateli USA, którzy samą zaciętością odmalowaną na twarzy zdawali się mówić, że gniew Ameryki będzie wielki a ręka sprawiedliwości dosięgnie każdego terrorystę. Mohsin Hamid pokazuje nam również drugie oblicze tej postawy – ofiarą padają przedstawiciele mniejszości narodowych, w szczególności wyznawcy Allacha. Na własnej skórze odczuwa to bohater książki, Changez, które staje się ofiarą niewybrednych komentarzy, zaczepek oraz ciskanych pod jego adresem wyzwisk. Każdy lot samolotem zamienia się w Golgotę, kiedy Changezowi przychodzi przejść przez bramkę kontroli lotów. Jego rysy, ciemna skóra upodabniają go oczywiście do Araba (w społeczeństwie Amerykańskim zaczyna dominować stereotyp, że wszyscy wyznawcy islamu to w większości niebezpieczni fundamentaliści – Arabowie/Talibowie z turbanami na głowach i żądzą krwi niewiernych w oczach) – praktycznie żaden Amerykanin nie zdaje sobie sprawy, że Changez jest Pendżabczykiem, obywatelem Pakistanu, czyli kraju, który pozostaje w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, udostępniając im m. in. lotniska, z których amerykańskie bombowce prowadzą bombardowania afgańskich miast i wiosek. Mohsin Hamid znakomicie przedstawia ignorancję Amerykanów, którą z pewnością możemy rozciągnąć również na kraje Zachodu – jej efektem jest ksenofobiczny lęk, nieufność, podejrzliwość wobec każdego człowieka o smagłej cerze. Changez mimo doznawanych nieprzyjemności nie bierze pod uwagę opcji, by opuścić Nowy Jork, co zresztą jest dość zrozumiałe – wiązałoby się do z rezygnacją ze znakomitej pracy, przynoszącej sowite dochody, pozwalająca prowadzić życie na dość wysokiej stopie. Changez prowadzi zatem egzystencję dualistyczną – z jednej strony jest członkiem amerykańskiego społeczeństwa, a poprzez swoją rzetelną pracę na rzecz Underwood Samson & Company przyczynia się do wzrostu potęgi gospodarczej USA. Co dzień śledzi jednak światowe wydarzenia i jest świadkiem eskalacji napięcia pomiędzy Pakistanem a Indiami – konfliktem, który mógłby zostać uciszony bardzo szybko – wystarczyłoby, aby Stany Zjednoczone wyraźnie podkreśliły, że Pakistan to ich ważny sojusznik, a z pewnością Hindusi pokornie opuściliby szabelkę. Nic takiego nie ma jednak miejsca, przez co oba kraje znajdują się na krawędzi wojny, który może przerodzić się nawet konflikt atomowy. Oczy na całą sytuację otwiera mu dopiero poznany w trakcie podróży do Chile wydawca książek Juan Baptista, który opowiada Changezowi o janczarach – chrześcijańskich dzieciach, porywanych przez Turków w trakcie potyczek, następnie szkolonych na muzułmańskich żołnierzy, odznaczających się żarliwością oraz niezwykłą lojalnością, nie zdając sobie do końca sprawy, że przyczyniają się do destrukcji własnej cywilizacji.
 
Mohsinowi Hamidowi udało napisać się naprawdę ciekawą powieść. Pierwszoosobowa narracja nadaje autentyzmu całej lekturze, która z pewnością jest bardzo interesującym spojrzeniem na wydarzenia z 11 września oraz ich konsekwencje. Dzięki Hamidowi znajdujemy się niejako po drugiej stronie konfliktu. Pisarz znakomicie ujawnił represje, które spotkały przedstawicieli mniejszości narodowych zamieszkujących USA – poczucie izolacji, odrzucenia, nieufności, niekiedy wręcz wrogości – oto odczucia towarzyszące m.in. Changezowi. Hamid znakomicie uwypuklił także fakt, że pod płaszczykiem walki z terroryzmem Stany Zjednoczone roszczą sobie prawa do interwencji praktycznie w każdej części globu. Okazuje się, że za sprawą grupy fanatyków niepodległy i suwerenny kraj, na terenie którego funkcjonują, może paść ofiarą pokojowej akcji zbrojnej w wykonaniu żołnierzy Wielkiego Brata. Oczywiście straty wśród cywili są bolesną koniecznością, wliczoną w koszta takowych operacji. Moim skromnym zdaniem książka celnie punktuje zachowania Amerykanów, którzy bardzo często poprzez swoje zadufanie, poczucie wyższości, nieskrywaną pogardę dla innych, sami zrażają do siebie pozostałe nacje, niepotrzebnie przysparzając sobie dodatkowych wrogów. To z pewnością ciekawy głos w dyskusji na temat narodowego terroryzmu. To lekcja, którą należy odrobić – wydaje się, że Dżhihad, czyli Święta Wojna, to również dzieło Amerykanów.


Wasz Ambrose


 

Nowa inteligencja

Gabriel Narutowicz - pierwszy Prezydent Rzeczypospolitej, patriota i genialny inżynier, podziwiany w Europie, zamordowany w Polsce, symbol trudnych losów prawych ludzi w naszym kraju.



Nie od dziś wiadomo, że Polak za granicą jest postrzegany najczęściej jako kombinator i cwaniaczek. Na pewno jest to dla wielu krzywdzące, lecz ten stereotyp nie wziął się znikąd. Rozbiory, powstania, okupacja i nieustanna, trwająca do dziś emigracja – przerzedziły szeregi ludzi mądrych, inteligentnych i niepokornych w naszym kraju. Przeżywali, pozostawali i rozmnażali się za to ci, którzy potrafili kombinować nie oglądając się na nic i na nikogo. Co prawda nasz naród nie odszedł aż tak daleko od zwykłej ludzkiej przyzwoitości, jak niektóre narody byłego Związku Radzieckiego, ale równie nam daleko do nich, jak do tych „normalnych”. Wydawałoby się, iż rolą inteligencji jest odbudować zachwianą równowagę, promować tych, którzy chcą uczciwie pracować, być dobrymi i godnymi zaufania fachowcami. Tak się jednak nie dzieje.


Nowa Ustawa o Szkolnictwie Wyższym uzależniła uzyskanie stypendium dla najlepszych studentów nie tylko od wyników w nauce, czyli od średniej ocen, jak było dotychczas, ale również od „osiągnięć”. Brane są pod uwagę „osiągnięcia naukowe lub osiągnięcia artystyczne lub wysokie wyniki sportowe we współzawodnictwie międzynarodowym lub krajowym”. Nie będę już komentował polszczyzny ustawodawcy, który nie wie co to przecinek i powtórzenie, gdyż poziom naszych elit to temat morze, więc od razu przejdę do meritum. O ile wyniki sportowe są dość łatwe do zweryfikowania, choć i one pozostawiają pewne pole manewru dla kombinatorów, to nie wyobrażam sobie wyceny osiągnięć artystycznych. Jak przewidziałby średnio inteligentny dzieciak z liceum, co jednak przerosło naszych ustawodawców, jest to idealna furtka, by nabić sobie punkty. No i studenci ruszyli po zaświadczenia, których nie ma praktycznie jak zweryfikować, i oto na przykład na KUL-u stypendium „naukowe” zdobył student ze średnią ocen 3,19, a nie załapał się taki ze średnią 4,95*. Czyż trudno o bardziej czytelny sygnał, że uczciwa, rzetelna praca przez cały rok, w dodatku wymagająca pewnie uzdolnień, gdyż z samą pracą o średnią w okolicy 5 trudno, nie jest wskazana, że zamiast zdobywać wiedzę, lepiej kombinować?

Ustawodawca broni się, iż uczelniom pozostawiono wolność w ustalaniu wagi, jaka będzie przykładana do owych „osiągnięć” i można wszystko ustawić tak, by nie było sytuacji podobnej jak choćby na nieszczęsnym KUL-u. Dla mnie to żadne usprawiedliwienie, gdyż jeśli się daje dziecku nabity pistolet, to jest się odpowiedzialnym za skutki, które z tego mogą wyniknąć. A że niektóre uczelnie zachowały się jak dziecko bawiące się naładowanym pistoletem tatusia, to i ustawodawca powinien się czuć winnym. A że się nie czuje? To też jeden z objawów tego, jak daleko nam do normalności.

Zostawmy jednak nieszczęsny KUL i popatrzmy na uczelnie, które w swych wzorach na punkty do stypendium przyłożyły niewielką wagę do „osiągnięć”, premiując głównie średnią. Co mają zrobić studiujący tam utalentowani sportowcy, którzy nie do końca mogą poświęcić się nauce w takim stopniu, jak kujony? Też chyba nie do końca dobre rozwiązanie.

Są również uczelnie, które za pomocą zapisów o głosie rektora i samorządu zostawiły sobie furtkę, by ręcznie korygować listę przyznawanych stypendiów, gdyby miało dojść do takich cyrków jak na KUL-u. Czy to jednak nie brzmi jak „punkty punktami, średnia średnią, a my i tak damy komu chcemy”? Czy taki zapis, w gruncie rzeczy o uznaniowości, nie budzi wątpliwości co do uczciwości podjętych decyzji? Wszak nie urodziliśmy się wczoraj i każdy wie, co znaczą w Polsce znajomości…

Najważniejsze, o czym jakoś nikt nie mówi, to fakt, iż w wielu krajach na uczelniach są stypendia za „osiągnięcia”, jak choćby powszechnie znane stypendia sportowe w USA. Jest tylko jedna różnica, ale za to zasadnicza. Jeśli stypendium dla sportowca, artysty czy innego wybitnego, ale niechętnego nauce studenta, jest fundowane z innej puli, niż stypendia za średnią i wyniki w nauce, to nikt nie ma wrażenia, że nie warto się uczyć. Sportowiec nie zabiera miejsca utalentowanemu i pracowitemu studentowi. Niezależnie od sportowców, dla kujonów przypadnie tyle samo pieniędzy i tyle samo miejsc. Nie ma wrażenia, że nie warto uczciwie pracować. Każdy ma prawo wyboru i jasne kryteria. Właśnie tego u nas zawsze brakuje i mam wrażenie, że brakuje coraz bardziej.

Kto choć trochę się orientuje, jak jest w zachodnich dobrych szkołach, i kto ma w sobie choć trochę uczciwości oraz cywilnej odwagi, której od naszych polityków daremnie by oczekiwać, nie może zaprzeczyć, że powszechne zżynanie na wszystkich etapach naszej edukacji jest hańbą, która stawia nas bardzo daleko od normalnego, uczciwego społeczeństwa. Jest to zarazem kradzież i oszustwo, a jest powszechne i milcząco akceptowane. Do tego mnóstwo innych patologii i coraz słabszy poziom nauczycieli, zwłaszcza na wsi. W tej sytuacji studia są ostatnim momentem, w którym przyszłą inteligencję można próbować nieco naprostować. Tymczasem nowy system przyznawania stypendiów „za osiągnięcia” jeszcze pogłębi degenerację naszego systemu oświaty, co odbije się na całym społeczeństwie, gdy nowe roczniki „inteligentów” wejdą w dorosłe życie. Najlepsi i niezłomni wyjadą albo pozostaną na miejscu i szybko się wypalą, stępią niby piła na zapiaszczonej desce. Pozostali się przystosują i będą pomagać w budowie polskiego piekiełka.


Wasz Andrew


Pozostaje to tajemnicą i tragedią historii, że naród [Polacy] gotów do wielkiego heroicznego wysiłku, uzdolniony, waleczny, ujmujący powtarza zastarzałe błędy w każdym prawie przejawie swoich rządów. Wspaniały w buncie i nieszczęściu, haniebny i bezwstydny w triumfie. Najdzielniejszy pośród dzielnych, prowadzony przez najpodlejszych wśród podłych.


Winston Churchill




* Za Lublin.gazeta.pl z dnia 22-11-2012.