Louis-Ferdinand Céline
Z zamku do zamku
Wiadomo, jak się do tego zabrać: urabiać tak, aby nie było za bardzo rozmyte… i wyszywać igiełką! Na przykład tak: tutaj krótki fragment wspomnień! Tam znowu inny ochłap… jakiś fakt historyczny, i ciągle pracowicie dziergasz, jeszcze jedno wspomnienie… [1]. Autobiografia to specyficzny kawałek chleba. Nie można folgować kaprysom fantazji, za to wyimki z własnego bytu należy przedstawić w odpowiednim świetle (tu pojawia się już pierwsze poważne wyzwanie, bowiem zadecydować należy, które wybrać), by przykuć czytelniczą uwagę (no, chyba że jesteśmy narcyzami taplającymi się w miłości własnej, przeświadczonymi, że nie ma nic bardziej interesującego niż kolejne rozdziały z księgi naszego żywota, ale tutaj może czekać nas niemiłe rozczarowanie, kiedy okaże się, że brak jest chętnych na poznawanie naszych rozbudowanych, dokładnych i w żaden sposób nieprzyciętych wynurzeń). Pisanie o sobie samym to proces mocno zindywidualizowany i stąd trudno jest się go nauczyć, ale wydaje się, że niezłym pomysłem jest podpatrzyć, jak radzą sobie w tej materii inni, a szczególnie ci, którym dobrze to wychodzi. Stąd niezłym przewodnikiem po fachu spisywania własnego życiorysu wydaje się być żyjący w latach 1894 – 1961 francuski pisarz Louis-Ferdinand Céline (właśc. Louis-Ferdinand Destouches), autor książki Z zamku do zamku, z której pochodzi cytat otwierający tekst.
Dzieło, to, podobnie jak choćby omawiany niedawno na łamach naszego bloga Rigadoon, sfabularyzowane wspomnienia Céline’a. Z zamku do zamku to zapis reminiscencji związanych z pobytem Céline’a i jego małżonki Lucette w Sigmaringen, enklawie dla przedstawicieli rządu Vichy i kolaborantów utworzonej na terenie zamku Sigmaringen, będącego dawną rezydencją książęcą rodu Hohenzollern-Sigmaringen. Céline przybywa do tego przybytku w 1944 roku, kiedy to rozochocony pomyślnym lądowaniem Aliantów w Normandii francuski ruch oporu coraz intensywniej grozi autorowi śmiercią za jego (domniemaną?) współpracę z reżimem marszałka Philippe’a Pétain (Céline, praktykujący lekarz i pisarz hobbysta, smaży antysemickie pamflety, które chętnie cytowane są w prasie kolaboracyjnej). Bohater, podobnie jak 1142 innych (nie)szczęśliwców – przedstawicieli rządu, urzędników, reprezentantów służb mundurowych, protegowanych oraz członków ich rodzin – doświadcza trudów życia na uchodźstwie, które sprowadza się do robienia dobrej miny do złej gry, bacznego wsłuchiwania się w (coraz bardziej hiobowe) wieści płynące z frontów oraz prób zorganizowania przyszłej egzystencji w przypadku ewentualnego kataklizmu (upadku Hitlera).
Utwór skonstruowany jest w oparciu o podobną koncepcję, co Rigadoon. Pierwsza część książki (wydanej w 1957 roku) poświęcona jest ówczesnej sytuacji Céline’a, który we Francji przebywa dopiero od 1951 roku. Pobyt w duńskim więzieniu (z racji oskarżeń o kolaborację z Niemcami) oraz intensywna kampania przeciw Céline’owi prowadzona w jego ojczyźnie (Jean-Paul Sartre domaga się dla niego kary śmierci) zmuszają Francuza do pozostania na obczyźnie do momentu ogłoszenia amnestii. Z racji tego, powrót, kiedy już następuje, nie należy do kategorii tryumfalnych – zasądzona konfiskata majątku, łatka nazistowskiego współpracownika, powszechna niechęć (czy wręcz nienawiść), opinia zatwardziałego antysemity oraz rasisty sprawiają, że powojenna wegetacja Céline’a sprowadza się do rachitycznej (z racji kurczącego się grona pacjentów) praktyki lekarskiej oraz równie skromnej działalności pisarskiej (Raz na wozie, raz pod wozem, było się tu i ówdzie, ale teraz ze wszystkim jest już naprawdę bardzo, bardzo kiepsko… [2]). Céline wciąż sięga po pióro, ale książki nie cieszą się już takim powodzeniem – tyle, że jak przekonuje nas pierwszoosobowy narrator Zamku do zamku, porte-parole autora, podobnie jak on posługujący się pseudonimem literackim Céline, ten brak poczytności to przede wszystkim zła wola (a może nawet spisek!) wydawców, przeświadczonych, iż płody autora będą zdecydowanie lepiej sprzedawać się po jego śmierci, a póki co, warto podbijać ich cenę poprzez wrażenie ich niedostępności (Żeby tylko mnie nie kupowano!… Trzyma mnie w piwnicy, zakopuje głęboko!… Wydadzą mnie może za tysiąc lat… [3]; Oni też myślą sobie, tak jak i pan Richter, że dobrodziejstwem byłoby, gdyby Szwaby mnie powiesiły… Achille myśli dokładnie tak samo!… Przy czym Achille, ten z kolei myśli o moich pięknych dziełach… Dopiero będzie wielki boom! No i inni wydawcy też! Że przynajmniej powinienem był skończyć żywot na wygnaniu! Jeszcze teraz robią co mogą, żebym wykończył się gazem… Już widzą moją śmierć… „Jak myślicie, ile mu jeszcze zostało?… sześć miesięcy?… dwa lata?”… Niepokoją się wyraźnie… „Ach, chcecie sobie zrobić reklamę… no to niech ją sobie zrobi, raz a dobrze, ten przeklęty skurwiel!” Marzą o tym, te hulaki z Hachette, kiedy, jak zdechnę, z ich piwnic wyleją się wreszcie moje książki!… [4]. Z zamku do zamku rozpatrywane w ujęciu bliższym – gdy koncentrujemy się na prywatnych aspektach powojennej rzeczywistości Céline’a – jest więc gorzkim zawodzeniem człowieka rozczarowanego, pokonanego, zdezorientowanego, nie potrafiącego odnaleźć się w nowych realiach. Céline jawi się jako odludek, wyrzutek, postać z marginesu, niezrozumiały prorok mruczący pod nosem przekleństwa pod adresem pogardzanej (i vice versa) ludzkości. Autor rozpamiętuje mniejsze bądź większe porażki, wspomina zaznane podłości, przytacza przykłady ludzkiej złośliwości, starając się nas przekonać, że nieustannie spotyka go (niezasłużona, niesprawiedliwa) krzywda ze strony bliźnich, którzy traktują go w kategoriach kozła ofiarnego: Popatrzcie tylko: tak niewiele napisałem, a ile ściągnąłem na siebie nienawiści!… Ależ się mnie czepiali!… I czepiają nadal!… [5]; To ja miałem wyzionąć ducha w ich imieniu!… „No tak, bo jak się pisze takie książki”! Zadowoliłbym samego Molocha! Ogólna zgoda!… Nie wywinę się! Od ostatniej obłożnie chorej starowinki z Fidelisa, po samego Lavala z zamku, bez różnicy… „Ha! Pan to nie lubi Żydów, panie Céline, prawda?” I natychmiast czują się lepiej!… Że to mnie powieszą! Na pewno!… Ale ich na pewno nie! Ich w żadnym razie!… [6].
Céline cierpi po wojnie, bowiem skupia się na nim gniew Francuzów. Pisarz jest wdzięcznym obiektem ataku, jako, że – kiedy jest jeszcze na to szansa – nie zmienia swoich poglądów i do końca pozostaje na tonącym okręcie, jakim jest reżim Vichy. To postawienie na złego konia (albo postępowanie zgodnie ze swoim sumieniem) ciągnie się za Céline’m do końca jego dni, ale dzięki temu my, czytelnicy, zyskujemy sposobność, by przyjrzeć się jak wyglądają ostatnie dni Sigmaringen. W efekcie, w szerokim kadrze, Z zamku do zamku to mistrzowsko sportretowany statek głupców (A mieliśmy tam, w Siegmaringen, sam kwiat francuskich kolaborantów, elitę, tych najbardziej fanatycznych, dożartych sprzedawczyków… 1142 gości skazanych na śmierć, wszyscy z paragrafem 75 przylepionym do dupy… [7]) – to cudownie opisana galeria oryginałów w przededniu katastrofy, gdy doskonale wiadomo, że zaraz wszystko runie, złoży się, rozsypie się w pył (Nie wpadając w histerię, trzeba jednak powiedzieć, że w każdej chwili spodziewamy się, że to wszystko trzaśnie z wielkim hukiem! Że spłonie w ogniu fosforu i od szrapneli!… [8]). Mimo tego niechybnego końca, otwarty defetyzm nie jest wskazany, bowiem za jego sianie można opuścić ziemski padół jeszcze przed rozegraniem się finalnych scen nadciągającego dramatu ((…) kiedy wszystko się wali, nie pozostaje nic innego, jak tylko patrzeć i zamknąć gębę na kłódkę… [9]). Stąd wszyscy szczerzą zęby w fałszywych uśmiechach, powtarzają slogany o wierze w zwycięstwo, a jednocześnie nerwowo spoglądają w niebo, gdzie od pewnego czasu niepodzielnie królują RAF (ang. Royal Air Forces, pol. Królewskie Siły Powietrzne) i USAAF (ang. United States Army Air Forces, pol. Siły Powietrzne Armii Stanów Zjednoczonych). Atmosfery nie poprawiają liczni uchodźcy, tłumnie przybywający na dworzec w Siegmaringen, wraz z którymi docierają wiadomości, pogłoski oraz plotki z sypiących się frontów, gdzie III Rzesza ponosi następne porażki i klęski (Zjawiali się wciąż nowi, coraz bardziej liczni! Blokowali schody, zatykali przejście… Spróbuj się przez to przebić… rozdarliby na strzępy, rozwalcowaliby na cienki listek!… Wściekali się okrutnie, chcieli wszystko od razu, natychmiast! Jeść, spać, pić, lać!… Wrzeszczeli o tym na całe gardło! Do znudzenia! Odlać się, chlać, żreć!… [10]; Mówiłem wam o uliczkach w Siegmaringen… Schuppo… ale nie tylko oni!… Wojacy ze wszystkich armii i wszystkich stopni… Wyrzuceni z dworca… Pozostałości po rozwiązanych regimentach… Jakieś resztki dywizji… ze Szwabii, z Węgier, z Saksonii, niedobitki z Rosji… Urzędnicy, którzy zjawili się nie wiadomo skąd!… Oficerowie gdzieś chyba z Bałkanów w poszukiwaniu swoich generałów… kompletnie skołowacieli… Zupełnie jak podczas wielkiego wyścigu cyklistów Escaut-Bayone… Pułkownicy w amoku!… Jak panienki, które nie mogą znaleźć swojej latarni… [11]). W tej kotłowaninie, niełatwo jest zachować zdrowy rozsądek – chwile słabości przytrafiają się nawet Céline’owi, który wykorzystując przewagę sytuacyjną nad szefem rządu Vichy Pierrem Lavalem (jest w posiadaniu cyjanku potasu), w podziękowaniu za podzielenie się trucizną, spełnia swój kaprys dotyczący należących do Francji wysp, położonych na Atlantyku, u południowych wybrzeży Nowej Fundlandii: Kolejny pomysł pojawia się w mojej głowie! A przecież do tej pory zawsze odmawiałem, wszystkiego!… Ale, myślę sobie, na tym etapie, na jakim jesteśmy, i tak nic nie ma już żadnego znaczenia!… „Mógłby pan, panie Prezydencie, mianować mnie Gubernatorem wysp Saint-Pierre i Miquelon…” [12].
O wszystkich tych rewelacjach, jakimi raczy nas Céline, czyta się o tyle interesująco, iż narrator operuje wspaniałym, hipnotycznym wręcz stylem. Co prawda przytaczane zdania się podarte, szarpane, poobrywane, zaś sam sznur głównej opowieści co rusz rwie się i zanurza się w kałużach mniej lub bardziej rozległych dygresji, ale jędrność, chyżość, żywotność języka sprawia, iż nie sposób się nim nie zachwycić. Céline mistrzowsko włada dystansem do samego siebie, czarnym humorem, ironią oraz autoironią, czemu towarzyszą ciekawe obserwacje dotyczące człowieczej natury, która szczególnie w warunkach ekstremalnych, nieszablonowych, intensywnych, ukazuje swoje największe, jak i najmroczniejsze aspekty (Jakbym tak był Nasserem, no ja, na przykład Franco albo Salazarem, to gdybym chciał się zorientować, czy już całkiem ze mną kiepsko, to gdybym naprawdę chciał wiedzieć, co w trawie piszczy, co też o mnie mówią, to na pewno nie zwróciłbym się do żadnej policji!… Na pewno nie!… Poszedłbym sobie sam na pocztę… patrzę: kolejki się ustawiają do okienek po znaczki ze mną… Naród kolekcjonuje? No to po ptokach!… Ależ tam musi być kolekcji „Adolf Hitler” w Niemczech! Zabrali się do tego z kilkuletnim wyprzedzeniem! Już od pierwszych głupot, jakie popełnili, od Dunkierki zaczęło się prawdziwe zbieractwo! Wróżbici, magowie! Gdzie tam!… Znaczki, które mówią wszystko, na poważnie! [13]).
Wypadkową tego zestawienia planu bliższego (powojenne perypetie Céline’a) i dalszego (panorama chylącego się ku upadkowi Siegmaringen) jest intrygująca książka – Z zamku do zamku to z jednej strony przewrotny pamflet na ludzką naturę i jej słabości (bohater nie oszczędza nikogo, łącznie z sobą samym), z drugiej zaś to relacja z oblężonej twierdzy, której dni są już policzone. Jakże dobrze, że ta książka doczekała się polskiego przekładu!
P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie https://zrzutka.pl/nc3hm5
Nigdy nic nie czytałam tego autora i nie wiem, czy jego sposób pisania będzie mi odpowiadał. Szczerze, nie przepadam też za autobiografiami, ale z drugiej strony ostatnie dni Sigmaringen wydają mi się z Twojego opisu bardzo intrygujące.
OdpowiedzUsuńCéline nie jest w Polsce aż tak popularny, choć pierwsze translacje pojawiły się już w latach 30-tych XX wieku ("Podróż do kresu nocy" w przekładzie Wacława Rogowicza ukazała się w 1933 r., zaś "Śmierć na kredyt" przełożona przez Juliana Stryjkowskiego w 1937 r.). Autor ma niezwykle specyficzny styl, ale mnie się on b. podoba. No i ten styl sprawia, że pisane przez niego książki trudno określić mianem klasycznych autobiografii ;)
UsuńPrzeczytałam cytaty i styl tego autora wydał się bardzo egzaltowany, przeładowany wykrzyknikami i wielokropkami. Nie znoszę takiego stylu, a i postawa oraz poglądy autora mnie zniechęcają, więc nawet nie będę próbowała sięgać po tę książkę.
OdpowiedzUsuńHehe, no tak, styl to jedna wielka prowokacja. I jestem w stanie wyobrazić sobie, że jest na tyle specyficzny, że może nie przypaść do gustu ;) No a autor świętoszkiem nie był, za uszami sporo mu się zebrało.
Usuń