Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
piątek, 1 marca 2019
Ian McDonald "Luna: Wilcza pełnia" - Księżycowe wojny
Tytuł oryginału: Luna: Wolf Moon
Tłumaczenie: Wojciech Próchniewicz
Wydawnictwo: MAG
Seria: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 368
Ludzkość – jeśli wziąć pod uwagę
jej wpływ na naturę – śmiało może zostać uznana za jednego z
najniebezpieczniejszych gatunków, który poważnie zagraża ekologicznej
równowadze Błękitnej Planety. W chwili obecnej jesteśmy coraz bardziej świadomi
konsekwencji działań związanych z przemysłem, rolnictwem, wycinką lasów,
osadnictwem czy produkowanymi przez nas odpadami, ale brak spójnej,
ogólnoświatowej i ponadpaństwowej wizji sprawia, że liczba efektywnych działań
mających na celu zapobieganie niszczeniu środowiska czy niwelowanie szkód już
wyrządzonych jest bardzo skromna. Ta nieumiejętność troski o własny dom nasuwa
pytanie jak nasza cywilizacja będzie obchodzić się z innymi ciałami
niebieskimi, o ile któreś z nich uda się kiedykolwiek skolonizować. Czy przypadkiem
nie powielimy błędów, które popełniliśmy na Ziemi? O tym, jakie ludzkie
słabości i potknięcia mogłyby w znaczącym stopniu kształtować księżycową
rzeczywistość bardzo ciekawie pisze Ian McDonald, autor cyklu Luna.
Drugi tom trylogii, zatytułowany Luna: Wilcza pełnia rozpoczyna się tuż
po zakończeniu utworu Luna: Nów.
Układ sił na Księżycu ulega poważnemu przetasowaniu – jeden z wielkich graczy
(przynajmniej chwilowo) wypada z gry, chociaż wcale nie jest to jednoznaczne z
całkowitą eliminacją. Jego upadek okazuje się zapalnikiem, uruchamiającym całą sekwencję zdarzeń, których
konsekwencje na zawsze odmienią oblicze Luny.
Luna: Nów została zakończona z rozmachem, a wiele niewyjaśnionych i
otwartych wątków stanowiło obietnicę, że Luna:
Wilcza pełnia będzie intrygującą lekturą. I pod tym względem Ian McDonald
nie zawodzi czytelnika – utwór brytyjskiego pisarza to skomplikowana mozaika
układów, zależności, tarć, niesnasek i intryg, które stanowią paliwo
napędzające fabułę. Należy jednak podkreślić, że tym razem wiele epizodów
rozgrywa się poza Księżycem, a istotnym elementem są relacje panujące pomiędzy
Ziemią a jej satelitą. Akcja toczy się szybko i nie brak w niej zaskakujących
zwrotów, a symultaniczne ukazywanie losów szerokiego spektrum bohaterów
umożliwia stosowanie efektownych suspensów.
Swoistym novum w porównaniu do pierwszego tomu cyklu jest osadzenie sporej
części wydarzeń na Ziemi. Dzięki temu zyskujemy sposobność, by przyjrzeć się
jak wyglądają warunki bytowe mieszkańców Błękitnej Planety, które nawet po
bardzo pobieżnej ocenie znacząco różnią się od tych księżycowych. Ziemia z
początków XXII wieku to świat nieustannie targany konfliktami i wojenkami,
panuje ciągłe zagrożenie terroryzmem, standardy życiowe stopniowo ulegają
pogorszeniu, postępuje pauperyzacja społeczeństwa, podnosi się poziom mórz i
oceanów, roznoszą się kolejne, coraz bardziej odporne na antybiotyki zarazy, a rosnące
zapotrzebowanie na stale drożejącą energię jest zaspokajane dzięki dostarczanym
z Księżyca dostawom helu-3, ale i tak powszechne są przerwy w dostawie prądu, a
bieżąca czysta woda to rodzaj luksusu,
na który nie każdy może sobie pozwolić.
Obietnicą lepszego bytu jest
równie dochodowa, co niebezpieczna praca na Lunie, która wiąże się też z
bolesnymi wyborami – McDonald sporo miejsca poświęca porównaniu ciążenia
ziemskiego (9,81 m/s2) oraz księżycowego (1,62 m/s2) i
wynikającym z tego konsekwencjom. Jedną z nich jest maksymalnie 2 letni okres
pobytu na ziemskim satelicie – po tym czasie zmiany w kościach oraz narządach
wewnętrznych wywołane znacznie mniejszą grawitacją stają się nieodwracalne, a powrót
na Ziemię, właściwie niemożliwy. Co ciekawe autor opisuje także sytuację
urodzonego na Księżycu człowieka, który postanawia spędzić kilka tygodni na
Błękitnej Planecie – męki przeżywane przez śmiałka bardzo ciekawie uświadamiają
nam to, co na co dzień raczej umyka, tzn., że nasz organizm przystosowany jest
do radzenia sobie z niemałym ziemskim ciążeniem, co jednocześnie sprawia, że w
środowiskach coraz bardziej zbliżających się do nieważkości jesteśmy dość
nieporadni i niezdarny.
Pod względem stylu, Luna: Wilcza pełnia niewiele różni się
od poprzedniczki Luna: Nów, tzn. jest
to dzieło utkane z motywów typowych dla science
fiction, ale i fantasy. Miłośnicy
obu gatunków z pewnością wychwycą nawiązania do innych dzieł. Skąpy i
ograniczony dostęp do najnowszych osiągnięć techniki, z których korzysta
garstka uprzywilejowanych czy Ziemia zapóźniona technologicznie w stosunku do swoich orbitalnych kolonii kojarzą
się z 2312 Kima Stanley Robinsona.
Działalność Zakonu Panów Chwili, tj. badania genealogiczne i eksperymenty
społeczne, których celem jest (…) ludzkie
społeczeństwo silne i jednocześnie tak elastyczne, że będzie w stanie
zaprowadzić nas do gwiazd [1]
przypomina inicjatywy podejmowane przez Bene Gesserit, żeński zakon znany ze
świata Diuny, pióra Franka Herberta. Raczkujący
w powieści trans-humanizm czy stopniowe wyswabadzanie się z więzów płci
przywodzą na myśl takie utwory jak Diaspora
Grega Egana czy Accelerando
Charlesa Strossa. Z kolei krwawe starcia wielkich dynastycznych rodów, których
stawką jest władza oraz wynikające z tego ryzyko, że lubiony przez nas bohater
zginie przedwczesną i niezbyt przyjemną śmiercią, to znak firmowy George’a R.R.
Martina i jego kultowej Pieśni lodu i
ognia.
Luna: Wilcza pełnia tak jak i Luna: Nów skąpana jest w technologii. Ian MacDonald przedstawia m.in. sposób, w
jaki ludzie oraz sprzęt wynoszeni są na orbitę, przybliżone zostają arkana
księżycowego przemysłu opartego na dostępnych źródłach i surowcach (królują
energia słoneczna, regolit oraz materiały wtórne, bowiem: Na Księżycu rzeczy się recykluje i drukuje nowe [2]),
wreszcie dowiadujemy się jakie systemy komunikacyjne znajdują się na Lunie.
Istotną kwestią są również chowańce,
czyli spersonalizowane, holograficzne awatary pełniące funkcję interfejsu
umożliwiającego połączenie z księżycową siecią i jej użytkownikami – autor sygnalizuje,
że tego typu oprogramowanie może z biegiem czasu stać się integralną częścią
osobowości.
W książce nie brak też akcentów
humorystycznych. Swoistym chichotem losu jest położenie dwóch kobiet
przybywających na Księżyc uzbrojone w wiedzę i wykształcenie, które muszą
zadowolić się zajęciami w żadnej mierze niewspółmiernymi do ich kwalifikacji –
Marina z doktoratem z symulowanej informatycznie biologii ewolucyjnej w
architekturze sterowania procesami robi za ochroniarkę i asystentkę, a Amara,
posiadająca dyplom z tworzenia indywidualnych modułów logicznych dla sztucznych
inteligencji pracuje w charakterze księgowej.
Reasumując, Luna: Wilcza pełnia to godna kontynuacja utworu Luna: Nów. Dzieło wciąga dzięki dobrze skonstruowanej i rozbudowanej historii, oferując przy tym sporo interesujących pomysłów z zakresu naukowej fikcji. Ponadto Luna: Wilcza pełnia wyjaśnia tylko część zagadek, jakie pojawiły w tomie pierwszym, wciąż pozostawiając wiele spraw niewyjaśnionych, co tylko podsyca czytelniczą ciekawość. Pozostaje jedynie cierpliwość i oczekiwanie na tom trzeci, wieńczący całą trylogię.
[1] Ian McDonald, Luna: Nów, przeł.
Wojciech M. Próchniewicz, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2016, s. 257
[2] Ian McDonald, Luna: Wilcza pełnia,
przeł. Wojciech M. Próchniewicz, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2016, s. 262
2 komentarze:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tak z ciekawości - czytałeś jedną po drugiej?
OdpowiedzUsuńTak, ale przyznaję, że byłem przekonany, że "Luna" to dylogia (nie wiem, skąd mi się to wzięło).
Usuń