Lekturą kwietnia 2025 roku Dyskusyjnego Klubu Książki w Rawie Mazowieckiej była „oparta na faktach” powieść Macieja Siembiedy „Gambit”. Dyskusja na temat wrażeń z lektury sprowadziła się głównie do wytykania błędów wszelkiej maści, od braków warsztatu pisarskiego poczynając, a na realizmie kończąc, przy czym padały i takie określenia jak grafomański wybryk czy karykatura rzeczywistości. Pozytywne i niezdecydowane głosy koncentrowały się nieśmiało na tym, że dla części czytelników była to nowa, interesująca tematyka.
Głosy w klubie rozłożyły się następująco: nikt nie był zachwycony, książka nikomu się bardzo nie podobała, trzem osobom się podobała, dwie uznały ją za OK, a cztery były zdecydowanie na nie.
W moim odczuciu „dzieło” Siembiedy jest nie tylko słabe, ale wręcz złe i szkodliwe. Konkretne mniej lub bardziej żenujące wpadki można wymieniać długo (zajęło to większość klubowego spotkania), więc skoncentruję się na tym, co mi najbardziej w „Gambicie” przeszkadzało.
Powieść Siembiedy wpisuje się jak mało która w moje powiedzenie, że „Czterej pancerni” też byli oparci na faktach. Tylko, że o ile dzieło Janusza Przymanowskiego czyta się z przyjemnością, a serial telewizyjny kochają niezliczone pokolenia rodaków, to „Gambit” znajduje się na przeciwnym końcu skali ocen i mam nadzieję, że nigdy nie zostanie sfilmowany. Napisać książkę opartą na faktach, z których mogła powstać fascynująca opowieść, a która brzmi aż do przesady fałszywie i nierealnie, to naprawdę jest coś…
Szkodliwość książki polega na tym przede wszystkim, że gdyby jej wierzyć, to działalność AK zawierała się głównie w romansowaniu, chodzeniu po kawiarniach i jedzeniu ciastek. W założeniu fabuły też jest kardynalny błąd, gdyż autor nie zauważył specyfiki układu Polacy-Niemcy, który sprawiał, iż te dwa narody były niemal hermetyczne względem siebie, co uniemożliwiało wzajemną infiltrację. Praktycznie jedyną drogą dla Polaków by dotrzeć do Niemców było pozyskanie kogoś z nich i odwrotnie. Niemieckim szpiegiem w polskich szeregach najczęściej był Polak, a polskim w niemieckich Niemiec.
Najgorsze jednak, co całkowicie odbierało mi przyjemność z lektury, było to, że z powodu nierealności wykreowanych postaci i interakcji między nimi, dialogów i tła, nie mogłem się w wyobraźni przenieść w świat przedstawiony. Autor też chyba nie mógł, gdyż jest nawet taka scena, gdy jeden z bohaterów opowiada o swoim stajennym i zamiast powiedzieć „nasz” (mojej rodziny) mówi „stajenny Ostrowskich”.
Nie upiększają też powieści zapędy Siembiedy w kierunku pseudoartyzmu literackiego i jego pseudomądrości jak ta, że „w Monachium ludziom o małym wzroście odzywają się chore ambicje” (tak jakby Francuzi i inni mieli inaczej).
W trakcie lektury „Gambitu” przypominała mi się literatura faktu o podobnej tematyce, jak na przykład genialny „Reportaż z tamtych dni” Cezarego Chlebowskiego, którą czytało się z zapartym tchem, niczym najlepszą powieść. Dwa światy, dwa przeciwne bieguny skali ocen.
Na zakończenie muszę Maciejowi Siembiedzie przyznać, że trzyma poziom. Kiedyś czytałem inną jego powieść „Katharsis” i też dałem jej jak najgorszą ocenę (LOL).
P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df