Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 5 maja 2025

Maciej Siembieda „Gambit” - jak zepsuć rewelacyjny temat 😡

 


Lekturą kwietnia 2025 roku Dyskusyjnego Klubu Książki w Rawie Mazowieckiej była „oparta na faktach” powieść Macieja Siembiedy „Gambit”. Dyskusja na temat wrażeń z lektury sprowadziła się głównie do wytykania błędów wszelkiej maści, od braków warsztatu pisarskiego poczynając, a na realizmie kończąc, przy czym padały i takie określenia jak grafomański wybryk czy karykatura rzeczywistości. Pozytywne i niezdecydowane głosy koncentrowały się nieśmiało na tym, że dla części czytelników była to nowa, interesująca tematyka.


Głosy w klubie rozłożyły się następująco: nikt nie był zachwycony, książka nikomu się bardzo nie podobała, trzem osobom się podobała, dwie uznały ją za OK, a cztery były zdecydowanie na nie.


W moim odczuciu „dzieło” Siembiedy jest nie tylko słabe, ale wręcz złe i szkodliwe. Konkretne mniej lub bardziej żenujące wpadki można wymieniać długo (zajęło to większość klubowego spotkania), więc skoncentruję się na tym, co mi najbardziej w „Gambicie” przeszkadzało.


Powieść Siembiedy wpisuje się jak mało która w moje powiedzenie, że „Czterej pancerni” też byli oparci na faktach. Tylko, że o ile dzieło Janusza Przymanowskiego czyta się z przyjemnością, a serial telewizyjny kochają niezliczone pokolenia rodaków, to „Gambit” znajduje się na przeciwnym końcu skali ocen i mam nadzieję, że nigdy nie zostanie sfilmowany. Napisać książkę opartą na faktach, z których mogła powstać fascynująca opowieść, a która brzmi aż do przesady fałszywie i nierealnie, to naprawdę jest coś…


Szkodliwość książki polega na tym przede wszystkim, że gdyby jej wierzyć, to działalność AK zawierała się głównie w romansowaniu, chodzeniu po kawiarniach i jedzeniu ciastek. W założeniu fabuły też jest kardynalny błąd, gdyż autor nie zauważył specyfiki układu Polacy-Niemcy, który sprawiał, iż te dwa narody były niemal hermetyczne względem siebie, co uniemożliwiało wzajemną infiltrację. Praktycznie jedyną drogą dla Polaków by dotrzeć do Niemców było pozyskanie kogoś z nich i odwrotnie. Niemieckim szpiegiem w polskich szeregach najczęściej był Polak, a polskim w niemieckich Niemiec.


Najgorsze jednak, co całkowicie odbierało mi przyjemność z lektury, było to, że z powodu nierealności wykreowanych postaci i interakcji między nimi, dialogów i tła, nie mogłem się w wyobraźni przenieść w świat przedstawiony. Autor też chyba nie mógł, gdyż jest nawet taka scena, gdy jeden z bohaterów opowiada o swoim stajennym i zamiast powiedzieć „nasz” (mojej rodziny) mówi „stajenny Ostrowskich”.


Nie upiększają też powieści zapędy Siembiedy w kierunku pseudoartyzmu literackiego i jego pseudomądrości jak ta, że „w Monachium ludziom o małym wzroście odzywają się chore ambicje” (tak jakby Francuzi i inni mieli inaczej).


W trakcie lektury „Gambitu” przypominała mi się literatura faktu o podobnej tematyce, jak na przykład genialny „Reportaż z tamtych dni” Cezarego Chlebowskiego, którą czytało się z zapartym tchem, niczym najlepszą powieść. Dwa światy, dwa przeciwne bieguny skali ocen.


Na zakończenie muszę Maciejowi Siembiedzie przyznać, że trzyma poziom. Kiedyś czytałem inną jego powieść „Katharsis” i też dałem jej jak najgorszą ocenę (LOL).


P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

niedziela, 4 maja 2025

Kate Hewitt „Dziewczyna z Berlina” - czy można było się sprzeciwić?


Sięgając po „Dziewczynę z Berlina” pióra amerykańskiej autorki bestsellerów Kate Hewitt, specjalizującej się między innymi w fikcji historycznej, miałem wciąż świeżo w pamięci czytelnicze wrażenia z lektury naszych rodzimych „gwiazd” piszących w tym kanonie („Czerń i purpura” Wojciecha Dutki i „Gambit” Wojciecha Siembiedy). Ponieważ nie były to miłe wspomnienia, byłem pełen obaw.


Początek zdawał się potwierdzać, że znów trafiłem na marketingowy sukces ukrywający literackiego gniota. Protagonistka egzaltowana, niezrównoważona, nieopanowana – momentami, zwłaszcza z początku, bardzo trudno mi się tego słuchało, gdyż nie umiem wczuć się w takie osoby, a w dodatku wybrałem formę audiobooka, któremu głosu użyczyła Magdalena Szejbal. Jej nieco jęcząca interpretacja pewnie idealnie by się sprawdziła w jakimś klasycznym romansidle, ale tutaj aż do nieznośności uwydatniała afektowany charakter głównej bohaterki. Jednym słowem, nie ten głos do opowieści wojennej.


Protagonistka przedstawiona jest jako pozytywna antyhitlerowska dysydentka, ale właśnie takie osoby stają się buntownikami bez powodu, wiecznie negującymi wszystko, w końcu nawet przestępcami, więc denerwowały mnie tym bardziej. I główna bohaterka, i lektorka.


Do tego wszystkiego zdarzały się rozminięcia z realiami historycznymi, z paradoksami i ewenementami niemieckiego faszyzmu. Autorka najwyraźniej nie dokopała się na przykład do mało znanego faktu, ale bardzo znaczącego, że Żydzi mogli, wbrew powszechnym przekonaniom, już w czasie wojny na pełną skalę, jeszcze dość długo legalnie wyjeżdżać z hitlerowskich Niemiec. Oczywiście za cenę całego majątku, ale jednak mogli.


Hewitt kontrastuje też Berlin przedwojenny, piękny, z tym zrujnowanym, po wojnie. W rzeczywistości, gdyby Berlin przed wojną naprawdę był piękny, nie doszłoby do wojny.


Zdarzył się też moment nielogiczności - protagonistka udaje się z dwiema Żydówkami na specjalnie adoptowany w tym celu strych, w którym już wcześniej systematycznie ukrywano inne osoby, i wraca z pajęczynami we włosach. LOL.


A jednak… Mimo wspomnianych elementów, które mnie denerwowały, powieść okazała się wielce wartościowa. Choć kompletnie fikcyjna, jest bardziej przekonująca, realistyczna i wierna ogólnemu obrazowi prawdy historycznej, niż nasze rodzime, wspomniane wcześniej, „dzieła” oparte na faktach.


Powieść lansowana jest jako „romans i opowieść o odwadze”. Romans fakt, jest, ale na pewno nie najwyższych lotów. Odwaga też jest, ale sam nie wiem, czy taka reklama jest odbiciem przekonania wydawcy o poziomie czytelników i tego, co ich może interesować, czy też wprost odbiciem poziomu umysłowego wydawcy, który wychwytuje tylko powierzchowną treść nie docierając do niczego głębiej. A jest do czego docierać.


Kate Hewitt stworzyła rzetelny, obcy naszej świadomości społecznej obraz życia niemieckiej dziewczyny w realiach panowania Führera Adolfa. To prawdziwe studium bezradności osoby, która nie zgadza się z kierunkiem w którym zmierza jego ojczyzna, ale tak naprawdę nie może nic zrobić. A przynajmniej nic, co miałoby znaczenie.


Choć „Dziewczyna z Berlina” to fikcja historyczna, jest bardzo cenną pozycją ukazującą, że przeciętny Niemiec nie mógł przeciw faszyzmowi uczynić nic, co miałoby znaczenie, nie mówiąc o tym, o czym pamięć przetrwałaby wojnę.


Nawet taka ikona niezłomnej szlachetności, umiłowania wolności i prawości ponad wszystko oraz bez względu na cenę, jak Weiße Rose, jest dziś znana chyba tylko historykom. Może i było wielu Niemców, którzy naprawdę nie zgadzali się z Hitlerem, którzy robili co mogli, ale niby skąd my dziś o tym mamy wiedzieć? Skąd mamy wiedzieć, czy w ogóle mieli okazję zrobić coś, co ma szansę zmienić cokolwiek?


Książka daje do myślenia, do przemyślenia, nie tylko na tematy okoliczności i menadrów faszyzmu.


No i na koniec perełka – cytacik:


„Nie istnieje żadne zawsze dla nikogo z nas.”


Czy na pewno mowa tylko o Niemcach czasu Hitlera?


No i podsumowanie – czy polecam? Tak! Choć momentami mnie wnerwiała, to naprawdę jedna z tych książek, które warto poznać. Żeby się wczuć. Bo to nie jest opowieść o tylko Niemcach. To może być opowieść o każdych Innych.

P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

sobota, 3 maja 2025

Richard Castle - trzy odsłony Derricka Storma










Cykl powieściowy „Derrick Storm” jest dziełem amerykańskiego autora Richarda Castle, który jest postacią fikcyjną znaną z serialu „Castle” stacji ABC. W Polsce jako trylogię wydano 0.25 „A Brewing Storm”, 0.50 „A Raging Storm” i 0.75 „A Bloody Storm” (odpowiednio pod tytułami 1 „Nadchodzący sztorm”, 2 „Wściekły sztorm” i 3 „Krwawy sztorm”). No i tu polska mania nadawania tytułów innych niż wszyscy odbiła się czkawką. Bohater nazywa się Storm więc tytuł oryginalny jest logiczny. W polskim wydaniu nazwisko protagonisty pozostawiono (Storm), ale tytuł przetłumaczono i teraz nijak ma się do powieści.

W mojej ocenie, właściwie, biorąc pod uwagę konstrukcję fabuły, nie jest to trylogia, cykl powieściowy, lecz powieść w trzech odcinkach (tomach), w dodatku niezbyt długich. To jednak tylko taka dygresja formalna.

Jeśli lubicie klimaty kryminalne i sensacyjne w których dominuje akcja, to jest to rzecz dla Was. Mnie się podobało, nawet bardzo, choć nieco brakowało mi głębi tła i interesującego drugiego planu z ukrytymi w nim ciekawymi tematami, które można wypatrzyć w dobrych nowoczesnych dziełach z tego i podobnych gatunków. Jestem pewien, że szybko zapomnę o „Derricku Stormie” (już teraz fabułę niemal zapomniałem). Na czym polega intryga nie będę zdradzać, ale trzeba przyznać, że choć szybko znika z pamięci, w momencie czytania (lub słuchania) jest spójna, logiczna, w miarę realistyczna. Wyraźnie jednak zaznaczam, że pomimo jednorazowości skutkującej tym, że o tej lekturze pewnie każdy szybko zapomni, słucha się tego (wybrałem wersję audio w interpretacji Filipa Kosiora) bardzo fajnie. To takie coś pomiędzy Kennem Folletem i Ianem Lancasterem Flemingiem, ale na szczęście bez bondowskich gadżetów i całej tej bajery. Jeśli lubicie kryminały, sensację oraz klimaty CIA i macie chęć na lżejszą, bardziej dynamiczną odmianę gatunku, to jest to pozycja, którą mogę gorąco polecić.

Pierwszy tom jest niemal genialny (w swoim kanonie oczywiście), ale potem widać minimalny spadek, aż do wtop w tomie trzecim. Kilka kwiatków:
♦ Komando Storma udaje się w góry, w dzikie rejony SUV-em. Sorry, na takie zabawy bierze się terenówkę – SUV to całkiem co innego.
♦ Kula z glocka podrywa faceta do góry – malina za takie bzdury.
♦ W trzecim tomie niezręczności gramatyczne.
♦ „Kropki z broni laserowej” – ta fraza chyba się przekleiła z powieści SF (LOL).

No, ale całość, zwłaszcza w formie audiobooka z głosem Filipa Kosiora, super. Gorąco polecam

piątek, 2 maja 2025

"Nazwij to snem" Henry Roth - O rynsztokowo-chodnikowej generacji nowojorskich Żydów

Henry Roth

Nazwij to snem

Tytuł oryginału: Call It Sleep
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty, ArtRage
Liczba stron: 578
Seria: Cymelia
Format: papier
 
 

Co wyrośnie z żydowskiej młodzieży? Co wyrośnie z tego młodego pomiotu? Z tych Amerykanów? Z tej rynsztokowo-chodnikowej generacji? Znał ich, wszyscy oni do siebie podobni – bezczelni, samolubni, rozpasani. Gdzie pobożność i poszanowanie obyczajów? Gdzie nauka, szacunek dla rodziców, respekt dla starszych? W ziemi! Głęboko w ziemi! [1]. Narzekanie na młodsze pokolenie to aktywność równie stara, jak człowieczy rodzaj – młodzież niemal zawsze jawi się jako wywrotowa, buntownicza, zepsuta, zdemoralizowana, pozbawiona szacunku wobec rodziców i dziadków, co zwiastuje rychłą katastrofę. Mijają jednak wieki, a ludzkość nadal trwa (ze zmiennym szczęściem), choć przyznać trzeba, że z reguły rzeczywistość, w którą wkraczają kolejne zastępy młodych, w zależności od okoliczności, różni się w mniejszej bądź większej mierze od tej, jaką pamiętają starsi. Jednym z czynników generujących znaczną zmienność w tej materii jest migracja – dzieci ludności napływowej, szczególnie, gdy mowa jest o nowej ojczyźnie, często dorastają w diametralnie innym środowisku, niż ich rodzice. O tym, jak może to odbijać się na ich psychice, ciekawie pisze Henry Roth (1906 – 1995), amerykański pisarz żydowskiego pochodzenia, autor powieści Nazwij to snem.

środa, 30 kwietnia 2025

„Zabójcy bażantów” Jussi Adler-Olsen - słaby tytuł, powieść ♥



Po kryminale „Kobieta w klatce” Jussi Adler-Olsena* (otwierającym cykl powieściowy „Departament Q”), który bardzo mi się spodobał, musiał przyjść czas i na drugą odsłonę cyklu, czyli powieść „Zabójcy bażantów”. Wybrałem jak i poprzednio wydanie w formie audiobooka z głosem Janusza Zadury.


Spojlerowanie jest zbrodnią na czytelniku, ale powieść kryminalna jest chyba tym gatunkiem literackim, w którym boli ono najbardziej. Nie będę więc zdradzał fabuły, ale jeśli ktoś musi, może przeczytać blurba wydawcy i dowie się co nieco. Powiem tylko, że intryga jest mocną stroną dzieła. Oryginalna, przekonująca, przyjemnie nieprzewidywalna niemal do końca.

Interesujące jest tło, choćby z powodu tego, że polski czytelnik z reguły o realiach duńskich wie tyle, co nic. Klimat, tempo akcji i opisującej ją narracji świetnie zgrane, wyważone i bardzo charakterystyczne – prozy tego autora nie sposób pomylić z innymi. Jednak największą chyba zaletą są emocje, jakie powieść wzbudza w czytelniku. W końcu niewielu jest autorów, którzy potrafią wzbudzić w odbiorcy głęboką sympatię i współczucie dla… najczarniejszego z czarnych charakterów powieści.

Wszystko, co wspomniałem, okraszone jest pytaniem, czy organy ścigania i wymiar sprawiedliwości są w stanie złapać i ukarać ludzi, którzy z racji inteligencji, majątku i władzy stoją ponad prawem. Jaką odpowiedź zaproponował autor nie zdradzę.

Lektor sprawił się znakomicie, więc audiobook jest równorzędną alternatywą dla literek, a samą powieść gorąco polecam. Szczególnie tym, którzy poszukują kryminałów wyróżniających się spośród reszty oryginalnością.

Wasz Andrew

Ps. Nie było mnie tu dłuugo. Ambrose - dzięki za Twoją cierpliwość i pracę nad blogiem. Miałem już nic nie pisać, tylko po zdanku lub dwa na goodreads i lubimycztać, ale jakoś się nie dało. Jakieś notatki ciągle mi się wymykały, raz dłuższe, raz krótsze, więc postanowiłem, że i tu wrzucać będę :) Witam ponownie wszystkich czytelników i pozdrawiam oraz życzę samych dobrych lektur

* pełne nazwisko tego duńskiego pisarza to Carl Valdemar Jussi Henry Adler-Olsen

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

"Strażniczka domu" Dola de Jong - O cenie życia wedle własnej filozofii

Dola de Jong

Strażniczka domu

Tytuł oryginału: De thuiswacht
Tłumaczenie: Jerzy Koch
Wydawnictwo: ArtRage
Liczba stron: 160
Seria: Cymelia
Format: papier
 
 

Życie prywatne nigdy nie istnieje w zupełnym oderwaniu od otoczenia. Panujące realia w mniejszym bądź większym stopniu będą zawsze wpływać na losy jednostek, niejednokrotnie zawężając pole możliwych do podjęcia decyzji, determinując przyjmowane postawy czy ograniczając możliwe do wykonania akcje. Owa nierozerwalność perypetii pojedynczych ludzi i cywilizacyjnych dziejów uwypukla się w przypadku wydarzeń nagłych i gwałtownych, niszczących dotychczasowy porządek rzeczy, zamieniając chwiejny ład i względną powtarzalność w morze chaosu i nieprzewidywalności (takim burzycielem wywracającym wszystko do góry nogami i przenicowującym dobrze znaną rzeczywistość jest wojna, która z chciwością wyciąga swe szpony po dzieła człowieczych rąk i ludzką krew), jak i wtedy, gdy człowiek ośmiela się kontestować powszechnie przyjęte normy i wzorce, usiłując egzystować wedle własnego planu, naruszając przy tym tematy tabu. O takim właśnie podwójnym wpływie zewnętrznych bodźców na człowiecze losy pisze Dola de Jong (1911 – 2003), holendersko-amerykańska pisarka o żydowskich korzeniach, autorka powieści Strażniczka domu.

środa, 23 kwietnia 2025

"Ja, która nie poznałam mężczyzn" Jacqueline Harpman - Pustka, jałowość, bezsens, a człowiek

Ja, która nie poznałam mężczyzn

Jacqueline Harpman

Tytuł oryginału: Moi qui n'ai pas connu les hommes
Tłumaczenie: Katarzyna Marczewska
Wydawnictwo: ArtRage
Liczba stron: 181
Seria: Cymelia
Format: papier

 
Więzienie to kara zarezerwowana dla jednostek niepokornych, nie potrafiących dostosować się do reguł panujących w danej gromadzie, uznanych za na tyle nierokujące i niebezpieczne, że odseparowuje się je na krótszy bądź dłuższy okres czasu od ogółu. W zależności od kultury czy społeczności, fizyczne zamknięcie to mniej lub bardziej pokuta za popełnione przewiny, odcięcie chorej tkanki od zdrowej części organizmu  czy też forma resocjalizacji, po odbyciu której (w przypadku gdy proces kończy się sukcesem) osobnik wychodzi na wolność jako człowiek świadomy swych błędów, z perspektywami na poprawę swojego losu. Cóż jednak, gdy umieszcza się nas za kratami nie informując nas o tym, o co właściwie nas posądzono? Jak trudne może być poszukiwanie sensu w takim położeniu przekonuje nas Jacqueline Harpman (1929 – 2012), belgijska pisarka pisząca w języku francuskim, autorka powieści Ja, która nie poznałam mężczyzn.
 

środa, 16 kwietnia 2025

"Dandelions" Yasunari Kawabata - O źródłach i przyczynach traum

Dandelions

Yasunari Kawabata

Tytuł oryginału: Tanpopo
Tłumaczenie: Michael Emmerich
Wydawnictwo: Penguin Books
Liczba stron: 144
Seria: Penguin Modern Classics
Format: papier

 
Człowieczy umysł to twór ewolucji i natury na tyle skomplikowany i złożony, że mimo postępu w wielu dziedzinach nauki, wciąż nie potrafimy go w pełni rozgryźć. Nadal, wiele aspektów funkcjonowania naszych mózgów wymyka się naszemu pojmowaniu, wciąż ogrom kwestii pozostaje dla nas zagadkowych i trudnych do wyjaśnienia. Luki w wiedzy objawiają się ze szczególną mocą we wszelakiej maści psychicznych chorobach, którym nie potrafimy zaradzić – bezsilność wobec pogarszającego się stanu zdrowia pacjentów boleśnie uzmysławia nam, jak wiele do odkrycia jest wciąż przed nami. Natomiast o tym jak trudno funkcjonuje się tym, którzy naznaczeni zostają łatką "szaleńca" przypomina nam Yasunari Kawabata (1899 – 1972), prozaik i poeta japoński, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za 1968 rok, autor powieści Dandelions.