Lekturą maja 2022 w Dyskusyjnym Klubie Książki w Rawie Mazowieckiej była Żertwa – antologia słowiańskiego horroru. Opasłe tomisko, takie jak lubię, jeśli rzecz jest warta uwagi. W wydaniu zawarto wstęp Michała Cetanrowskiego i 16 opowiadań polskich autorów. Litościwie nie będę ich tutaj wszystkich wymieniał, gdyż me przeczucie, iż delikatnie mówiąc nie będzie to uczta literacka, spełniło się ponad wszelkie oczekiwanie.
Szczerze mówiąc, horrory nie mają ze mną dobrze. Nigdy nie mogę zrozumieć jak ludzie ze świetnym piórem, tacy jak choćby ikona tego typu literatury, czyli Stephen King, potrafią napisać rewelacyjną powieść w dowolnym gatunku, na przykład kryminalną, by pod koniec ją zepsuć, na siłę niejako wstawiając infantylne elementy nadprzyrodzone, jakieś żenujące strachy, które nie nastraszą nawet dziecka, czy potworaki, w których potworna jest tylko ich żałosna schematyczność. Czy autorzy liczą, że książka z takim zakończeniem lepiej się sprzeda niż na przykład zakończona jako rasowy kryminał? Nie wiem...
Z definicji, zarówno encyklopedycznej, jak słownikowej, fakt, że internetowej, ale jednak firmowanej PWN, wynika, że horror to gatunek filmowy. Czym więc jest ten horror w literaturze? Idąc na łatwiznę, czyli posiłkując się wiki, horror to fantastyka grozy – odmiana fantastyki polegająca na budowaniu świata przedstawionego na wzór rzeczywistości i praw nią rządzących po to, aby wprowadzić w jego obręb zjawiska kwestionujące te prawa i niedające się wytłumaczyć bez odwoływania się do zjawisk nadprzyrodzonych. I tu dochodzimy być może do przyczyny, która powoduje, iż zarówno ja, jak i wielu współczesnych, nie trawi horroru. Być może w XXI wieku po prostu, w końcu, w większości przestaliśmy się bać diabłów i upiorów, a boimy się tego, co może uczynić człowiek. Stąd chętniej sięgamy po rozwijające się i ewoluujące wraz z rzeczywistością gatunki, takie jak fantastyka naukowa, kryminał, powieść wojenną czy thriller, które naprawdę potrafią nas nakręcić, a coraz mniejsza część z nas jest w stanie odczuwać strach czy napięcie z powodu zjawisk nadprzyrodzonych. No – koniec dygresji. Czas przejść do omawianego „dzieła”.
W tomiku znalazło się kilka opowiadań wybijających się ponad resztę, z których dla mnie najlepsze są Na zażar Kuby Bielawskiego i W dół rzeki Wojciecha Guni. Problem w tym, że po pierwsze wybijają się głównie na tle kompletnej beznadziei zbiorku jako całości, nie na tle literatury polskiej w ogóle, a po drugie w tym, że klasyfikowanie akurat ich jako horroru jest, bardzo delikatnie mówiąc, mocno dyskusyjne. Paradoksalnie – w tym zbiorku im mniej „horroru”, tym lepszy tekst. W dodatku w ogóle wszystkie opowiadania w tomiku, nawet zawierające „odpowiednią” dozę horroru, sprawiają wrażenie, iż wstawiono w nie na siłę owe elementy nadprzyrodzone, a ich słowiańskość wypada jeszcze gorzej. Szkoda, bo przybliżenie naszych mitologii, takie konkretne, z pogłębieniem tematu, a nie tylko przywołaniem egzotycznie brzmiących nazw, byłoby chyba interesujące.
Niestety, muszę Was zmartwić – moja ocena zbiegła się w niemal 100% z głosami klubowiczek i klubowiczów. Była tylko jedna osoba, której książka się podobała, ale nawet ona zwróciła uwagę na błędy. Dla mnie ich ilość jest nieakceptowalna. A mamy w czym wybierać, bo w co jak w co, ale w błędy, to wydanie obfituje – od końcówek i wpadek w budowie zdań (przestawienie podmiotów w zdaniu złożonym), przez interpunkcję, aż po ortografię. Złotą czcionkę otrzymuje ode mnie Maciej Kaźmierczak za balkon szeroki choć wąski.
Kilka razy już mnie pytano czy specjalnie poluję na błędy. Otóż nie. Sęk w tym, że gdy czytam coś napisanego choć w miarę poprawnie, przenoszę się w wyobraźni w świat opisany i im lepszy jest poziom tekstu, tym obraz jest żywszy i bardziej plastyczny. Coś tak, jakbym oglądał film, lub wręcz się do niego przeniósł. No, ale jak trafiam na balkon szeroki choć wąski, to wszystko się rozsypuje. Znów siedzę na kanapie z książką w ręku, zamiast szukać potwora w świecie przedstawionym. Podobnie jest i z innymi potknięciami, jeśli wybijają czytelnika z rytmu, zakłócają napięcie czy nastrój. Wiele więc błędów na pewno przegapiam, ale każdy z tych, który zauważyłem, mnie wnerwia, gdyż psuje mi frajdę z lektury.
Wydawnictwo w notce na okładce dumnie informuje, iż autorami opowiadań są czołowi autorzy polskiej literatury grozy. Nawet nie śmiem domniemywać jaki więc poziom reprezentują przeciętni polscy autorzy literatury grozy. Żertwy absolutnie nie polecam, chyba że fanom horrorów, którym etykietka „horror” wystarcza za całą resztę. Jest tyle naprawdę dobrych książek, a życie jest takie krótkie, że żal tracić czas na podejście pod dość gruby jednak tomik z nadzieją, że będziecie właśnie tą jedną na dziesięć osobą, której się on spodoba
Wasz Andrew
O ile jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś nie uważa "Żertwy" za książkę godną uwagi, podaje merytoryczne argumenty, dlaczego ta książka nie jest dobra, to zanurzanie się w lekturę czegoś, czego się nie rozumie i nie znosi a priori gatunkowo, tylko po to, żeby, napisać recenzję, że jest tak jak się spodziewał, bardzo mnie zastanawia.
OdpowiedzUsuńJuż zdanie „iż zarówno ja, jak i wielu współczesnych, nie trawi horroru", to w kontekście słownikowej definicji tegoż, prosi się o jakieś uzasadnienie inne niż widzimisię piszącego ten tekst – zważywszy że w Polsce ten gatunek praktycznie dekadę temu jeszcze nie istniał, w wykonaniu rodzimym, a wydawnictwa takie jak Vesper, C&T, czy mniejsze ja IX i Dom Horroru wyrosły na tym gatunku, a PIW wznawia sztandarową serię "Opowieści Niesamowitych". No chyba że zestawimy sprzedaż z Blanką Lipińską...
Dlaczego autor recenzji zakłada, że powieść grozy opiera się tylko na straszeniu schematycznymi potworakami? Otóż szanowny recenzencie – nie musi. Ale skoro już tak jest, sam motyw potwora jest tylko symbolem naruszenia pewnego logicznego porządku w świecie, który zna czytelnik, dobra powieść grozy może wykorzystać go wielopłaszczyznowo – co żeby niedaleko szukać miało miejsce w utworze Mary Shelley i nie jest to zbytnio wyrafinowany przykład.
Mowa jest o ogromie błędów – nie przeczę, pewnie są tam takie, w końcu to literatura rozrywkowa a wydawnictwo dość niszowe. Recenzent niby nie poluje, ale jako przykład wskazany jest zabieg literacki, który błędem nie jest – czyli oksymoron. Thomasa Bergera też zflekować trza za „Małego wielkiego człowieka”? Jaki w końcu musi mieć poziom tekst, żeby można było się przenieść w świat opisany – bo na tym poziomie tekstu jest to dla mnie nadal niezgłębioną tajemnicą?
Reasumując – czytając recenzję lubię wiedzieć dlaczego coś jest złe, a nie zapoznawać się z opinią na zasadzie dlatego, „bo ja nie lubię pomidorów”.
Kopnięty Kapelusznik
Moim zdaniem ważne jest w recenzji zaznaczyć, czy się jest wielbicielem jakiegoś kanonu, czy też wręcz przeciwnie. Do daje czytającemu perspektywę, z której może ocenić, czy jest szansa, że sam podobnie oceni omawiane dzieło, gdyż ma podobne upodobania, czy też nie, czyli czy warto mu sięgać po omawianą książkę, czy też odwrotnie - jest duże prawdopodobieństwo, że będzie to czas stracony.
UsuńNadmienię, że trochę się zapędziłeś. To, że jestem świadomy moich preferencji i uczciwie o nich piszę nie świadczy, iż nie jestem w stanie wyrwać się poza ich ramy. Zawsze powtarzam, że każdej książce daję szansę, by sama do mnie przemówiła. Najlepszym dowodem, że nie tylko niektóre horrory zdarzało mi się oceniać na najwyższą ocenę, ale nawet w zakładce „najlepsze książki” (beleczka na górze bloga), w której umieszczamy książki naj naj, wrzuciłem jeden horror. I nie był to jedyny, który na to zasługiwał, ale pozostałe czytałem w czasach przedblogowych. Żertwie jednak daleko do tego, by się tam pojawić.
Nie wiem, czy się zapędziłem - kawałek recenzji jest poświęcony wyjaśnieniu dlaczego horrorów nie lubisz wcale - przy czym wynika ono z potwornego (nomen omen) uogólnienia definicji gatunku, wmieszania Kinga, który przecież nie pisał jedynie o potworach (aczkolwiek postawiony w tekście zarzut pasuje jak ulał do "Sklepiku z marzeniami") i mocno naciąganej teorii, że "chętniej sięgamy po rozwijające się i ewoluujące wraz z rzeczywistością gatunki, takie jak fantastyka naukowa, kryminał, powieść wojenną czy thriller, które naprawdę potrafią nas nakręcić, a coraz mniejsza część z nas jest w stanie odczuwać strach czy napięcie z powodu zjawisk nadprzyrodzonych". "My", czyli kto tak naprawdę i niby dlaczego akurat horror jest wykluczony z tej ewolucji?
UsuńZresztą już nawet nie w tym rzecz - głównie chodzi mi o to, że wynika z recenzji, że książka jest nędzna i myślę że można obronić takie zdanie, (choć ja przy serii 'Słowiańskich koszmarów" bawiłem się dość dobrze, pomimo, że opowiadania są bardzo nierówne) - ale nie pojawiają się żadne konkrety, które by wyjaśniały dlaczego.
Kopnięty Kapelusznik
Świadomie zrezygnowałem z konkretów. Opowiadania są tak różne pod wieloma względami, nie tylko poziomu, że gdybym każdemu z nich poświęcił choć kilka uwag, tekst byłby niemożebnie długi. Poza tym, był to opis wrażeń z dyskusji klubowej i bardzo ciekawe, że choć akcenty różnie się rozkładały (to co się podobało jednym, innym niekoniecznie, i odwrotnie), to oceny poza jedną były zbieżne. Gdybym opisywał tylko moje wrażenia, może bym coś jednak konkretniej zapodał, ale tutaj wyszło na to, że niezależnie od tego, co się komu podoba, a co nie, to dziewięć osób na dziesięć tego zbiorku nie kupuje. Pewnie podkreślenia tego ostatniego właśnie w recenzji zabrakło.
UsuńWłaśnie załapałem, co mi nie pasowało w pierwszym Twoim komentarzu. Zaczynasz od tego (z czego domniemywam, iż to było inspiracją Twej wypowiedzi): O ile jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś nie uważa "Żertwy" za książkę godną uwagi, podaje merytoryczne argumenty, dlaczego ta książka nie jest dobra, to zanurzanie się w lekturę czegoś, czego się nie rozumie i nie znosi a priori gatunkowo, tylko po to, żeby, napisać recenzję, że jest tak jak się spodziewał, bardzo mnie zastanawia.. Nie wiem jak czytałeś moją recenzję, ale w pierwszym jej zdaniu napisałem, że była to lektura DKK. Na tym polega idea, by wszyscy czytali to samo a potem porównywali różne wrażenia. Z samej zasady więc co pewien czas każdy klubowicz trafia na lektury z gatunków, których programowo nie trawi lub po które z własnej potrzeby nigdy by nie sięgnął. I nieraz już to pisałem, że wielokrotnie byłem wdzięczny DDK, iż zmusił mnie do przeczytania czegoś, co nie wyglądało dla mnie ponętnie, a okazało się wspaniałym czytelniczym przeżyciem. Zawsze mówię, że dobra lektura zawsze się obroni. Niestety, Żertwa do takich przypadków nie należy, nie tylko dla mnie, jak widać po wynikach głosowania w klubie.
Usuń