Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 4 października 2021

Iris Murdoch "Machina miłości czystej i wszetecznej" - O zdradzanych i zdradzających

Iris Murdoch

Machina miłości czystej i wszetecznej

Tytuł oryginału: The Sacred and Profane Love Machine
Tłumaczenie: Wiesława Schaitterowa
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 665




Miłość to uczucie, które nie daje się pochwycić w karby sztywnych definicji. Istotę tej emocji trudno jest zawrzeć w słownych ramkach. Skuteczną przeszkodą jest choćby wielość postaci, pod jakimi miłość może się skrywać. W tym szerokim, o ciągle zmieniających się granicach, zbiorze, znaleźć możemy m.in. miłosny trójkąt, który na ogół jest polem do interesujących obserwacji. Fenomen tej figury zawiera się w fakcie, że (przynajmniej początkowo) pierwszy punkt jest zupełnie wykluczony z toczącej się gry i nie jest świadom faktu, że intymna relacja, jaką zbudowano z punktem drugim, jest niejako powielana przez związek punktu drugiego z trzecim. Wynikająca z tego podwójna egzystencja, jaką wiedzie punkt drugi jest w dłuższej perspektywie niezwykle trudna i nużąca – pod wpływem nieustannego napięcia i stresu, generowanych przez konieczność dochowania tajemnicy, nerwy stają się coraz bardziej zszargane. W rezultacie nietrudno o błąd czy zmęczenie materiału (skołatanej psychiki), co skutkuje tym, że prędzej bądź później o istnieniu całego układu dowiadują się wszystkie zainteresowane strony (czyli dochodzi do zadzierzgnięcia nici kontaktu pomiędzy punktem pierwszym a trzecim). Jak może przebiegać odkrycie takich rewelacji bardzo ciekawie pisze Iris Murdoch, anglo-irlandzka pisarka i filozofka, autorka powieści Machina miłości czystej i wszetecznej.

W swojej książce Murdoch odmalowuje przed nami portret rodziny, której członkowie wiodą na pozór dobrze ułożoną i przewidywalną egzystencję. Można odnieść wrażenie, że rutyna zagościła tutaj na dobre: Harriet i Blaise Gavendorowie od lat tworzą zgrane małżeństwo. Kobieta to niespełniona malarka, która kornie przyjmuje na swe barki rolę strażniczki domowego ogniska. Blaise, mimo braku formalnego wykształcenia, jest psychoanalitykiem, cieszącym się renomą u wciąż rozrastającego się grona pacjentów. Familię uzupełnia 17-letni syn David, podobnie jak wielu nastolatków przechodzący przez wzburzone morze młodości, kiedy to hormony coraz mocniej dają o sobie znać. Z czasem dowiadujemy się, że na owym rodzinnym wizerunku widnieje potężna rysa, jaką jest drugie życie, prowadzone przez jedno z małżonków. Kiedy prawda wychodzi na jaw, cały dotychczasowy byt ulega diametralnej zmianie – pojawienie się jeszcze jednej (a w istocie to dwóch) osób w miłosnej układance obfituje szeregiem wstrząsów i przewrotów, w które zaangażowane zostaje całkiem pokaźne grono pobocznych postaci.

Zmuszenie swoich bohaterów do skonfrontowania się z sytuacją niezwykłą, niecodzienną, wyjątkową, jest dla Iris Murdoch pretekstem to ukazania bogatych portretów psychologicznych wykreowanych jednostek. Pisarka przedstawia jak różnorodne mogą być reakcje na bodźce daleko wykraczające poza to, co na co dzień napotykamy na naszym egzystencjalnym horyzoncie, podkreślając przy tym ogromne znaczenie szoku, za sprawą którego możemy zachowywać się w sposób nieprzewidywalny zarówno dla otoczenia, jak i dla nas samych. W tym kontekście wydaje się, że Murdoch usiłuje uświadomić nam, że nasza rzeczywistość zbyt mocno obrośnięta jest wszelakiej maści stereotypami oraz myślowymi kliszami, co znacznie limituje naszą empatię, która wygasa bardzo szybko w momencie, gdy stwierdzimy, że ktoś postępuje niestosownie czy niegodnie. Tymczasem nie każdy tak samo przeżywa żałobę, nie wszyscy jednakowo okazują  przywiązanie swoim bliskim, wreszcie wachlarz odruchów osoby zdradzonej nie ogranicza się wyłącznie do złości czy rozpaczy. Jednocześnie warto nadmienić, że sylwetki kreślone piórem Murdoch, co typowe dla prozy tej anglo-irlandzkiej pisarki, to jednostki wyjątkowe i oryginalne, cechujące się mocno rozwiniętym życiem wewnętrznym, przedkładające przy tym deliberacje i rozważania wszystkich aspektów danej sprawy ponad realne i zdecydowane działania. Stąd prowadzone przez nich dialogi nierzadko utrzymane są w patetycznym tonie oraz naznaczone delikatną sztucznością i koturnowością, nie brak ponadto zawiłych myślowych, autoanalitycznych konstruktów czy melodramatycznych uniesień – tak jak i w przypadku innych dzieł Iris Murdoch raczeni jesteśmy epizodami przywodzącymi na myśl teatralną scenę, na której poszczególni protagoniści z zapałem odgrywają powierzone im kwestie.

Co znamienne dla twórczości Murdoch, artystka chętnie porusza szereg różnorakich zagadnień dotyczących ludzkiej natury. Bardzo intrygująco zaprezentowane zostaje choćby podejście do choroby terminalnej. Murdoch demitologizuje przeświadczenie, że cierpienie uszlachetnia, pokazując, że bliskość śmierci może wzbudzać bardzo wiele, jakże odmiennych reakcji, które niekoniecznie mają związek z wielkodusznością czy wyrozumiałością – jeden bohaterów stwierdza wręcz: Człowiek powinien otrzymać jakieś wskazówki, jak należy okazywać współczucie, jak zachować dumę [1]. Nie mniej ciekawe są spostrzeżenia dotyczące tego, jak nasz mózg odtwarza przeszłe zdarzenia, pozwalając sobie nierzadko na filtrowanie przechodzących przez niego treści: Pamięć oszukuje nas, aby zatuszować nieprzyjemne związki przyczynowe [2]. Wreszcie Murdoch przypomina, że naszym żywotem rządzi kapryśna fortuna, której wyroki często pozostają dla nas niezbadane: (...) "świat" jest po prostu jednym wielkim chaosem, rumowiskiem i snem (...) [3].

Kolejnym elementem występującym w utworach Murdoch, pojawiającym się także w Machinie miłości czystej i wszetecznej jest problematyka religii oraz Boga. System wierzeń i związanych z nim praktyk jawi się jako źródło wrażeń estetycznych, jako pochodna potrzeby wymierzania sobie samemu kary, jako próba uporządkowania i wyjaśnienia zachodzących wydarzeń (szczególnie tych niemiłych i nieprzyjemnych). Co ciekawe jeden z protagonistów oświadcza, że religia (...) gwarantuje życie z wyobraźnią, zdolność do marzeń i szczęśliwe układy w życiu seksualnym [4]. Sporo uwagi poświęcono także Bogu, który jest figurą bardzo potrzebną w życiu niejednego człowieka, przy czym to pragnienie Boskiej obecności wynika z różnych pobudek. I tak Bóg to ktoś, kto może okazać nam łaskę i miłosierdzie poprzez odpuszczenie popełnionych przez nasz grzechów (szczególnie, gdy nasze ofiary nie kwapią się do zapomnienia naszych przewin): Jeśli ktoś tak strasznie cierpi, z pewnością w końcu można powiedzieć: dosyć się nacierpiał, niech mu zostanie przebaczone. Ale kto mógłby wypowiedzieć te wyzwalające słowa? [5]. To również opoka i ukojenie w sytuacjach, które zdają się być beznadziejne, kiedy czujemy się osamotnieni i pozostawieni przez naszych bliskich: A więc nie był sam? Więc jednak był Ktoś, kto wiedział o nim wszystko, o tej drążącej go do głębi goryczy? Miał Kogoś życzliwego, kto był zdolny sądzić i pocieszać, i przemieniać zło w dobro? [6]. Tęsknota za Bogiem to również przejaw marzeń o Absolucie, czyli czymś stałym i niezmiennym, wyrastającym ponad słabą i chwiejną, człowieczą naturę.

Bardzo udanym kompozycyjnym akcentem Machiny miłości czystej i wszetecznej są fragmenty poświęcona przyrodzie, niejednokrotnie uwypuklające bądź puentujące nastrój danej sceny, które nacechowane są lirycznym sznytem (głównymi komponentami są tutaj ptasie trele oraz słoneczne światło): Jakaś gołębica o szyi zdobnej w piękne korale zagruchała jeszcze raz w ostatnich promieniach dziennego światła. Gałązki pnącej róży wystawały ponad przycięty równo żywopłot, a jej różowe kwiaty lśniły jakby fosforyzującym światłem. Kos pragnął widocznie przemienić się w słowika, bo zaczął długą, namiętną, skomplikowaną pieśń. Późnym wieczorem ptaki śpiewają o wiele piękniej niż w dzień [7]; Nastrojowe wieczorne światło miało w sobie jakąś aksamitność, a jednocześnie było w nim coś złowieszczego, jak gdyby uświadamiało sobie nadchodzącą ciemność. W absurdalnie odcinającym się swą jasną zielenią żywopłocie z ligustru donośnie śpiewał strzyżyk, w sadzie zaś zawzięty spór toczyły dwa kosy i jeden drozd. Pozostałe ptaki zgodnie manifestowały swoją obojętność, tworzyły niezbyt zgrany chór przypominający orkiestrę strojącą instrumenty [8]; Popołudniowe słońce, które rozlało swój blask po całym niebie, jak gdyby próbując przepalić jego błękit czystym złotem, przenikało przez zielone listowie połyskując gdzieniegdzie gwiazdkami i igiełkami oślepiającego światła. Skądś z bardzo, bardzo daleko dochodził głos kukułki, podkreślając jeszcze bardziej panującą tu ciszę [9]; Zasnute chmurami słońce zapowiadało nadchodzący zmierzch. Na wysokiej, smukłej jak wąż brzozie, pośród gęstwiny nieruchomego listowia, śpiewał kos lśniący jak dziecinna zabawka. Śpiewał jakby na przekór panującej tu ciszy [10].

Gratką dla miłośników słownych eksperymentów i gierek będą wątki autotematyczne, tj. kiedy fikcja odwołuje się do fikcji. Pod tym kątem kluczową postacią jest Montague Monty Small, sąsiad Gavendorów, autor serii poczytnych kryminałów, których głównym bohaterem jest Milo Fane – nieustraszony, bezwzględny, cyniczny, nie mogący odgonić się od kobiet śledczy, który potrafi szczęśliwie zakończyć nawet pozornie najbardziej beznadziejną sprawę: Milo, z pistoletem maszynowym w dłoni, odnoszący zawsze sukcesy, został oczywiście wymyślony po to, żeby dzięki swej nieustraszonej odwadze zatrzeć gorycz porażki swojego twórcy [11]. Monty jest znużony toksyczną osobowością Milo, ale nie może uśmiercić swojego protagonisty, ponieważ kolejne książki z jego udziałem zapewniają stały i niemały dopływ gotówki. Tyle, że każda następna powieść z Milo na okładce oddala Monty'ego od marzenia napisania dzieła, które cieszyłoby się poważaniem nie tylko masowego odbiorcy, ale i krytyki: (...) Milo Fane, ten zabójca bez skrupułów, który nigdy się nie uśmiecha, stał się jego nemezis, a jednocześnie grobem jego talentu [12]. Nie mniej istotną funkcję spełnia inna fikcyjna postać, którą Monty tworzy jako alibi dla swojego znajomego – kłamstwo stopniowo się rozrasta, stając się coraz bardziej zaborcze i coraz mocniej domagając się wkroczenia do realnego świata. W obu przypadkach płody wyobraźni Monty'ego wymykają się spod wpływu swojego demiurga, zyskując własne życie, uzmysławiając tym samym jak zajmująca, niełatwa, a i niewdzięczna może być rola kreatora.

Uzupełnieniem tego bogactwa, jakie znajdziemy w Machinie miłości czystej i wszetecznej są senne rojenia poszczególnych bohaterów, które dobrze oddają ich nastrój czy targające nimi niepokoje. Godny uwagi jest przy tym fakt, że wiele z tych wizji z krainy Morfeusza odznacza się morskim zabarwieniem: ogromna, szamocząca się pośród morskich fal ryba o długich dziewczęcych nogach; potwór z odciętą głową, w której włosach kwili dziecko zabitej bestii; grupa ryb ceremonialnie topiąca kota w błotnistej sadzawce; kot z okropnie zdeformowaną głową, który wpadł do kanału; naga kobieta prowadząca na łańcuchu wielkie, ślepe zwierzę; syrena o twarzy matki znęcająca się nad rybą – kreślone przez Murdoch senne mary bardzo dobrze podkreślają psychiczne zagubienie osób przewijających się na kartach dzieła.

Wypadkową tego wszystkiego jest bardzo ciekawa książka, którą można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. To poniekąd opowieść o zbrodni i karze, przy czym Murdoch przypomina, że nierzadko to inni płacą za cudze przewiny czy chwile słabości. To także studium dobra i zła, które to pojęcia próbuje się ukazać przez pryzmat moralności czy religii. To wreszcie udowodnienie tezy, że kiedy zbyt mocno będziemy starali się kontrolować każdy aspekt naszej egzystencji, to szybko dojdziemy do przeświadczenia, że w obliczu wszechobecnego chaosu: Życie jest bezsensowne i większości przypadków komiczne [13].

Ambrose

 

------------------------------------
[1] Iris Murdoch, Machina miłości czystej i wszetecznej, przeł. Wiesława Schaitterowa, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1980, s. 50 – 51
[2] Tamże, s. 151
[3] Tamże, s. 225
[4] Tamże, s. 206
[5] Tamże, s. 152
[6] Tamże, s. 361
[7] Tamże, s. 12
[8] Tamże, s. 102 – 103
[9] Tamże, s. 203
[10] Tamże, s. 383
[11] Tamże, s. 61
[12] Tamże, s. 204
[13] Tamże, s. 234

2 komentarze:

  1. A mnie ta książka nie przypadła do gustu. :) Zarzutów miałam do niej wiele, m.in. zachowanie zdradzanej żony wydało mi się mało prawdopodobne. Otóż kiedy Harriet dowiedziała się, że mąż ją zdradza, kazała mu spędzać więcej czasu z kochanką, urządziła nawet przyjęcie na jej cześć. Nie widziałam nigdy, by tak się zachowywała zdradzana żona. O wiele bardziej cenię takie książki Murdoch jak „Henryk i Kato” oraz „Morze, morze”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, bo przypomniałem sobie Twoją recenzję :) Dla mnie to zachowanie Harriet jawi się jako b. ciekawe - wydaje mi się, że ta pierwsza reakcja, o której wspominasz (owa łaskawość i wyrozumiałość, troska o kochankę męża, itd.) to wynik szoku, który sprawia, że nierzadko zachowujemy się inaczej, niż sami byśmy po sobie tego oczekiwali.

      Ha, trochę książek pióra Murdoch już przeczytałem, ale akurat te 2 tytuły ("Henryk i Kato" oraz "Morze, morze") dopiero przede mną, co mnie niezwykle cieszy, bo lubię wracać do prozy tej pisarki.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)