Dom z papieru
(sezon 1 i 2)
La casa de papel
(2017)
Jeśli urodzisz się po niewłaściwej stronie – umrzesz.
Kino hiszpańskie nie jest mi specjalne znane – nie miałem zbyt wielu okazji, by się z nim oswoić, ale od czasu, kiedy obejrzałem fenomenalnego Trupa (El Cuerpo) z 2012, uważam je za godne uwagi; interesujące, oryginalne i niedoceniane. Po kilkakrotnych zachętach ze strony rodziny i znajomych postanowiłem obejrzeć serial Dom z papieru, który osiąga bardzo dobre notowania zarówno w polskich, jak i zagranicznych rankingach.
Napady na banki i wzięcie zakładników to dwa tematy, które od zawsze interesowały widzów i czytelników, więc zarówno film jak i literatura próbowały swych sił w stworzeniu czegoś, co zaskoczy odbiorców. Szczególnie połączenie tych dwóch tematów, czyli napad na bank ze wzięciem zakładników, jest wielkim wyzwaniem, gdyż stworzenie sensownej a zarazem trzymającej w napięciu fabuły nie jest łatwe, głównie z powodu trudności w opracowaniu planu, który rokuje nadzieje na sukces. Wiadomo – do banku łatwo wejść, trudniej wyjść, gdy się już ma łup, który swoje waży, a zakładnicy z jednej strony są atutem, z drugiej zaś rodzą problemy.
Było już wiele udanych podejść pod tę tematykę, że wspomnę choćby kultowy już Plan doskonały (Inside Man) z 2006 czy naprawdę mocny Konflikt interesów (Living & Dying) z 2007. Okazało się jednak, że Hiszpanie trafili w dziesiątkę stawiając nie na film, a na serial. W 2017 hiszpański kanał Antena 3 wyprodukował dwa pierwsze sezony serialu Dom z papieru opowiadającego fikcyjną historię napadu na mennicę państwową w Madrycie.
Serial czy film? - to nie jest pewnie łatwe pytanie. Oczywiście każda forma stawia przed twórcami inne wyzwania, ale i daje inne możliwości. Mam taką teorię, która już niejednokrotnie się sprawdziła, że prostą i krótką fabułę lepiej ubrać w film, natomiast do realizacji rozbudowanej koncepcji fabularnej zdecydowanie lepiej nadaje się serial, a Dom z papieru potwierdza jej słuszność. I to jak potwierdza!
Serial wita nas niezwykle oryginalną czołówką, zarówno wizualnie, jak i ścieżką dźwiękową. Ta ostatnia jest zresztą wielkim atutem całego sezonu 1 i 2. W kawałku otwierającym wprost się zakochałem – mogę go słuchać na okrągło. Dalej jest tylko coraz lepiej. Skomplikowana fabuła w której na każdym kroku czają się niespodziewane, zaskakujące zwroty akcji sprawia, że nie tylko ja nie mogłem się powstrzymać od obejrzenia dwóch lub nawet trzech odcinków z rzędu, gdyż pytanie - Co dalej? nie dawało zasnąć. Poezją dla miłośników socjologii i psychologii ze szczególnym uwzględnieniem presji, stresu i zagrożenia są interakcje między zakładnikami, porywaczami, policją i społeczeństwem oraz wewnątrz tych grup. Podkręca to do maksimum niezwykle śmiała, emocjonalna gra aktorów, a fakt, że możemy zapomnieć o hollywoodzkich twarzach jest wielkim plusem tym bardziej, iż odtwarzają swoje role nie mniej profesjonalnie niż ich bardziej znani, amerykańscy koledzy. Może nawet lepiej, gdyż mniej schematycznie, nie tak gładko i zgodnie z ogranymi kanonami aktorstwa made in USA.
Już po obejrzeniu serialu, gdy emocje opadły, naszła mnie jeszcze jedna refleksja związana z aktorstwem i przemysłem filmowym. Czy kiedykolwiek nasze produkcje serialowe staną się tak eksportowalne? Nie mam tu na myśli tego, że ktoś gdzieś zdobył jakąś nagrodę, a to, że coś jest oglądane z chęcią przez szerokie masy w krajach o różnych kulturach, historii i teraźniejszości. Jedne kraje eksportują produkcje na miarę Niewolnicy Izaury a inne dzieła takie jak Dom z papieru. Czemu nasze jakoś nie mogą na świecie się przebić? Na pewno ma tu znaczenie fakt, że Polska, jak Rosja, to nie kraj, a stan umysłu, i ciężko to pojąć. Na pewno ma znaczenie fakt, że my Polacy sami siebie nawzajem nie rozumiemy, nie próbujemy zrozumieć, a ostatnio nawet przestaliśmy szanować. Po La casa de papel mam jednak wrażenie, że chodzi też o to, iż promujemy u siebie „gwiazdy” i „dzieła”, które tak naprawdę na to w ogóle nie zasługują, ale są... no właśnie – jakie? Czym kierują się ci decydenci od kultury? Na przykładzie literatury widać, że najlepszą promocję mają wybrani autorzy działający na granicy grafomanii, którzy potrafią wyprodukować rok w rok nie jedną, nie dwie, ale całe szeregi nowych książek, gdy tymczasem prawdziwi mistrzowie muszą się obywać pozorami wsparcia. Czy podobnie jest z produkcjami filmowymi i telewizyjnymi? Nie wiem. Ale u aktorów zauważyłem jedną rzecz. Nasze nowe „gwiazdy”, w przeciwieństwie do naprawdę dobrych aktorów odziedziczonych po PRL, w większości zawsze grają podobne role. Dlaczego? Bo oni nie grają! Oni na ekranie prezentują nie postać, rolę, a siebie, a przynajmniej swoje wyobrażenie o sobie. Znacząca jest także fizyczność polskich aktorów. W większości podobne sylwetki, podobne twarze, podobna mimika, podobny typ urody i „indywidualność”. W kontraście do tego mamy właśnie Dom z papieru – główne postacie dalekie są od ideałów urody propagowanych przez influencerów medycyny estetycznej, wybiegów mody czy wyborów miss. Być może to też jeden z aspektów sukcesów La casa de papel i braku popularności pozakrajowej w przypadku naszych produkcji.
Serial wciąga od pierwszych chwil, naprawdę trzyma w napięciu, ale daje widzowi i wiele więcej. Jak mało który film w historii kina Dom z papieru sprawia, że nawiązujemy psychiczną więź z postaciami dramatu. Potężna, pełna emocji interakcja miedzy widzem a serialowymi bohaterami, i to z tak wieloma z nich jednocześnie, jeszcze się chyba w historii nie zdarzyła. W dodatku nie są to relacje, emocje i wzruszenia proste, komiksowe. Bo i nic w La casa de papel takie nie jest.
Sądząc z tego, co obejrzałem, skomplikowana historia Hiszpanii wcale się jeszcze nie uprościła. Ciągle tli się tam chyba głębokie poczucie niesprawiedliwości, nieufności i oporu wobec władzy, wynikające po równi z zaszłości historycznych, co z teraźniejszości. Nie bez powodu padają w obrazie gorzkie słowa: Jeśli urodzisz się po niewłaściwej stronie – umrzesz.
Ostatnio gdzieś słyszałem powiedzenie o bąblach społecznych. Poszczególne grupy społeczne zamykają się w bąblach ludzi podobnych sobie a ich izolacja jest wspomagana przez algorytmy serwisów społecznościowych. Kiszą się we własnym sosie nie zauważając ani nie chcąc zauważyć innych, spoza ich bąbla. Ponieważ zaś bąble uprzywilejowanych są najmniej liczne, a największe bąble zrzeszają biednych, pokrzywdzonych i wykluczonych, więc przepaść robi się coraz większa. Członkowie uprzywilejowanych bąbli robią wszystko, by nie dopuścić do siebie tych z „gorszych” bąbli, być może dlatego, że ci nowi mogliby się okazać lepsi od nich. U nas jest w narodzie tyle sprzeczności i nienawiści, pewnie zresztą podsycanych przez służby sąsiada ze wschodu, że duża część energii społecznej wypala się w bezsensownej agresji i kolejnych idiotycznych gównoburzach w internecie, ale Dom z papieru chyba jest sygnałem, że również w Hiszpanii jest sporo społecznego niezadowolenia z władzy i z obecnej społecznej rzeczywistości. Emocje, jakie wzbudza ten obraz sugerują, że nawet w krajach, gdzie uczucia gniewu pozostają nieuświadomione, obudzone seansem dochodzą do głosu, zarówno w rozumieniu społecznym, jak i indywidualnym. No, ale dość refleksji – wracajmy do serialu. Może dla odmiany powiem, co było nie tak.
Oczywiście nie obyło się bez niedoskonałości kryminalistycznych i medycznych. Jak zwykle w podobnych przypadkach nie doceniono skuteczności amunicji strzeleckiej a przeceniono skuteczność osłon balistycznych i zlekceważono skutki ran postrzałowych. Najbardziej wybiła mnie z transu scena, w której zakładniczka odbiera bandycie karabinek pozbawiony magazynka a potem przeładowuje broń i grozi mu twierdząc, że ma załadowany jeden nabój. Wiem, że przeładowanie broni to fajny, efektowny gest, ale jeśli nie mamy podpiętego magazynka, to jeden, jedyny nabój, o ile był w komorze, właśnie przez ten ruch zostanie z niej wyrzucony i pięknym krótkim łukiem poleci na ziemię.
Te wspólne chyba dla niemal wszystkich produkcji filmowych potknięcia nie zmieniają mojej oceny i muszę stwierdzić, że gdybym miał wybrać tylko jedno jedyne dzieło sztuki filmowej z tematyki fikcji kryminalnej czy sensacyjnej jako to, które dało mi największą frajdę w trakcie oglądania, to wybrałbym Dom z papieru. No może obok NYPD Blue, ale o tym kiedy indziej, bo to całkiem inna bajka. Jeśli bym miał natomiast teraz wybrać jeden film lub serial, który musiałbym oglądnąć kilka raz z rzędu, chyba byłby to La casa de papel.
Absolutnie, gorąco i zdecydowanie polecam, a sam już wbijam ząbki w sezon 3
Wasz Andrew
Oglądałem z małżonką kilka pierwszych odcinków i podobały nam się bardzo, ale jakoś czasu na więcej nie było. Ale pewnie wrócimy.
OdpowiedzUsuńWarto!
Usuń