Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Paul Beatty "Sprzedawczyk" - Trudne amerykańskie dziedzictwo

Paul Beatty

Sprzedawczyk

Tytuł oryginału: The Sellout 
Tłumaczenie: Piotr Tarczyński
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 416




Dobra literatura to typ prozy, która – stosując chwytliwe korporacyjne hasło – wyrzuca nas ze strefy komfortu, czyli mówiąc mniej oględnie, jest niczym porządne uderzenie obuchem w głowę. To dzieło pozwalające nam zrozumieć, że nasza wiedza o otaczającej nas rzeczywistości jest w dalszym ciągu bardzo skromna. To przypomnienie, że świat to konstrukt niesłychanie skomplikowany, którego nie da zamknąć się w karbach kilku błyskotliwych definicji i pojęć. Taką właśnie książką, która uświadomiła mi ogrom mojej ignorancji jest Sprzedawczyk autorstwa Paula Beatty’ego (ur. 1962), amerykańskiego pisarza i wykładowcy akademickiego. Do momentu lektury wspomnianego utworu wydawało mi się, że dzięki styczności z takimi literatami jak James Baldwin (Inny krajNa spotkanie człowieka), Richard Wright (Długi sen, Syn swego kraju), Toni Morrison (Miłość) czy Ralph Ellison (Niewidzialny człowiek), posiadam pewne rozeznanie w kwestii rasizmu, szczególnie w odniesieniu do USA. Po zetknięciu ze Sprzedawczykiem wiem już, że to, co uważałem za wiedzę było raczej wybiórczą znajomością kilku faktów.

Sprzedawczyk to powieść, z której gorycz przemieszana z ironią i kpiną wylewają się na nas już z początkowych stron. Oto Drops, pierwszoosobowy narrator – Afroamerykanin, czy może czarnuch (mówiąc mniej poprawnie politycznie, ale zachowując nomenklaturę protagonisty) – snuje przed nami historię swojego niezwykłego życia, próbując wyjaśnić nam, jak doszło do tego, że znajduje się w (…) przepastnych salach Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych (…) [1], będąc oskarżonym o wykroczenia, w których pobrzmiewają takie hasła jak segregacja rasowa czy niewolnictwo.

Utwór Paula Beatty’ego jest mocno niepokojący, nierzadko wprawiający w konfuzję, przyprawiający o zdumienie. Przyczynkiem szerokiego wachlarza emocji jest główny bohater, wspomniany Drops, który już na wstępie wyznacza granice relacji, jaka będzie go łączyć z odbiorcą: Być może trudno uwierzyć w te słowa, kiedy mówi je czarny mężczyzna, ale nigdy niczego nie ukradłem. Nigdy nie oszukałem na podatkach ani w kartach [2]. Czytelnik zostaje ostrzeżony, że fundamentem lektury są stereotypy i uprzedzenia, z jakimi na co dzień mierzą się przedstawiciele mniejszości rasowych, ze szczególnym uwzględnieniem Afroamerykanów. Zainteresowanie zagadnieniami związanymi z dyskryminacją czy wykluczeniem to niejako spadek po kontrowersyjnym ojcu – ów psycholog, (…) założyciel i (…) jedyny praktyk nowej dyscypliny, psychologii wyzwolenia (…) [3]), był poszukiwaczem (…) klucza do umysłowej wolności (…) [4] czarnoskórych Amerykanów. Naukowiec z Dickens – fikcyjnego kalifornijskiego miasteczka leżącego na przedmieściach Los Angeles – którego śmiało można określić mianem szalonego, do większości dziwacznych eksperymentów socjologicznych wykorzystywał własnego syna, tyle, że lata badań nie doprowadziły do żadnych satysfakcjonujących rezultatów. Gdy ojciec ginie w awanturze, zastrzelony przez policjantów, a niewiele później Dickens, jako siedlisko przestępczości, znika z mapy hrabstwa, Drops – człowiek zawodowo zajmujący się farmerstwem – postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i kierując się bardzo pokrętną, ale niebezpodstawną logiką, dąży do naprawienia popełnionych błędów. Celem jest nie tylko wskrzeszenie miasteczka Dickens, ale również uczynienie go miejscem bardziej znośnym do egzystencji niż dotychczas. Remedium – wprowadzane krok po kroku i dzięki wsparciu dość osobliwych pomocników (emerytowany, trzecioplanowy aktor marzący o byciu niewolnikiem; bankrutujący producent i osobowość telewizyjna ze słupkami oglądalności lecącymi na łeb, na szyję oraz kierowczyni autobusu, dawna miłość Dropsa) – okazuje się zaskakująco skuteczne, szczególnie jeśli uwzględni się mocno dyskusyjne podłoże moralne.

Najlepszą stroną Sprzedawczyka, która jednocześnie wzbudza największe zdziwienie jest bezkompromisowość Beatty’ego. Amerykański pisarz bardzo mocno uderza w rodzimą kulturę, pokazując, że współczesne społeczeństwo USA wegetuje w zakłamaniu, niedopowiedzeniu i w oparciu o resentymenty, które są konsekwencją nieprzepracowanej, bardzo trudnej historii kraju: Problem z historią jest właśnie taki – lubimy myśleć o niej jako o księdze. Że wystarczy przewrócić stronę i iść, kurwa, dalej. Ale historia to nie papier, na którym ją wydrukowano. To pamięć, a pamięć to czas, emocje, pieśń. Historia to rzeczy, które w tobie zostają [5]. Beatty przytacza szereg wstydliwych epizodów (których kontekst jest nierzadko wyjaśniany w licznych przypisach przez tłumacza Piotra Tarczyńskiego), składających się na kłopotliwe dziedzictwo USA – eksterminacja rdzennej ludności, wykorzystywanie przywiezionych z Afryki niewolników jako taniej siły roboczej, pogardliwe traktowanie i nieufność wobec mniejszości to część z długiej listy grzechów i przewin: (…) w Los Angeles muszą być czakramy rasizmu. Miejsca, gdzie odwiedzający doświadczają przemożnej melancholii i poczucia etnicznej bezwartościowości. Miejsca jak pobocze Foothill Freeway, gdzie życie Rodneya Kinga – a poniekąd także Ameryki i jej dumnego przekonania, że gra fair – zaczęło się staczać w spiralę bez dna. Rasowe czakramy, jak skrzyżowanie Florence i Normandie, gdzie niewydarzony kierowca Reginald Denny dostał w twarz pustakiem, ćwiartką i stuleciami frustracji. Chavez Ravine, gdzie zamieszkaną od pokoleń meksykańsko-amerykańską dzielnicę zburzono, a mieszkańców wysiedlono siłą i pobito, nie dając grosza odszkodowania – wszystko po to, żeby zbudować stadion Dodgersów z dużym parkingiem i pysznymi hotdodgersami. Czakram przy Siódmej Ulicy, między Mesa i Centre, gdzie w 1942 roku zaparkował długi rząd autobusów, pierwszy przystanek na drodze masowego internowania Amerykanów japońskiego pochodzenia [6].

To, co szokuje w Sprzedawczyku jest fakt, że zarzuty o niesprawiedliwość nie są kierowane wyłącznie pod adresem białej części amerykańskiego społeczeństwa. Co prawda Beatty podkreśla, że postrzeganie Afroamerykanów przez pryzmat negatywnych wyobrażeń skutkuje przyprawieniem im gąb osobników odpowiedzialnych za wszelkie zło (Wreszcie rozumiem, że my, czarni, nie czujemy się winni tylko wtedy, kiedy naprawdę zrobimy coś złego, ponieważ to uwalnia nas od dysonansu poznawczego, jaki przynosi bycie równocześnie czarnym i niewinnym, przez co perspektywa pójścia do paki staje się na swój sposób wyzwoleniem [7]). Ale ostrze cynizmu i drwiny trafia też w samych Afroamerykanów – Beatty prześmiewczo sugeruje, że ustawiczne stawianie się w kategoriach ofiary stanowi wygodne wytłumaczenie wszelkich przewin czy chwil słabości, tak jak gdyby bycie ofiarą wykluczało możliwość bycia oprawcą czy krzywdzicielem (a do czego prowadzi taka postawa dobrze pokazuje Syn swego kraju Richarda Wrighta). Ponadto autor sygnalizuje kompleksy i wstyd czarnoskórych Amerykanów, dla których osiągnięcie sukcesu i powodzenia jest jednoznaczne z zerwaniem z własnymi korzeniami i wyparciem się przeszłości swoich przodków. Uosobieniem tych problemów z własną tożsamością jest czarnuchołak – Afroamerykanin, który wspiął się na kilka szczebli społecznej drabiny, sporadycznie odczuwający przemożną potrzebę bratania się z porzuconym światem: Za dnia czarnuchołaki są mieszczańskimi erudytami, ale z nadejściem każdego kolejnego cyklu Księżyca, roku podatkowego i dorocznej oceny profesury stroszą szczecinę, wślizgują się w długie do ziemi futra i etole z norek, szczerzą kły. Zstępują ze swoich wież z kości słoniowej i korporacyjnych sal konferencyjnych, żeby grasować na dzielni: pić drinki, słuchać słabego bluesa i wyć do księżyca [8].

Sprzedawczyk jest lekturą pozostającą w pamięci nie tylko z racji fabuły – mocnym elementem książki jest również język, jakim operuje Paul Beatty. Jest on zarazem zaczepny, ostry, kąśliwy, szyderczy, prowokacyjny, jak i melodyjny, rytmiczny, co pozwala czytelnikowi płynąć razem z nurtem narracji. Polski przekład czyta się bardzo dobrze i w tym miejsc na pierwszy plan po raz kolejny wysuwa się postać polskiego tłumacza Piotra Tarczyńskiego, który w mojej opinii bardzo dobrze poradził sobie z niemałym wyzwaniem – chociaż w tekście aż roi się od wyrażeń slangowych i wulgaryzmów, to całość brzmi zaskakująco naturalnie.

Wypadkową wszystkich składowych, których Paul Beatty użył do skonstruowania Sprzedawczyka jest bezkompromisowa powieść i bardzo gorzka satyra, którą na płaszczyźnie bardziej uniwersalnej można rozpatrywać jako dzieło nawołujące do wspólnego przebrnięcia przez meandry trudnej historii – autor zdaje się twierdzić, że z jednej strony biali Amerykanie muszą zaakceptować i potępić fakt, że na dziedzictwo USA składa się nieludzkie wręcz wykorzystywanie i eksterminowanie mniejszości, z drugiej zaś strony reprezentanci owych mniejszości nie mogą co rusz przywoływać zaznanych krzywd, które zbyt często służą jako wyjaśnienie życiowych niepowodzeń i prowadzą do zaniechania wszelkich starań o poprawę własnej sytuacji. Tyle, że proza Beatty’ego, w której przywoływane są najmroczniejsze rozdziały kształtowania się amerykańskiej państwowości, dobitnie ukazuje ogrom podziałów, jakie pozostają do zasypania – rasizm, obecny w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej już od momentu narodzin tego kraju nie jest zjawiskiem zero-jedynkowym, które albo panuje totalnie, albo którego zupełnie nie ma. Nauka współegzystowania bez odwoływania się do kwestii rasowych to proces niesłychanie długotrwały i żmudny. Utwór pozostaje bardzo atrakcyjną lekturą także wtedy, gdy spojrzymy na niego jako Bildungsroman, czyli powieść o formowaniu się osobowości głównego bohatera, który usiłuje zdefiniować się jako istota ludzka oraz jako Afroamerykanin. Kim jestem? I jak mogę stać się sobą? [9] to dwa pytania, które ciągną się za protagonistą niemal przez całe dzieło, wyraźnie akcentując, że nie sposób zbudować własnej tożsamości bez odwoływania się do zdarzeń, które stały się udziałem nie tylko naszym, ale i naszych przodków.

P.S. O tym jak przerażająco aktualny jest utwór Paula Beatty’ego moglibyśmy się przekonać w świetle ostatnich wydarzeń, do jakich doszło w Minneapolis, kiedy to 46-letni Afroamerykanin George Floyd zginął podczas interwencji policyjnej. Według wstępnych ustaleń patrol służb porządkowych został wezwany po tym, jak w sklepie spożywczym Floyd próbował zapłacić za zakupy fałszywym $20 banknotem. Mężczyzna został zatrzymany już po opuszczeniu sklepu – funkcjonariusze wyciągnęli go z samochodu i skuli kajdankami. Następnie, w odpowiedzi na fizyczny opór, jaki według oświadczenia komendy policji miał stawiać Floyd, mężczyzna został powalony na ziemię i obezwładniony – jeden z policjantów przez kilka minut przyciskał kolanem szyję Floyda, co było przyczyną uduszenia się 46-latka. Sporą część interwencji uchwyciły kamery, stąd epizod szybko przedostał się do sieci wywołując prawdziwe wrzenie – w chwili obecnej w kilkudziesięciu miastach USA trwają protesty przeciwko rasizmowi oraz brutalności policji. Protesty nie są jednak pokojowymi manifestacjami – w wielu miejscach przerodziły się one w zamieszki oraz regularne starcia z policją, stąd w kilkunastu miastach wprowadzono godzinę policyjną.

 


[1] Paul Beatty, Sprzedawczyk, przeł. Piotr Tarczyński, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2018, s. 7

[2] Tamże, s. 7

[3] Tamże, s. 37

[4] Tamże, s. 39

[5] Tamże, s. 137

[6] Tamże, s. 153

[7] Tamże, s. 26

[8] Tamże, s. 117

[9] Tamże, s. 300


15 komentarzy:

  1. Książka faktycznie wygląda interesująco, ale z tymi Czarnymi w USA to nie do końca tak jest, jak się to zwykle widzi. Z jednej strony faktycznie rasizm jest, ale nie mówi się, że w obie strony i nie wiadomo, która w tej chwili jest intensywniejsza. Z drugiej, tak jak w tym przypadku, nie wiem czy już na tym etapie można definitywnie stwierdzić, czy wspomniana przez Ciebie tragedia była wynikiem rasizmu czy zwykłej brutalności policji, co się i u nas coraz częściej zdarza, czy też w końcu był to jakiś ciekawy przypadek z cyklu Efekt Lucyfera.

    Bardzo znamienne jest następujące zdarzenie - pewien reporter amerykański zrobił wielki temat z tego, że w jednym z miast jakaś kosmiczna procentowo liczba mandatów, rzędu 90 albo więcej %, była wlepiana Czarnym. Dopiero potem okazało się, że w mieście tym liczba czarnych mieszkańców procentowo odpowiadała liczbie otrzymanych przez nich mandatów, ale to już oczywiście aktywistów nie interesowało.

    Temat rasizmu to temat rzeka, ale tak się zastanawiam, czy aktywiści walczący o słuszne prawa do równości rasowej nie wylali dziecka z kąpielą wmawiając, do dziś zresztą, że Czarni są tacy sami jak Biali, co jest oczywistą bzdurą. Że nie są - to widać nawet w nocy - taki żart, ale nie do końca, bo nawet w mojej ostatniej lekturze o mitochondriach są dowody na to, że poszczególne grupy ludzi różniące się na przykład kolorem skóry nie kończą tych różnic na kolorze.

    Chyba najwyższy czas powiedzieć, że ludzie różnych ras nie są tacy sami i nie są równi na przykład w starciu z chorobami, nawet leki w pewnych przypadkach powinni otrzymywać inne, ale nie znaczy to wcale, że jedni są gorsi a drudzy lepsi, że jedni powinni mieć większe prawa a inni mniejsze. Tylko ta poprawność polityczna. A propos - czy Czarny urodzony w Afryce, który nigdy nie był w Ameryce i mieszka w Chinach jest Afroamerykaninem? A jeśli nie i nie Murzynem ani Czarnym to kim?

    Trochę ta sytuacja przypomina mi tych, a których my mówimy Romowie, żeby ich nie urazić, ale ilekroć miałem z nimi kontakt, a miałem często, to prywatnie mówili o sobie Cyganie. Oczywiście mógł to być obyczaj nie obejmujący wszystkich Romów, ale jednak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śledząc amerykańską historię, i to tę współczesną, będę trwał przy zdaniu, że może i owszem, mamy do czynienia ze zwykłą brutalnością policji, ale jej ofiarę częściej padają Latynosi czy Afroamerykanie. Ale faktycznie, temat jest niesłychanie skomplikowany, bowiem to właśnie wśród tych mniejszości etnicznych wskaźniki przestępczości są wyższe (na co chętnie powołuje się D. Trump), więc teoretycznie oficerowie policji mają prawo oczekiwać większego zagrożenia. Z drugiej zaś strony mamy coś takiego jak domniemanie niewinności oraz etykę - wysoce nieuczciwym byłoby postrzeganie każdego Afroamerykanina czy Latynosa jako potencjalnie winnego, tyle z racji przynależności rasowej.

      Dla mnie oczywistym jest fakt, że ludzie nie są identyczni, ale chyba nie oznacza to, że w świetle prawa nie powinni być równo traktowani, a chyba właśnie o to walczy większość tych zdrowo myślących aktywistów. Abym, niezależnie czy jestem biały, czarny, żółty czy czerwony, mógł oczekiwać równego traktowania w trakcie zatrzymania przez patrol policji i ewentualnego sprawiedliwego procesu.

      Tyle, że - jeszcze raz powtórzę - kwestia rasizmu w USA to rzecz niebywale wręcz zawiła i skomplikowana. Bo można też powiedzieć, że Afroamerykanie czy Latynosi częściej padają ofiarami urzędniczych czy policyjnych patologii z tak prozaicznej przyczyny jak bieda. O osoby, którym niedaleko do marginesu społecznego troszczymy się zdecydowanie mniej niż o szacownych obywateli. Ale tutaj znowu można powołać się na sprawy rasowe - Afroamerykanie przez stulecia byli traktowani jak osobnicy drugiej kategorii, stąd z czysto matematycznego punktu widzenia logicznym jest, że to oni będą przeważać w kategoriach ludzi mniej zamożnych. I jak ocenić w jakim stopniu mamy do czynienia z niezaradnością, a w jakim z faktem, że start życiowy jest bez porównania trudniejszy niż choćby w przypadku potomków białych migrantów z Europy?

      A co do podanych przez Ciebie statystyki, to dla kontrastu, polecam zapoznać się z przypadkiem miasta Ferguson, w którym przez lata prowadzono proceder wymuszania mandatów i grzywien, by w ten sposób łatać budżet miejski. Ofiarami, w większości, padali czarnoskórzy obywatele. Tutaj jeden z akapitów, ale polecam lekturę całości:

      Na takie zachowania policji i sądu nie była narażona cała ludność miasta. Analiza przeprowadzona przez urzędników Departamentu Sprawiedliwości i specjalistów od statystyki wykazała, że w latach 2012-2014 aż 85% kontroli samochodów, 90% grzywien i 93% aresztowań przeprowadzonych przez policjantów w Ferguson dotyczyła czarnych mieszkańców miasta, chociaż stanowili oni tylko dwie trzecie populacji. Mimo że czarni kierowcy byli znacznie częściej zatrzymywani niż biali, nielegalne substancje i przedmioty statystycznie częściej znajdowano w samochodach należących do białych mieszkańców miasta. Co więcej, czarny kierowca miał większe szanse otrzymać mandat za przekroczenie dozwolonej prędkości niż biały, szczególnie wtedy gdy biały policjant nie używał do pomiaru urządzeń elektronicznych, lecz wzrokowo oceniał, z jaką prędkością poruszał się pojazd. W opinii federalnego Departamentu Sprawiedliwości wszystkie te okoliczności wskazują, że pochodzenie rasowe danej osoby, a nie faktycznie popełnione przestępstwa czy wykroczenia, było ważnym czynnikiem skłaniającym policjantów w Ferguson do jej zatrzymania i wymierzenia kary. Zarzut rasizmu postawiony policji wzmocniony jest dodatkowo statystykami dotyczącymi użycia przymusu bezpośredniego przez policjantów: w 90% przypadków stosowano go w stosunku do ludności czarnej.

      Cały artykuł: Witajcie w Ferguson.

      Usuń
    2. Tak, ale zwróć uwagę, że nawet Polska jest bardzo niejednolita jeśli chodzi o różne patologie, na przykład w kwestii korupcji w służbie zdrowia, o czym sam się przekonałem mieszkając w różnych regionach. W USA pomiędzy stanami jest więcej różnic, niż w Unii Europejskiej pomiędzy państwami, więc trudno celnie generalizować. W sumie - każde uogólnienie będzie fałszywe.

      Co do tego ostatniego incydentu, o którym wspominasz, to nie stawiałbym na rasizm w tradycyjnym rozumieniu. Przyjrzyj się dokładnie i obejrzyj do końca - nawet Ku Klux Klan nie zachowywał się tak irracjonalnie, jak ten policjant i jego koledzy. Dostanie wyrok za zabójstwo - normalny człowiek nie idzie na coś takiego nie próbując nawet ukryć swej tożsamości. To, co się działo w głowie tego gliny, to nie był "zwykły "rasizm, tylko coś innego. Coś co sprawiło, że wyłączyła mu się nie tylko prawość, nie tylko zdrowy rozsądek, ale nawet instynkt samozachowawczy.

      Usuń
    3. No - dodam jeszcze, że podobne zdarzenie w których ofiarami padają biali nie powodują zainteresowania mediów z wyjątkiem programów typu Państwo w państwie. A nawet w Polsce są one znacznie częstsze, niż się większości wydaje. I to mimo tego, że każdy zdrowo myślący ma świadomość, że szanse, iż przebieg interwencji nie zostanie przez kogoś sfilmowany są coraz mniejsze. Mam wrażenie, że to pokłosie między innymi łamania prawa przez państwa w imię walki z terroryzmem. Jak się usłyszy, że służby mogą robić co chcą w imię wyższego dobra, to otwiera się w mózgu nowa ścieżka, która łączy się z dawną - klikowością i chronieniem swoich. W Polsce już nawet film cię nie obroni, bo sądy cię skażą tylko na podstawie aktu oskarżenia napisanego tylko na podstawie oświadczeń policjantów - wystarczy pooglądać ostatnie programy o odpowiedniej tematyce. Tylko że to nie są tematy, które zainteresują media (poza specjalistycznymi programami). No, chyba że trafiłoby na Afroamerykanina, ale u nas ich jak na lekarstwo.

      Usuń
    4. Polecam serwis: Mapping Police Violence.

      Patrząc na zaprezentowane tam dane z lat 2013-2019 można przypuszczać, że funkcjonariusz działał z racji poczucia bezkarności (we wspomnianym okresie w 99% przypadków, kiedy podejrzany ginął zastrzelony przez policjanta, sprawa nie kończyła się oskarżeniem funkcjonariusza o zabójstwo). Wg mnie facet, który udusił Floyda wybrał sobie po prostu b. zły okres na tego typu nadużycie - w Ameryce panuje obecnie b. napięta atmosfera związana z COVID-19, której pokłosiem jest galopujące bezrobocie, gwałtownie obniżająca się stopa życia mieszkańców, itd. W takich okolicznościach byle iskra wystarczy, by doszło do wybuchu, ale wg mnie nie zmienia to faktu, że ów funkcjonariusz działał jak zawsze, tyle, że tym razem zmieniły się okoliczności i stąd opinia publiczna jest bardziej wyczulona na wszelkie nadużycia.

      A co do kwestii rasizmu, to tak jak wspominałem, wg mnie policjant nie zaczął znęcać się nad poszkodowanym dlatego, że był czarny, ale mógł podświadomie założyć, że skoro podejrzany jest czarny, to można sobie pozwolić na jego bardziej brutalne traktowanie. Bo skoro czarny, to pewnie złodziej, oszust, diler czy włamywacz.

      Usuń
    5. A - skojarzyło mi się coś jeszcze - czy paradoksalnie poprawność polityczna nie robi Murzynom koło tyłka? To skojarzenie ze Skazanymi na Shawshank. W oryginale (książce) obaj protagoniście są biali. Poprawność polityczna kazała obsadzić czarnoskórego aktora w jednej z dwóch głównych ról, co sprawiło, iż z filmu z dominacją białych więźniów zrobił się film o całkiem innym wydźwięku rasowym. Ciekawe ile scenariuszy, których nigdy nie poznamy, gdyż nie były dziełami literackimi wydanymi jako książki, przerobiono w ten sposób wzmacniając przez to (prawdziwe skądinąd) twierdzenie, że w więzieniach USA pełno jest kolorowych. Przyczyny tego faktycznego stanu rzeczy (duża przestępczość wśród niebiałych) to osobna sprawa. Chodzi mi tylko o wrócenie uwagi na to, że wypaczona poprawność polityczna odbierana w końcu jako sposób fałszowania świata może się obracać przeciwko tym, których w założeniu ma chronić.

      Usuń
    6. No ale to chyba też jest jeden z problemów, na które zwracają protestujący, tzn. hipokryzja i obłuda. Z jednej strony w debacie publicznej i wśród intelektualistów mamy do czynienia z przesadną wręcz poprawnością polityczną, z drugiej zaś rzeczywistość kompletnie rozmija się z deklaracjami i hasłami, które okazują się wydmuszkami.

      I zgodzę się, że taka skrajna poprawność polityczna to rzecz fatalna, tyle, że wg mnie nie jest ona wynikiem terroru mniejszości, a raczej wygodnictwa większości. Bo znacznie łatwiej jest rzucić kilka szumnych deklaracji o wsparciu, równości i sprawiedliwości, a znacznie trudniej jest podjąć konkretne i realne działania.

      A co do samego rasizmu, to jego wyplenienie siłą rzeczy musi być procesem długotrwałym, bo przecież zakładając, że USA istnieje od 1776 roku, oraz przyjmując uchwalenie 13. poprawki w 1865 roku jako daty zniesienia niewolnictwa, a rok 1964 (wprowadzenie Civil Rights Act) jako datę zniesienia segregacji rasowej, to widać, że przez 244 lata istnienia USA, niewolnictwo panowało przez 89 lat (ponad 1/3 okresu istnienia), a segregacja rasowa panowała przez 188 lat (ponad 3/4 okresu istnienia).

      Usuń
    7. Ha - jesteś optymistą co do wyplenienia rasizmu. Jak popatrzę na antysemityzm...

      Usuń
  2. W świetle ostatnich wydarzeń w USA książka chyba nabiera jaszcze bardziej gorzkiej wymowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowo "gorzki" jak ulał pasuje do tej książki - pełno jest tam absurdu, ironii, czarnego humoru, a wszystko przesiąknięte jest właśnie zgorzknieniem. No i lektura faktycznie w niezwykły sposób splotła się z wydarzeniami, do jakich doszło w USA.

      Usuń
  3. W trakcie czytania recenzji w głowie pobrzmiewały mi wersy Nasa z utworu "What Goes Around":
    "The China-men built the railroad, the Indians saved the Pilgrim
    And in return the Pilgrim killed 'em
    They call it Thanksgiving, I call your holiday "hell-day"
    ‘Cause I'm from poverty, neglected by the wealthy"

    A sama książka jawi mi się jako ciekawa, szczególnie te wątki dotyczące sytuacji, że tak powiem, mentalnej ofiar rasizmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za hip-hopem jakoś szczególnie nie przepadam, ale ten kawałek wyjątkowo wpada w ucho. A tekst rzeczywiście bardzo pasuje do treści "Sprzedawczyka". Gdybyś zdecydował się na lekturę, koniecznie skrobnij recenzję ;)

      Usuń
    2. Super kawałek - historia Ameryki w czterech wersach :)

      Usuń
  4. Tak a propos rasizmu i sytuacji w USA, spodobało mi się pewne porównanie użyte w filmiku edukacyjnym w tym temacie. Wyobraźcie sobie, że ściagacie się z kimś na 400 m, ale ktoś przytrzymuje Was aż do momentu, gdy rywal jest już na 200 m, a potem puszcza Was i uważa, że wszystko gra. Tak w dużym uproszczeniu wygląda sytuacja w USA - przez wiele, wiele lat osoby czarnoskóre były uważane za podludzi, były pozbawione praw, segregowane itd., itp. Potem nagle zmieniono prawo, ale nie zrobiono niemal nic, by sytuację wyrównać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, chyba trochę przesadziłeś. Poczytaj na przykład o tzw. akcji afirmatywnej służącej w założeniu wyrównywaniu szans edukacyjnych przez zwiększenie liczby kolorowych studentów. Wprowadzone w ramach akcji parytety rasowe w rzeczywistości prowadziły do dyskryminacji. Wielu zdolnych białych kandydatów nie dostało się na studia z powodu ustalonego odgórnie odsetka miejsc dla kolorowych. Powstał nawet termin dyskryminacja pozytywna, który odzwierciedla ten szerszy problem, bo dotyczący nie tylko USA i nie tylko czarnych-białych, ale i mężczyzn-kobiet, wieśniaków-miastowych, itd. Oczywiście, rasizm dalej istnieje, podobnie jak antysemityzm, tylko jakoś Żydzi nie wołają o parytety, a inni nawet jak je mają, to nadal wołają, że mają za mało. Temat nie jest prosty, bo z jednej strony nie ma niczego na obronę rasizmu czy antysemityzmu, ale z drugiej nie znaczy to, że każdy potrafi skorzystać z wolności i równości. Zmusić się go do tego nie da, a dawanie na talerzu komuś czegoś, na co kto inny, niby równy, musi zapracować, też nie do końca jest w porządku.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)