Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 16 listopada 2020

Marie Luise Kaschnitz "Miejsca" - O meandrach pamięci

Marie Luise Kaschnitz

Miejsca

Tytuł oryginału: Orte
Tłumaczenie: Edyta Gałuszkowa-Sicińska
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 260




Człowiek to istota śmiertelna, co niesie ze sobą szereg implikacji. Jedną z nich jest fakt, że ludzie w mniejszym bądź większym stopniu przywiązują się do przestrzeni, w których przychodzi im egzystować, z racji tego, że dane miejsca wiążą się z określonymi wydarzeniami, przeżyciami oraz bliźnimi. Wszystko, wraz z upływem lat, składa się na mozaikę, którą zwiemy pamięcią – o tym jak skomplikowane kształty może ona przybierać najczęściej przekonujemy się dopiero wtedy, gdy zdecydujemy się spojrzeć wstecz i damy dojść do głosu naszym wspomnieniom. Dobrym przykładem takiego bytu pełnego najróżniejszych meandrów losu jest książka Miejsca autorstwa Marie Luise Kaschnitz (1901 – 1974), niemieckiej poetki, pisarki i eseistki.

Utwór, zgodnie z tytułem, traktuje o miejscach, które odegrały ważką rolę w życiu Marie Luise Kaschnitz, córki pruskiego generała Maxa von Holzing-Berstetta i Elsy Wilhelminy, z domu baronówny (Freiin) von Seldeneck. Żywot Marie Luise przypadał na burzliwe czasy: jej dzieciństwo to jeszcze okres Cesarstwa Niemieckiego (1871 – 1918), młodość – Republiki Weimerskiej (1919 – 1933), dojrzałe lata – III Rzeszy (1933 – 1945), zaś starość spędzona została w podzielonych Niemczech (Republika Federalna Niemiec i Niemiecka Republika Demokratyczna zjednoczyły się dopiero w 1990 roku). Na dzieje Marie Luise Kaschnitz mocno wpłynął także małżonek, starszy o 11 lat Guido Kaschnitz von Weinberg, archeolog i historyk – z racji jego prac i badań, para często podróżowała i zmieniała miejsca pobytu, mieszkając m.in. w Rzymie, Królewcu, Marburgu czy Frankfurcie.

Dzieło Kaschnitz już od pierwszych stron wyróżnia się stylem, w jakim jest utrzymane, bowiem Miejsca to zbiór króciutkich impresji, dla których punktem wyjścia są przedmioty, krajobrazy, budynki, miejskie pejzaże, odtwarzane rozmowy czy spotkania. Książka nie posiada żadnej fabuły, a snute dygresje i rozważania pozbawione są chronologii czy przyczynowości, o czym autorka sumiennie i uczciwie informuje już na pierwszych kartach: Tu oto spisałam, co mi się nasunęło w ostatnich latach – nie po kolei, lecz raz to, raz owo, wcale nie zamierzając wprowadzać jakiegoś ładu, chociaż życie ma swój ład i skład, swoją kolejność, swój początek, środek i zbliżający się kres [1]. Wszystko, co w danym momencie wypłynie na powierzchnię świadomości jest brane pod lupę nurkującego w wodach przeszłości umysłu i pieczołowicie oglądane. Stąd też proza Kaschnitz jest mocno arytmiczna, a niekiedy i rachityczna – nie ma tutaj silenia się na oryginalność czy kwiecistość, jest tylko nagie obcowanie z samym sobą, tj. z własną osobą, która staje do konfrontacji z upływającym czasem, próbując uchronić przed zapomnieniem chwile, które zdają się być warte utrwalenia.

Miejsca można traktować jako rodzaj podsumowania – Kaschnitz przeprowadza bilans, analizując to, co przewrotna fortuna jej zabrała, a czym obdarowała. To résumé dobrze uświadamia nam jak zmienne są kapryśne wichry losu. Takim dualistycznym doświadczeniem jest małżeństwo – Marie Luise i Guido bardzo długo tworzą udany związek, tyle, że sielankę przerywa poważna choroba męża. Guido zapada na raka mózgu, a 2 ostatnie lata jego ziemskiej bytności, aż do śmierci w 1958 roku, to postępujące zniedołężnienie, ocierające się o wegetację (Kiedyś byłam kochanką, obecnie pielęgniarką, ale nie żałowałam siebie [2]). Partner, interlokutor i kochanek stopniowo przemienia się w istotę wymagającą nieustannej troski i opieki, co niewątpliwie jest bardzo trudnym sprawdzianem osobowości – oto krok po kroku umiłowana osoba osuwa się w odmęty niebytu, czemu towarzyszy zarówno świadomość własnej bezsilności, jak i potworne, przytłaczające znużenie (Żółty pawilon na środku dziedzińca to kawiarenka, kilka stolików w środku, kilka na zewnątrz, i ja, która czasem muszę uciekać z pokoju mojego chorego męża, siedzę tam, łapczywie zaciągam się papierosem i rozglądam się [3]).

Drugim wątkiem, który przykuwa czytelniczą uwagę jest kwestia nazizmu. Kaschnitzowie jawią się jako ci z Niemców, którzy nie popierają hitlerowskiej polityki i ideologii, ale którzy nie potrafią znaleźć w sobie na tyle odwagi, by zdecydowanie i otwarcie sprzeciwić się nowej rzeczywistości spod znaku zawłaszczonej przez NSDAP swastyki: Radosny wrzask berlińczyków, urywane i groźne „Sieg-Heil, Sieg-Heil” miesza się z radosną wrzawą słuchaczy w Królewcu; gdy wracamy do domu, również tutaj palą się pochodnie, a stary drewniany most dudni pod butami chłopców z SA. Nie mogliśmy zawtórować, każdy, kto wtedy był innej myśli, przypomni sobie uczucie bezsilnego gniewu i całkowitego osamotnienia w ogólnie panującym podniosłym nastroju [4]. Co ciekawe Kaschnitz bardzo krytycznie podchodzi do własnej postawy, nie ograniczając się do wymówek i tłumaczeń, sygnalizując, że nie wszyscy rodzą się do tego, by zostać bohaterami: Frankfurt podczas wojny, i na czym właściwie miała polegać ta nasza tak zwana wewnętrzna emigracja? Na tym, że słuchaliśmy zagranicznych stacji radiowych, że zbieraliśmy się razem i psioczyli na rząd, że czasem podawaliśmy jakiemuś Żydowi rękę na ulicy, nawet wtedy, gdy ktoś mógł nas zobaczyć? Że wywróżyliśmy najpierw wojnę, potem wojnę totalną, potem klęskę i tym samym kres partii? Nie drukowaliśmy potajemnie ulotek w piwnicy, nie rozpowszechnialiśmy ich nocą, nie należeliśmy do organizacji ruchu oporu, o których wiedzieliśmy, że istnieją, ale wcale nie pragnęliśmy tego dokładnie wiedzieć. Lepiej przeżyć, lepiej jeszcze istnieć, nadal pracować, gdy koszmar już przeminie. Nie jesteśmy politykami, nie jesteśmy bohaterami, robiliśmy coś innego. To „inne” podtrzymywało nas: męża nauka, historia śródziemnomorskich struktur, mnie opowiadanie greckich mitów, moje wiersze, później nowo skreślone przeze mnie życie francuskiego malarza Goustave’a Courbeta [5]. Tym samym Miejsca pokazują jak trudne jest położenie tych Niemców w późnych latach 30-tych XX wieku, którzy nie ulegają fascynacji narodowym socjalizmem – próby bezpośredniego oporu to niemal pewne zesłanie do obozu koncentracyjnego i spore ryzyko wyzionięcia ducha, zaś wspomniana wewnętrzna emigracja to zarówno wyrzuty sumienia jak i oskarżenia o konformizm bądź tchórzostwo, na ogół ze strony tych, którzy nigdy nie zaznali tego typu rozterek.

Ostatnim aspektem, który przykuł moją uwagę jest sposobność na to, by spojrzeć jak szybko zmienia się otaczający nas świat. Malowane słowem reminiscencje zahaczają o bardzo różne epoki, stąd gościmy w niemieckiej szkole z czasów Cesarstwa Niemieckiego czy Frankfurcie, w którym cywile zmagają się z alianckimi bombardowaniami oraz z ekonomicznymi skutkami przedłużającej się II wojny światowej, by zaraz potem wziąć udział w sesji free jazzowej czy dyskutować o fatalnym położeniu azjatyckich uchodźców. Na pozór to wręcz nieprawdopodobne, że przewodniczką po tych wszystkich epokach jest jedna osoba.

W rezultacie Miejsca to specyficzna książka, którą trudno jednoznacznie ocenić. Dla czytelnika, który przypadkiem zdecyduje się sięgnąć po owe dzieło, oczekując przy tym tradycyjnej opowieści z wyraźnie nakreśloną fabułą, lektura może być mocno problematyczna z racji wspomnianego, migawkowego charakteru. Utwór z czystym sumieniem można natomiast polecić miłośnikom twórczości Marie Lusie Kaschnitz, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś zza kulis, odkryć meandry jej prywatnego życia. W moim wypadku chęć poznania prozy Kaschnitz wiązała się z ciekawością – bardzo interesuje mnie codzienna egzystencja Niemców w III Rzeszy, szczególnie tych, którym z Hitlerem było nie po drodze. I w tym kontekście Miejsca odrobinę rozczarowują, bo refleksji czy przemyśleń w tej materii jest zwyczajnie za mało, a kiedy już się pojawią, to nie są one zbyt rozbudowane.

 

Ambrose




[1] Marie Luise Kaschnitz, Miejsca, przeł. Edyta Sicińska, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1978, s. 5

[2] Tamże, s. 13

[3] Tamże, s. 118

[4] Tamże, s. 41 – 42

[5] Tamże, s. 119 – 120

9 komentarzy:

  1. Na tę książkę trafiłam w antykwariacie i wydała mi się tak interesująca, że oczywiście ją kupiłam. Nazwisko autorki nic mi nie mówiło, ale styl rzeczywiście wyróżniał się na tych kilku podejrzanych przeze mnie stronach. A skoro piszesz, że "Miejsca" trudno jednoznacznie ocenić, tym bardziej będą czytane.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postulowana niemożność oceny wynika stąd, że wg mnie "Miejsca" to ten typ książki, która dużo traci, kiedy czyta się ją w oderwaniu od biografii autorki i jej twórczości. A pani Kaschnitz nie cieszy(ła) się u naszych wydawców zbytnim uznaniem. Wydaje mi się, że "Miejsca" mogą b. dobrze sprawdzać się w roli przewodnika dla tych, którzy interesują się dorobkiem oraz życiorysem Niemki :)

      Usuń
  2. No to mnie nie zachęciłeś. Chodzi mi o tę zasłonę spuszczoną przez autorkę na niezwykle mnie interesujacę realia życia w czasie panowania Adolfa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też byłem mocno rozczarowany w tej kwestii. Autorka raczy nas tylko migawkami scen z wojennej wegetacji z perspektywy cywili i kilkoma luźnymi refleksjami.

      Usuń
    2. Ciekaw jestem, ile właśnie cywili przeszło przez wojnę niejako suchą nogą. Ile osób zostało tylko przez wojnę muśniętych.

      Usuń
    3. Nie było takich, którzy zostali muśnięci. Byli tylko tacy, którym się tak zdawało. Nawet w krajach, które same wojny nie widziały, I i II wojna spowodowały takie zmiany, że przed i po można traktować jako różne światy i różnych ludzi.

      Usuń
    4. O suchej nodze chyba jednak nie może być tutaj mowy. Kaschnitz przetrwała, ale przeżyła też swoje - z przytaczanych migawek widać, że w pamięci utkwiły jej choćby alianckie bombardowania. Doświadczenie czegoś takiego raczej pozostawia ślady w psychice ;)

      Usuń
  3. Mam tę książkę. Kupiłam ją kiedyś, bo kosztowała tylko złotówkę. :) Zmartwiłeś mnie informacją, że niewiele jest w niej refleksji dotyczących codziennego życia Niemców za czasów Hitlera. Zauważyłeś, że jeżeli autor żyje w ważnych dla historii czasach, wymagamy od niego, by te czasy opisywał? Jesteśmy niezadowoleni, jeśli pisze o czymkolwiek innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, faktycznie, skoro ktoś żył w ciekawych czasach, to podświadomie oczekujemy od niego relacji. W przypadku prozy Kaschnitz też zadziałał ten mechanizm, bo autorka raczy nas jedynie połowicznymi zapiskami z życia w niemieckim mieście w czasach hitlerowskich, a chciałoby się czegoś zdecydowanie więcej.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)