Sam Quinones
Dreamland. Opiatowa epidemia w USA
tytuł oryg. Dreamland: The True Tale of America’s Opiate Epidemic
tłumaczenie: Maciej Kositorny
Wydawnictwo Czarne 2018
ISBN: 978-83-8049-741-2
Kiedy sięgałem po książkę Sama Quinonesa, amerykańskiego dziennikarza i pisarza non-fiction, wydawało mi się, że wiem sporo o narkotykach, narkomanii i narkomanach, a zwłaszcza o ich wersji w realiach w Ameryce. W końcu to chyba jeden z głównych tematów filmów i powieści made in USA. Chyba nie ma nikogo, kto nie oglądał choćby prześwietnego serialu Narcos (jeśli jest, to niech szybko zaległości nadrobi). Mimo tego tytuł książki Quinonesa - Dreamland. Opiatowa epidemia w USA nie był dla mnie zrozumiały, więc rozpocząłem lekturę zarazem zaintrygowany i nieco przepełniony obawą, że to jakaś szmira.
Wszystkim, którzy mówią, że w USA jest tak, albo inaczej, zawsze odpowiadam, że nie ma czegoś takiego, jak jedna Ameryka, bo chyba nie ma na świecie drugiego kraju tak zróżnicowanego pod każdym względem, od pejzaży poczynając, a na stosunkach społecznych kończąc. Mimo tego nie zdawałem sobie nawet sprawy, iż sięga to zróżnicowanie nawet tak z pozoru uniwersalnych problemów, jak narkotyki, i w dodatku, że obraz ten zmienia się aż tak dynamicznie.
Tytułowy Dreamland to basen pływacki i kąpielowy w Portsmouth w stanie Ohio w USA. Basen, który stał się centrum rekreacyjnym, wokół którego koncentrowało się życie całej tamtejszej społeczności. Basen, który stał się miejscem, gdzie zanikały różnice społeczne, gdzie społeczność się integrowała, gdzie poza czasem przeznaczonym na pracę i sen spędzało się całe życie, niejednokrotnie dosłownie. Dreamland zbudowano w 1929 i stał się urzeczywistnieniem amerykańskiego snu, dowodem, że demokracja i kapitalizm mogą działać. Niestety, nie trwało to wiecznie. Niebo na ziemi zniszczyły narkotyki.
O narkotykach w USA nakręcono niezliczoną ilość filmów, a książek napisano jeszcze więcej, zarówno fikcji, jak i dokumentów. O tym, co zniszczyło Dreamland, upodliło i zabiło tysiące ludzi, co ogarnęło znaczną część terytorium USA, nie widziałem dotąd żadnego filmu ani żadnej książki. Aż do tej chwili. Dlaczego?
Kartele narkotykowe i w ogóle kartelowy, mafijny schemat przestępczości, to piękny temat i dla służb, i dla mediów. Wielkie pieniądze, wielkie partie towaru, wielka brutalność, wyraziste czarne charaktery... Pożywka dla filmu i literatury, a dla służb okazja do wykazania się. W dodatku, mimo hermetyczności owych organizacji przestępczych, okazja do stosunkowo łatwego zwalczania ze względu na hierarchiczność tego typu działalności, która jest zarazem ich siłą, jak i słabością. We Włoszech ograniczenia te przełamał nowy rodzaj zorganizowanej przestępczości opisany w książce Gomorra przez Roberta Saviano. Jednak Dreamland i znaczna część USA została zaatakowana przez jeszcze bardziej nowatorski system dystrybucji narkotyków będący autorskim wynalazkiem niewielkiego miasteczka Xalisco w meksykańskim stanie Nayarit, które wyspecjalizowało się w produkcji i eksporcie nowej postaci heroiny zwanej czarną smołą. Jednak sam pomysł nie przyniósłby wieśniakom z Meksyku aż tak spektakularnych sukcesów, a Ameryce aż tak wielkich strat, gdyby nie to, że fala czarnej smoły zderzyła się z inną.
Książka Sama Quinonesa okazuje się, wbrew początkowym oczekiwaniom czytelnika, nie tylko opracowaniem dotyczącym historii chłopaków z Xalisco, ale rozbudowanym, wieloaspektowym dziełem ukazującym jak to wszystko było możliwe i co się działo dalej.
Poznamy pełnych dobrych chęci lekarzy, którzy w swej pysze stworzyli heroinę i którzy spowodowali pierwszą falę uzależnienia od niej. Stworzyli ją bowiem jako alternatywę dla morfiny, najsilniejszego dotąd leku przeciwbólowego, i przepisywali ją nie tylko na silny ból, ale i na inne dolegliwości, nawet na kaszel i zaparcia.
Heroina okazała się katastrofą. Powstały pytania będące wyzwaniem dla ludzkiego rozumu i ludzkiej pychy:
Czyżby ludzkość rzeczywiście nie mogła mieć wszystkiego? Czy niebo nie było dla niej dostępne bez piekła? Czyżby najlepsi naukowcy nie potrafili wyodrębnić w morfinie czynników odpowiedzialnych za uśmierzanie bólu, a jednocześnie pozbyć się jej właściwości uzależniających?
Poszukiwanie takiej substancji zaczęło przypominać polowanie na Świętego Graala. Aż pod koniec XX wieku po raz drugi wszyscy pomyśleli, że już się udało. Tabletki takie jak OxyContin wydawały się strzałem w dziesiątkę. Okazało się jednak, iż to powtórka z heroiny, tylko na dużo większą skalę, gdyż fala uzależnienia i zgonów z przedawkowania leków wydawanych legalnie na receptę zderzyła się z falą czarnej smoły z Nayaritu. W dodatku w obu wypadkach mieliśmy do czynienia z tą samą molekułą, która w morfinie po raz pierwszy pokazała swą moc. Lekarze i farmaceuci produkowali narkomanów, a sympatyczni sprzedawcy z Meksyku oferowali im świetnej jakości zamienniki poszukiwanej substancji w okazyjnej cenie.
W trakcie lektury będziemy więc śledzić wielką wpadkę zaślepionego ideałami i mamoną oraz własną pychą środowiska lekarskiego oraz zaślepionego już tylko mamoną przemysłu farmaceutycznego i firm ubezpieczeniowych. To opowieść, która w połączeniu z mrożącą krew w żyłach historią innego cudownego wynalazku nowoczesnej medycyny – lobotomii – każe z dużą dozą krytycyzmu i ostrożności podchodzić do dzisiejszych wydarzeń związanych z koronawirusem i do ewentualnych cudownych leków lub szczepionek, jeśli zostaną opracowane.
Autor nie ogranicza się do pokazania głównych procesów. Przedstawia różne inne trendy, które wpływały na te wcześniej opisane, jak na przykład uznanie bólu za piąty parametr życiowy, oraz analizuje ich wzajemne powiązania i następstwa.
Nawet w serialu Narcos nie zobaczymy takich rzeczy, o jakich przeczytamy w Dreamlandzie. Wyobrażacie sobie miasta, w których środkiem płatniczym nie jest dolar, a tabletki OxyContinu? Wyobrażacie sobie czarny rynek, na którym towarem są... próbki moczu? Albo społeczności, w których dziesięć procent populacji jest narkomanami a liczba zgonów z przedawkowania przewyższa liczbę zgonów w następstwie wypadków drogowych?
Równie interesujące jest wyjaśnienie, dlaczego opiaty są tak uzależniające i dlaczego wciąż tak uparcie próbuje się wynaleźć taką ich formę, która nie będzie uzależniała – wspomniane już poszukiwanie Świętego Graala.
Ponieważ Sam Quinones podchodzi do tematu niezwykle poważnie, rozważając niezliczone powiązania głównego tematu z innymi aspektami rzeczywistości społecznej, gospodarczej i politycznej, będziemy mieli fascynujące przyczynki do refleksji choćby na temat amerykańskich republikanów i rewolucji w ich poglądach na więziennictwo oraz narkomanię, czy na to, jak naprawdę funkcjonują w USA zasiłki, opieka społeczna i zapomogi.
Siłą rzeczy te rozważania powodują też u czytelnika refleksje na temat naszej, Polskiej rzeczywistości.
Na szczęście, mimo wręcz tragicznych statystyk przedawkowań i patologii społecznych, jakie połączone działania lekarzy, farmaceutów i handlarzy heroiny spowodowały w USA na początku XXI wieku, książka kończy się optymistycznie. Co najciekawsze, latarnią wskazującą drogę do odnowy amerykańskiego społeczeństwa stało się Portsmouth, to samo, które było wcześniej symbolem upadku. Szkoda tylko, że ze względu na czas trwania procesu wydawniczego nie wiemy, jak sytuacja wygląda dzisiaj.
Dla polskiego czytelnika niezwykle cennym wątkiem historii Portsmouth jest wspominana już wielokrotnie rzetelność, dogłębność i wielowątkowość tego opracowania ukazująca, że heroina była tylko jednym z wielu czynników powodujących erozję społeczeństwa początkowo pełnego pozytywnych wartości i godnej naśladowania praktyki. O ile narkotyki, przynajmniej na razie, nie są w naszym kraju aż takim problemem, w przeciwieństwie do alkoholu, to jednak inne, takie jak zamykanie się w domach, uzależnienie od technologii i pogoń za pieniądzem czynią nas równie podatnymi na klęskę, jak było to w Portsmouth. Rodzi się pytanie, czy znajdziemy, tak jak Amerykanie, siłę i mądrość, by się wyrwać z tych trendów i odzyskać społeczeństwo dla siebie. Tylko jak mamy korzystać z doświadczeń innych, skoro nie czytamy, nie słuchamy, i wszystko wiemy najlepiej?
Jak pokazuje Dreamland, wiara nie tylko nie jest obroną przed tymi nowoczesnymi zagrożeniami, zwłaszcza jeśli jest ortodoksyjna i tradycyjna, a wręcz przeciwnie - może być koniem trojańskim, który ułatwia im podstępną ekspansję.
Książka nie jest napisana w sposób łatwy w odbiorze. Sprawia wrażenie zbioru artykułów, a nie jednolitej narracji, co wiąże się z powtórzeniami. Trzeba jednak zauważyć, że nie było chyba innej możliwości ujęcia tego tematu, choćby ze względu na wielość toczących się równolegle procesów społecznych, gospodarczych i politycznych, przebiegających w różnym tempie w różnych częściach USA oraz ze względu na specyfikę działania chłopaków z Xalisco, których zdecentralizowany, wręcz równoległy system dystrybucji oraz brak jakiejkolwiek całościowej organizacji wymusza poniekąd podobną strukturę opowieści o nich.
Fakt, nie jest to najłatwiejsza lektura, styl też pozostawia sporo do życzenia, przynajmniej w tym polskim wydaniu, ale ta treść! Absolutnie i zdecydowanie polecam
Wasz Andrew
- nie podobała mi się
- była w porządku
- podobała mi się
- naprawdę mi się podobała
- była niesamowita
Chyba nie ma nikogo, kto nie oglądał choćby prześwietnego serialu Narcos (jeśli jest, to niech szybko zaległości nadrobi) - najciemniej zawsze pod latarnią :) Ja jestem jednym z tych nielicznych przypadków, do jakich zalicza się ludzi, którzy nie obejrzeli rzeczonego serialu. Ale kolega z pracy też już mnie uświadamiał, że trzeba to nadrobić.
OdpowiedzUsuńA co do samej książki, to już po samej długości tekstu, widać, że lektura naprawdę Cię zaintrygowała. No ale trzeba przyznać, że w ręce wpadła Ci zaiste interesująca rzecz - z każdą kolejną przeczytaną linijką recenzji, i we mnie rosło przekonanie, że i ja muszę po "Dreamland" sięgnąć. Najpierw spróbuję ją upolować w bibliotece, a jeśli się nie uda, to zdecyduję się pewnie na zakup.
Mam zdecydowanie w planach. Ogólnie seria amerykańska z tego wydawnictwa ma wiele godnych uwagi elementów.
OdpowiedzUsuńA ta wspomniana chciwość niezwykle mocno kładzie się cieniem na amerykańskim społeczeństwie do dziś.
No cóż - po tej lekturze powiedziałbym, że o ile u nich jest cień, o tyle u nas mrok głęboki. Po pierwsze tam jednak te sprawy są ujawniane. Po drugie zapadają wyroki zarówno finansowe, jak i więzienia. U nas większość takich spraw nigdy nie ujrzy światła dziennego, a nawet jak ujrzy, to ich dalszy ciąg jest chyba jeszcze gorszy, niżby pozostały w mroku, bo bezkarność kompletna tylko zachęca naśladowców. Zresztą, co tu afery - wystarczy porównać dzieje kłamliwej reklamy Roundupa w Polsce i na świecie. Żenada. A książka naprawdę świetna. Pokazuje regiony geograficzne i społeczne USA mniej u nas znane. No a sprawa koncernów farmaceutycznych jak najbardziej fascynująca w świetle choćby cyrków ze szczepionką na koronawirusa.
Usuń