Val McDermid
Gorączka kości
tytuł oryginału: Fever of the Bone
tłumaczenie: Kamil Lesiew
seria/cykl wydawniczy: Tony Hill / Carol Jordan
wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2010
Nie pamiętam już nawet, jak się u mnie znalazła ta książka, tak długo leżała oczekując na moje zmiłowanie. Chyba nie byłem do niej specjalnie uprzedzony, choć z drugiej strony o wydawnictwie nie mam dobrego zdania, więc może podświadomie… Jak było, tak było, ale w końcu nadszedł ten dzień.
Val McDermid (ur. 4 czerwca 1955) jest szkocką pisarką specjalizującą się w powieściach kryminalnych. Napisała ich jak dotąd całkiem sporą liczbę, w tym trzy cykle powieściowe (z Lindsay Gordon, z Kate Brannigan oraz z parą głównych bohaterów Tonym Hillem i Carol Jordan). Gorączka kości jest szóstą powieścią tej ostatniej, uznawanej za najlepszą serii*.
Główne postacie cyklu to profiler Tony Hill i policjantka Carol Jordan z Bradfield, fikcyjnego miasta położonego gdzieś w Yorkshire, w północno-wschodniej Anglii. Niniejsza odsłona ich perypetii rozpoczyna się od odnalezienia w Worcester brutalnie okaleczonych zwłok czternastoletniej dziewczynki porzuconych na jednym z przydrożnych parkingów. Co i jak z tego wyniknie, nie będę Wam zdradzał, gdyż wyjątkowo nietuzinkowa fabuła jest jedną z wielkich zalet powieści. W rzeczy samej, już to wystarczyłoby, aby Gorączka kości stała się gratką dla miłośników gatunku.
No właśnie. Niewątpliwie mamy do czynienia z kryminałem. Wyspy okazały się bardzo urodzajnym miejscem i wydały nazwiska znane i uznane w tym kanonie, porównywalne nawet ze Skandynawią. I Irlandia, i Wyspy Brytyjskie mają swoje sławy, że wspomnę choćby takie nazwiska jak Ken Bruen, Denise Mina, Stuart MacBride czy David Peace. Val McDermid, choć jej proza nie jest aż tak noir, jak niektórych szkockich czy irlandzkich mistrzów, ma w sobie to coś, ten niepowtarzalny klimat, który można odczuć tylko w trakcie lektury powieści z Wysp.
Gorączka kości jest kryminałem prześwietnym, wręcz smakowitym, jeśli komuś nie przeszkadza zapach nieco skruszałego surowego mięsa, posmak krwi i kolor martwego ludzkiego ciała. Poza tworzeniem genialnej fabuły autorka w Gorączce kości pokazuje bowiem zdolność niezwykle plastycznego, obrazowego malowania słowem pejzaży i klimatu, scen i postaci, nastrojów i myśli, no i oczywiście miejsc zbrodni oraz zwłok. Czytelnik obdarzony wyobraźnią widzi i czuje to, co główne postacie powieści tak, jakby stał tuż obok albo wręcz siedział w ich głowach odbierając bodźce dostarczane przez ich zmysły. A to nie dla każdego może być miłe. Dla miłośników kryminału to jednak prawdziwa uczta.
Muszę również wspomnieć, co wydatnie podnosi moją ocenę, iż nie rzuciły mi się w oczy w trakcie lektury żadne błędy merytoryczne, które są plagą masowej produkcji powieściowej. Tutaj mamy profesjonalizm, piękny, potoczysty styl i wciągającą akcję sprawiającą, iż od książki odrywałem się z największą niechęcią. Do tego jeszcze bardzo przekonujące, skomplikowane konstrukcje psychiczne głównych postaci, na których widać dynamiczne oddziaływanie wydarzeń i czasu.
Jakby było mało tych peanów, muszę dodać, iż pisarka ukazała również głębokie tło społeczne swego kraju, w którego realiach, choć w fikcyjnym mieście, osadziła świat książki i rozgrywające się dramaty. Widzimy poważne problemy, z którymi zmagają się Anglosasi, jak choćby moda na ekonomiczne priorytety w działalności policji. Inna sprawa, że dla nas, Polaków, w porównaniu do naszej rzeczywistości, wydają się one nie problemami, a takimi tycimi, tycimi problemikami.
Wszystko powyżej brzmi jak ideał i Gorączka kości byłaby ideałem, w ramach swego gatunku oczywiście, gdyby nie jedno małe ale. Te okaleczone zwłoki. Właśnie dlatego, że autorka tak się przyłożyła do tła psychologicznego, drażni mnie to okaleczanie zwłok będące niczym innym jak tanim chwytem pod publiczkę. Wiadomo, że powieść, która zaczyna się znalezieniem „brutalnie okaleczonych zwłok nastolatki” w dzisiejszych czasach lepiej się wypromuje, niż powieść zaczynająca się ”tylko” znalezieniem zwłok nastolatki. Tak przy okazji – czy zwłoki mogą być okaleczone inaczej, niż brutalnie? Czy zabójstwo samo może nie być brutalne? To jednak tylko takie moje dygresje językowo – marketingowe. Wracając do meritum; sprawca metodyczny, o umyśle jak najwyraźniej ścisłym, ponadprzeciętnie pragmatyczny i inteligentny, działający według planu zoptymalizowanego na osiągnięcie celu, na pewno nie będzie podejmował wysiłków zwiększających ryzyko wpadki grożącej nie tylko odsiadką, ale co gorsze niewykonaniem priorytetowego zadania. A niestety właśnie owe okaleczenia, przytaczane we wszystkich reklamach i wszystkich recenzjach, okazują się absolutnie irracjonalne, gdy już poznamy rozwiązanie. Irracjonalne i zaskakująco sprzeczne z pozostałymi elementami modus operandi wynikającym konsekwentnie z celów i motywów sprawcy, oraz z jego charakteru i poziomu umysłowego. Wypływający z zemsty cel sprawcy nie ma bowiem w sobie niczego z symbolizmu, jest jak najbardziej konkretny, konsekwentnie realizowany i bezpośrednio z pragnienia zemsty wynikający, a okaleczenia nie mają z tym priorytetem niczego wspólnego. Ba, nawet profil psychologiczny seryjnego zabójcy sporządzony przez Tony’ego Hilla jest przekonujący tylko do momentu, gdy poznajemy rzeczywistego zbrodniarza; jego osobowość, cel i motywację. Potem okaleczanie zwłok jest niczym kolejny element układanki trzymany w ręce i absolutnie nie pasujący do leżącego na stole i ułożonego już w całości puzzla. Element, którego już nie ma gdzie dołożyć i widać, iż jest rodem z innego pudełka.
Na szczęście ta wpadka jest jedynym minusikiem powieści. Nie jest nawet łyżką dziegciu, gdyż nie zdołała zepsuć beczki dobrej rozrywki, jaką miłośnikom kryminału zafundowała Val McDermid. Czy książka będzie równie atrakcyjna dla wszystkich czytelników, również tych od kryminału stroniących? Nie potrafię powiedzieć. Myślę jednak, że dla zdecydowanej większości tak, więc polecam ją wszystkim, a miłośnikom psychologii, kryminalistyki i wszelkich pokrewnych dziedzin szczególnie gorąco
Wasz Andrew
* seria Tony Hill & Carol Jordan
- 1995 - The Mermaids Singing (wyd. pol. pt. Syreni śpiew, przekł. Magdalena Jędrzejak, Otwock 2005, II wyd. Warszawa 2011)
- 1997 - The Wire in the Blood (wyd. pol. pt. Krwawiąca blizna, przekł. Magdalena Jędrzejak, Otwock 2005, II wyd. Warszawa 2011)
- 2002 - The Last Temptation (wyd. pol. pt. Ostatnie kuszenie, przekł. Maciejka Mazan, Warszawa 2012)
- 2004 - The Torment of Others (wyd. pol. pt. Żądza krwi, przekł. Tomasz Wilusz, Warszawa 2012)
- 2007 - Beneath the Bleeding (wyd. pol. pt. Trujący ogród, przekł. Katarzyna Kasterka, Warszawa 2013)
- 2009 - The Fever of the Bone (wyd. pol. pt. Gorączka kości, przekł. Kamil Lesiew, Warszawa 2010)
- 2011 - The Retribution (wyd. pol. pt. Odpłata, przekł. Jan Hensel, Warszawa 2013)
- 2013 - Cross and Burn
Pierwsze co mi do głowy przychodzi, to to, że ten dysonans też był obliczony przez sprawcę - właśnie dlatego, że do niego nie pasował. I aż sięgnę po książkę, żeby ten pomysł sprawdzić :D.
OdpowiedzUsuńCzeka Cię spore zaskoczenie. Jest jeszcze jeden szczegół, którego nie ujawniłem :) I nie ujawnię, gdyż mógłbym zepsuć radość z odkrywania nowych rzeczy w trakcie lektury. Daj znać po przeczytaniu jakie wrażenia z powieści :)
UsuńPs. Zacząłem czytać pierwszą część cyklu. Chyba jest mocna, więc może warto od razu po kolei całą serię?
Właśnie kończę owa pierwszą część. Owszem, czyta się nieźle, ale jest kilka zgrzytów, o których jednak nie mogę wspomnieć, żeby nie naprowadzić na rozwiązanie. Co do formy - rażą mnie dialogi między bohaterami, narracja jest bardzo ok, ale już niektóre gadaniny są boleśnie puszczone. Nie podoba mi się również postać mordercy - konstrukcja jest moim zdaniem zwalona, ale jak pisałam wcześniej, już wiem dlaczego, ale nie mogę spoilować. Nie przepadam za kryminałami, może dlatego, że te co czytałam nie bardzo mnie chwyciły, ale tutaj jestem skłonna dobrnąć do omawianej w poście ostatniej części cyklu i mieć nadzieję, że Twój entuzjazm jest uzasadniony.
UsuńNo - entuzjazm to może za dużo powiedziane. Lektura jest, jak większość kryminałów, nieco jednorazowa. Przynajmniej w moim odczuciu. Te, które miały w sobie coś więcej, umieściłem na stronie "najlepsze książki" - zakładka pod nagłówkiem bloga.
UsuńPs. Ja też już niedaleko mam do końca pierwszej części. Ciekawe, czy nasze opinie będą zbieżne :)
Ps. Możesz mi napisać na maila te zarzuty. Chętnie poczytam, gdyż już przeczytałem, a i recenzja już prawie gotowa :)
Usuńvysotsky małpa gazeta.pl
Nie jestem fanem kryminalnych powieści, ale Twoja recenzja brzmi zachęcająco. Chociaż ta niekonsekwencja trochę razi - ale niestety, takie mamy czasy, że wszystko musi być albo nagie, albo brutalne, żeby się dobrze sprzedało.
OdpowiedzUsuńWielka sztuka to to na pewno nie jest, ale czyta się dobrze i tak jak pisałem, poza tym jednym minusikiem niczego zarzucić jej nie można. Zwłaszcza jeśli uwzględnimy ramy kanonu.
UsuńPs. Jedna z postaci jest Twoim imiennikiem ;)
UsuńTaki mały minusik da się wybaczyć... Niezbyt często sięgałam do tej pory po kryminały, ale powoli się przekonuję do tego typu literatury. Zwłaszcza jeśli już wiem, co wybierać...
OdpowiedzUsuńjeśli chcesz wciągnąć się w kryminały to może lepiej coś z zakładki "najlepsze książki" pod nagłówkiem bloga. Inna rzecz, że kryminał jest prawie jak sf - książki z różnych podgatunków są od siebie bardziej odległe, niż można by się spodziewać.
UsuńAkurat kryminały czytam niezwykle rzadko, gdyż tylko gdy takowy zdobędę w jakimś konkursie. Tylko na komplet Krajewskiego się porwałam, bo mi się wydanie spodobało i tanio mi przyszedł.
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam szwedzki, który Ty też czytałeś więc pewno nie przeczytam..
Który Cię zawiódł? :) Masz link do LC na swoim blogu, ale nie do swego profilu, więc trudno się zorientować... :)
UsuńNie, nie zwiódł mnie. Lubię takie właśnie, jak już mam czytać kryminały, przegadane bardziej niż z akcją , takie z podłożem psychologicznym. A był to kryminał Ewardsona "Niech to się nigdy nie kończy". Czytałam twą recenzje na LC. Mam tam nick natalia . I muszę stwierdzić, że poczułam się jak przysłowiowa"blondynka", chociaż jestem szatynką, gdy przeczytałam to co pisałeś o rysie na obiektywie.
UsuńJeszcze nie pisałam o niej, bo mam takie zaległości w pisaniu opinii, że dobrze iz od tego nic nie zależy.