Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

sobota, 19 czerwca 2010

Paetz, pedofile i Koścół



abp Juliusz Paetz (pierwszy z lewej) z Janem Pawłem II podczas spotkania z młodzieżą w Poznaniu na pl. Adama Mickiewicza (3 VI 1997 r.) - foto: Luca

Casus Paetza znów został odgrzebany przez media,które poinformowały, iż abp Paetz został przez Stolicę Piotrową przywrócony dołask, w związku z czym obecny metropolita poznański arcybiskup StanisławGądecki zrezygnował z urzędu w proteście przeciwko takiemu posunięciu. Watykanjednak dementuje:

RzecznikWatykanu ksiądz Federico Lombardi oświadczył, że nie zdjęto restrykcji,nałożonych na arcybiskupa Juliusza Paetza, zdymisjonowanego w 2002 roku wzwiązku z zarzutami molestowania seksualnego seminarzystów.(...) Watykańskirzecznik podkreślił, że całkowicie bezpodstawne są również doniesienia o tym,jakoby obecny metropolita poznański arcybiskup Stanisław Gądecki zrezygnował zurzędu lub rozważał taką możliwość*

A dalej czytamy

W 2002roku dziennik "Rzeczpospolita" w tekście "Grzech w PałacuArcybiskupim" napisał, że abp Paetz molestował seksualnie kleryków iksięży. Według dziennika, o skłonnościach homoseksualnych hierarchy wiadomobyło wtedy od co najmniej dwóch lat. Metropolita ustąpił ze stanowiska, alepozostał w Poznaniu jako biskup senior. Nigdy nie potwierdził stawianych muzarzutów. Żaden z rzekomo pokrzywdzonych kleryków nie złożył zawiadomienia wsprawie molestowania, więc sprawa nie była badana też przez prokuraturę.(...)

Dla mnie nie jest najważniejsze, czy Paetz jest pedofilem,czy nie. W końcu, pomimo wysokiego stanowiska, jest tylko jednostką. Gdyby jegoprzypadek był jednostkowy, nie zajmowałbym się nim. Jednak postępowanieWatykanu w tej sprawie pokazuje mechanizmy, które sprawiają, iż w wielu krajachKościół Katolicki jest traktowany co najmniej jak podejrzana sekta, jeśli niewręcz jako organizacja przestępcza zinfiltrowana przez międzynarodową szajkępedofilów.

Nie wiem czy niesławny arcybiskup był winny czy niei absolutnie nie wypowiadam się na jego temat. Nie mam ku temu żadnychpodstaw.  Zwróćmy jednak uwagę nadziałania, jakie podejmuje Kościół Katolicki, gdy jeden z jego najwyższychhierarchów zostaje oskarżony o pedofilię. Kościół karze go (nakłada na niegowspomniane we wstępie sankcje) a jednocześnie nie chce przyznać, iż jest onwinny. Czy tak postępuje organizacja, której jedynym rozsądnym argumentem nawłasne istnienie jest umiłowanie prawdy? Jeśli Paetz jest winny to dlaczegoograniczono się do tak błahej kary? Czemu go nie wykastrowano a przynajmniejnie oddano w ręce prokuratury? Jeśli zaś jest niewinny to dlaczego w ogóle goukarano, hańbiąc go przez to publicznie?

Widać tutaj typowe działanie Kościoła Katolickiegozmierzające nie do wyjaśnienia sprawy, ukarania sprawcy i wykluczenia czarnychowiec ze swych szeregów ale do zatuszowania incydentu jak najmniejszym kosztem.W Wielkiej Brytanii i innych „normalnych” krajach Watykan smaruje grubą forsą au nas, jako w kraju pod umysłową okupacją Stolicy Piotrowej, jak widać uznanolekki prztyczek w nos arcybiskupa za wystarczający, by zamknąć ustaspołeczeństwu. W czasie gdy papież przeprasza świat za nagminność pedofilskichpraktyk w kościele i za tuszowanie takich występków, w Polsce temat nadal jestbagatelizowany.

Zwróćmy również uwagę na samoświadomośćprokuratury, która wobec braku zawiadomienia nie podjęła w tej sprawie działań.Jest to oczywiste kłamstwo, które przejrzy każdy w miarę oczytany człowiek zawyjątkiem nowego pokolenia dziennikarzy. Podstawa faktyczna zarówno dochodzeniajak i śledztwa wynika z art. 303 kpk („Jeżeli zachodzi uzasadnione podejrzeniepopełnienia przestępstwa, wydaje się z urzędu lub na skutek zawiadomienia o przestępstwiepostanowienie...”) i jest nią uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwaco należy rozumieć jako zdarzenie bądź skutek któremu towarzyszą okolicznościstwarzające wysokie prawdopodobieństwo, że miało miejsce naruszenie przepisówustaw karnych. Nigdzie nie wymaga się, by złożono zawiadomienia o przestępstwie.Przykładem choćby katastrofa smoleńska, gdzie żadne zawiadomienie nie byłopotrzebne. Prokuratura wiedziała co robić bez żadnego zawiadomienia. Podobnie wprzypadku Paetza, tylko że odwrotnie. Tu prokuratura wiedziała, że nie należyniczego robić. Czemu?

Dlaczego ani Kościół ani Prokuratura niewyjaśniły tej sprawy. Dlaczego nie oczyściły dobrego imienia arcybiskupa? Możenie wiedząc jakie byłyby wyniki postępowania nie chciały ryzykować. Czego? Anochoćby zakłócenia procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Już teraz naZachodzie podnosi się wiele głosów, iż wiedział on o pedofilskich praktykach naszczytach kościelnej hierarchii. Próbuje się je przemilczać, zwłaszcza wPolsce, ale gdyby nie daj Boże Paetz zamiast zostać oczyszczony pogrążyłby się,czy dałoby się dalej twierdzić, iż znający go dobrze Wojtyła o niczym niewiedział? Powstałoby pytanie, czy święty może być głupi. To jednak temat naosobne rozważania...




Watykan:abp Paetz nie został zrehabilitowany (wiadomościonet.pl za PAP, POg/11:34)

poniedziałek, 7 czerwca 2010

ślub z teściową



O teściowych napisano chyba już wszystko. Krążą o nich tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy dowcipów, na ogół mocno zjadliwych, do tego we wszystkich chyba językach świata. Teściowa na ogół przedstawiana jest jako jędza zatruwająca życie; najczęściej młodemu, choć w praktyce równie często, a za to na pewno mocniej, daje się we znaki młodej.

Myślałem do dzisiaj, że w temacie „mamusi” nic mnie już nie zaskoczy. Jakże się myliłem. A wszystko za sprawą naszego Jaśnie Oświeconego Prawodawcy.

Okazało się, że o ile żony można się legalnie pozbyć w drodze rozwodu lub unieważnienia małżeństwa, to biorąc ślub dostajesz teściową gratis NA ZAWSZE. Nawet gdy się rozwiedziesz i wstąpisz w nowy związek małżeński, to stara teściowa w świetle prawa będzie nie byłą teściową a teściową, podobnie jak ta nowa. Oczywiście w normalnym życiu nie ma to żadnego znaczenia i mało kto o tym wie, ale gdyby ktoś nagle zapałał ognistym uczuciem do byłej teściowej lub teścia, to nagle się dowie, że to nie Ameryka. Może uprawiać z nią/nim seks i prowadzić życie jakie chce, bo są dorośli, ale ślubu nie dostaną[i]. Nie będzie polskiej Dynastii.

Na ogół prawnicy mądrze rozwodzą się nad tym, co autor przepisu prawa miał na myśli, o duchu prawa i innych podobnych mądrościach. Jest oczywistym, że w przypadku zakazu małżeństw wśród krewnych chodzi o uniknięcie znanych od wieków zagrożeń chowu wsobnego. Podobne zakazy są we wszystkich systemach prawnych i we wszystkich normalnych systemach moralnych[ii]. O potrzebie takiego ograniczenia wie każdy, kto zajmował się hodowlą czegokolwiek[iii]. Ale co artysta miał na myśli pisząc zakaz poślubienia teściowej?

Wyobraźmy sobie, że facet koło pięćdziesiątki bierze za żonę dwudziestolatkę. Tuż przed konsumpcją oboje trzeźwieją i zaraz się rozwodzą za obopólną zgodą. Facet dochodzi jednak do wniosku, iż teściowa jest jeszcze bardziej interesująca niż córka, a że i ona nie jest od tego, więc... Stop, nie wolno. Można poślubić siostrę czy brata byłej żony ale nie teściową/ teścia, bo oni nigdy nie będą eks.

Dla mnie to trochę dziwne, tym bardziej, że jak widzimy w filmach, na świecie nie ma z tym problemu a poza tym w życiu jak to w życiu. Nawet u nas różnie bywa. O co więc chodziło naszemu światłemu ustawodawcy? Kolejny przykład niewolenia jednostki przez państwo?[iv]


[i] No chyba, że wyjątkowo za zgodą sądu.
[ii] Oczywiście i tutaj są wyjątki bo jak wiadomo moralne jest to, czego chce władza. Przykładem mogą być choćby dzieje wielu dynastii od starożytności po czasy wcale nie tak dalekie.
[iii] Oczywiście czasem świadomie stosuje się chów wsobny ale właśnie dla uzyskania nietypowych osobników a nie w celu uniknięcia takich dziwolągów. W świecie ludzi coś takiego budzi odrazę choć i tutaj pewnie można by znaleźć przypadki podejmowania takich prób. Pokusa wyprodukowania nadczłowieka bywa czasem silniejsza od rozsądku.
[iv] Polska jest krajem w Europie, który przoduje w kwestii ograniczania swobód jednostki. Na przykład w kwestii wolności gospodarczej jesteśmy na pierwszym miejscu. Bardzo restrykcyjne Niemcy, gdzie około 50 rodzajów działalności podlega zezwoleniu lub koncesjonowaniu są niby na drugim miejscu, ale daleko, daleko za nami. U nas idzie to w setki! Nawet sobie nie zdajemy jak bardzo jesteśmy zniewoleni przez własne państwo. Dlatego właśnie napisałem o teściowych jako o jednej z tysięcy cegiełek, z których państwo buduje nam więzienie, jakiego drugiego w Europie nie znajdziesz. I nie jest to bynajmniej tendencja wywodząca się z komuny. W 1989 roku, po Okrągłym Stole były tylko dwa rodzaje reglamentowanej działalności gospodarczej. Parafrazujac Bismarcka: daj Polakom wolność a sami się zniewolą.

artyleria we wsi


czyli wsioki święte krowy


Wsi spokojna, wsi wesoła pisał poeta*. Do dziś schemat zawarty w tych słowach jest pryzmatem przez który wieś postrzegają wszystkie mieszczuchy a więc, co by nie mówić, zdecydowana większość społeczeństwa. Jest to jednak obraz o tyle wyrazisty, co nieprawdziwy.

Miastowi z reguły mylą wieś z miejscowościami wypoczynkowymi, rzeczywiście mającymi często status terenów wiejskich, choć nierzadko również miasteczek. Fałszywy obraz wsi utrwalają również media i krótkie wypady z miast do obiektów agroturystycznych, które tyle ze wsią mają wspólnego  co warszawskie zoo z życiem w Amazonii. Może jeszcze gdzieś w Polsce uchowały się wioski żyjące tempem opiewanym w literaturze, ale osobiście wątpię. Wsie popegeerowskie albo upadły i są enklawami zamieszkałymi przez osowiałych ludzi bez przyszłości albo w mniejszym lub większym stopniu dołączyły do reszty. A jaka jest ta reszta?

Może jaki taki spokój można odnaleźć jeszcze na wsi prowadzącej tradycyjną produkcję zbożowo-ziemniaczaną. Tam bowiem z natury rzeczy są okresy mniejszej intensywności życia regulowanego cyklem rolno-produkcyjnym. Jednak z drugiej strony rzecz biorąc te właśnie tereny są ostoją hodowli, więc tak naprawdę znalezienie tej wsi spokojnej, gdzie ludzie po pracy mają czas na chwilę odpoczynku i refleksji, jest raczej niemożliwe. Bydlęta ciągle mają swoje potrzeby.

Najgorzej jest oczywiście na wsi nowoczesnej, bogatej i dochodowej, której symbolem jest sad, przechowalnia i niemiecki samochód przed domem. Jeśli ktoś z miastowych, skuszony poetycką wizją lub wspomnieniami z letniej wycieczki do gospodarstwa agroturystycznego, zechce zamieszkać w takim miejscu, to czeka go srogi zawód.

Przez cały rok wszyscy są zabiegani i tak zatyrani, że na kogoś, kto ma czas wolny, patrzy się podejrzliwie, jak na jakieś obce zwierzę po którym nie wiadomo czego się spodziewać. Nie ma gdzie iść, bo wszystko co tylko można zajmuje się pod sady. Wycina się co tylko można a często i to czego nie wolno. Nie ma co zjeść, bo po wszystko trzeba jeździć do miasta. W wiejskich sklepach wszystko dużo droższe niż w mieście, wędlina cięta razem ze sznurkiem, ser razem z plastikową osłonką, którą potem trzeba w domu wybierać spomiędzy plasterków, a o owocach czy warzywach można zapomnieć. Owoce jak są to w chłodniach albo przez krótką chwilę na drzewach. W wiejskich sklepach ich nie uświadczysz. To wszystko można jakoś przeżyć, ale najgorsze przychodzi właśnie w obecnej porze roku. Wieśniacy rychtują artylerię.

Żywią i bronią. Chcą, by tak ich widziano. Jednak czy przypadkiem nie od nich psuje się ten naród? W Polsce obowiązuje przepis o ciszy nocnej. Jakież jednak zdziwienie czeka miastowego, który zakupił domek wśród kwitnących sadów, gdy którejś nocy w czerwcu obudzi go huk dział. To nie wojsko. I tak będzie aż do zbiorów. Dzień w dzień, noc w noc, świątek, piątek i niedziela.

Sadownicy mają takie sprytne urządzenia na gaz, które co pewien czas samoczynnie oddają strzał podobny do wystrzału z armaty. Ma to płoszyć ptaki buszujące w sadach, co chyba jednak jest tylko pobożnym życzeniem, bo ptaszyska już dawno się przyzwyczaiły. Świetnie natomiast te armatki wkurzają normalnych ludzi, bo walą zwykle od czwartej rano do późnych godzin nocnych. Każdy udaje, że mu to nie przeszkadza, bo malkontenta pozostali by zaszczuli. Policja udaje że o tym nie wie i że przepis o ciszy nocnej na wsi nie obowiązuje. I nikt nie ma ochoty się wychylić. Zresztą co to da? Policja i tak z tym nic nie zrobi a odważnego, który domagałby się przestrzegania prawa, życzliwi sąsiedzi opluliby jako wroga społeczności.

Dlaczego o tym piszę? Po pierwsze by ostrzec nieświadomych, którzy marzą o kupnie spokojnego domku na wsi. Po drugie, co ważniejsze,  by pokazać mechanizm, który ze wsi przenika do miast wraz z migrującą ludnością. To mechanizm rozumowania.

Rozumowanie gospodarza zasadza się na prostych zasadach: moja chata skraja i co je moje to nie twoje, a co twoje to je moje – miedza je moja.

Wyznacznikiem tych postaw jest totalna pogarda dla prawa i powszechne przyzwolenie dla jego łamania. Oczywiście nie można okradać sąsiada, bo on okradnie nas albo kosę ożeni. Ale inne rzeczy? Walić z armat prawie przez całą dobę? A kto mi zabroni? Strzelać do ptaków pod ochroną? A kto mi zabroni w moim sadzie robić co zechcę? Spuszczać szambo do rzeki? A kto mi zabroni, skoro nawet wiejscy nauczyciele, wiejskie szkoły i urzędy tak robią. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Również przykłady bezkarności. Jak już się trafi ktoś ambitny, kto zadenuncjuje wiejskiego nauczyciela wywalającego śmieci po lasach, polach i za przystankami, to mu tylko policja paluszkiem pogrozi a wójt schowa pod dywan każdą skargę na wylewanie szamba obok placu zabaw dla dzieci. W końcu zawsze kiedyś są jakieś sprawy do załatwienia, jakieś zbliżające się wybory. Po co zadrażniać. Ziemia jeszcze nie zginęła to i przez te kilka lat też nie zginie.

Innym charakterystycznym objawem, po którym można poznać gospodarza, jest mniemanie, iż wszystko mu się należy. Każdy z rodziny powinien mu pomagać, choć on pomagać nikomu nie musi. Ta postawa wynika z czegoś, co w dawnych czasach było podstawą wiejskiej współpracy, z pradawnej zasady wzajemności. Ja ci pomogę, to ty pomożesz mnie. Została jednak wykoślawiona i obecnie jest karykaturą samej siebie. Gospodarz, czyli przykładowo ten, który został na gospodarce, ciągle żąda od członków swej rodziny (żony, rodzeństwa, ich małżonków i kogo tylko zna), by mu pomagali. Nie prosi, tylko uważa to za naturalne i tego żąda. Jakakolwiek odmowa kończy się wojną. Jemu zaś nawet do zakutej pały nie przyjdzie, by się czymkolwiek zrewanżować. A nawet gdyby przyszło, to niby w czym może pomóc bratu, który pracuje w fabryce albo siostrze, która uczy w szkole? W wymiarze państwowym, niespotykanym nigdzie pomnikiem takiej postawy jest KRUS, który daje wsiowym to samo co ZUS miastowym, tylko za inne pieniądze.

Te dwa przekonania, o własnej wyższości nad innymi i o wyższości nad prawem, co najciekawsze funkcjonują nie tylko w umysłach gospodarzy ale i w głowach tych, którzy dają się im wykorzystywać. Kobiety na wsi znoszą znacznie częściej bez skargi traktowanie, które w mieście skończyłoby się sprawą w prokuraturze. Wynika to z tego, że gospodarz rządzi a reszta słucha i to przekonanie jest zakorzenione we wszystkich głowach. Nie można gospodarzowi powiedzieć, iż kobieta jest zmęczona, gdyż właśnie wróciła z pracy. Przecież praca inna niż na roli to nie jest praca. Nie ma co próbować takich wymówek jak złe samopoczucie czy potrzeba zrobienia czego innego. Kobieta zaś tak naprawdę w ogóle nie jest człowiekiem. W te wszystkie wykoślawienia pięknie wpisuje się nasz kochany Kościół. Kiedy będziecie na mszy w wiejskim kościele zwróćcie uwagę nie tylko na treść kazań, za które w mieście proboszcza by wygwizdano, ale również na wypracowany przez wieki i nadal wspierany przez kościół sposób dzielenia ludzi. Osobne ławki bliżej Boga dla bogatych, na ogół nawet nie przodem do ołtarza. Osobna strona nawy dla gospodarzy i osobna dla kobiet. Nawet większość małżeństw rozdziela się wchodząc do kościoła. Tak jak do sikania: panie na prawo, panowie na lewo. Z czego to wynika? Zamieńcie się miejscami z kapłanem. Po prawicy, a więc po ręce Pana ma mężczyzn, a po lewicy, po stronie ręki niegodnej, baby.

Do tego wszystkiego dochodzi totalny brak tolerancji, posunięte do granic absurdu plotkarstwo i totalna negacja szczęścia. Ludzie na wsi są teraz bardziej zatyrani i zabiegani niż w mieście. Nawet ci, którzy mają naprawdę duże pieniądze, nigdy nie mają czasu na wolne, na chwilę zabawy. No chyba, że jest to wesele, chrzciny lub pogrzeb. Plotkują dużo więcej niż mieście, gdyż nie mają poza pracą żadnych zainteresowań ani horyzontów szerszych niż własne pole i jest to ich jedyna forma rozrywki i dyskusji intelektualnych. Z tego powodu każdy, kto ma jakieś hobby czy zainteresowania inne niż tyranie w polu i robienie kasy, kto w ogóle ma czas wolny, jest pod totalnym ostrzałem. Całkowity brak anonimowości, na której nadmiar wielu w mieście narzeka, wymaga odporności psychicznej od jednostek, które chcą się wyłamać z tego schematu wiejskiej egzystencji polegającej tylko na pracy, kościele i liczeniu pieniędzy. Zresztą, wieśniacy każdemu przypną łatkę. Gdy idziesz z żoną pod rękę – pantoflarz. Gdy idziesz pod humorkiem – pijak. Gdy idziesz z kolegą – pedał. Gdy idziesz z psem – nie układa mu się z żoną albo jeszcze gorzej. I tak dalej. Najbardziej zaś wsiowym przeszkadza szczęście. Cudze szczęście, bo własnego się boją. Być szczęśliwym to jakieś takie grzeszne. Od urodzenia tyrają czy muszą czy nie, nigdy nie pomyślą o tym, by się czymś zainteresować, dlatego najbardziej są zawistni, gdy ktoś ma inaczej, czyli lepiej niż oni, choćby to lepiej właśnie jeszcze cięższe było i wymagało większego wysiłku niż ich prawie roślinna egzystencja. Gdy ktoś pójdzie na studia, to mu zazdroszczą, choć sami iść nie chcą. Gdy jest szczęśliwy w małżeństwie, gdy ma fajny sposób spędzania wolnego czasu, gdy ma cokolwiek. Nawet coś czego sami nie chcą. Sami tego nie chcą ale innym zazdroszczą. Tak jak w tej anegdocie, gdzie chłop nie prosi Boga, by mu dał krowę, tylko by sąsiadowi zdechła. Jest to postawa tak powszechna, że nawet na lekcjach religii co porządniejsi księża ją piętnują, ale trudno zanegować coś, co się wynosi z domu rodzinnego.

Jednak nawet w najgorszej wsi nie wszyscy są tacy. Zawsze jest kilku odmieńców, którzy od tego piekiełka odstają na dobrą stronę mocy. Jedni jawnie a inni nieco bardziej potajemnie. Jest ich mniej niż w miastach ale są i w tym, a nie w Bogu, nadzieja. Może kiedyś, gdy minie wiele, wiele pokoleń, tak jak w normalnych krajach ludzie zaczną zwracać uwagę, by nie szkodzić drugiemu. Sąsiadowi, przyszłym pokoleniom. Może dzwony kościelne po wsiach przestaną bić dzień w dzień i noc w noc wydzwaniając godziny jakby zegarków nie było. Może artyleria wiejska bić będzie tylko o przyzwoitej porze i z dala od zabudowań. Może wsioki będą czyścić koła od zabłoconych maszyn nim wyjadą na asfalt i tak drogi zapaćkają, że nawierzchni nie widać. Może nie będą wylewać szamba za płot a śmieci wywalać do lasu. Może. Ale ja ani nikt z Was tego nie zobaczy. No chyba, że pojedzie do Niemiec albo innych Czech....



* Jan Kochanowski Pieśń Świętojańska o Sobótce 

niedziela, 6 czerwca 2010

ekolodzy winni powodzi



Dwa główne ugrupowania startujące do wyborów prezydenckich, PiS i PO, przez lata, które minęły od ostatniej powodzi nie zrobiły niczego, co mogłoby zapobiec powtórce. Urzędnicy z ich namaszczenia dopuszczali do praktyk, które w normalnym kraju stałyby się obiektem zainteresowania prokuratury, jak choćby wydawanie nowych zezwoleń na budowę na terenach zalewowych. Ponieważ obie w tym czasie rządziły krajem, nie mogą zwalać winy jedne na drugich. Wymyśliły więc sobie kozła ofiarnego w postaci ekologów. Ja osobiście nie bardzo identyfikuję się z ekooszołomami, którzy pod mianem ekologów chcą zabronić noszenia futer i zajmują się innymi podobnymi bzdurami, ale uważam, iż poważne inicjatywy ekologiczne i głos tego środowiska w ogóle powinny być bardzo mocno wspierane, gdyż kraj mamy już silnie zdewastowany i trzeba zacząć coś robić by ocalić resztki tego, czego nam kiedyś zazdrościła cała Europa. Dlatego zachęcam do przeczytania poniższego tekstu i podpisania petycji niezależnie od sympatii czy awersji politycznych.
http://petycja.otop.org.pl/


W związku z pojawiającymi się coraz częściej w mediach opiniami obarczającymi środowiska ekologiczne za stan polskiej infrastruktury przeciwpowodziowej, Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, we współpracy z innymi organizacjami pozarządowymi, wystosowało list otwarty do władz i mediów. List stanowi protest przeciw wykorzystywaniu środowisk ekologicznych jako "kozła ofiarnego" tragedii powodziowej i przedstawia ich stanowisko.

W dniu 1 czerwca do Rządu, Parlamentu, władz samorządowych oraz mediów wystosowany został list otwarty środowisk ekologicznych przedstawiający fakty w sprawie Wału Zawadowskiego, wałów w Oświęcimiu, zbiornika Kamieniec Ząbkowicki oraz zbiornika Racibórz. Wyjaśnia on także w szczegółach stanowisko sygnatariuszy w sprawie oskarżeń skierowanych pod adresem organizacji ekologicznych w sprawie powodzi w Polsce oraz formułuje ich postulaty odnośnie bezpieczeństwa powodziowego.

Na początku listu czytamy: „Setki tysięcy hektarów pod wodą, tysiące zalanych domów i ewakuowanych ludzi, kilkanaście ofiar śmiertelnych, miliardowe straty. Zdajemy sobie sprawę, że w tak tragicznej sytuacji mogą rządzić nami emocje. Trudno uwierzyć jednak, że obserwowana ostatnio bezprecedensowa nagonka na środowiska ekologiczne, m.in. z udziałem prominentnych polityków i niektórych mediów, może odbywać się w demokratycznym kraju europejskim na początku XXI wieku. Jesteśmy oburzeni tym procederem szukania kozła ofiarnego i stygmatyzacji. Atak na ruch ekologiczny – element społeczeństwa obywatelskiego – do złudzenia przypomina haniebne praktyki odwracania uwagi od istoty problemu, rodem z PRLu.”

Sygnatariusze listu domagają się:
podjęcia konkretnych kroków w kierunku ograniczenia ryzyka powodzi i zmniejszenia strat powodziowych, zgodnych z Dyrektywą Powodziową i Ramową Dyrektywą Wodną UE, skoncentrowanych na działaniach nietechnicznych, których istotą jest zarządzanie ryzykiem, prewencja i planowanie przestrzenne, a nie budowa nowych wałów i kolejnych zbiorników;
zweryfikowania, wzorem naszych zachodnich sąsiadów, wszystkich planowanych i realizowanych inwestycji hydrotechnicznych pod kątem ich wpływu na zwiększenie ryzyka i zasięgu powodzi oraz potęgowania strat powodziowych;
szczegółowego raportu, odpowiadającego na pytanie, na jakie działania w ostatnich 10 latach były wydawane środki budżetowe, pomocowe UE oraz kredyty banków europejskich i Banku Światowego dedykowane ochronie przeciwpowodziowej.


Poniżej publikujemy pełen tekst listu. Na stronie internetowej OTOP można wyrazić swoje poparcie dla postulatów środowisk ekologicznych.


Ekolodzy a powódź
List otwarty środowisk ekologicznych do Rządu, Parlamentu i władz samorządowych oraz mediów

Setki tysięcy hektarów pod wodą, tysiące zalanych domów i ewakuowanych ludzi, kilkanaście ofiar śmiertelnych, miliardowe straty. Zdajemy sobie sprawę, że w tak tragicznej sytuacji mogą rządzić nami emocje. Trudno uwierzyć jednak, że obserwowana ostatnio bezprecedensowa nagonka na środowiska ekologiczne, m.in. z udziałem prominentnych polityków  i niektórych mediów, może odbywać się w demokratycznym kraju europejskim na początku XXI wieku. Jesteśmy oburzeni tym procederem szukania kozła ofiarnego i stygmatyzacji. Atak na ruch ekologiczny – element społeczeństwa obywatelskiego – do złudzenia przypomina haniebne praktyki odwracania uwagi od istoty problemu, rodem z PRLu.

Nie będziemy udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądem. Nie wskazujemy też winnych. Przedstawiamy fakty i stawiamy pytania.

Ochrona przeciwpowodziowa a priorytety w gospodarce wodnej

Po powodzi 1997 powstał Program dla Odry 2006. Ekolodzy go krytykowali, nie tylko z uwagi na zagrożenia środowiskowe, ale wskazując m.in. na niejasne, a czasem wewnętrznie sprzeczne cele. Program nadal realizuje takie przedsięwzięcia, jak regulacja rzek i potoków, podczas gdy działanie to, jako przyspieszające spływ powierzchniowy, jest uznawane za szkodliwe i zwiększające ryzyko powodziowe na niżej położonych terenach. W ramach Programu finansowane są z publicznych środków kosztowne przedsięwzięcia, zupełnie nie związane z ochroną przed powodzią, np. żeglugowe. Nawet nie określono precyzyjnie ich wpływu na bezpieczeństwo powodziowe.

Służby odpowiedzialne za gospodarkę wodną i ochronę przeciwpowodziową narzekają na brak funduszy. Równocześnie setki milionów złotych inwestowane są w stopień wodny Malczyce na Odrze, mający służyć wyłącznie żegludze. Utrzymanie drogi wodnej Górnej Wisły kosztuje wielokrotnie więcej niż wpływy z żeglugi. Za kwoty przeznaczane na te rozwiązania hydrotechniczne można by przygotować i udostępnić mapy ryzyka powodziowego dla całej Polski.

Zbiornik Racibórz nie powstał dotąd nie dlatego, że ekolodzy protestowali przeciw jego budowie, ale dlatego, że przez kilkanaście lat odpowiedzialne służby gospodarki wodnej nie potrafiły przygotować porządnej dokumentacji, uwzględniającej uwarunkowania społeczne i środowiskowe, oraz zignorowały potrzebę prowadzenia wczesnego profesjonalnego dialogu z mieszkańcami miejscowości, które muszą zostać wykupione pod czaszę zbiornika. Skutek jest taki, że inwestycja, co do której panuje dość powszechna akceptacja, również środowisk ekologicznych, i która ma duże szanse na dofinansowanie ze środków Banku Światowego czy Funduszu Spójności Unii Europejskiej, nie została jeszcze rozpoczęta. Nawet nie uzyskano dla niej niezbędnych decyzji.

Czy Rząd pokusił się o profesjonalną, niezależną ocenę dotychczasowych planów i programów? To z inicjatywy i na zamówienie jednej z organizacji ekologicznych powstało w 2006 roku opracowanie „Planowanie ograniczania skutków powodzi w Polsce – Ocena dotychczasowych programów, planów i strategii w dorzeczu Wisły”. Praca została opublikowana w nr 22 Materiałów badawczych IMGW w serii „Gospodarka wodna i ochrona wód” i każdy zainteresowany mógł się zapoznać zarówno z samą analizą, jak i wnioskami i zaleceniami. Potrzebie planowania działań w skali całych zlewni oraz konieczności zaprzęgnięcia planowania przestrzennego w ochronę przeciwpowodziową poświęcono tam sporo uwagi. Nie słyszeliśmy o jakimkolwiek odzewie na tę publikację ze strony służb odpowiedzialnych za gospodarkę wodną.

Nowatorska, wypracowana przez interdyscyplinarny zespół ekspertów, strategia gospodarowania wodami, uwzględniająca zintegrowane podejście do ochrony przeciwpowodziowej i proponująca reformę niewydolnego systemu, została odrzucona przez decydentów. Wskazuje ona m.in. na znaczenie naturalnych obszarów w zwiększaniu retencji i ograniczaniu ryzyka powodziowego.

Nie słyszeliśmy, by Rząd zrealizował działania, mające na celu znaczące zwiększanie naturalnej retencji. Wiemy jednak, że to jedna z organizacji ekologicznych, w ramach projektów realizowanych od kilku lat, doprowadziła do odtworzenia szeregu mokradeł, gromadzących kilkanaście milionów m3 wody. Ta woda pozostała bezpiecznie w torfowiskach, nie dokładając się do fali powodziowej zagrażającej naszym domom.

Powstrzymanie zabudowy terenów zalewowych i opracowanie map ryzyka

W czasie powodzi na Wiśle w 2001 roku głośno mówiliśmy o konieczności zrewidowania anachronicznej ochrony przeciwpowodziowej, wskazując m.in. na konieczność powstrzymania zabudowy terenów zalewowych i opracowania map zagrożenia powodziowego. Rozmowy z mieszkańcami zalanych domów w rejonie Kępy Gosteckiej i Braciejowic spowodowały, że zaczęliśmy apelować do władz o organizacyjne i finansowe wsparcie dla tych, którzy na stałe chcą się przenieść w bezpieczne miejsce. Nasze stanowisko z tamtego okresu można znaleźć np. w biuletynie sejmowym nr 5(49)03 po seminarium „Ochrona przeciwpowodziowa w Polsce”. Ta dyskusja w Sejmie odbyła się 7 lat temu, a żaden z naszych postulatów nie doczekał się realizacji.

Jedyne mapy ryzyka powodziowego, jakie trafiły do gmin, to mapy przygotowane przez organizację ekologiczną.  W 2007 roku organizacja ta we współpracy z RZGW we Wrocławiu opracowała i przekazała gminom nadodrzańskim województwa dolnośląskiego dokładne mapy ryzyka powodziowego wraz z wnioskami dotyczącymi  konieczności dalszego powstrzymywania zabudowy terenów zalewowych. Symboliczna nazwa tego projektu „Bezpieczna gmina nad Odrą” dobrze oddaje cel działania organizacji pozarządowych.

W opublikowanej w 2003 roku „Koncepcji zrównoważonego rozwoju i ochrony doliny środkowej Wisły” wskazywaliśmy na konkretne niezamieszkane tereny pomiędzy Puławami a Warszawą, na których można było zlokalizować poldery zalewowe. Gdyby je zbudowano, mogłyby pomieścić kilkaset mln m3 wody, a Warszawa byłaby bezpieczniejsza. Koncepcja zapewne do dziś zalega na półkach w urzędach gmin nadwiślańskich i w Urzędzie Wojewódzkim. Polecamy ją szczególnie służbom Pani Prezydent Warszawy.

Przestrzeń rzekom, ludziom bezpieczeństwo

Przyznajemy się - w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku ekolodzy protestowali  przeciwko budowie obwałowań w dolinie środkowej Warty  pomiędzy Pyzdrami a Koninem. Gdybyśmy wtedy mieli takie narzędzia prawne jak obecnie (udział w procedurach oceny oddziaływania na środowisko), to pewnie bylibyśmy skuteczniejsi i nie zbudowano by na tamtejszych terenach zalewowych zagrożonych dziś domów, a Poznań mógłby spać spokojnie, bo woda zamiast w mieście, rozlałaby się na łąkach w dolinie. Jej pierwotna pojemność dorównywała pojemności zbiornika Jeziorsko.

Kilka lat temu  w ramach „Kampanii na rzecz przyjaznych środowisku metod ochrony przeciwpowodziowej” jedna z organizacji ekologicznych rozesłała do gmin kilka tysięcy broszur dotyczących m.in. zawodności technicznych środków ochrony przeciwpowodziowej, przyjaznych środowisku metod ochrony przed powodzią oraz map terenów zalewowych. W ramach tej kampanii zorganizowano wizytę studyjną w Niemczech dla przedstawicieli RZGW oraz WZMiUW z całej Polski. Ponadto, w różnych miejscach kraju odbyło się kilkadziesiąt wystaw posterowych, dotyczących problematyki powodziowej. Wystawy te odwiedzali m.in. przedstawiciele samorządów oraz posłowie. Inna organizacja, przy współpracy z „Przeglądem Komunalnym”, przesłała do wszystkich gmin i powiatów ulotkę zatytułowaną. „Przestrzeń rzekom, ludziom bezpieczeństwo”, z apelem o ograniczanie dalszej zabudowy terenów zalewowych oraz ochronę i zachowanie naturalnej retencji.

Jak dotąd jedyną koncepcję odsunięcia obwałowań dla stworzenia dodatkowej przestrzeni dla rzeki zainicjowała organizacja ekologiczna. Ze środków własnych, współpracując merytorycznie z samorządami i służbami gospodarki wodnej, przygotowuje obecnie projekt odsunięcia wałów od koryta Odry w rejonie Domaszkowa-Tarchalic.

Pieniądze należy wydawać z sensem, uwzględniając wiedzę naukową i doświadczenia innych krajów

Wielokrotnie wskazywaliśmy na marnotrawienie środków publicznych (polskich, unijnych, kredytów np. z Europejskiego Banku Inwestycyjnego - EBI), wydawanych na ochronę przeciwpowodziową. Poświęcono temu zagadnieniu kilka publikacji . Z opracowań tych, powstałych przy udziale hydrologów,  wynika, że środki wydawane pod hasłem ochrony przeciwpowodziowej, najczęściej nie tylko tej ochronie nie służą, ale często zwiększają ryzyko i zasięg powodzi oraz straty z nią związane.

Przywołamy dwa znamienne przykłady. Pierwszy to pożyczka, jaką nasz kraj otrzymał po powodzi 2001 r. z EBI. Do 250 mln euro pożyczki dołożyliśmy ponad 130 mln z budżetu, co daje niebagatelną kwotę ponad 380 mln euro. Część tej sumy posłużyła likwidacji skutków powodzi i tego nie kwestionujemy. Natomiast pozostałe środki zostały wydane bez żadnego kompleksowego planu, w znakomitej większości na prace regulacyjne, w tym betonowanie rzek i potoków górskich. Skutki tych „przeciwpowodziowych” działań mieliśmy okazję zaobserwować w tym roku, kiedy woda zamiast pozostawać bezpiecznie w górnych partiach zlewni, szybko spływała wyprostowanymi korytami kumulując się i powodując powódź w dolinach głównych rzek.

Drugi przykład dotyczy, wspomnianego już, budowanego na Odrze stopnia Malczyce. To część „Programu dla Odry 2006”. Absolutnie nie służy on ochronie przeciwpowodziowej – to stopień żeglugowo-energetyczny. Ma kosztować według ostatnich szacunków 800 ml zł. Niezależne analizy hydro-morfologiczne, wykonane na zamówienie organizacji ekologicznej, udowadniają, że bez ogromnych inwestycji i kaskadyzacji całej Odry, nie mamy szans nie tylko na międzynarodową drogę wodną, ale nawet na drogę o randze regionalnej. Co więcej, uregulowanie rzeki na te cele jest sprzeczne z celami ochrony przeciwopowodziowej. Wyniki wspomnianych analiz oraz ekspertyzy na temat społeczno-ekonomicznych skutków rozwoju Odrzańskiej Drogi Wodnej od kilku miesięcy znane są Prezesowi Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej. Dlaczego zatem ta inwestycja jest forsowana? Czy stać nas na wydanie takiej kwoty?

Nie jesteśmy odpowiedzialni za podejmowane decyzje

Poruszamy się w określonym porządku prawnym - decyzje podejmują kompetentne organy administracji publicznej, nie ekolodzy. A jeśli jesteśmy winni, to w jednym szeregu z nami należałoby postawić członków samorządowych kolegiów odwoławczych i sędziów sądów administracyjnych, którzy przyznają nam rację i uchylają złe, sprzeczne z prawem decyzje. Jak w państwie prawa urzędnik może oskarżać kogokolwiek, że nie pozwolił mu działać wbrew przepisom i dobrym praktykom, i spotykać się z poklaskiem?

Fakty medialne a rzeczywistość

1)    Pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku Małopolski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych podjął temat wzmocnienia oraz podwyższenia wałów Wisły i jej dopływów w rejonie Oświęcimia. Cały program dotyczył modernizacji kilkudziesięciu kilometrów obwałowań. Towarzystwo na rzecz Ziemi zaaprobowało tę koncepcję, zgłaszając uwagi najpierw do 2-kilometrowego odcinka na terenie Gminy Oświęcim, a ostatecznie do 700 metrów (w sumie w gminie i mieście było planowanych 23 km). Aby przyspieszyć wydawanie zezwolenia na wycinkę drzew w związku z inwestycją, z inicjatywy TnZ w styczniu 2004 roku podzielono ją na dwie części - tę, która dotyczyła fragmentu ostatecznie zaakceptowanego przez Towarzystwo (22,3 km) i pozostałą (700 m). TnZ, nie kwestionując konieczności remontu, zaproponowało, aby na tym 700-metrowym odcinku z cennymi siedliskami (Natura 2000) zastosować technologię, która zapewni taki sam stopień bezpieczeństwa jak pozostała część obwałowania, a równocześnie pozwoli na ochronę siedlisk przed zniszczeniem. Ponad rok temu WZMiUW zadeklarował zlecenie analizy dotyczącej proponowanych rozwiązań alternatywnych. Nie wiadomo czy została zlecona i jakie są jej wyniki. Wiadomo natomiast, że z 22,3 km obwałowań planowanych do modernizacji w technologii tradycyjnej i nie kwestionowanych przez TnZ nie zrealizowano około 6 km (ponad 1/4).

2)    Planowany do modernizacji przez  Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych w Warszawie 12-kilometrowy odcinek Wału Zawadowskiego na południu Warszawy położony jest w 2 gminach – Konstancin Jeziorna i Warszawa. W dwóch niezależnie prowadzonych postępowaniach Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków zgłosiło takie same zastrzeżenia do decyzji środowiskowych. Towarzystwo nie domagało się zaprzestania modernizacji, tylko przeprowadzenia tych prac w sposób zmniejszający możliwe szkody środowiskowe. Były to bardzo proste do realizacji zalecenia dotyczące: prowadzenia wycinki drzew poza okresem lęgowym ptaków (co jest zapisane w polskim prawie i powinno zostać automatycznie przeniesione do decyzji), zakazu prowadzenia robót od strony koryta (bo są tam cenne siedliska, ale też przemawiają za tym względy bezpieczeństwa), założenia szlabanów na przejazdach przez wały (żeby wyeliminować ich rozjeżdżanie przez quady), pobierania materiału do budowy wałów poza obszarami chronionymi (bo takie są wymogi prawne określone dla tych obszarów). Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie podzielił zdanie ekologów i w 2008 r. uchylił decyzje obu organów. Burmistrz Konstancina Jeziornej w ponownej decyzji uwzględnił uwagi i nowa decyzja uprawomocniła się w 2009 roku. Na odcinku wilanowskim postępowanie zostało zawieszone na wniosek inwestora i dlatego decyzji nie ma do dziś.

3)    Media doniosły, że po wysiedleniu mieszkańców z terenu projektowanego Zbiornika Kamieniec Ząbkowicki zamiast zbiornika utworzono „rezerwat ptactwa”. Tymczasem to inwestor (RZGW Wrocław) odstąpił od jego realizacji ze względu na niską skuteczność zbiornika w redukcji fali powodziowej. Wykazało to studium wykonalności, zlecone przez Pełnomocnika Rządu do spraw Programu dla Odry 2006 w roku 2003, już po wysiedleniach i wykupie gruntów. Informację o tym można znaleźć na stronie internetowej Sejmu w dziale interpelacje poselskie.

Przypominamy tym wszystkim, którzy zapomnieli, że żyjemy w społeczeństwie obywatelskim, a ruchy ekologiczne miały swój znaczący udział w budowie i kształtowaniu nowego Państwa po roku 1989.
Domagamy się:podjęcia konkretnych kroków w kierunku ograniczenia ryzyka powodzi i zmniejszenia strat powodziowych, zgodnych z Dyrektywą Powodziową i Ramową Dyrektywą Wodną UE, skoncentrowanych na działaniach nietechnicznych, których istotą jest zarządzanie ryzykiem, prewencja i planowanie przestrzenne, a nie budowa nowych wałów i kolejnych zbiorników;
zweryfikowania, wzorem naszych zachodnich sąsiadów, wszystkich planowanych i realizowanych inwestycji hydrotechnicznych pod kątem ich wpływu na zwiększenie ryzyka i zasięgu powodzi oraz potęgowania strat powodziowych;
szczegółowego raportu, odpowiadającego na pytanie, na jakie działania w ostatnich 10 latach były wydawane środki budżetowe, pomocowe UE oraz kredyty banków europejskich i Banku Światowego dedykowane ochronie przeciwpowodziowej.


Pod listem podpisali się dotychczas:
Towarzystwo na rzecz Ziemi
Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków
Klub Gaja
Greenpeace Polska
Związek Stowarzyszeń ‘Polska Zielona Sieć’
Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody „Salamandra”
Pracownia na rzecz Wszystkich Istot
Fundacja EkoRozwoju
Klub Przyrodników
Instytut na rzecz Ekorozwoju
Stołeczne Towarzystwo Ochrony Ptaków
Stowarzyszenie Wędkarzy Internautów
Polski Klub Ekologiczny Okręg Mazowiecki
Towarzystwo Przyjaciół Słońska "Unitis Viribus"
Stowarzyszenie Magurycz
Grupa Badawcza Ptaków Wodnych KULING
Warszawski Ośrodek Ekonomii Ekologicznej
Prof. Tomasz Żylicz – Dziekan Wydziału Nauk Ekonomicznych, Uniwersytet Warszawski
Jacek Engel – Przewodniczący Komisji ds. ochrony wód, mokradeł i obszarów wiejskich Państwowej Rady Ochrony Przyrody
Dr Jacek Betleja, Dział Przyrody, Muzeum Górnośląskie w Bytomiu
Dr Monika Bukacińska, Centrum Badań Ekologicznych PAN
Dr Dariusz Bukaciński, Centrum Badań Ekologicznych PAN
Dr Agnieszka Czajka, Wydział Nauk o Ziemi, Uniwersytet Śląski
Dr Grzegorz Hebda, Stowarzyszenie Ochrony Przyrody BIOS
Dr Marek Kucharczyk, Zakład Ochrony Przyrody, UMCS Lublin
Zieloni 2004, Rada Krajowa

1 czerwca 2010

Źródło: OTOP

poniedziałek, 24 maja 2010

Kawa i szkiełko



Tym razem nie będzie o szkiełku mędrca, choć na pewnoniejeden uczony kawą właśnie się wzmacnia w trakcie nocy wypełnionej pracąnatężonego aż do granic umysłu. Nie będzie też o szkiełku z zawartościąprocentów, którymi też często się wzmacnia małą czarną, aby zmieniła się wirlandzką lub jeszcze inną dystyngowaną kawę dla smakoszy.

Wpiątek, 21 maja 2010, we wszystkich portalach internetowych, od wielkiej trójcypocząwszy (onet, interia, wp) a na niszowych skończywszy, na pierwszej stronierozpisywano się o tym, że Nescafe wypuściła na polski rynek kawy rozpuszczalnez domieszkami szklanych odłamków. Nie dość, że Nesca jest jedną z najdroższychkaw rozpuszczalnych dostępnych w naszych sklepach, to jeszcze problem dotyczyłtopowych cenowo produktów tej marki, a więc kaw Alta Rica, Cap Colombie orazEspresso, pakowanych w charakterystyczne słoiki 100 g. Można więc powiedzieć,że największym badziewiem okazały się produkty najdroższe na rynku, po którymkażdy by się raczej spodziewał najlepszych cech. W dodatku przerażające jestto, że nie chodzi tu o złą jakość, która grozi co najwyżej zniesmaczeniem lub wnajgorszym wypadku rzadką sraczką, a o zagrożenie dla zdrowia, co wobeckondycji polskiej służby zdrowia może łacno przerodzić się w poważne zagrożenieżycia.

Przeglądnąwszykilkanaście różnych serwisów zauważyłem, że niefrasobliwość Nestle (producentNescafe) idzie w parze z podejściem internetowych dziennikarzy do wykonywanejprzez nich pracy. Co prawda podali tą bulwersującą informację do publicznejwiadomości, ale to żadna zasługa bo znając życie zrobiliby wszystko byzwiększyć ilość odsłon na swych stronach. Wymowa tych artykułów daleka byłajednak od potępienia tak gorszącej wpadki firmy pretendującej do miananajlepszej w branży. Mało tego, nie tylko w żadnym wypadku nie podanoproducenta tych kaw, ale nawet nie pokazano zdjęć ich opakowań! Zamiast nichjako ilustrację tekstów umieszczano zdjęcia typowo reklamowe, raczejzachęcające do kupna tych kaw niż do ostrożności. Może o to chodziło, by wpadkęprzerodzić w nową reklamę? No bo ilu ludzi nie pijących namiętnie drogich kawzapamięta wymienione w tekście nazwy i zdoła je sobie przypomnieć stojąc przedpółką na której do wyboru będą mieli kilkadziesiąt różnych kaw w wielu wzorachsłoików i słoiczków? Każdy kto by zobaczył zdjęcie charakterystycznych wzorówpodpadniętych kaw na pewno by je zapamiętał. Czemu więc nigdzie tych zdjęć niebyło? Lenistwo i głupota kolegów dziennikarzy czy może bardziej świadome„przeoczenie”?

Nawetkarygodne postępowanie Nestle i bulwersujące podejście dziennikarzy niezmusiłoby mnie do napisania tego artykułu. Może dlatego, że Nestle oświadczyłoiż wycofuje z rynku felerne opakowania. W końcu Polska jest pośmiewiskiemświata w wielu dziedzinach a poziom poszanowania konsumenta wcale od tegoobrazu naszego kraju nie odstaje, więc cieszyć się tylko, że kawy znikną zrynku.

Nowłaśnie. Znikną. Chyba gdy wszystkie zostaną wykupione przez nieświadomychklientów. Temu chyba miał służyć brak zdjęć ostrzegających przed zakupem niebezpiecznychproduktów. Dzisiaj wieczorem w supermarkecie widziałem wszystkie trzy kawki wtradycyjnym zestawie, czyli te potencjalnie ze szkiełkiem w środku. Dzięki ciNestle i niech żyje polskie dziennikarstwo.


środa, 14 kwietnia 2010

Kaczyński na Wawelu?



Myślałem, że już nie będę zmuszony powracać do Ś.P. Prezydenta Kaczyńskiego, przynajmniej do czasu jego pogrzebu, ale niestety… Rzeczywistość, co było do przewidzenia, okazała się taka, jak każdy widzi. Bezpośrednim impulsem do napisania tego postu była dzisiejsza rozmowa Moniki Olejnik z Pawłem Kowalem, posłem PiS, w Radio Zet.

Nie zakończono jeszcze prac na miejscu smoleńskiej tragedii, nie zidentyfikowano jeszcze wszystkich ciał, a już prezydent, który za życia jątrzył i dzielił Polaków, znów jest powodem sporów i demonstracji.

Kościół i rodzina pragnie by Prezydent znalazł miejsce wiecznego spoczynku na Wawelu. Jak w ogóle katolik może mówić, iż ktoś znajdzie miejsce wiecznego spoczynku na ziemi. Przecież oczekujemy Zmartchwychwstania. Nawet w warstwie językowej widać, że katoprawica sama nie wierzy do końca w głoszone przez siebie tezy. To tylko jednak taka dygresja na temat słownictwa.

Nie chcę tutaj rozważać, czy Lech Kaczyński godzien jest spoczywać obok królów. Oni też święci nie byli, więc pewnikiem tak. Problem jest gdzie indziej. Skoro mamy po jego śmierci żałobę narodową, skoro był prezydentem kraju, a więc wszystkich obywateli, to dlaczego o miejscu jego pochówku ma decydować rodzina i dostojnicy kościelni. Nie wszyscy zresztą, gdyż nawet w łonie Kościoła są na ten temat sprzeczne zdania.

Niezależnie od tego, gdzie pochowamy Prezydenta, niezależnie od jego niezwykłej zdolności do dzielenia Polaków widocznej nawet po śmierci (niewykluczone, że za przyczyną jego żyjącego brata, który podobno był autorem pomysłu z Wawelem), widać teraz bardzo wyraźnie jak polska klasa rządząca (rząd, Kościół, Sejm z Senatem i wszystkie partie polityczne) mało zajmują się dobrem Państwa i jego przyszłością. Widać jak trwonią czas i siły na rozstrzyganie spraw jednostkowych i mało ważnych zamiast przy ich okazji tworzyć rozwiązania trwałe i ogólne. Widać jak bardzo odstajemy tutaj od normalności.

Państwo ma czas i pieniądze, by ingerować w prywatne życie pojedynczego człowieka aż do granic absurdu. Choćby ustawa o obowiązku jazdy na światłach, co jak jednoznacznie pokazują badania nie ma żadnego wpływu na bezpieczeństwo jazdy. Jest czas i środki by takie prawo tworzyć i egzekwować. Nie było jednak czasu i możliwości, by wypracować procedury uniemożliwiające zaistnienie takiej tragedii jak w Smoleńsku. Nawet w czasie wojny nie jest do wyobrażenia by w jednym dniu zginał Prezydent i dowódcy wszystkich rodzajów wojsk nie licząc innych kluczowych dla działania państwa osób. Nawet niektóre prywatne koncerny, nie mówiąc o strukturach państwowych w innych krajach, mają przepisy zabraniające przebywania w jednym czasie w jednym środku transportu kilku kluczowych dla swego działania osób. Żałoba żałobą ale czas przyznać, że jako państwo i naród znów pokazaliśmy przed światem swą głupotę i krótkowzroczność. Jak widać po aferze z miejscem pochówku Prezydenta, tragedia w Smoleńsku niczego nas nie nauczyła.

Wawel jest miejscem od dawna politycznie martwym. W dodatku jest miejscem mocno katolickim. Pochowanie Kaczyńskiego na Wawelu, kontrowersyjne już dziś, na pewno spowoduje w przyszłości problemy. Każdy następny pogrzeb prezydenta będzie jeszcze większą awanturą o ile nie dojdzie do totalnej chryi. Wiadomo czym się kieruje się kardynał Dziwisz. Za trumną Kaczyńskiego popłynie na Wawel mnóstwo ludzi i jeszcze więcej pieniędzy. To także próba pokazania jak wielką władzę ma w Polsce Kościół i próba sprawdzenia, jak daleko może ta władza sięgnąć w państwie, które zgodnie z konstytucją oddziela sprawy kościelne od świeckich. Osoby utożsamiane z państwem powinny patrzeć jednak trochę dalej niż na dzień dzisiejszy, na partykularne interesy i ten konkretny pogrzeb. Dzisiejsza awantura o miejsce pogrzebu powinna być widziana jako objaw tego, co może być wielkim problemem w przyszłości. Czy tak trudno zobaczyć potencjalną awanturę po śmierci Wałęsy, Kaczyńskiego, że o Jaruzelskim nie wspomnę? Gdzie ich pochować?

Oczywiście, można za każdym prezydenckim pochówkiem być pośmiewiskiem świata; kłócić się i opluwać nawzajem. Jednak można, gdyby ci na górze naprawdę o przyszłej Polsce myśleli, można by sprawę załatwić systemowo. Ustalić, przykładowo w drodze ustawy, iż miejscem pochówku wszystkich prezydentów Polski jest jakaś jedna nekropolia. Wtedy nie będzie awantur takich jak obecne. Zapobiegnie to też dalszym podziałów wśród Polaków. Pokaże, że wobec śmierci wszyscy są równi a tylko Bóg i historia może ich sądzić.

Na razie niestety na to się nie zapowiada. Takie pomysły może mieć tylko taki szary, głupi człowieczek jak ja. Mądrzy i wielcy szykują dalsze podziały i dalsze powody do nienawiści. Skoro bowiem „mój” prezydent zostanie pochowany gdzie indziej niż „twój”, a obaj po awanturach i przepychankach, to znaczy, iż jeden był gorszy a drugi lepszy. Z tego już powód do kolejnej awantury, bo można się „podłączyć” pod swojego prezydenta i jego autorytet a potem, na zasadzie kiboli, nienawidzić i poniżać inne osoby, które odmiennie oceniają ważność prezydentów.

Obym był złym prorokiem, ale niestety nieczęsto mi się to zdarza…

sobota, 10 kwietnia 2010

Katastrofa smoleńska



Cały świat już wie o katastrofie samolotu Tupolew Tu-154M nr  boczny 101 (nr seryjny 90A-837) w dniu 10 kwietnia 2010 roku. W trakcie nieudanego lądowania w Smoleńsku zginęło prawie 100 osób a wśród nich Prezydent Polski i szereg wybitnych osób z naszych elit politycznych i wojskowych. Ogłoszono już tygodniową żałobę narodową a w mediach trwa samonakręcająca się parada fałszywych żałobników. Dlaczego doszło do katastrofy, która bodajże nie ma precedensu w dziejach, i jakie mogą być jej długofalowe skutki?

Przyczynę bezpośrednią być może kiedyś poznamy, ale czy dowiemy się całej prawdy, tylko Bóg może wiedzieć. Ta sprawa ma niewątpliwie wydźwięk polityczny o znaczeniu międzynarodowym i nawet trudno sobie wyobrazić jak wielkim i różnorodnym naciskom będą podlegać wszyscy pracujący nad ustaleniem przyczyn tej tragedii i rekonstrukcją wydarzeń.

Zauważmy jednak, że do katastrofy w takich rozmiarach zwykle prowadzi splot okoliczności ważniejszych i mniej ważnych, bezpośrednich i pośrednich, zależnych od ludzkiej woli i tych do rachunku prawdopodobieństwa (lub Boga)  tylko należących. Tylko wystąpienie ich wszystkich powoduje, iż właśnie tu a nie gdzie indziej i właśnie w takich rozmiarach nieszczęście się zdarzyło. O niektórych, jak o brakach w technicznych możliwościach oferowanych przez lotnisko w Smoleńsku, już wiemy. Wiedzieli o nim zresztą piloci i wszyscy zainteresowani. Mgła również była bez wątpienia ważnym czynnikiem. Katastrofa nie nastąpiła jednak przy pierwszym podejściu do lądowania. Dlaczego piloci podjęli ryzyko ponownego podejścia, skoro wielokrotne próby lądowania są dozwolone tylko w warunkach bojowych?

Już odzywają się głosy próbujące zwalać winę na pilota. Nawet jeśli popełnił błąd to głównych i pierwotnych przyczyn tej tragedii należy szukać gdzie indziej.

O zmarłych nie należy mówić źle. Jednak prawda prawdą pozostaje. To styl sprawowania władzy przez Ś.P. Lecha Kaczyńskiego był w moim odczuciu przyczyną tragedii, której skutki spadły na nas tak nieoczekiwanie. Wielu już nie pamięta, więc trzeba to przypomnieć, iż w trakcie podróży Ś.P. Prezydenta do Gruzji, „gdy pilot odmówił mu lądowania w Tbilisi, Lech Kaczyński wtargnął do kabiny pilota i nakazał mu lot do Gruzji. Pilot odpowiedział tylko, że miał inny rozkaz. Na to prezydent: - A kto jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych?”*

Kaczyński nie tylko przekroczył swoje uprawnienia w czasie tamtego lotu** ale po powrocie publicznie źle wyrażał się o pilocie, który odmówił lądowania w Tbilisi i szydził z jego „braku odwagi”***  oraz próbował zwolnić z wojska; skończyło się to nie lada chryją, z ekspertyzami MON-owskich, sejmowych, rządowych i prezydenckich prawników nt. roli prezydenta jako zwierzchnika sił zbrojnych włącznie.****

Większość z nas nie zdaje sobie sprawy jak taka presja zakłóca proces oceny ryzyka i podejmowania decyzji. Wystarczy przypomnieć sobie sprawę Titanica. Ciągle wałkuje się temat technicznych przyczyn katastrofy w wyniku zderzenia z górą lodową a nie daje się odpowiedzi na oczywiste pytanie, które nasuwa się każdemu rozsądnemu: dlaczego kapitan Edward John Smith szarżował jak byk na matadora skoro na Titanicu odebrano ostrzeżenie o górach lodowych. To proste, choć się o tym nie mówi. Nie chciał iść na zasiłek. W pierwszy rejs RMS Titanic wyruszył z zadaniem rekordowo szybkiego i rekordowo luksusowego (no, może nie dla wszystkich) rejsu przez Atlantyk. Wpakowano w to przedsięwzięcie wielkie pieniądze a spóźnienie w trakcie pierwszego, bardzo rozreklamowanego rejsu groziło klapą inwestycji. Nie trzeba wielkiej filozofii by się domyśleć, że kapitan który by do tego dopuścił, porządnej pracy już nigdzie i nigdy by nie znalazł. Tego się nie nagłaśnia, gdyż w świetle powyższego każdy pasażer samolotu i pasażerskiego liniowca mniej wierzyłby w techniczną niezawodność, gdyż na nic nie zda się ona w momencie krytycznego błędu człowieka.

Światek pilotów to towarzystwo trochę hermetyczne i na pewno wyczyny Lecha Kaczyńskiego z Gruzji oraz późniejsza gehenna jego pilota odbiły się tam szerokim echem. W dzisiejszym feralnym locie nie tylko obecność Prezydenta wywierała presję na pilotów. Byli tam wodzowie wszystkich rodzajów polskich sił zbrojnych i wielu innych, którzy w razie spóźnienia związanego z lotem na inne lotnisko mogli łatwo złamać karierę pilotów. Właśnie dlatego podjęli oni ryzyko większe niż zwykle, mimo tego, iż ze względu na przewożony ładunek powinni jego tym bardziej unikać. O braku rozsądku naszych elit świadczy też ewidentnie, niespotykane w dziejach, nagromadzenie kluczowych dla działania państwa osób w jednym, ewidentnie narażonym na potencjalnie zabójczą katastrofę, środku transportu. A ja mówią Prawa Murphy’ego: jeśli coś ma się zepsuć, to zepsuje się w takim momencie i w taki sposób, by wywołać jak największe straty.

O nastrojach w lotnictwie obsługującym VIP-ów najlepiej świadczy Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, który zdjął mundur na znak protestu przeciwko sytuacji w swej branży*****

To, że maszyna nr 101, która rozbiła się pod Smoleńskiem był przestarzała (choć sprawna) nie ulega żadnej wątpliwości. Jednak stan floty VIP-owskiej świadczy o tym, jak wielka jest presja mediów i poprawności politycznej, która z kolei zakłóca normalne myślenie naszych polityków. Gotowi są narażać życie swoich kolegów, a nawet własne, byle nie narazić się ze strony opozycji na zarzut rozrzutności przy zakupie nowych samolotów. Oczywiście mając nadzieję, że mechanicy dokonają cudów i za ich kadencji żaden samolot nie spadnie. Niestety, pula cudów jak widać się wyczerpała.

W związku z katastrofą samolotu prezydenckiego ogłoszono tygodniową żałobę narodową. Przy okazji od razu widać jak wielu próbuje ukręcić z tego nieszczęścia lody dla siebie. Już w połowie dnia uniwersytety (nie wiem czy wszystkie) podjęły decyzję o przerwaniu zajęć dla studentów zaocznych i o odwołaniu zajęć w niedzielę. Ciekawe czemu taki pretekst do laby wykorzystała grupa zawodowa, która powinna dawać przykład dystansu do śmierci jako naturalnego etapu w życiu każdego człowieka, która powinna dawać priorytet dążeniu do wiedzy i docenienia rzetelnej, systematycznej, codziennej pracy. Skoro elity umysłowe tak małostkowo wykorzystują smoleńską tragedię to czemu dziwić się politykom, którzy chcą wykorzystać pretekst do pokazania się przed kamerami z coraz częściej padającym w tle pytaniem; kiedy wybory i kto je wygra. W kontraście do nauczycieli akademickich są choćby śmieciarze, którzy nie przerwali swej pracy, czym dali wyraz zdrowego rozsądku i braku poprawności politycznej.

To co się stało w Smoleńsku jest tragedią ale tak naprawdę nikt nie wie, czy będzie ona dla Polski złem, czy zbawieniem. Czy przeważy negatywny aspekt jakim jest utrata wielu doświadczonych polityków, czy też zwyciężą korzyści jakie daje gwałtowny napływ nowej krwi w miejsce starej, skostniałej elity. Czas pokaże.

Zginęło tyle osób. Cześć ich pamięci. Jednak w ostatnie Święta tyle samo osób zginęło na drogach i nikt o nich nie pamięta. Rząd nie robi niczego konkretnego by poprawić stan dróg, by zmniejszyć rozmiary tej masakry. Podobnie zresztą jak poprzedni i wszystkie wcześniejsze od czasów upadku komuny. Jesteśmy ewenementem, już nie tylko na skalę europejską, i nikt nie ogłasza żałoby. Nie wiem czemu mam bardziej płakać po tych, co zginęli w Smoleńsku niż po tych, co giną na drogach. Nie znałem osobiście ani jednych ani drugich. Nie obchodziłem nigdy urodzin nikogo z nich. Oni nie obchodzili moich a o moja czy Wasza śmierć nie obeszłaby ich nawet jeśliby o niej usłyszeli.

Rozumiem polityków. Dla jednych to byli bliscy i znajomi. Dla innych to pretekst do zaistnienia w mediach (podobny jak katastrofa autobusu z pielgrzymami we Francji w 2007 roku). Nie wymagajcie jednak bym uznał za coś normalnego pokazywaną w mediach rozpacz zwykłych ludzi, którzy przeżywają tą katastrofę jak dopust Boży. To jakieś chore. To jak kibice rozpaczający po przegranym meczu drużyny z którą się identyfikują. Gorzej, bo drą szaty po śmierci ludzi, na których wcześniej psy wieszali. To po prostu nieuczciwe.

Łączę się w bólu z rodzinami, które utraciły bliskich w smoleńskiej katastrofie. Nie bardziej jednak niż wtedy, gdy słyszę o anonimowej śmierci na drogach, o tragediach w kopalniach czy o jakiejkolwiek śmierci kogoś mi obcego. Każdego z nich mi żal ale przecież nie można opłakiwać wszystkich. Co innego zaduma na widok krzyża na poboczu drogi a co innego publiczna i na pokaz rozpacz w takiej chwili. Trochę normalności!!!


** Według Konstytucji RP z 2. kwietnia 1997r. Prezydent sprawuje funkcję zwierzchnika sił zbrojnych wyłącznie na wypadek wojny. Może ją sprawować ją bezpośrednio lub poprzez wyznaczoną osobę. Na co dzień nadzór nad wojskiem w ramach cywilnej kontroli sprawuje Rada Ministrów, ze szczególnym uwzględnieniem Ministra Obrony Narodowej, któremu podlega Szef Sztabu Generalnego WP. Pilot zaś jest zobowiązany do przestrzegania procedur lotniczych, prawa i zwyczajów dyplomatycznych (Konwencja Wiedeńska). Biorąc pod uwagę konflikt zbrojny toczący się w Gruzji nie mógł zmienić miejsca lądowania ponieważ naraziłoby to pasażerów na niebezpieczeństwo... (zahttp://forum.wp.pl/fid,194,fullText,1,page,12,tid,39621,temat.html?ticaid=19f73 )
***http://www.dziennik.pl/polityka/article222721/Klich_Nawet_prezydent_musi_sluchac_pilota.html13 sierpnia 2008 Szef MON dla dziennika.pl Klich: Nawet prezydent musi słuchać pilota

***** 30 sierpnia 2008 Głośny lot według pułkownika Pietrzakahttp://www.dziennik.pl/wydarzenia/article230019/Dlaczego_pilot_odmowil_prezydentowi.html