Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

środa, 28 maja 2025

Artur Klinau „Mińsk, Przewodnik po Mieście Słońca” - DNF 👎


Lekturą maja 2025 roku Dyskusyjnego Klubu Książki w Rawie Mazowieckiej była książka Artura Klinau, białoruskiego pisarza, architekta, malarza, performera i scenarzysty filmowego, zatytułowana „Mińsk, Przewodnik po Mieście Słońca”. Sądząc po tytule, miałem nadzieję na literaturę faktu, a ta, w przeciwieństwie do innych gatunków, znacznie częściej przynosiła nam dobre niż złe doznania czytelnicze. Niestety omyliłem się.

Książka okazała się esejem o wyraźnym rysie autobiograficznym. W założeniach, jak czytamy w blurbie, jest „poetycką wizją odrealnionego świata idei”, a według samego autora „ma być to pierwszy krok do zbudowania mitologii Mińska”. To ostatnie brzmi dla mnie mocno narcystycznie i grafomańsko, co niestety potwierdziła treść „dzieła”.

Przyznam się, że dobrnąłem do 14 strony i dalej nie dałem rady. Na 8-ej już zauważyłem, ze autor odlatuje, gdyż „betonowa piramida” akapit dalej staje się „kamienną piramidą”. Potem było tylko coraz gorzej. Na stronach zaś od 12-ej do 14-ej trafiłem na taki stek bzdur, że aż mi się w głowie nie mieściło, że coś podobnego można wydać drukiem. Te pseudofilozoficzne majaczenia na temat prawosławia, wolności w Rosji w por ównaniu do reszty świata, itd. rozłożyły mnie na łopatki. Może są strawne dla kogoś, kto trenuje szybkie czytanie i wyłapuje tylko hasłowe informacje, bez sprzeczności między nimi, nie zastanawiając się przy tym nad tym, czy ma to cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Może też dla kogoś, kto nie interesuje się historią, socjologią i w ogóle nie ma o niczym pojęcia, wobec czego może przyjąć wszystko i nic nie będzie w nim krzyczało – Co za bzdury!

Głosowanie w klubie pokazało, że „dzieło” obstawiło dolną połowę skali ocen, które się przedstawiają następująco:

♦ nie podobała się - 5 (w tym DNF - 3)
♦ OK - 2
♦ podobała się - 2
♦ bardzo się podobała - 0
♦ była rewelacyjna - 0

Jest tyle książek genialnych, o dobrych nie wspominając, że życia nie starczy by je poznać. Szkoda czasu na to „dzieło”.


P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df


wtorek, 27 maja 2025

Alex Michaelides „Pacjentka” - finta w fincie ♥


Alex Michaelides, Cypryjczyk zamieszkały po studiach w Londynie, był pisarzem kompletnie mi obcym, dopóki nie sięgnąłem po jego debiutancką powieść „Pacjentka” (jak zwykle „brawa” dla twórców tytułów naszych polskich wydań – w oryginale „The Silent Patient”). Dzieło poznałem w audiobooku z głosami Ewy Abart i Marcina Popczyńskiego.


Powiedzieć, że „Pacjentka” okazała się udanym debiutem, to nie powiedzieć nic. To dojrzałe, dopracowane dzieło o oryginalnej fabule opartej na nowatorskiej intrydze kryminalnej osadzonej w świetnych związkach międzyludzkich i głębokim wejrzeniu psychologicznym. Niepowtarzalny klimat przywodzący na myśl najlepszych mistrzów Mystery Thriller & Suspenses sprawia, że choć momentami niby niewiele się dzieje, a zbrodnia widoczna od początku jest jednocześnie jak coś, co jest nieledwie wspomnieniem, nagłówkiem z gazet, to opowieść wciąga, z każdym rozdziałem coraz bardziej zaciekawia, i tak do samego końca.

Interesującym i trudnym zabiegiem, który dodatkowo uatrakcyjnia powieść, jest narrator zmiennoosobowy. Michaelides, choć powieściowy debiutant, nie tylko na nim nie poległ, ale wykorzystał po mistrzowsku jego zalety. Niestety nie podołali mu lektorzy. O lektorce nawet nie ma co mówić. To jedna z tych, która gdy za zaczyna aktorzyć, a aktorzy w dialogach co chwilę, wchodzi w wysokie tony i piskliwe zawodzenie, które może by uszło w międzywojennym tragicznym romansie. W dodatku w tej samej manierze odgrywa głosy męskie, które nie wiem dlaczego w końcówce tu i ówdzie jej przypadły. Słuchanie tego jest po prostu żenujące. Sorry, mamy XXI wiek, a nie międzywojnie! Popczyński też się chyba od niej zaraził, bo również, zamiast po prostu czytać, momentami aktorzy, przez co chyba się gubi. Nie tylko pada mu dykcja, ale nawet nie może się zdecydować, jak wymawiać imię głównej bohaterki – z polska, czy po cudzoziemsku.
Mimo tych wad, obciążających wydanie audio, powieść, jak wspomniałem we wstępie, jest rewelacyjna, z czego domniemywam, że wersja do czytania daje jeszcze więcej wspaniałych czytelniczych wrażeń. Jeśli tylko będę miał możliwość, poszukam następnych powieści firmowanych nazwiskiem Alex Michaelides. Warto to nazwisko zapamiętać.

No i na koniec kilka słów o zakończeniu. Finis coronat opus. A tutaj końcówka jest majstersztykiem rozgrywki autora z czytelnikiem. Jak to mawiano w „Diunie” – finta w fincie. Jeszcze raz zachęcam do sięgnięcia po tę powieść.

P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df



niedziela, 25 maja 2025

Camilla Läckberg i Henrikiem Fexeusem „Mentalista” - początek nowej serii


Camilla Läckberg jest dla mnie prawdziwą gwiazdą kryminału, choć specyficznego, bo raz, że szwedzkiego, a dwa, że społecznego. Powiedziałbym nawet, że jest jeśli nie współtwórczynią, to na pewno popularyzatorką tego ostatniego kanonu. Jej saga „Fjällbacka wprost mnie urzekła i stworzyłem dla określenia jej specyfiki termin „kryminał rodzinny”. Nie, nie dlatego, że bohaterowie powieści mordują się w ramach rodziny, ale że ukazuje w równowadze życie rodzinne protagonistów i ich życie zawodowe, czyli rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Przeciwstawia się więc coraz powszechniejszemu trendowi do kreowania postaci śledczego w kontynuacji koncepcji popularnej już od czasów A.C. Doyla, a wychodzącej z przeświadczenia, że genialny (zaciekły, lub w inny sposób wybitny) bohater musi być w taki czy inny sposób upośledzony. Läckberg postawiła na tezę, wbrew powszechnemu stereotypowi, że przy odpowiednim wysiłku możliwe jest zachowanie normalnego życia rodzinnego i w miarę zdrowiej psychiki nawet jeśli się jest wybitnym detektywem. Nie każdy to lubi, ale mi się podoba. Niestety poznałem już wszystkie dotąd wydane powieści „Sagi o Fjällbace” i musiałem poszukać czegoś nowego.

Moim wyborem okazał się „Mentalista” otwierający nową serią powieściową „Mina Dabiri & Vincent Walder”. Tym razem nie jest to samodzielna praca Camilli, lecz duet autorski z Henrikiem Fexeusem, popularnym szwedzkim mentalistą. Wybrałem wydanie w formie audio, któremu głosu użyczył Jacek Rozenek (na podstawie wersji drukiem w tłumaczeniu Ingi Sawickiej).

Fabuły nie będę zdradzał. Powiem tylko, że jest zdecydowanie bardziej „amerykańska” niż dotąd u Läckberg. Oryginalna, logiczna, interesująca, lecz wolałem jednak jej poprzednie, samodzielne pomysły. Samej konstrukcji, stylowi, tempie, napięciu nie można nic zarzucić, ale…

Choć postacie wykreowano plastycznie i poprowadzono przekonująco, to aż narzucało mi się pytanie: - Czy inteligentny człowiek musi być popaprańcem? Jestem już zmęczony tymi upośledzonymi geniuszami – lekarze, detektywi, naukowcy… Jakaś chora moda - za dużo tego…

A co z ciekawostek? Szwedzkie realia zawsze są dla mnie bardzo interesujące. Tym razem zwróciłem uwagę na ich specyfikę na uczelniach – wszystkie wykłady są w sieci, więc student może siedzieć w domu zaoszczędzając na kosztach dojazdu

Niestety, pomimo ciekawostek wplecionych w narrację, w tle znalazła się bardzo szkodliwa scena, która brzmi długo, jest zarazem kulminacyjną, więc pozostaje w świadomości i podświadomości. To duży minus dzieła, a chodzi konkretnie o bardzo dalekie od rzeczywistości opisy śmierci przez utopienie. Brzmią jakby to była jedna z fajniejszych opcji, gdy tymczasem jest jedną z najgorszych. Właśnie dlatego waterboarding jest jedną z najbardziej skutecznych tortur. Przy okazji wiadomość, której w książce nie znajdziecie, a która może uratować komuś życie – nawet po dobie od epizodu przytopienia można zaliczyć zgon (wtórne utonięcie lub suche utonięcie), dlatego warto przebadać i obserwować delikwenta po podtopieniu lub podobnej przygodzie. Tego nie widać nie tylko w „Mentaliście”, ale w ogóle w literaturze ani w filmach, a warto o tym wiedzieć w razie czego.

W audiobooku słuchać sporo błędów, choć trudno orzec czy to sprawka lektora, czy niechlujstwa wydawcy. Inna sprawa, że błędy lektora też powinny zostać wyeliminowane, więc w sumie to zawsze wina wydawcy. Pomijając zaś błędy, to i tak Marcin Perchuć, który czytał wszystkie odcinki „Sagi o Fjällbace”, był zdecydowanie lepszy niż Rozenek.

Mimo wszystko wysłuchałem „Mentalisty” z dość dużym zadowoleniem i pewnie sięgnę po następną odsłonę przygód Miny i Vincenta. I mam nadzieję, że autorka znów wróci do formy z „Sagi o Fjällbace”, choć niekoniecznie w starym kanonie. Nowy również jest interesujący.

No i na koniec cytat z powieści jak znalazł na wybory:

„Definicja szaleństwa brzmi tak, że powtarzamy dokładnie to samo co wcześniej, wierząc, że teraz rezultat będzie inny niż poprzednim razem.”


P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

środa, 21 maja 2025

Lee Child „W tajnej służbie” - gratka dla miłośników sensacji ♥


Przygody emerytowanego majora żandarmerii USA, o których opowiada cykl powieściowy „Jack Reacher” pióra Lee Childa, współczesnego amerykańskiego pisarza o brytyjskich korzeniach, od początku i permanentnie są dla mnie czystą, odstresowującą i dopracowaną do końca rozrywką, więc z oczekiwaniem, iż znów będzie świetnie, sięgnąłem po szóstą pozycję serii, czyli „W tajnej służbie”. Wybrałem wydanie w wersji audio z głosem Janusza Zadury.


Tym razem nasz protagonista, dotąd włóczący się bez celu po Stanach i omijający wszelkie sformalizowane zajęcia, daje się namówić na wykonanie zlecenia na rzecz służb, a konkretnie… na sprawdzenie, czy dałby radę dokonać udanego zamachu na wiceprezydenta USA. Co z tego wyniknie - oczywiście nie zdradzę.

Można powiedzieć, że literatura sensacyjna, kryminał i pokrewne gatunki to literatura klasy B, ale się z tym nie zgadzam. Tak jak komiks jest osobnym gatunkiem, w którym są i knoty, i arcydzieła, tak jest i w każdym innym kanonie sztuki, literatury również. I „Reacher” Childa po raz kolejny ukazał się doskonałym, absolutnie bez zarzutu, dziełem wybitnym w swej konkurencji. Powieść dopracowana od początku do końca, tłumaczenie (Paulina Braiter) bez zarzutu – uczta czytelnicza dla miłośników gatunku. No i lektor, Janusz Zadura, sprawił się na piąteczkę z plusem. Gorąco polecam

P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

wtorek, 20 maja 2025

Charlotte Link „Bez winy” - thriller kryminalny z oryginalną intrygą ♥



„Bez winy” to trzecia już odsłona cyklu powieściowego „Kate Linville & Caleb Hale” pióra Charlotte Link, jednej z najpoczytniejszych autorek niemieckich, która po początkowym okresie fascynacji historią i tematami psychologiczno-obyczajowymi wyspecjalizowała się w thrillerach kryminalnych. Pierwsza powieść cyklu o parze brytyjskich policjantów (szkoda, że nie umiejscowiła akcji w Niemczech) bardzo mi się spodobała, druga była rewelacyjna, więc do obecnej podszedłem pełen oczekiwań czytelniczej uczty. Do degustacji wybrałem wersję audio z głosem Joanny Jeżewskiej.

Fabuły oczywiście nie będę zdradzał, lecz muszę zaznaczyć, co jest zresztą wielkim atutem dzieła, że jest całkowicie oryginalna, oparta na świeżym pomyśle, z którym się jeszcze w literaturze nie spotkałem. Oczywiście jest powiązany ze znanymi już rozwiązaniami, ale czyn, od którego rozpoczyna się intryga kryminalna, jest nowością.

Narracja, tempo akcji, atmosfera postępowania policyjnego i dawkowanie rosnącego napięcia – światowa czołówka gatunku. Lektorka daje radę i jedyne, co trochę szwankuje, to nie najlepsze tłumaczenie (zdarzyła się nawet bomba „czuł jakby zardzewiały mu wszystkie stawy i otworzył je”. Autorce nie można niczego zarzucić poza jedną sceną, która budzi moje wątpliwości co do realizmu – chodzi o powtórne wiązanie osoby, którą uwolniono, w taki sposób, by sprawca, który ją związał, niczego nie zauważył. No, ale to jedyny minusik co do samej powieści, a nie rodzimej pracy wydawniczej. Jednym słowem – znów rewelacyjnie. Gratka dla miłośników klimatycznego miksu powieści detektywistycznej, obyczajowej, psychologicznej i thrillera. Jedyna uwaga dla tych, którzy nie czytali poprzednich powieści cyklu – serię o Kate i Calebie trzeba poznawać po kolei, gdyż tylko wątki kryminalne tworzą całość w ramach jednej książki. Pozostałe rozwijają się w ciągu całego cyklu.


P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

poniedziałek, 19 maja 2025

"Rozwiązek" Susan Taubes - O maskach i rodzinnych traumach

Susan Taubes

Rozwiązek

Tytuł oryginału: Divorcing
Tłumaczenie: Magdalena Nowak
Wydawnictwo: Ha!art
Seria: Proza obca
Liczba stron: 356
 
 
 

Człowieczy byt to wielość nieustających interakcji z otoczeniem. Jednostka ludzka to część społecznej maszynerii, gdzie jeden trybik oddziałuje na pozostałe z nim sąsiadujące. Nie da się istnieć w oderwaniu od tej wielkiej masy, którą współtworzymy, nawet jeśli nas ona mierzi, przeraża czy przytłacza. Ucieczka jest niemożliwa, ba, nierzadko nie lada sztuką jest wyznaczenie granic naszej własnej osobowości – plątanina zależności, gąszcz nici łączących nas z innymi mogą być na tyle zawiłe i rozbudowane, że odnalezienie samego siebie staje się zadaniem żmudnym i karkołomnym, o czym przekonuje nas Susan Taubes (1928 – 1969), amerykańska filozofka o żydowsko-węgierskim pochodzeniu, religioznawczyni, badaczka myśli Simone Weil, pisarka, autorka powieści Rozwiązek.

niedziela, 18 maja 2025

Kafir i Maziewski „Hajlajf. Czysta prawda o brudnej służbie” - ech te nasze służby 😡


Do Kafira przymierzałem się już od dłuższego czasu. Na podstawie blurbów i internetowych recenzji, na które czasem zdarzało mi się zerknąć, wyrobiłem sobie wrażenie, że mogę oczekiwać czegoś w stylu Severskiego ,Suworowa, czy może nawet „Radykalnych” Przemysława Piotrowskiego. Nie wiem w sumie czemu, ale zacząłem od powieści „Hajlajf. Czysta prawda o brudnej służbie” (firmowana przez Kafira wspólnie z Łukaszem Maziewskim) otwierającej cykl „Radosław Sztylc” (oficer polskiego kontrwywiadu). Wybrałem audiobook w interpretacji Macieja Więckowskiego.


Fabuły nie będę zdradzał. Ujawnię jednak, że choć przeplatają się w niej wątki wywiadowcze (i oczywiście kontrwywiadowcze), jednak osią jej konstrukcji jest klasyczna intryga kryminalna. Klasyczna i sztampowa, ale ładnie wpasowana w rodzime realia służb, dobrze wykorzystana i jak cała opowieść dobrze poprowadzona w klimatach podobnych do tych wspomnianych, których się spodziewałem. Niestety poziom nie jest podobny.

Styl mógłby być lepszy; niektóre niezręczności, zwłaszcza powtórzenia, czasami rażą nawet w wersji do słuchania. Gorzej, że trafiły się niekonsekwencje, które denerwują nawet w audio, jakby autorzy sami nie kojarzyli co chwilę wcześniej napisali.

Sprawa kombinezonu. Najpierw protagonista podziwia „jednoczęściowe kombinezony były wykonane z nieznanego (...) miękkiego materiału, który bardziej przypominał fakturą papier niż tkaninę.” (wypisz wymaluj znane z NCIS), a potem, w innej scenie sam wkłada „piankowy kostium do nurkowania (...). Podobny do tego, który Beverley pożyczyła mu podczas akcji…”. Sam wcześniej pisał, że tamten wyglądał jak z papieru, więc w czym są podobne, skoro do nurkowania jest z neoprenu lub innego tworzywa? Że mają po dwie nogawki i dwa rękawy? Na tym polega podobieństwo?

I scena pijaków strzelających przy ognisku: niedopuszczalna niekonsekwencja – najpierw towarzystwo strzelające po pijaku to „trzech Polaków, dwóch Portugalczyków i jeden Słoweniec” a potem „trzech Polakówi trzech Duńczyków”. Początki AD u autorów?

No i jeszcze scena z magazynkiem. Przed snem protagonista wyjął z pistoletu magazynek, a jak wparowała policja, schował pistolet za pasek. – A magazynek? Skoro wcześniej było podkreślone, że go wyjął, to…

Gorzej, że zdarzają się błędy, które każą się zastanowić nad fachowością autora reklamującego się jako oficer służb.

Na przykład gość najpierw strzela, a potem dla efektu przeładowuje. Przecież przy takim czymś wypada nabój z komory.

No i wpadka totalna - „Wyczyścił cezetkę, wyładował z magazynku pociski”. Sorry, ale CZ 75 to nie jest czarnoprochowa broń rozdzielnego ładowania do której ładuje się osobno ładunek miotający (proch) i pociski, ale broń na amunicję 9 × 19 mm Parabellum (zespoloną) do której się ładuje NABOJE a nie pociski. Oj, skoro oficerowie służb mają takie pojęcie o broni, to jakie są te nasze służby? Strach się bać. Żeby to gospodyni wiejska wypociła… Nawet cywile piszący kryminały i sensacje, którzy nigdy broni w ręku nie mieli, za to zajrzeli do googlowiedzy, takich baboli nie walą. A tu spec ze służb… Żenada.

Pomimo tej wpadki, która byłaby wstydliwa nawet dla kobiety tłumaczki kryminałów, i pomimo przewidywalnej intrygi kryminalnej, i stylu, nad którym warto by było popracować, rzecz całą wysłuchałem z dość dużą przyjemnością. Wielka zasługa lektora, nie wiem czy równie podobałaby mi się wersja do czytania. Pewnie sięgnę i po inne książki Kafira, choć trzeba powiedzieć, że do wspomnianych we wstępie autorów sporo mu brakuje. No, ale skoro następne powieści serii mają wyższe oceny niż pierwsza, to może będzie lepiej? Mam taką szczerą nadzieję.

No i na koniec cytat, pod którym się podpisuję i ja:

„W naszym kraju działają wszystkie służby specjalne świata prócz naszych. Nasi żywią się padliną z IPN, której nikt nie rozdrapał. Albo wręcz zostawił, by odwrócić uwagę jakimiś mało znaczącymi gniotami. By obrzucać się nawzajem gównem, i to mocno przeterminowanym. To jest na rękę Ruskim, Amerykanom i cholera wie, komu jeszcze.”

P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

sobota, 17 maja 2025

Łukasz Wachowski „W imię OJCA” - tylko się przeżegnać †


 

DNF. Nie dałem rady...

Pomysł był, pod publiczkę, bo pod publiczkę, ale był - brudy Kościoła Katolickiego to przepis na bestseller w kraju, gdzie niemal wszyscy są katolikami. Nie równoważy to jednak wykonania. Jak się nie ma pióra, to trzeba sobie dobrać murzyna, żeby pisał i rzucać mu pomysły.

Język.. Dno to mało powiedziane. Styl - to samo. Wszędzie roi się od błędów wszelkiej maści. Do tego treść poza fabułą; stereotypy, brak szacunku dla kogokolwiek, wszyscy na wsi to przygłupy poza miastowymi, którzy się na wieś przeprowadzili i stanowią inteligentne wyjątki, itd. Najgorszy jednak ten styl narracji - nawet w podstawówce by chyba nie przeszedł. Czułem się jak nauczyciel sprawdzający wypociny najgorszych uczniów, któremu w dodatku nikt za to nie płaci. Poległem na fragmencie:

„Wzdłuż parkanu okalającego świątynię stało jeszcze kilka samochodów. Wsiadł do niego i zaśmiał się.”

Tu nie ma się co śmiać. Trzeba płakać. Dużo ocen 10/10 (arcydzieło) na LubimyCzytac.pl, a średnia powyżej 8/10 (rewelacyjna) - bez komentarza.

P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

poniedziałek, 12 maja 2025

"The Rainbow" Yasunari Kawabata - Obrazy przepływającego świata [*]

Yasunari Kawabata

The Rainbow

Tytuł oryginału: Niji ikutabi
Tłumaczenie: Howard S. Hibbett
Wydawnictwo: Penguin Books
Seria: Penguin Modern Classics
Liczba stron: 224
 
 
 

Strumienie czasu płyną niestrudzenie, sprawiając że otaczająca nas rzeczywistość ulega nieustannym przeobrażeniom. To, co znane i do czego przywykliśmy, stopniowo odchodzi, zanika i zastępowane jest przez nowe, które niekiedy razi nas i mierzi, wzbudzając niechęć i bunt. Cóż jednak oznacza nasza irytacja wobec potężnych sił kapryśnej fortuny, która modeluje świat wedle własnego uznania. Zmiana to nieodzowna składowa człowieczego żywota, o czym przekonują się bohaterki powieści The Rainbow, autorstwa Yasunariego Kawabaty (1899 – 1972), prozaika i poety japońskiego, pierwszego pochodzącego z Kraju Kwitnącej Wiśni laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (został on uhonorowany w 1968 roku).

środa, 7 maja 2025

Jeffrey Archer „NIc bez ryzyka” - świetna rozrywka nie zaśmiecająca pamięci ♥


Jeffrey Archer jest jednym z moich najbardziej ulubionych pisarzy. Choć sięga po różnorodną tematykę, co jest sporym wyzwaniem dla autora, to nigdy się na jego powieściach nie zawiodłem. Choć pisze sporo, dawkuję sobie jego dzieła by na dłużej starczyło. Tym razem sięgnąłem po „Nic bez ryzyka”, powieść detektywistyczną otwierającą cykl z brytyjskim policjantem Williamem Warwickiem jako protagonistą. Wybrałem wydanie w formie audiobooka z głosem Filipa Kosiora. W tej pierwszej odsłonie serii powieściowej zatytułowanej po prostu „William Warwick” nasz bohater zmierzy się ze złodziejami sztuki. Co i jak będzie się działo tradycyjnie nie zdradzę.

Czy można w czasach kryminałów prześcigających się w epatowaniu czytelnika okrucieństwami, gwałtami i zboczeniami, napisać powieść o tak trywialnym przestępstwie jak kradzież, która spodoba się czytelnikom i osiągnie sukces na skale międzynarodową? Okazuje się, że tak!

Nie będę się rozpisywał, gdyż książka jest, jak to zwykle u Archera (pochwała również dla tłumaczki) dopracowana w każdym szczególe. Choć nie mamy tu mnóstwa trupów i krwi, rzecz wciąga aż do samego końca. Zasługa nie tylko samej intrygi kryminalnej, ale i świetnego wątku osobistego, doskonałego tła społecznego, klimatu i przekonującej narracji.

Jedyne, co można powieści zarzucić, to fakt, że już po tygodniu nic z niej pamiętam poza tym, że była to świetna rozrywka, odprężająca, taka jakiej potrzebowałem. W tym kanonie - prawdziwe dzieło.



P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

poniedziałek, 5 maja 2025

Maciej Siembieda „Gambit” - jak zepsuć rewelacyjny temat 😡

 


Lekturą kwietnia 2025 roku Dyskusyjnego Klubu Książki w Rawie Mazowieckiej była „oparta na faktach” powieść Macieja Siembiedy „Gambit”. Dyskusja na temat wrażeń z lektury sprowadziła się głównie do wytykania błędów wszelkiej maści, od braków warsztatu pisarskiego poczynając, a na realizmie kończąc, przy czym padały i takie określenia jak grafomański wybryk czy karykatura rzeczywistości. Pozytywne i niezdecydowane głosy koncentrowały się nieśmiało na tym, że dla części czytelników była to nowa, interesująca tematyka.


Głosy w klubie rozłożyły się następująco: nikt nie był zachwycony, książka nikomu się bardzo nie podobała, trzem osobom się podobała, dwie uznały ją za OK, a cztery były zdecydowanie na nie.


W moim odczuciu „dzieło” Siembiedy jest nie tylko słabe, ale wręcz złe i szkodliwe. Konkretne mniej lub bardziej żenujące wpadki można wymieniać długo (zajęło to większość klubowego spotkania), więc skoncentruję się na tym, co mi najbardziej w „Gambicie” przeszkadzało.


Powieść Siembiedy wpisuje się jak mało która w moje powiedzenie, że „Czterej pancerni” też byli oparci na faktach. Tylko, że o ile dzieło Janusza Przymanowskiego czyta się z przyjemnością, a serial telewizyjny kochają niezliczone pokolenia rodaków, to „Gambit” znajduje się na przeciwnym końcu skali ocen i mam nadzieję, że nigdy nie zostanie sfilmowany. Napisać książkę opartą na faktach, z których mogła powstać fascynująca opowieść, a która brzmi aż do przesady fałszywie i nierealnie, to naprawdę jest coś…


Szkodliwość książki polega na tym przede wszystkim, że gdyby jej wierzyć, to działalność AK zawierała się głównie w romansowaniu, chodzeniu po kawiarniach i jedzeniu ciastek. W założeniu fabuły też jest kardynalny błąd, gdyż autor nie zauważył specyfiki układu Polacy-Niemcy, który sprawiał, iż te dwa narody były niemal hermetyczne względem siebie, co uniemożliwiało wzajemną infiltrację. Praktycznie jedyną drogą dla Polaków by dotrzeć do Niemców było pozyskanie kogoś z nich i odwrotnie. Niemieckim szpiegiem w polskich szeregach najczęściej był Polak, a polskim w niemieckich Niemiec.


Najgorsze jednak, co całkowicie odbierało mi przyjemność z lektury, było to, że z powodu nierealności wykreowanych postaci i interakcji między nimi, dialogów i tła, nie mogłem się w wyobraźni przenieść w świat przedstawiony. Autor też chyba nie mógł, gdyż jest nawet taka scena, gdy jeden z bohaterów opowiada o swoim stajennym i zamiast powiedzieć „nasz” (mojej rodziny) mówi „stajenny Ostrowskich”.


Nie upiększają też powieści zapędy Siembiedy w kierunku pseudoartyzmu literackiego i jego pseudomądrości jak ta, że „w Monachium ludziom o małym wzroście odzywają się chore ambicje” (tak jakby Francuzi i inni mieli inaczej).


W trakcie lektury „Gambitu” przypominała mi się literatura faktu o podobnej tematyce, jak na przykład genialny „Reportaż z tamtych dni” Cezarego Chlebowskiego, którą czytało się z zapartym tchem, niczym najlepszą powieść. Dwa światy, dwa przeciwne bieguny skali ocen.


Na zakończenie muszę Maciejowi Siembiedzie przyznać, że trzyma poziom. Kiedyś czytałem inną jego powieść „Katharsis” i też dałem jej jak najgorszą ocenę (LOL).


P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

niedziela, 4 maja 2025

Kate Hewitt „Dziewczyna z Berlina” - czy można było się sprzeciwić?


Sięgając po „Dziewczynę z Berlina” pióra amerykańskiej autorki bestsellerów Kate Hewitt, specjalizującej się między innymi w fikcji historycznej, miałem wciąż świeżo w pamięci czytelnicze wrażenia z lektury naszych rodzimych „gwiazd” piszących w tym kanonie („Czerń i purpura” Wojciecha Dutki i „Gambit” Wojciecha Siembiedy). Ponieważ nie były to miłe wspomnienia, byłem pełen obaw.


Początek zdawał się potwierdzać, że znów trafiłem na marketingowy sukces ukrywający literackiego gniota. Protagonistka egzaltowana, niezrównoważona, nieopanowana – momentami, zwłaszcza z początku, bardzo trudno mi się tego słuchało, gdyż nie umiem wczuć się w takie osoby, a w dodatku wybrałem formę audiobooka, któremu głosu użyczyła Magdalena Szejbal. Jej nieco jęcząca interpretacja pewnie idealnie by się sprawdziła w jakimś klasycznym romansidle, ale tutaj aż do nieznośności uwydatniała afektowany charakter głównej bohaterki. Jednym słowem, nie ten głos do opowieści wojennej.


Protagonistka przedstawiona jest jako pozytywna antyhitlerowska dysydentka, ale właśnie takie osoby stają się buntownikami bez powodu, wiecznie negującymi wszystko, w końcu nawet przestępcami, więc denerwowały mnie tym bardziej. I główna bohaterka, i lektorka.


Do tego wszystkiego zdarzały się rozminięcia z realiami historycznymi, z paradoksami i ewenementami niemieckiego faszyzmu. Autorka najwyraźniej nie dokopała się na przykład do mało znanego faktu, ale bardzo znaczącego, że Żydzi mogli, wbrew powszechnym przekonaniom, już w czasie wojny na pełną skalę, jeszcze dość długo legalnie wyjeżdżać z hitlerowskich Niemiec. Oczywiście za cenę całego majątku, ale jednak mogli.


Hewitt kontrastuje też Berlin przedwojenny, piękny, z tym zrujnowanym, po wojnie. W rzeczywistości, gdyby Berlin przed wojną naprawdę był piękny, nie doszłoby do wojny.


Zdarzył się też moment nielogiczności - protagonistka udaje się z dwiema Żydówkami na specjalnie adoptowany w tym celu strych, w którym już wcześniej systematycznie ukrywano inne osoby, i wraca z pajęczynami we włosach. LOL.


A jednak… Mimo wspomnianych elementów, które mnie denerwowały, powieść okazała się wielce wartościowa. Choć kompletnie fikcyjna, jest bardziej przekonująca, realistyczna i wierna ogólnemu obrazowi prawdy historycznej, niż nasze rodzime, wspomniane wcześniej, „dzieła” oparte na faktach.


Powieść lansowana jest jako „romans i opowieść o odwadze”. Romans fakt, jest, ale na pewno nie najwyższych lotów. Odwaga też jest, ale sam nie wiem, czy taka reklama jest odbiciem przekonania wydawcy o poziomie czytelników i tego, co ich może interesować, czy też wprost odbiciem poziomu umysłowego wydawcy, który wychwytuje tylko powierzchowną treść nie docierając do niczego głębiej. A jest do czego docierać.


Kate Hewitt stworzyła rzetelny, obcy naszej świadomości społecznej obraz życia niemieckiej dziewczyny w realiach panowania Führera Adolfa. To prawdziwe studium bezradności osoby, która nie zgadza się z kierunkiem w którym zmierza jego ojczyzna, ale tak naprawdę nie może nic zrobić. A przynajmniej nic, co miałoby znaczenie.


Choć „Dziewczyna z Berlina” to fikcja historyczna, jest bardzo cenną pozycją ukazującą, że przeciętny Niemiec nie mógł przeciw faszyzmowi uczynić nic, co miałoby znaczenie, nie mówiąc o tym, o czym pamięć przetrwałaby wojnę.


Nawet taka ikona niezłomnej szlachetności, umiłowania wolności i prawości ponad wszystko oraz bez względu na cenę, jak Weiße Rose, jest dziś znana chyba tylko historykom. Może i było wielu Niemców, którzy naprawdę nie zgadzali się z Hitlerem, którzy robili co mogli, ale niby skąd my dziś o tym mamy wiedzieć? Skąd mamy wiedzieć, czy w ogóle mieli okazję zrobić coś, co ma szansę zmienić cokolwiek?


Książka daje do myślenia, do przemyślenia, nie tylko na tematy okoliczności i menadrów faszyzmu.


No i na koniec perełka – cytacik:


„Nie istnieje żadne zawsze dla nikogo z nas.”


Czy na pewno mowa tylko o Niemcach czasu Hitlera?


No i podsumowanie – czy polecam? Tak! Choć momentami mnie wnerwiała, to naprawdę jedna z tych książek, które warto poznać. Żeby się wczuć. Bo to nie jest opowieść o tylko Niemcach. To może być opowieść o każdych Innych.

P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df

sobota, 3 maja 2025

Richard Castle - trzy odsłony Derricka Storma










Cykl powieściowy „Derrick Storm” jest dziełem amerykańskiego autora Richarda Castle, który jest postacią fikcyjną znaną z serialu „Castle” stacji ABC. W Polsce jako trylogię wydano 0.25 „A Brewing Storm”, 0.50 „A Raging Storm” i 0.75 „A Bloody Storm” (odpowiednio pod tytułami 1 „Nadchodzący sztorm”, 2 „Wściekły sztorm” i 3 „Krwawy sztorm”). No i tu polska mania nadawania tytułów innych niż wszyscy odbiła się czkawką. Bohater nazywa się Storm więc tytuł oryginalny jest logiczny. W polskim wydaniu nazwisko protagonisty pozostawiono (Storm), ale tytuł przetłumaczono i teraz nijak ma się do powieści.

W mojej ocenie, właściwie, biorąc pod uwagę konstrukcję fabuły, nie jest to trylogia, cykl powieściowy, lecz powieść w trzech odcinkach (tomach), w dodatku niezbyt długich. To jednak tylko taka dygresja formalna.

Jeśli lubicie klimaty kryminalne i sensacyjne w których dominuje akcja, to jest to rzecz dla Was. Mnie się podobało, nawet bardzo, choć nieco brakowało mi głębi tła i interesującego drugiego planu z ukrytymi w nim ciekawymi tematami, które można wypatrzyć w dobrych nowoczesnych dziełach z tego i podobnych gatunków. Jestem pewien, że szybko zapomnę o „Derricku Stormie” (już teraz fabułę niemal zapomniałem). Na czym polega intryga nie będę zdradzać, ale trzeba przyznać, że choć szybko znika z pamięci, w momencie czytania (lub słuchania) jest spójna, logiczna, w miarę realistyczna. Wyraźnie jednak zaznaczam, że pomimo jednorazowości skutkującej tym, że o tej lekturze pewnie każdy szybko zapomni, słucha się tego (wybrałem wersję audio w interpretacji Filipa Kosiora) bardzo fajnie. To takie coś pomiędzy Kennem Folletem i Ianem Lancasterem Flemingiem, ale na szczęście bez bondowskich gadżetów i całej tej bajery. Jeśli lubicie kryminały, sensację oraz klimaty CIA i macie chęć na lżejszą, bardziej dynamiczną odmianę gatunku, to jest to pozycja, którą mogę gorąco polecić.

Pierwszy tom jest niemal genialny (w swoim kanonie oczywiście), ale potem widać minimalny spadek, aż do wtop w tomie trzecim. Kilka kwiatków:
♦ Komando Storma udaje się w góry, w dzikie rejony SUV-em. Sorry, na takie zabawy bierze się terenówkę – SUV to całkiem co innego.
♦ Kula z glocka podrywa faceta do góry – malina za takie bzdury.
♦ W trzecim tomie niezręczności gramatyczne.
♦ „Kropki z broni laserowej” – ta fraza chyba się przekleiła z powieści SF (LOL).

No, ale całość, zwłaszcza w formie audiobooka z głosem Filipa Kosiora, super. Gorąco polecam

piątek, 2 maja 2025

"Nazwij to snem" Henry Roth - O rynsztokowo-chodnikowej generacji nowojorskich Żydów

Henry Roth

Nazwij to snem

Tytuł oryginału: Call It Sleep
Tłumaczenie: Wacław Niepokólczycki
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty, ArtRage
Liczba stron: 578
Seria: Cymelia
Format: papier
 
 

Co wyrośnie z żydowskiej młodzieży? Co wyrośnie z tego młodego pomiotu? Z tych Amerykanów? Z tej rynsztokowo-chodnikowej generacji? Znał ich, wszyscy oni do siebie podobni – bezczelni, samolubni, rozpasani. Gdzie pobożność i poszanowanie obyczajów? Gdzie nauka, szacunek dla rodziców, respekt dla starszych? W ziemi! Głęboko w ziemi! [1]. Narzekanie na młodsze pokolenie to aktywność równie stara, jak człowieczy rodzaj – młodzież niemal zawsze jawi się jako wywrotowa, buntownicza, zepsuta, zdemoralizowana, pozbawiona szacunku wobec rodziców i dziadków, co zwiastuje rychłą katastrofę. Mijają jednak wieki, a ludzkość nadal trwa (ze zmiennym szczęściem), choć przyznać trzeba, że z reguły rzeczywistość, w którą wkraczają kolejne zastępy młodych, w zależności od okoliczności, różni się w mniejszej bądź większej mierze od tej, jaką pamiętają starsi. Jednym z czynników generujących znaczną zmienność w tej materii jest migracja – dzieci ludności napływowej, szczególnie, gdy mowa jest o nowej ojczyźnie, często dorastają w diametralnie innym środowisku, niż ich rodzice. O tym, jak może to odbijać się na ich psychice, ciekawie pisze Henry Roth (1906 – 1995), amerykański pisarz żydowskiego pochodzenia, autor powieści Nazwij to snem.