Khushwant Singh
Train to Pakistan
Pozornie, ludzka istota nie potrzebuje zbyt wiele, by wyrządzić krzywdę bliźniemu. Jeśli jednak bliżej przyjrzeć się temu zjawisku, okazuje się, że zagadnienie, jak zresztą każdy elementem naszej rzeczywistości, jest znacznie bardziej złożone. Aby pozbawić kogoś życia, statystyczny osobnik musi być przeświadczony, że nie ma do czynienia z istotą ludzką – nawet niewielkie pokłady empatii mogą okazać się skuteczną przeszkodą, by zgładzić innego człowieka. Dopiero odpowiednio silna narracja, że oto stoi przed nami ktoś odmienny, stanowiący z racji tej inności zagrożenie, ułatwia podniesienie na niego ręki i zadanie śmiertelnego ciosu. O tym, jak wygląda proces takiego narastającego wyobcowania, prowadzącego do mordów z zimną krwią i linczów, pisze Khushwant Singh (1915 – 2014), hinduski pisarz, prawnik, dyplomata, dziennikarz i polityk, autor powieści Train to Pakistan.
Akcja utworu osadzona jest w lecie roku 1947, kiedy to Indie Brytyjskie zrzucają panowie brytyjskie i odzyskują niepodległość, przy czym kraj podzielony zostaje na dwa państwa według kryteriów religijnych: Indie (z większością hinduistyczną i sikhijską) oraz Pakistan (z większością muzułmańską). Granice zostają wytyczone, mapy zaktualizowane, tyle, że takie rozwiązanie nie satysfakcjonuje nikogo, ba, generuje ono niemało problemów: Poprzedniego lata w Kalkucie wybuchły zamieszki społeczne wywołane doniesieniami o proponowanym podziale kraju na hinduistyczne Indie i muzułmański Pakistan, a w ciągu kilku miesięcy liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do kilku tysięcy. Muzułmanie twierdzili, że to hinduiści zaplanowali i rozpoczęli mordy. Według hinduistów winni byli muzułmanie. Faktem jest, że obie strony zabijały. Obie strzelały, dźgały nożami, włóczniami i maczugami. Obie torturowały. Obie gwałciły. Z Kalkuty zamieszki rozprzestrzeniły się na północ, wschód i zachód: dotarły do Noakhali we Wschodnim Bengalu, gdzie muzułmanie zmasakrowali hinduistów; do Biharu, gdzie hinduiści zmasakrowali muzułmanów [1]. Region pogrąża się w krwawej kotłowaninie. Postępujące akty agresji i bezprawia wymagają odwetu, te zaś generują chęć zemsty, skutecznie nakręcając spiralę przemocy. W tym morzu przelanej krwi zdarzają się jeszcze pojedyncze wysepki będące oazami spokoju, gdzie pokojowo współegzystują ze sobą wyznawcy różnych religii. Jedną z nich jest Mano Majra, malutka wioska położona na nowo powstałym, hindusko-pakistańskim pograniczu. Tyle, że do tej odciętej od cywilizacji osady dopływać zaczynają kolejne wieści ze świata, przybywają też uchodźcy, jedni ciągnący w stronę Pakistanu, inni zaś z niego uciekający.
Wydaje się, że Mano Majra to w zamyśle autora kwintesencja hinduskiej prowincji, wieś pozbawiona wpływów wielkiej polityki. Społeczność jest tutaj na tyle niewielka, że znają się wszyscy, w związku z czym, najważniejsze jest to, kto jakim jest człowiekiem, nie zaś to, jakiemu bóstwu oddaje cześć, stąd pokojowo współistnieją tu przedstawiciele religii mających za sobą historyczne zatargi. Mała wspólnota to zresztą warunek konieczny przetrwania, bowiem kapryśne żywioły (susze przeplatane powodziami) potrafią w mgnieniu oka pustoszyć dorobek życia – w ich obliczu jedynie współpraca, solidarność i wzajemna pomoc, pozwalają na w miarę stabilną egzystencję. To wszystko ulega stopniowemu przeobrażeniu, gdy w Mano Majra pojawiają się kolejni emisariusze, reprezentujący różnorakie idee oraz instytucje.
Fabuła kojarzy się odrobinę z teatralnym dramatem, w trakcie którego na scenie pojawiają się bohaterowie reprezentujący różne, a przy tym znamienne, postawy wobec rozgrywającego się dramatu, związanego z hindusko-pakistańskim konfliktem i będących jego pokłosiem czystkami etnicznymi oraz zabójstwami na tle religijnym. Iqbal Singh to wykształcony w Anglii działacz polityczny, który przyjeżdża do Mano Majra, by agitować pośród chłopów, namawiając ich do upominania się o pełnię praw i walkę z ekonomicznym wykluczeniem. Jednak jego zapału nie podzielają miejscowi, kwitujący wzniosłe hasła słowami: Wolność jest dla ludzi wykształconych, którzy o nią walczyli. My byliśmy niewolnikami Anglików, a teraz będziemy niewolnikami wykształconych Hindusów lub Pakistańczyków [2]. Takie podejście rozczarowuje Iqbala, lecz gdy pojawia się okazja, by dowieść wiary we własne ideały i pokazać opornym wieśniakom istotę działania, miast czynu, pojawiają się rozwlekle deliberacje dotyczące natury i celowości poświęcenia: Kiedy kule latają dookoła, jaki jest sens wystawiania głowy i narażenia się na strzał? Kula jest neutralna. Przeszywa dobrego i złego, ważnego i nic nie znaczącego, bez rozróżniania. Jeśli byliby ludzie będący świadkami aktu samospalenia, niczym na ekranie kinowym, poświęcenie mogłaby być warte zachodu; lekcja moralna zostałaby udzielona [3]. Cóż jednak czynić, wobec braku apostołów, mogących roznosić wieści o naszej ofierze? Co, gdy nasza śmierć pozostanie anonimowa? Choć czy w obliczu prawdziwych idei jest miejsce na tego typu chłodną kalkulację? Po przeciwnej stronie barykady, jaką wznosi Iqbal, jest Hukum Chand, skorumpowany i lubujący się w ciałach młodych dziewcząt przedstawiciel władzy hinduskiej, zastępca komisarza, który także dociera w okolice Mano Majra, gdzie znajduje się ważny z logistycznego punktu widzenia węzeł kolejowy. Melancholijny, popadający w zadumę i walczący za pomocą alkoholu z prześladującymi go demonami z przeszłości Chand ma w miarę możliwości kontrolować sytuację i tłumić napięcia, tyle, że jak ma to robić, skoro lud, którego ponoć reprezentuje, jest spragniony krwi: Czy wystarczyło, by inni wykonali pracę za niego? Urzędnicy państwowi byli odpowiedzialni za utrzymanie prawa i porządku. Ale utrzymywali porządek, mając za sobą władzę; nie zaś sprzeciwiając się jej. Gdzie była ta władza? Co robili ludzie w Delhi? Wygłaszali piękne przemówienia na zgromadzeniu! [4]. W obu przypadkach, tj. zarówno u Iqbala oraz Hukuma Chanda widoczne są bezsilność i bezradność, mimo pozornie ogromnych sił, jakie stoją za oboma osobnikami. W kontrze wobec intelektualisty oraz urzędnika stoi Juggut Singh, budmash, tj. człowiek cieszący się złą sławą. Juggut to lokalny zakapior – to bandyta regularnie biorący udział w napadach rabunkowych, choć zgodnie z niepisanym kodeksem, nigdy nie działa na terenie rodzimej wioski. Cechami wyróżniającymi Jugguta są szczerość, prostolinijność oraz brak kombinatorstwa – mężczyzna zdaje się na swój instynkt, podejmując błyskawiczne decyzje w oparciu o własny system wartości. Juggut Singh jako jedyny z całej trójki umie dostrzec własne błędy i podejmuje próbę zmiany swojego stylu życia, jako jedyny znajduje w sobie odwagę, by otwarcie przeciwstawić się złu, jakim jest eksterminacja innych z racji ich pochodzenia czy wyznania.
W ujęciu losów wspomnianych trzech kluczowych postaci, Pociąg do Pakistanu jawi się jako diagnoza problemów, toczących młode państwo hinduskie. Khushwant Singh wspomina o napięciach na tle etniczno-religijnym, korupcji, samowoli urzędniczej czy oderwanych od rzeczywistości elitach intelektualnych. Autor krytykuje zarówno indolencję władzy, przegniłej i przekupnej, jak i wykształconych na Zachodzie aktywistów, pogrążających się w teoretycznych dywagacjach i podświadomie pogardzających prowincją, bowiem ani jedni, ani drudzy nie mają pomysłu na ugaszenie pożogi pogromów i czystek, odbywających się w Indiach oraz w Pakistanie. Khushwant Singh sygnalizuje również problemy z rozbuchaną demografią, którą decydenci w żaden sposób nie zarządzają: Cały kraj był niczym przepełniony pokój. Ale czego można oczekiwać, skoro z każdą minutą populacja zwiększała się o sześć osób – o pięć milionów co roku! Z tego względu wszelkie plany w przemyśle czy rolnictwie ocierały się o kpinę. Czemu nie by poświęcić takiego samego wysiłku na kontrolowanie przyrostu populacji? Ale jak to możliwe, w krainie Kama Sutry, w domostwie fallicznego kultu i ubóstwiania męskiego potomka? [5].
Utwór czyta się o tyle przyjemnie, że rozgrywająca się na naszych oczach akcja przerywana jest ozdobnikami, w postaci malowniczych opisów przyrody. Khushwant Singh bardzo przekonująco skłania nas do zwolnienia i kontemplacji, rozejrzenia się wokół i dostrzeżenia urokliwości otoczenia: Słońce skryło się za mostem, oświetlając pojawiające się na niebie białe chmury, zabarwione odcieniami rdzy, miedzi i pomarańczy. Następnie szarość zmieszała się z blaskiem, gdy wieczór ustąpił miejsca zmierzchowi, a zmierzch pogrążył się w ciemności [6]; O jedenastej deszcz przeszedł w mżawkę. Dzień stał się jaśniejszy. Podinspektor podniósł wzrok znad roweru. W pewnej odległości przed nim chmury otworzyły się, ukazując błękit nieba. Snop światła przesunął się po deszczu. Szafranowe promienie igrały na podmokłych polach. Tęcze rozciągały się na niebie, otaczając miasteczko Chundunnugger wielobarwnym łukiem [7]. Co istotne, owo piękno przyrody, stanowi żywy kontrast wobec szaleństw, w jakich pogrąża się ludzkość. Natura pozostaje obojętna na ludzkie wybryki, okrywając je litościwym całunem przemilczenia.
Wypadkowych tych wszystkich elementów, których Khushwant Singh używa do skomponowania swojej powieści jest złożone i interesujące dzieło. Autor zabiera nas w naznaczoną tragicznymi epizodami podróż na hindusko-pakistańskie pogranicze, gdzie stajemy się obserwatorami różnorakich postaw, jakie ludzie przyjmują w obliczu zdarzeń ekstremalnych, krańcowych, na które nie sposób się w żaden sposób przygotować. Przyglądając się narodzinom niepodległego państwa hinduskiego oraz pakistańskiego, przekonujemy się, jaką cenę płaci się na pokracznie rozumiane poczucie odrębności narodowej, budowane w oparciu o rewanżyzm i nienawiść, które każą krzywdzić, niszczyć i eksterminować innych, zaliczanych do szeroko rozumianego grona wrogów.
P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df
------------------------------
[1] Khushwant Singh, Train to Pakistan, Wydawnictwo Penguin Random House India, New Delhi 2016, s. 11
[2] Tamże, s. 48
[3] Tamże, s. 143
[4] Tamże, s. 148
[5] Tamże, s. 45
[6] Tamże, s. 75
[7] Tamże, s. 96
Szkoda, że nie ma wydania po Polsku. Trzeba by w końcu zabrać się za te Indie...
OdpowiedzUsuńNo, z tym autorem to podwójna szkoda, bo z tego co czytałem, to dość ważna persona w historii Indii. A na polski przełożono raptem kilka jego opowiadań.
UsuńNo, coś mi się nie zgadzało na samym początku i teraz do mnie dotarło - „Aby pozbawić kogoś życia, statystyczny osobnik musi być przeświadczony, że nie ma do czynienia z istotą ludzką...” - z tym to się obsolutnie nie zgadzam. Człowiek pragmatyczny nie ma żadnych oporów, by zabić bez większego problemu na przykład napastnika atakującego bezbronną ofiarę. Oczywiście, część ludzi, zwłaszcza przehumanizowanych, ma problem nawet ze zwykłym użyciem przemocy w obronie nawet własnego życia, ale wątpię, by byli w większości. W mojej ocenie to patologia, wada mózgu, zwarcie obwodów lub zapętlenie softu. Zresztą ten sam lub podobny rodzaj stuporu następuje u tego typu wadliwych osobników również w przypadku innych zagrożeń, na przykład katastrof. Zamiast podjąć jak większość decyzję typu „uciekaj albo walcz” stoją jak słupy soli nie reagując na żadne bodźce. Najciekawsze, że tą samą reakcję po fakcie racjonalizują całkiem odmiennie zależnie od sytuacji, która ją wywołała. Jeśli nie są w stanie zareagować w razie zagrożenie siebie lub innych osób, to przywołują humanizm, niezdolność do przemocy, itd, ale gdy zagrożenie nie pochodzi od człowieka i nie ma jak użyć tej wymówki, to zaczynają nagle mówić o szoku, zaskoczeniu, i innych takich. Na tej zasadzie większości ludzi wystarczy wmówić zagrożenie, stan wyższej konieczności, i nie trzeba dehumanizować. Choć oczywiście najlepiej zrobić i jedno i drugie - podda się większość owieczek i zmienią się w wilki.
OdpowiedzUsuńO, ciekawa rzecz. Rozbiór Indii to wydarzenie na brutalny sposób formacyjne - do relokacji zmuszonych zostało kilkanaście milionów osób, a różne wyliczenia mówią, że z związku z różnymi czynnikami zginęło wtedy od 0,5 do 2 milionów osób. A to chyba kolejne historyczne wydarzenie, które pokazuje europocentryczność naszej historii, bo w Polsce mało kto w ogóle o nim wie.
OdpowiedzUsuń