Długi sen
Richard Wright
Tytuł oryginału: The Long Dream
Tłumaczenie: Zofia Klinger, Krzysztof Klinger
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 666
Pisarska dola rzadko kiedy usłana jest 
samymi tylko różami. Kariera związana z piórem w niektórych przypadkach 
rozwija się płynnie i statecznie, w innych zaś gwałtownie eksploduje, by
 na krótko zabłysnąć i zapaść się z powrotem w kłęby nicości. Świat 
idzie do przodu, rodzą się kolejni ludzie, spośród których część 
postanawia zostać literatami, ale jedynie garstka z nich będzie 
pamiętana po własnej śmierci. Ale nawet Ci, którym udało się na stałe 
zapisać w annałach literatury, nie zawsze zostają w pełni docenieni. 
Ogromną bolączką, która trapi wielu pisarzy jest tendencja, by ich 
twórczość postrzegać wyłącznie przez pryzmat największego dzieła. Jedna 
jedyna książka, uchodząca za ich szczytowe osiągnięcie decyduje o 
sukcesie, ale równocześnie zasnuwa swoim blaskiem pozostałe prace, 
skazując je na widmo niepamięci. Przez wielu Umberto Eco kojarzony jest 
tylko za sprawą Imienia róży, a przecież choćby Wahadło Foucaulta to również powieść niczego sobie. Rzadko który czytelnik potrafi wymienić inną pozycję Bułhakowa niż sławetną lekturę Mistrza i Małgorzaty, a warto zapoznać się np. z Białą gwardią,
 znakomicie oddającą nastrój rewolucji w Kijowie, o którego walki 
prowadzili bolszewicy z armią Pelury. Wreszcie Joyce to przede wszystkim
 Ulisses, chociaż wg mnie znajomość z prozą Irlandczyka lepiej rozpocząć od zdecydowanie lżejszych gatunkowo Dublińczyków.
 Podobna przypadłość spotkała Richarda Wrighta, amerykańskiego literata,
 nieco słabiej kojarzonego w naszym kraju, którego twórczość zawężana 
jest najczęściej do wybitnego Syna swego kraju. Po lekturze tej
 powieści obiecałem sobie, że sięgnę jeszcze po inne dzieło Wrighta, by 
naocznie przekonać się, czy deprecjonowanie pozostałych książek pisarza 
na rzecz Syna swego kraju jest uzasadnione. Trudno było mi 
uwierzyć, że tak bystry i inteligentny pisarz potrafił spłodzić tylko 
jedno dzieło godne uwagi. Goszcząc w miejskiej bibliotece natknąłem się 
na Długi sen, książkę z 1958 roku, spłodzoną zatem już we Francji, 18 lat po napisaniu Syna swego kraju.
Richard Wright, urodzony w 1908 roku w 
stanie Missisipi, a więc w samym sercu Południa, słynącego z głębokiego 
rasizmu, uchodzi za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli prozy 
murzyńskiej. Wright, mimo braków w wykształceniu, które nadrabiał na 
własną rękę, zdołał uzyskać posadę dziennikarza w 1934 roku, po 
przenosinach na Północ, do Chicago. Trzy lata później zadebiutował jako 
pisarz, a w 1947 roku, pozbawiony złudzeń co do własnej ojczyzny, 
opuścił USA i przeniósł się do Paryża. Krótką biografię Wrighta 
przedstawiłem przy okazji omawiania Syna swego kraju. Teraz 
tylko pokrótce ją przypomniałem, ponieważ odgrywa ona bardzo dużą rolę w
 kontekście jego twórczości. Wright, murzyn urodzony na początku XX 
wieku w Missisipi to człowiek, który na własnej skórze odczuł 
niesprawiedliwość rasową, znający problem rasizmu z własnego 
doświadczenia. Upust złości, wywołanej nierównym traktowaniem oraz 
niesłuszną segregacją ze względu na kolor skóry, dał w swoich książkach,
 obracających się wokół tematu dyskryminacji czarnej mniejszości w 
Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Bohaterem Długiego snu, podobnie jak i Syna swego kraju jest młody, czarnoskóry chłopak. Rex Ryba
 Tucker jest synem Tyree’a Tuckera, przedsiębiorcy pogrzebowego. 
Czytelnik śledzi losy Ryby przez cały okres jego dojrzewania, aż do 
osiągnięcia pełnoletności. Młody Tucker, podobnie jak i wszyscy Murzyni z
 Clintonville, zamieszkuje Czarną Dzielnicę. Białych zna tylko z 
opowieści kolegów oraz z przestróg ojca, by odnosić się do nich z 
szacunkiem. Na obszary zamieszkałe przez białych nigdy się nie 
zapuszcza, instynktownie czując, że nie byłby tam pożądanym gościem. W 
miarę dorastania, przed Rybą odmalowuje się świat, który tylko na 
pierwszy rzut oka wydawał się prosty i zrozumiały. Pogardliwe 
traktowanie ze strony przypadkowo spotkanych białych, przekonywanie 
starszego kolegi, że murzyni to obywatele drugiej kategorii, czy 
wreszcie lincz na czarnoskórym młodzieńcu, który spotykał się z białą 
kobietą, boleśnie ukazują jak skomplikowana jest otaczająca 
rzeczywistość. W innym świetle zaczyna prezentować się również ojciec, 
który jako właściciel wielu domów czynszowych oraz burdeli, okazuje się 
jednym z najbardziej wpływowych czarnych w mieście. Spotkania z kochanką
 oraz wzbudzająca u Ryby przerażenie i wstyd służalczość w kontaktach z 
białymi odsłaniają przed synem prawdziwy obraz Tyree’a Tuckera.
Pierwszym nauczycielem Ryby, który stara
 się uzmysłowić, jak bardzo niesprawiedliwe jest społeczeństwo, w którym
 obaj egzystują, jest Sam, o kilka lat starszy przyjaciel z podwórka. 
Jego ojciec walczy o równouprawnienie murzynów, a syn przejmuje poglądy 
rodziciela, które głosi wśród znajomych. Sam wyłuszcza przed Rybą choćby
 kwestie przynależności czarnej mniejszości w USA – czy powinni czuć się
 oni prawowitymi obywateli Ameryki Północnej, czy też są to po prostu 
potomkowie niewolników, a więc Afrykańczycy, siłą wyrwani z własnej 
ziemi, na którą powinni wrócić? Okazuje się, że murzyn nie jest ani 
Amerykaninem, bowiem odbiera mu się pełnię obywatelskich praw i swobód, 
ani Afrykańczykiem – Czarny Ląd opuścili jego przodkowie, pod przymusem,
 a nierzadko siłą, a współczesny potomek nie zna niemal wcale ani 
historii, ani kultury wspólnoty afrykańskiej, z jakiej się wywodzi. Sam,
 gniewnie oskarżając swoich kolegów o ignorancję problemu, stara się ich
 przekonać, że jako czarni są nikim – egzystują w próżni pomiędzy 
niewolniczymi korzeniami swoich przodków, a współczesnym rasizmem i 
ostracyzmem, wykluczeni poza społeczny nawias. Poruszają się środkami 
komunikacji publicznej z wydzielonym miejscem dla czarnych. Jadają w 
restauracjach dla czarnych. Uczęszczają do szkół dla czarnych. Wreszcie 
już po śmierci trafiają do zakładów pogrzebowych, również dla czarnych, 
by spocząć na cmentarzu dla czarnych. Granice ich bytności są starannie 
wydzielone – jasno określona jest linia, której absolutnie nie wolno 
przekroczyć – świat czarnych nie może wchodzić w głębsze relacje ze 
światem białych, powinien zostać od niego starannie odseparowany. Wśród 
powszechnego morza niechęci oraz uprzedzeń pozostają niewielkie enklawy 
czarnych, których życie przypomina bardziej wegetację. To smutna proza 
kolejnych dni i braku zasadności snucia marzeń na temat poprawy własnego
 losu. Możliwość zmian skutecznie blokuje cywilizacjach białych, 
nienawidzona za doznane krzywdy, a równocześnie podziwiana za 
nieosiągalne zdobycze i luksusy.
Swoistym symbolem, który jasno i 
wyraźnie unaocznia traktowanie czarnych przez białych jest biała 
kobieta. Rasistowski patriarchat traktuje instrumentalnie białe 
przedstawicielki płci żeńskiej, wykorzystując je często jako pretekst do
 wywoływania zamieszek, które cichną dopiero w momencie zlinczowania 
murzyna, oskarżonego o niemoralne kontakty z białą damą. Podniesienie 
oczu na białą, która w społeczeństwie amerykańskich również nie posiada 
jeszcze pełni praw, traktowane jest jako zbrodnia najcięższego kalibru, 
jaką tylko może popełnić czarny mężczyzna. Biała kobieta staje się więc 
wyłącznie lalką, za dotknięcie której grożą surowe konsekwencje. Z 
jednej strony redukowana jest ona do roli nietykalnego przedmiotu, z 
drugiej zaś nienawidzona jako swoiste przekleństwo, fatum, z którym 
wszelkie kontakty wiążą się z karą okrutnej, poprzedzoną torturami 
śmierci. Widać więc wyraźnie, że ubezwłasnowolnione zostały również 
białe kobiety, którym stanowczo zabrania się wchodzić w jakiekolwiek 
interakcje z czarnymi mężczyznami – wtłacza się je w role świętych krów,
 posągów, uosabiających czystość i cnotę, które jednak nie mają nic do 
powiedzenia w kwestii własnej uczuciowości. Dla czarnych natomiast 
symbolizują one pokusę, otuloną w ryzyko ceremonialnego linczu.
Najważniejszym nauczycielem Ryby zostaje
 jego ojciec Tyree. Początkowo chłopak nie może zaakceptować roli, w 
jaką wciela się rodziciel, kiedy przychodzi do kontaktów z białymi. 
Służalcza postawa, tępy uśmiech, wzrok spuszczony w podłogę, 
przygarbione plecy połączone z potulnym potakiwaniem oraz milczeniem, 
gdy nie jest się proszonym o zdanie wywołują u Ryby poczucie piekącego 
zaciekle wstydu. Młodzieniec doskonale zdaje sobie sprawę z pobudek, 
które każą ojcowi zachowywać się w ten sposób, ale mimo to nie potrafi 
zaakceptować Tyree’ego płaszczącego się przed białymi ludźmi, z którymi 
załatwia swoje szemrane interesy. Z czasem jednak Ryba dostrzega 
korzyści, płynące z trudnej, wymagającej poniżenia współpracy z białymi.
 Ale szybkie pieniądze, płynące z czynszów oraz burdeli unaoczniają 
jednocześnie nędzę czarnej społeczności. Nędzę, którą bezlitośnie 
pogłębia Tyree. Jako właściciel kamienic czynszowych zdziera wygórowane 
opłaty ze swoich lokatorów, nie okazując im cienia litości. Pieniądze 
albo bruk – wybór jest prosty. Wpływy pochodzące z domów publicznych, w 
których często pracując młode, czarnoskóre kobiety, nie potrafiące 
zarobić na życie w innych sposób, również budzą moralne wątpliwości. 
Cały interes kręci się dzięki białemu komendantowi policji, panu 
Cantleyowi, który jest uosobieniem białego diabła z Południa. To rasista
 z krwi i kości, który czarnych traktuje jako zwierzęta – z 
najsprytniejszym z nich, Tyree’m Tuckerem załatwia interesy, pobierając 
połowę doli, uzyskanej z nielegalnej działalności. Do momentu, gdy 
wszystko kręci się tak jak należy, ojciec ryby pozostaje starym, dobrym Tyree’m.
 Jednak, gdy tylko grunt zaczyna palić się pod nogami i machlojki 
Cantleya mogą ujrzeć światło dzienne, Tyree staje się zwykłym czarnuchem,
 który powinien mieć głowę na karku, jeśli nie chce jej stracić. Cantley
 nie rozumie i absolutnie nie stara się zrozumieć postępowania czarnych,
 bowiem nie potrafi dostrzec w nich człowieka. Stara mierzyć ich zamiary
 różnorakimi wzorcami, a zapomina o tym najprostszym – czysto ludzkim. Z
 tego powodu czarni, którzy przecież przytakują mu gorliwie, że równość 
rasowa to kompletna bzdura, o jakiej wcale nie marzą, stanowią dla niego
 zagadkę, a przez to i zagrożenie.
Richard Wright dobitnie pokazuje, że 
czarni mimo zniesienia niewolnictwa, w dalszym ciągu nie byli 
pełnoprawnymi obywateli USA. Segregacja rasowa w miejscach publicznych, 
dzielnice przeznaczone dla kolorowych to tylko wierzchołek góry lodowej.
 Kiedy Tyree trafia do więzienia, okazuje się, że na jego procesie 
sędzią będzie człowiek, który należy do Ku Klux Klanu. Wymiar 
sprawiedliwości jest więc pustym frazesem. Sędzią, a więc 
funkcjonariuszem publicznym, który powinien pozostawać bezstronny, jest 
człowiek, który z racji wyznawanego światopoglądu, nie może podejmować 
obiektywnych wyroków w przypadku czarnoskórych obywateli. Przecież dla 
niego czarny jest już winny z racji posiadanego koloru skóry! Zatem w 
przypadku kolorowych, pojęcie prawa, czy sprawiedliwości jako wartości 
immanentnych, występujących a priori nie występuje. Murzyni 
według własnego mniemania mogą jedynie w miarę możliwości finansowych 
owe wartości nabyć za odpowiednią kwotę od białej rasy panów. Ale 
niesprawiedliwość przejawia się już znaczenie wcześniej, w znacznie 
błahszych kwestiach. W Clintonville wszyscy płacą podatki, bez względu 
na rasę, ale służby sprzątające ograniczają swoją działalność wyłącznie 
do białych dzielnic. Zatem czarni skazywani już na starcie. Brak środków
 publicznych, by utrzymywać czystość, dotować szkoły, czy kulturę z 
miejsca stawiają białych w uprzywilejowanej pozycji, pogłębiając tylko 
nierówności. Świat białych jest niczym zakazany owoc – świeci fałszywym 
blaskiem, obiecując dostatek i szczęście. Czarne dzielnice kojarzone są 
natomiast wyłącznie z brudem i ubóstwem. Stąd wielu młodych czarnych, 
obok nienawiści do białych, żywi również głęboką urazę do swoich ziomków
 – za to, że są tak słabi i bezwolni. Biali, wszechwładni niczym Bóg, 
tyle, że o wiele mniej miłosierni, doprowadzają czarną mniejszość do 
stanu apatii – murzyni, znużeni i zależni od białej łaski, pozbawieni 
życiowego celu, wykazują zawężony wachlarz reakcji emocjonalnych, 
ograniczających się najczęściej do płciowości, religii oraz alkoholu.
Długi sen, będący niekończącym 
się koszmarem, z którego nie może uwolnić się Ryba, to wspaniała i 
przejmująca powieść Richarda Wrighta. Chociaż przyznać trzeba, że jej 
lektura jest bardzo gorzka – trafnie prezentuje ona, jak spaczone, 
obrzydliwe i lepkie od fałszu były również wzajemne relacje pomiędzy 
czarnymi. Murzyni wykorzystujący swoich współplemieńców, płaszczący się 
przed białymi, z którymi łączył ich biznes, próbujący za wszelką cenę 
uszczknąć swoją dolę, żarliwie zapewniający, że nie w głowie im podobne 
głupoty jak równość społeczna, czy sprawiedliwe traktowanie to bolesny 
obraz tego, jak nisko może upaść człowiek, jeśli tylko dostarczyć 
odpowiednią ilość negatywnych bodźców ze środowiska. Przerażająca jest 
również samodyscyplina czarnych, którzy nawet przy utyskiwaniu na 
komunistów, wcielonych diabłów, których winno się z miejsca eliminować, 
zastrzegają, że oczywiście nigdy nie ośmieliliby się choćby tknąć 
białego czerwonego. Strach przed posiadaczami jasnego koloru skóry, mylony często z szacunkiem, determinuje niemal każdy krok czarnego człowieka.
Richard Wright w swojej ostatniej 
powieści, napisanej 2 lata przed śmiercią poruszył bardzo ważną kwestię,
 której próżno szukać w Synu swego kraju.
 Wright dobitnie prezentuje czytelnikowi fakt, że status ofiary, nie 
zwalnia czarnoskórych obywateli USA z obowiązków moralnych. Mimo, że w 
większości to biali ludzie odpowiadają za ucisk oraz niesprawiedliwość 
mniejszości, to jednak w niczym nie tłumaczy to bezwzględnego 
postępowania murzynów, którzy przy sprzyjającej okazji traktowali swoich
 ziomków dokładnie tak jak biali. Środowisko, w których dochodzi do 
takich patologii to dzieło białych, ale prawdziwy człowiek, zdający 
sobie w pełni sprawę z istoty człowieczeństwa, nigdy nie powinien 
wykorzystywać swojej uprzywilejowanej pozycji społecznej, by gnębić, czy
 wykorzystywać innych. Widać tu wyraźną zmianę myślenia zaprezentowanego
 w Synu swego kraju.
 Tam czarny chłopiec, sprawca zbrodni zaprezentowany został wyłącznie 
jako ofiara systemu, stworzonego przez białych oprawców, który nie 
powinien ponosić konsekwencji popełnianych czynów. Ryba potrafi dostrzec
 błędy w takim myśleniu i w końcu się go wyrzec i na tym polega wielkość
 bohatera oraz książki Wrighta.
Reasumując, uważam, że zdecydowanie niesłusznie Richard Wright kojarzony jest głównie za sprawą powieści Syn swego kraju. Długi sen,
 to książka podejmująca podobną tematykę, tyle, że zaprezentowano w niej
 dojrzalszy punkt widzenia na sprawy rasizmu. Wydaje się, że Richard 
Wright celowo uczynił młodego, dorastającego chłopca głównym bohaterem 
swojej powieści. Dopiero wkracza on w świat, który posiada 
niedostrzegalne dotąd kurtyny oraz bariery. Społeczność białych to 
swoiste terra incognita, jedynie mgliste skojarzenia i 
niedopowiedziane historie. Chłopiec, którego aparat poznawczy oraz 
zmysły obserwacji zaczynają działać coraz sprawniej, poznaje białych, 
traktowanych dotychczas jako temat tabu. Razem z Rybibrzuchem czytelnik 
wkracza na niebezpieczne terytorium, gdzie prowadzona jest bezlitosna 
walka na śmierć i życie pomiędzy obiema rasami.
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)