Pamiętnik znaleziony w wannie
Stanisław Lem
Wydawnictwo: Agora
Seria: Dzieła Stanisława Lema 
Liczba stron: 212
W przedostatnim wpisie wspominałem o konkursie „Książka za recenzję”, związanym z twórczością Stanisława Lema, w którym kiedyś brałem udział. Regulamin polegał na napisaniu recenzji wybranego dzieła pana Lema oraz opublikowaniu jej na oficjalnym forum (http://forum.lem.pl). W przypadku przewagi ocen pozytywnych nad negatywnymi, zebranych od użytkowników forum, zyskiwało się jedną wybraną pozycję z bogatej twórczości naszego genialnego futurologa. Ponadto zwycięzca, tj. osobnik który uzyskał najwięcej przychylnych opinii otrzymywał komplet 33 książek z wydawnictwa Gazety Wyborczej.
Chciałbym się pochwalić się moją recenzją „Pamiętnika znalezionego w wannie”, za którą udało mi się nabyć „Filozofię przypadku” i przy okazji zareklamować tę fascynującą lekturę. Oto ona:
Stanisław Lem był dzieckiem wyjątkowym i
 nikt, kto zapoznał się z jego biografią nie może mieć co do tego 
absolutnie żadnych wątpliwości. Jako młody chłopiec, syn Samuela Lema, 
okazał się jednym z najgenialniejszych dzieciaków w południowej Polsce. 
Na przestrzeni lat, mały Stanisław miał wiele zainteresowań. Jednym z 
etapów jego dziecięcych lat, była obsesja na punkcie własnoręcznie 
wytwarzanych legitymacji. Młody Lem, jako, że niezbyt interesowały go 
lekcje, urozmaicał sobie czas pobytu na nich poprzez tworzeniem 
specjalnych dokumentów, legitymacji. W efekcie żmudnej i ciężkiej pracy,
 powstało prawdziwe legitymacyjne imperium. Minął jednak szczęśliwy czas
 młodości i wydawać by się mogło, zabawa się skończyła. Jeśli jednak 
weźmiemy do ręki książki „Pamiętnik znaleziony w wannie” i 
dodatkowo zdecydujemy jeszcze się ją przeczytać, to okaże się, że 
legitymacyjny moloch Lema wcale nie zdematerializował się tak całkowicie
 z wyobraźni genialnego pisarza.
Chociaż sam twórca wzbrania się przed 
taką trywializacją sprawy, trzeba sobie rzec, że czytając Pamiętnik, 
śledząc poczynania głównego bohatera, który prowadzi wędrówkę po Gmachu,
 bezskutecznie błądząc od drzwi do drzwi, kontaktując się z kolejnymi 
urzędnikami, oficjelami, bohatera, który z każdym krokiem coraz mocniej 
zaplątuje się w pajęczynę tajności, trudno jest odgonić wrażenie, że Lem
 już kiedyś takie tło akcji stworzył.
Podobnie, jak bohater pokoju, na który 
opiewała przepustka, nie mógł znaleźć, tak i my możemy mieć spore 
trudności z wyczytaniem wszystkich treści ukrytych w książce. Ale w 
końcu dzieło to jest prawdziwą księgą szyfrów, zresztą, jakże by mogło 
być inaczej, skoro opowieść rozgrywa się w świecie szpiegów. Dlatego też
 każde zdanie, każde słowo, posiadać może sens głębszy i jeszcze 
głębszy, niż na pozór nam się to wydaje. I tak, dzięki uprzejmości 
kapitana Prandtla, na podstawie krótkiego fragmentu Romea i Julii, 
dowiadujemy się, że Szekspir żywił prawdopodobnie nieprzyjemne uczucia 
do osobnika nazwiskiem Mathews. Drugą informacją, którą raczy nas miły 
kapitan, jest fakt, wszystko co nas otacza jest szyfrem. Jakby tego było
 mało, okazuje się, że rozłamany szyfr, jest nadal szyfrem, jest 
niewyczerpalny. Tajność, tajność, wszystko tajność. Jakakolwiek próba 
porozumienia się, kontaktu z pracownikami Gmachu kończy się zazwyczaj 
ogromnym fiaskiem, ewentualnie efektownym samobójstwem. Jedynym, który 
zdaje się co nie co rozumieć tułaczą męczarnię bohatera jest agent 
spotykany w łazience – jest on jednak niczym złośliwy chochlik. 
Posiadając nieco dłuższy staż błądzenia po Gmachu, przekonuje jedynie 
bohatera, że próżno są jego zmagania, bowiem i tak nic z nich nie 
wyniknie.
Swoistym sanatorium, przyjemnym chłodem 
marmuru dla rozgrzanego czoła trawionego gorączką, panaceum na wszelkie 
prześladowcze paranoje okazuje się wspomniana łazienka, gdzie gość 
znajdzie zarówno brzytwę, która oprócz poczucia świeżości, zawsze 
towarzyszącemu dopiero co ogolonej twarzy, zapewni również czas 
potrzebny na pozbieranie myśli i uporządkowania tej gmatwaniny wniosków w
 coś na wzór całości oraz wannę, w której to, utrudzony po przebrnięciu 
przez labirynty korytarzy Gmachu wędrowiec, będzie mógł zasnąć snem 
sprawiedliwego. Och, któż po przejściu tylu okropności, wstrząśnięty 
taką dozą przeżyć, całkowicie szalonych i zwichrowanych nie zechce 
przynajmniej na chwilę spocząć w tej oazie chłodnego i uporządkowanego 
myślenia, w tym kontemplatorium, tej rozpaczliwej próbie racjonalizacji 
naszych myśli, działań i poczynań.
Wychodząc jednak z tego sanktuarium 
trzeźwości, warto wspomnieć o tragedii, która spotkała ludzkość i która 
sprawiła, że tytułowy pamiętnik znaleziony w wannie stał się jednym z 
niewielu dokumentów, pozwalających na badanie życia codziennego ludzi 
żyjących w tym okresie. Papyroliza (rozpad papieru), bo o niej 
mowa jest moim zdaniem kolejną maską, przebraniem dla problemu, któremu 
Lem przyglądał się już od swoich najwcześniejszych utworów – problemu 
związanego z ograniczeniem przepustowości przepływu informacji. Mistrz 
był zdania, że ewolucja biologiczna człowieka pozostaje coraz bardziej w
 tyle za spłodzoną sztucznie ewolucją techniczną. Człowiek, twórca i 
konstruktor w miarę upływu czasu coraz słabiej jest w stanie objąć, a co
 dopiero kontrolować, swoje dzieła. Pisarz po raz kolejny przejawia 
swoje obawy i wątpliwości co do tego, czy ludzkość jest gotowa gromadzić
 i przechowywać otaczającą ją informację, przy założeniu, że owa ilość 
informacji rośnie w sposób wręcz eksponencjalny. Aby przekonać się, że 
owa kwestia nigdy nie przestała dawać Mistrzowi spokoju, wystarczy 
sięgnąć po jedne z jego ostatnich przemyśleń – choćby nawet po dzieła 
zebrane w Molochu. Roi się tam od artykułów krytykujących 
Internet jako sieć bezrozumną i bezproduktywną, która nie może i nie ma 
takich możliwości, by stać się Sztuczną Inteligencją. Bardzo ciekawy 
jest tok rozumowania Lema, który uważa, że Sztuczna Inteligencja może 
narodzić się niejako przypadkiem, przy próbie skonstruowania 
inteligentnych kontrolerów sieci, którzy byliby w stanie przesiewać 
informacje istotne od zwykłego chłamu i śmiecia, które to już teraz 
zalewają Internet. Wydaje się, że nie grozi nam póki co katastrofa na 
miarę papyrolizy, jednak Lem ciągle na kolejnych kartkach 
swoich książek, esejów czy artykułów przestrzega nas, że nadmiar 
informacji może być równie szkodliwy co jej brak (w sposób karykaturalny
 problem z przesytem informacyjnym został przedstawiony w książce „Wizja Lokalna”).
Wracając jednak do samego Pamiętnika znalezionego w wannie,
 osobiście, lubię odczytywać go jako wielką metaforę naszego życia – 
podobnie jak główny bohater, przez większość naszej ludzkiej 
egzystencji, błąkamy się bez celu, sami nie zdając sobie sprawy czego 
tak właściwie od życia oczekujemy, a gdy przychodzi nam już umrzeć 
(bohater Pamiętnika różni się od nas o tyle, że miał on możliwość 
opuszczenia Gmachu, nie był jednak zobligowany by to uczynić, śmierć 
nasza jest natomiast nieodwołalna i nie możemy z niej zrezygnować, czy 
też nagle się z niej rozmyślić), nagle okazuje się, że życie jest nam 
bardzo miłe, cenne i za żadne skarby świata nie mamy zamiaru opuszczać 
ziemskiego padołu, na którym przytrafiło się nam tyle nieszczęść.
P. S.
Warto również dodać, że znalazł się 
odważny, który spróbuje przenieść tę pozycję na duży ekran. Efekty 
starań pana Rogera Christiana (który święcił też sukcesy jako 
scenograf: Gwiezdne Wojny, Obcy - 8. pasażer Nostromo) będziemy mogli 
podziwiać w okolicach 2013 roku. Więcej szczegółów tutaj:
http://www.culture.pl/kalendarz-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/L6vx/content/ekranizacja-pamietnika-lema
Wasz Ambrose
 
 
  
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)