Dennis E. Taylor
Nasze imię Legion, nasze imię Bob
oryg. We Are Legion (We Are Bob) 2016
(Bobiverse #1)
tłumaczenie Wojciech M. Próchniewicz
audiobook
czyta Maksymilian Bogumił
Wydawnictwo Mag 2021
Po audiobooka z powieścią Nasze imię Legion, nasze imię Bob pióra Dennisa E. Taylora, kanadyjskiego programisty, którzy przebranżowił się na pisarstwo science fiction, sięgnąłem za namową znajomego. Głosu książce czytanej użyczył w tym wydaniu Maksymilian Bogumił.
Główny bohater, Bob Johanson, złapał Pana Boga za nogi – udało mu się sprzedać swój biznes za tak dobre pieniądze, iż pozostaje mu już tylko bycie rentierem i korzystanie z życia. Część uzyskanych środków przeznacza na podpisanie kontraktu z firmą, która gwarantuje swoim klientom w razie śmierci zamrożenie mózgu jeszcze przed jego obumarciem i utrzymanie go w stanie nadającym się do odmrożenia aż do czasu, gdy technologia rozwinie się do tego stopnia, by ożywić zachowaną głowę i dać jej nowe ciało.
Zwykle ubezpieczenie się jest najlepszym sposobem na zapobieżenie wypadkom, które najczęściej dosięgają tych, którzy się nie zabezpieczyli. Tym razem jednak pech jest przekorny i nasz protagonista, w chwilę po wyjściu z siedziby firmy zapewniającej dostępną w jego czasach namiastkę nieśmiertelności, ginie w wypadku samochodowym.
Obudzony zostaje wiek później w świecie, w którym już jest to możliwe. Co dalej, nie będę spojlerował, choć wydawca w swej notce reklamowej streszcza prawie całą powieść. Na szczęście, tradycyjnie, przed rozpoczęciem lektury do notki nie zaglądałem ani na recenzje nie patrzyłem, choć spojrzałem na oceny na goodreads.com.
Książka, co rzadko spotykane, zaczyna się od podziękowań autora, które zazwyczaj umieszczane są na końcu. Kolejną rzadkością jest poświęcenie w nich dużej ilości miejsca krytykom oraz betarecenzentom. Gdy czytam nowe polskie powieści, to mam wrażenie, że nawet jeśli przed ich wydaniem byli zatrudnieni jacyś krytycy i recenzenci, to albo nic nie robili, albo zamiast krytyką i wyszukiwaniem błędów wszelkiej maści, zajmowali się pochlebstwami. Aż żal, że tak się tnie u nas koszty ze stratą dla jakości.
Protagonista stworzony przez Dennisa E. Taylora wzbudza sympatię już od pierwszych chwil. Narracja jest lekka i swobodna, bez budowania na siłę sztucznego napięcia czy podkręcania tempa akcji. To, co początkowo zapowiada się jako zwykła opowieść skoncentrowana na dziejach jednej postaci szybko zmienia się w space operę z lawinowo rosnącą ilością głównych bohaterów. Na czym rzecz polega nie będę zdradzał, gdyż pomysł na którym opiera się cała konstrukcja fabuły jest niezwykle oryginalny, a jak wiadomo każdy as bierze raz. Lepiej odkryć to w trakcie lektury niż czytając recenzję.
Dzieło Taylora jest dość klasycznym hard SF z wszystkim atrybutami tego podgatunku, ale nie przytłacza nadmiarem technikaliów ani dodatków military fiction, choć i tych jest sporo. Za space operą specjalnie nie przepadam, ale Nasze imię Legion, nasze imię Bob bardzo mi przypadło do gustu. Choć powieść nie jest idealna, to jest niezwykle emocjonująca i to na różne sposoby, wyzwalająca bardzo różnorodne doznania. Nie są to płytkie reakcje takie jak strach, podniecenie czy napięcie wynikające z zagrożenia albo współczucie lub rozterki serca. To uczucia bardziej wysublimowane, wiążące się z problemami wyższego rzędu, takimi jak prawda przeciwstawiona kłamstwu, dobro przeciwstawione złu, dylematy samoświadomości i istnienia, problem bycia istotą rozumną.
Wszystko okraszone jest specyficznym, nerdowskim poczuciem humoru, co dodatkowo podnosi atrakcyjność dzieła. Jak wspomniałem, opera kosmiczna nie była nigdy moim ulubionym gatunkiem. Choć kiedyś namiętnie oglądałem wszystkie odcinki serialu Kosmos 1999 (czy ktoś to jeszcze pamięta), to już Gwiezdne wojny ograniczyłem do pierwszych części, zaś do Star Treka nigdy się nie przemogłem. Jednak ostatnio, po lekturze Placówki Basilisk otwierającej cykl Honor Harrington, pierwszych tomów serii Ekspansja i mając w pamięci dawne, ale niezatarte wrażenia z powieści Gwiazdy moim przeznaczeniem, a teraz po poznaniu pierwszej powieści Taylora o Bobach, sądzę, że odważniej zagłębiał się będę w ten gatunek, a na pewno sięgnę po następne książki z Bobiversum. Lektor sprawił się znakomicie, więc śmiało polecam, choć raczej jednak tylko tym, którzy nie mają awersji do SF. Powieść jest oryginalna, nieszablonowa i z tego względu nie może być reprezentatywnym przedstawicielem gatunku – nie nadaje się na pierwszą próbę przełamania lodów między czytelnikiem a hard science fiction
Wasz Andrew
Ps.
Warszawa padła po 28 dniach.
Kijów wytrwał już 43!!!
Ile wytrzymają bez naszej pomocy?
Nawet największy bohater poza bronią potrzebuje butów, skarpet, jedzenia, broni i uzbrojenia. Może macie coś z potrzebnych na froncie rzeczy albo możecie wpłacić choć kilka złotych na zbiórkę dla tych, którzy walczą i za naszą sprawę, przeciwko odwiecznemu wrogowi Polski, który po krótkiej przerwie znów wrócił na kurs z czasów wojny polsko-bolszewickiej i Katynia? Który bardziej niż ktokolwiek z późniejszych przypomina Hitlera a jego państwo III Rzeszę? Każda pomoc i każda wpłata się liczy!
Dybałem nad tą książką, ale w końcu inne pozycji wpadły mi do koszyka (Pynchon + Uczta Wyobraźni), gdy korzystałem z lutowej promocji wydawnictwa MAG. Ale dobrze wiedzieć, że pierwszy tom tego cyklu jest wart czytelniczego czasu. Hard science fiction + humor - brzmi jak bardzo ciekawe połączenie.
OdpowiedzUsuńTaki humor nerdowski - trochę specyficzny.
Usuń