Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

O przyszłości, która stała się przeszłością, czyli Ślepe stado Johna Brunnera









John Brunner


Ślepe stado


tytuł oryginału: The Sheep Look Up

tłumaczenie: Wojciech M. Próchniewicz

wydawnictwo: Mag 2016

seria: Artefakty 


Ślepe stado to powieść z 1972 roku napisana przez brytyjskiego pisarza science fiction Johna Brunnera, który żył w latach 1934-1995. Miało to być moje pierwsze czytelnicze spotkanie z twórczością tego autora i do lektury zasiadłem, jak to zwykle u mnie bywa, nie wiedząc niczego ani o twórcy, ani o jego dorobku i tym, jak jest oceniany. Są zwolennicy wcześniejszego zebrania tego typu informacji, co ma być kluczem do właściwej interpretacji tekstu, ale ja wolę, by dzieło samo do mnie przemawiało, a mój odbiór nie był skażony żadną propagandą czy inną reklamą.

Akcja Ślepego stada rozgrywa się gdzieś pod koniec XX wieku, więc w momencie publikacji była wizją przyszłości, ale dla dzisiejszego czytelnika absolutnie już nią nie jest. Umiejscowienie fabuły w określonej datą przyszłości, w dodatku na tyle bliskiej, że może się dla kolejnych pokoleń czytelników stać przeszłością, jest pułapką, w którą wpadło już wielu autorów. Pół biedy, jeśli z czasem dzieło zaczyna tylko trącić myszką, gorzej, jeśli staje się śmieszne lub infantylne. Czy i jak się obroniła przed czasem książka Johna Brunnera?






Akcja rozgrywa się głównie w USA (za co autor był zresztą krytykowany przez rodaków), choć momentami przenosimy się i na inne kontynenty. Ziemia w wizji Brunnera umiera:

W tym koszmarnym świecie powietrze zatrute jest tak bardzo, że powszechnie używa się masek filtracyjnych. Rośnie śmiertelność noworodków i wygląda na to, że każdy człowiek na coś choruje. Woda jest zatruta, a tę z kranu pije tylko biedota. Władza praktycznie nie funkcjonuje, a korporacje dorabiają się na filtrach do wody, maskach i organicznej żywności.
Działacz ekologiczny, Austin Train, musi się ukrywać. Trainiści - ruch ekologiczny, czasami posuwający się do terroryzmu - chcą, by im przewodził. Władze chcą go aresztować, a najchętniej stracić. Media chcą mieć igrzyska. Wszyscy coś dla niego planują, Train jednak ma swój własny plan.

Jak widać z notki wydawnictwa, w powieści jest warstwa fabuły i całkiem niezła akcja, są one jednak tylko narzędziami, by pokazać ekstrapolację dewastacji środowiska, jego przyczyny, mechanizmy i skutki, a także, poprzez działanie Austina Traina, sposób na poprawę sytuacji. Train jest protagonistą bardziej ze względu na zadania, jakie wykonuje na rzecz przesłania powieści i miejsce w konstrukcji fabuły, niż na częstotliwość, z jaką pojawia się na kartach książki. Dzieło składa się z niezwykle krótkich fragmentów poświęconych zwięzłym opisom poszczególnych epizodów nadchodzącego kryzysu i wielu postaciom, których losy wiążą się ze sobą, czasami blisko, a czasami tylko za pośrednictwem odległych skutków ich działań i decyzji. W tekst wrzuconych jest mnóstwo cytatów i rożnych innych wtrętów, co powoduje, że całość sprawia wrażenie zlepka strzępków informacji. To może początkowo sprawiać trudność czytelnikowi przyzwyczajonemu do jednolitej, ciągłej prozy tradycyjnych powieści, ale z drugiej strony taka maniera pozwala łatwiej wczuć się w warunki chaosu informacyjnego, jaki towarzyszy przedstawianym wydarzeniom.

Pierwsza refleksja, jaką budzi lektura Ślepego stada, wydaje się być pocieszająca. Mamy XXI wiek, a nie jest jeszcze tak źle, jak prorokował Brunner. Czy aby jednak na pewno?

Jak mawiano w Diunie, podstawową rzeczą jest, by umieścić wszystko w czasie. Powieść Brunnera została opublikowana w 1972 roku. Z tamtej perspektywy wiele rzeczy wyglądało inaczej, więc i prognozy były takie, a nie inne. Nikt wówczas nie pomyślał, że bogate państwa, trzymające u siebie przemysł, bogactwo i zanieczyszczenia, wyeksportują w biedne rejony świata i przemysł, i zanieczyszczenia, i śmieci, a sobie zostawią tylko zyski. Okazało się, że w krajach rozwiniętych dewastacja środowiska zwolniła i stała się mniej widoczna, gdyż koszty „postępu” wyeksportowano. Czy jednak znaczy to, że w skali globalnej zniszczenia postępują wolniej?

Czy to, że w Chinach, w największym zagłębiu produkcji gruszek, drzewka zapyla się ręcznie, bo nie ma już ani jednego owada do tego zdolnego, nie wpisuje się idealnie w obraz rodem z powieści? A to, że w Krakowie i innych miejscowościach nawet w Polsce, zarówno dużych, jak i małych, nawet w kurortach, co roku większym problemem jest smog? A uczulenia? Pod koniec „komuny” pewne rodzaje chorób autoimmunologicznych uważano za możliwe tylko u dorosłych, którzy w dodatku przez dłuższy czas byli szczególnie eksponowani na alergen. Dziś dzieci rodzą się od razu z takimi chorobami. A to, że „zdrowe” polskie jabłka są pryskane kilkadziesiąt razy, nim się je zbierze? Przykłady można ciągnąć w nieskończoność.

.. kto dzisiaj nie musi brać jakichś tabletek? – pyta sama siebie Peg Mankiewic, jedna z bohaterek powieści. Czy nie jest to zdanie, które można włożyć w usta komukolwiek w dzisiejszych czasach? A przecież jeszcze nie tak dawno temu, gdy byłem młodszy, lekarstwa brało się tylko wtedy, gdy ktoś był chory. Poza epizodami zwanymi chorobą nikomu zdrowemu nawet do głowy nie przyszło, by brać jakieś leki, suplementy, odżywki... Bo i nie było potrzeby... Ile czasu zajęła ta zmiana? Dziesięć lat? Dwadzieścia?

John Brunner nie trafił z przewidywaniami malując dosłowny obraz naszej planety w przyszłości, gdyż degradacja stała się dyskretniejsza, mniej widowiskowa, ale czy przez to jest mniej konkretna? Przez to porażające przerysowanie, choć w ogólnym rozrachunku, w sednie przesłania, trafił, czytelnik nie interesujący się tematem może odnieść fałszywe wrażenie, że nie jest jeszcze tak źle. Wszystko dlatego, że rzeczywistość okazała się dużo bardziej podstępna, niż w latach siedemdziesiątych ktokolwiek mógł podejrzewać.

W przypadku tego wydania znów trzymamy się tradycji, która zwykle mnie denerwuje. Tytuł polski jak zwykle daleko padł od oryginalnego. Ale tym razem dzięki Bogu!

Brunner upatruje winnych katastrofy, ku której zmierzamy, w pazerności najbogatszych; w działalności koncernów, państw i mafii. Uważał, przynajmniej tak sugeruje lektura, że biedni nie są aż tak winni, gdyż nie przyspieszają mechanizmu zagłady – nie podejmują żadnych decyzji, o niczym nie decydują. I znowu nie do końca trafił. Nie mógł przewidzieć, że zdecydowana większość populacji jest jak ślepe stado właśnie i dlatego dzięki za ten polski tytuł. W latach siedemdziesiątych za główne zadanie marketingu uważano wykrywanie niezaspokojonych potrzeb i ich zaspokajanie. Konsument w tym ujęciu faktycznie nie był niczemu winien, a przynajmniej nie ponosił tak wielkiej winy jak ci, którzy w celu własnego wzbogacenia potrzeby te zaspokajali po najmniejszych kosztach dla siebie, co powodowało koszty dla środowiska. Kto mógł przewidzieć, że dzisiejszy marketing będzie tworzył potrzeby, by sprzedawać ludziom rzeczy kompletnie niepotrzebne, których jeszcze rok czy dwa wcześniej nie wzięliby nawet za darmo. Nie dość, że kupujemy nowe komórki, samochody i Bóg wie ile rzeczy, zanim jeszcze te przez nas posiadane stracą użyteczność, to kupujemy śmieci, których jeszcze chwilę wcześniej, przed reklamą, przed tym, zanim nam wmówiono potrzebę ich posiadania, nie podnieślibyśmy z ziemi, jak choćby spinner, czy miliony innych, kolejnych, wymyślanych co chwilę gadżetów. Cała ta masa owiec, które w pocie czoła harują na te coraz to nowe rzeczy, które „muszą” mieć, jest tak samo winna, jak bogacze, którzy się pasą na tej głupocie. Brunner czegoś takiego raczej nie mógł przewidzieć.

Jestem pesymistą, niestety. Homo sapiens ma tylko dwie drogi. Taką jak na Wyspie Wielkanocnej i taką, jak na Tristan da Cunha. Albo, jak na Tristan da Cunha, postawimy na samoograniczenie we wszystkich aspektach, albo będziemy stawiać na ciągły „postęp” i wzrost, i skończymy tak, jak dawni mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej, czyli pozostaniemy tylko zagadką dla... – no właśnie, dla kogo? Dla obcych, gdy przylecą na Ziemię?

Ziemia to tylko taka większa wyspa, nie na morzu co prawda, ale w kosmosie. Gdy będzie nas już za dużo, a nikt nie wie, gdzie przebiega granica, nie pomogą żadne „ekologiczne” technologie. To samo, gdy każdy z nas będzie wciąż chciał więcej.

Jak widać, John Brunner w swej niezbyt futurystycznej wizji, mocno rozminął się z rzeczywistym obrazem przyszłości. Z drugiej strony, jest to być może najbardziej proekologiczna powieść w historii literatury. Przy tym świetnie się ją czyta i w światopoglądzie każdego czytelnika pozostawi ona na pewno trwały ślad. Czy ją polecam? Absolutnie, z całego serca... Tylko po co? To i tak nic nie zmieni. Większość i tak pozostanie na zawsze ślepym stadem.

Doktor X w Ślepym stadzie mówi: - Kiedy politycy twierdzą, że społeczeństwo w ogóle nie jest zainteresowane ochroną środowiska, w połowie mają rację. Społeczeństwo boi się tym interesować...
 
Od siebie dodam, że od zawsze większość boi się nie tylko tym interesować, ale w ogóle myśleć o czymś więcej, niż zaspokojenie zwierzęcego pędu do posiadania potomstwa i zapełnienie własnego brzucha, przy czym to ostatnie jest rozdęte do rozmiarów u żadnych innych zwierząt niespotykanych, rozdęte nawet do zdobywania tak zbędnych rzeczy jak spinner. I nikt mnie nie przekona, że jest inaczej, dopóki najczęściej odwiedzanymi miejscami w sieci są te o modzie i żarciu.


Wasz Andrew























12 komentarzy:

  1. Uwielbiam Brunnera. Już pierwszą książką - Wszyscy na Zanzibarze - mi zaimponował i upatrywałem się ciekawego autora na przyszłość. Nie myliłem się. Kolejne 2 w artefaktach były porównywalnie dobre. Już sama forma jest świetna. Ale do tego te wizjonerstwo, które w kilku sprawach się sprawdziło. Najbliższe mu było chyba właśnie te ze "Ślepego Stada". Zatruwamy się nawzajem i do tego dążymy jak tytułowe ślepe stado ku zagładzie nie reagując na to społecznie, co się wreszcie zakończy fatalnie. Nie chciałbym dożyć czasów, kiedy dobrem luksusowym nie będzie zajebista fura, tylko odpowiednio dobra maska gazowa, żeby móc oddychać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Też mam takie odczucia. Wycieczka na Zanzibar już w planach :)

      Usuń
    2. Myślę, że spodoba Ci co najmniej tak, jak ŚS, ale obstawiam, że bardziej. Rewelacyjna książka, jedna z najlepszych, jakie czytałem.

      Usuń
    3. Przez was zaczęłam dzisiaj czytać "Wszyscy na Zanzibarze" - już po kilku stronach widzę, że autor miał niesamowity dar wyobrażania sobie, w którą stronę pójdzie cywilizacja.

      Usuń
    4. Cieszy mnie to. Jeśli to Twoja pierwsza książka Brunnera i na końcu będziesz zadowolona, to w następnej kolejności proponuję powyższą pozycję omawianą przez Andrew, a potem "Na fali szoku". Wszystkie to wizjonerstwo czystej postaci, tylko dotyczące innych dziedzin.

      Usuń
    5. No - jak Tobie się podoba, to muszę o niej pamiętać. Na szczęście już jest zapisane w kolejce 1 :)

      Usuń
  2. Po "Artefakty" jeszcze nie sięgnąłem, ale mam tę serię na oku. Wydaje się, że będzie ona równie dobra co "Uczta Wyobraźni".

    A co do "Ślepego stada" to książka zdaje się spełniać wszystkie moje wymagania, które stawiam dobrym lekturom. Podoba mi się wieloaspektowość, styl (taki pozorny chaos daje szansę, by temat naświetlić z różnych perspektyw, a przy okazji poruszyć szereg innych zagadnień), a także sama roztoczona wizja (pomimo tego, że nie jest ona w pełni zgodna z tym jak wygląda obecna rzeczywistość). Przyznam szczerze, że trochę dziwię się autorom, którzy fabuły swoich książek osadzają w konkretnej przyszłości - w celach informacyjnych wystarczyłaby "bliska" czy też "niedaleka przyszłość", albo "odległa".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle z tą przyszłością to jest taki problem, że nie sposób wszystkiego przewidzieć. Kto by na przykład jeszcze 20 lat temu przewidział, że będziemy mieli komputery w telefonach? Z drugiej strony stworzenie przekonującego świata od początku, tak jak w mojej ulubionej Diunie, jest pewnie dużo trudniejsze niż próba ekstrapolacji stanu obecnego.

      Niestety ja nie czytam seriami literackimi, więc na inne książki z Artefaktów nie ma co liczyć. No - może przez przypadek :)

      Usuń
    2. Z Artefaktów to do poznania koniecznie 3 nazwiska: Brunner, Silverberg i Simmons - nie zawiedziesz się. Polecam bardzo.

      Usuń
  3. O, ta powieść wygląda na niezwykle interesującą - cenię książki, które próbują przewidywać przyszłość, i choć Brunnerowi średnio się to udaje, to zarazem problematyka i stosunek ludzi do świata pozostaje niestety nadal aktualny i prawdopodobnie zawsze będzie. Dlatego z chęcią przeczytam.

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)