Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

czwartek, 2 stycznia 2014

"Abaddón - Anioł Zagłady" Ernesto Sábato - Obsesje

Okładka książki Abaddon - Anioł Zagłady 

Abaddón - Anioł Zagłady

Ernesto Sábato


Tytuł oryginału: Abaddón el exterminador
Tłumaczenie: Helena Czajka
Wydawnictwo: Znak
Seria: 50 na 50
Liczba stron: 487
 
 
Każdy człowiek posiada sprawy, które go dręczą. Wieloma kwestiami zamartwiamy się tylko chwilowo szybko o nich zapominając. Ale są rzeczy, które nie chcą nas opuścić, powracając do nas niczym bumerang. Spychane na sam margines świadomości zdają się układać do niespokojnego snu. Niekiedy milkną, nie dając o sobie znać, ale już sama głęboka, niczym nie zmącona pewność ich bytu jest dręcząca. Zresztą zawsze przychodzi moment, w którym opuszczają one piwnice umysłu i wyłaniają się na jego powierzchnię. Powoli, ale sukcesywnie wychodzą z otchłani niebytu, przywdziewając coraz realniejsze szaty, doprowadzając ludzi do szaleństwa. W końcu człowiek dociera na skraj, nie wytrzymuje, pęka i zaczyna mówić o tym, co go trapi. W takich sytuacjach albo słyszymy krzyk szaleńca, któremu nie potrafimy (lub boimy się) pomóc albo widzimy symfonię treści, którą, pragnąc nadać ramy racjonalności, ogłaszamy arcydziełem, tak jak miało to miejsce w przypadku Ernesto Sábato i jego Abaddóna  – Anioła Zagłady.

Urodzony w 1911 roku Ernesto Sábato to argentyński artysta, pisarz, eseista i malarz. W swoim dość burzliwym i długim życiu (zmarł w 2011 roku), był między innymi aktywistą komunistycznym. W 1933 jako sekretarz generalny młodzieżowych organizacji komunistycznych w Argentynie wyruszył na kongres w Brukseli przeciwko wojnie oraz faszyzmowi. Będąc w Europie przekonał się jak wygląda komunizm w wykonaniu radzieckim i od tej pory Sábato stał się zadeklarowanym wrogiem stalinizmu. Pobyt na Starym Kontynencie przeciągnął się dość znacznie, jako że młody Argentyńczyk rozpoczął pracę w Paryżu jako fizyk jądrowy – dane mu było działać wspólnie z Irène Joliot-Curie, córką Marii Skłodowskiej Curie. Sábato był świadkiem rozszczepienia uranu, z miejsca uświadamiając sobie jak niebezpieczna broń trafi wkrótce w ręce nieodpowiedzialnej ludzkości. Od 1940 roku Sábato pracował jako profesor fizyki na Uniwersytecie La Plata. W 1943 roku ostatecznie zakończył naukową karierę, poświęcając się pisarstwu oraz malarstwu. Jeśli chodzi o dokonania na polu literackim, to Ernesto Sábato, autor licznych esejów, jest także twórcą Tunelu (1948), O bohaterach i grobach (1961) oraz Abaddona - Anioła Zagłady (1974).

Ostatnia powieść Ernesto Sábato przytłacza już od początku lektury. Zamiast liniowo poprowadzonej fabuły z grupą bohaterów, czytelnik otrzymuje skomplikowaną, poszatkowaną mieszankę, w której fikcja w sposób nierozerwalny plącze się z niektórymi faktami z życia autora. Narrator z jednej strony stara się dopowiedzieć to, czego nie udało mu się chwycić w karby słów w poprzednich dziełach, z drugiej zaś strony powieść jest ambitną próbą wyrażenia wszystkiego, co wchodzi w skład współczesnego człowieka.

Czytając Abaddóna – Anioł Zagłady nietrudno o uczucie, że świat, czy raczej ludzkość, którą mylnie utożsamiamy z całym globem, czy wręcz Wszechświatem (jakby to właśnie homo sapiens stanowił jego istotę) znajduje się na krawędzi zagłady. Człowiek poznał już zabójczo skuteczną moc płynąca z rozszczepienia jąder atomów, narodowi wybranemu zafundowano śmierć na skalę masową, prowadzoną z mechaniczną precyzją i skrupulatnością, a kolejne konflikty targają wieloma regionami kuli ziemskiej. Czyżby literacka fikcja, zrodzona z najbardziej mrocznych zakamarków umysłu pisarza przestała, zgodnie z tym co uważa Sábato, sprawdzać się w roli wentyla bezpieczeństwa dla zdrowia psychicznego społeczeństwa? Śledząc choćby prozę argentyńskiego pisarza właśnie, widać, że jest ona coraz bardziej rachityczna – tworom wyobraźni coraz częściej zaczyna towarzyszyć rzeczywistość transponowana do powieści na surowo. Czy zatem chaos odnajdywany na kartach powieści jest pochodną coraz większego zamętu, którego Sábato doświadcza w codziennym życiu, czy też jego źródłem?

Wydaje mi się, że właśnie pytanie o siłę sprawczą słowa pisanego jest kluczową kwestią w prezentowanej powieści. Sábato stawia wiele hipotez, prezentuje wiele faktów zarówno za jak i przeciw, bezsilnie miotając się i nie potrafiąc udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bo skoro słowo ciałem się stało chociaż raz, to dlaczego nie można by tego wyczyny powtórzyć? Co stoi na przeszkodzie temu, by tylko w Jego doskonałości spróbować naśladować wielkoliterowego Boga? Rzecz jasna, nie każdy urodził się, by zostać rewolucjonistą, który negując zastany porządek rzeczy, pragnie go równocześnie zmieniać, ulepszać, poprawiać, nakierowywać na odpowiednie tory. Pewnym jest natomiast fakt, że twórca nie może przejść obojętnie wobec takiej jednostki, a już na pewno nie twórca, który swoją sztukę pragnie określać mianem rewolucyjnej.

Idąc typ tropem, Sábato momentami bardziej otwarcie, momentami ciut mniej stwierdza, że pisarstwo rewolucyjne powinno w jakikolwiek sposób wesprzeć Nowego Człowieka, przygotować dla niego grunt. Zatem warto pisać choćby po to, by uwiecznić coś godnego, coś, co zasługuje na pamięć – szczerą i bezinteresowną miłość, bezprecedensowy akt braterstwa, autentyczne uniesienia, popychające do czynów heroicznych, etc. Oczywiście każdy artysta sam musi zmierzyć się z fundamentalnym pytaniem dotyczącym celu swojej twórczości. Także do niego należy wybór tematu, któremu warto się poświęcić, chociaż wiadomo, że nie jest to rzecz łatwa – spośród całego grona zagadnień, po każdym ponownym przejrzeniu zawsze znajdzie się coś ważniejszego, istotniejszego, służącego bardziej wzniosłej idei – ale co jeszcze gorsze, nawet gdy już podejmiemy w naszym mniemaniu najlepszą decyzję, zawsze trafi się ktoś, dla kogo prezentowana kwestia nie będzie miała wielkiego znaczenia. Kogo mogą interesować np. zagadnienia możliwości poznawczych naszego aparatu umysłowego, jeśli nad jego głową wybuchają bomby? Zresztą trudno, szczególnie na pierwszy rzut oka, zaobserwować wyraźny wpływ literatury na nasze codzienne życie. Ile razy potęga słowa okazała się wystarczająca, by powstrzymać rozlew krwi? Ile razy pokarm duchowy był w stanie zaspokoić fizyczny głód? Rodzi się zatem pytanie – czy pisarz, albo bardziej ogólnie artysta, może czy też powinien odczuwać wyrzuty sumienia z powodu tego, że jego dzieło nie przysłużyło się w żaden sposób temu, by choć jedno dziecko na świecie nie umarło z głodu?

Ale zaraz, skąd takie wymagania względem literatury, skoro nawet nauka rzadko kiedy wykorzystuje cały wachlarz swoich nieprzeciętnych możliwości, by przysłużyć się ludzkości. W końcu mimo ciągłego rozwoju, mimo poszerzania granic naszej wiedzy, której macki zdają się penetrować każdy aspekt naszej egzystencji, człowiek nadal cierpi, posiada pragnienia niemożliwe do realizacji, odczuwa trudny do uśmierzenia ból psychiczny. Ba, oświaty kaganek, czyli potężna jasność rozświetlająca pomroki dziejów często trafia na usługi ślepej nienawiści, która pod płaszczykiem różnych idei nakazuje torturować, niszczyć, zabijać, eliminować bliźniego, który ośmiela się posiadać odmienne zdanie od naszego. Widzimy zatem, że zarówno dzieło sztuki jak i owoc nauki mogą przysłużyć się wyłącznie jako tępe narzędzia do rozłupania czaszki opornego oponenta. Sábato jest więc kolejnym, który dochodzi do smutnej konstatacji, że jako ludzkość, z punktu widzenia rozwoju naszej duchowości, mentalności nadal tkwimy na etapie naszych praprzodków, którzy większość konfliktów rozwiązywali za pomocą bicia się maczugami po głowie. Dziś, przy piorunującym tempie rozwoju technologii, potrafimy jedynie sprawniej pozorować konieczność naszych okrutnych działań, ale doświadczone oko szybko dostrzeże i zapłacze nad duchową nędzą współczesnej cywilizacji.

Ale co zabawniejsze, pomimo sztuki, kultury, nauki wciąż umieramy i nadal zadajemy sobie pytanie – dlaczego? Wielki i wszechmocny człowiek, którego z taką ochotą umieszczamy na samym szczycie ewolucyjnej drabiny w dalszym ciągu nie potrafi poradzić sobie z tym pozornie łatwym zagadnieniem. Są rzecz jasna sposoby, by odsunąć tę niewygodną kwestię. W społeczeństwie konsumpcyjnym uczestniczymy w obłąkańczym wyścigu szczurów, redukując ziemskie bytowanie do czystej fizjologii, z rzadka tylko skażonej instynktami wyższymi. Kluczowe jest jedzenie, sranie, ruchanie, ewentualnie wyszukane onanizowanie się w towarzystwie plastików o znamionach istot ludzkich, które w połączeniu z pracą, karierą, awansami oraz resztą trosk doczesnego życia, do których należą kredyt, sztuczne cycki i atrakcyjny wygląd pozwalają odczuwać przynajmniej pozorne poczucie sensu egzystencji, którą prowadzimy szybko, na złamanie karku, by przypadkiem nie zacząć dłużej nad nią rozmyślać. Ale pomimo tego raka kultury masowej, który toczy już niemal całą współczesną cywilizacją, nadal możemy natknąć się na ludzi, którzy spokój ducha odnaleźli w fakcie, że możliwa jest jeszcze śmierć w imię CZEGOŚ. I podobnie jak religia, tak literatura stara się zbliżyć do tajemnicy tego ABSOLUTU, na ołtarzu którego potrafimy złożyć własne życie.

Przeraża zatem wizja twórcy, którą roztacza przed nami Sábato, szczególnie dla osobników, którzy tym mianem pragną się określać. Bowiem dla argentyńskiego pisarza, obowiązkiem artysty dojrzałego i świadomego zarówno własnego talentu jak i odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże jest szeroko rozumiana służba drugiemu człowiekowi. Dowolna historia – klęski, upadków oraz wzlotów, wielkiej nadziei – może przecież obejmować zmagania ze swoimi słabościami całej ludzkości. Dzieło prawdziwie wielkie, proza monumentalna może służyć poszukiwaniom sensu istnienia, być pocieszeniem w niedoli, kierunkowskazem, wreszcie przeczyć słowom samego Sábato, że literatura może być wyłącznie świadkiem, bezsilnym świadkiem. Z tego względu twórczość nie może, absolutnie nie może być zawężana tylko do wartości estetycznych – wówczas staje się tylko pustą i bezproduktywną błazenadą. Sam artysta nie powinien także szukać poklasku, tworzyć z niskich pobudek. W przypadku pisarzy, za pióro winni chwytać jedynie Ci, którzy mają do przekazania coś wartościowego.

Wymagania stawiane przez profesora Sabato wydają się dość przytłaczające, ale jeśli pobieżnie rzucimy okiem na literaturę iberoamerykańską z tego okresu, to szybko uzmysłowimy sobie, że właśnie w tym duchu tworzyli tacy mistrzowie słowa jak Julio Cortázar czy Llosa. Ich proza to głośny sprzeciw wobec społecznej niesprawiedliwości, krzyk oburzenia wobec nieludzkich metod łamania oporu, do którego uciekały się prawicowe junty wojskowe, wspierane finansowo przez USA. To właśnie lewicowi artyści z Ameryki Łacińskiej skrupulatnie ujawniali absurdy amerykańskiej demokracji i jej opaczne umiłowanie wolności, które objawiało się w traktowaniu napalmem wietnamskich wiosek, linczach na czarnoskórych obywatelach USA, posądzonych o niemoralny kontakt z białą kobietą, łożeniu ogromnych kwot na konta wojskowych dyktatorów, którzy ochoczo podejmowali krwawe działania, by powstrzymać rozprzestrzenianie się komunistycznej zarazy.

Proza Sábato jest równie mocna, szczera i bezkompromisowa. Czytelnik otrzymuje zatem szczegółowy i wyczerpujący (nie tylko ciekawość ale i psychikę) opis tortur, którym poddawano klienta podejrzanego o współpracę z lewicową partyzantką, precyzyjne wyjaśnienie na czym polega mordercza skuteczność napalmu, gęstej oleistej cieczy, która w zetknięciu z człowieczą skórą spala ją na wiór, czy metodyczną charakterystykę ciała, czy raczej tego co z niego zostało, po godzinach fizycznego znęcania się, tarzania w fekaliach oraz rażeniu prądem. W obliczu wszystkich prezentowanych okropności, coraz trudniej wątpić w fascynującą teorię doktora Alberto J. Gandulfo, której nie będę zdradzać – wspomnę jedynie, że posiada ona pewne cechy wspólne z ideami prezentowanymi przez noblistę José Saramago na łamach powieści Ewangelia wg Jezusa Chrystusa i idealnie tłumaczy całe szaleństwo, które ogarnęło świat, odkąd pojawił się na nim człowiek.

Reasumując, Abaddón – Anioł Zagłady to lektura tyleż znakomita, co wymagająca. Książka, często określana jest mianem zapisu niepokojów dręczących pisarza, jego obsesji i szaleństw. Ujawnia się to szczególnie w warstwie stylistycznej powieści, która pod tym względem stanowi prawdziwy misz-masz. Pojawia się zarówno pierwszo- jak i trzecioosobowy narrator, wydarzenia oglądane są z perspektywy kilku różnych bohaterów, akcja rozciągnięta jest na przestrzeni kilkunastu lat, często cofa się, po czym wykonuje gwałtowne skoki do przodu. Nie brakuje wspomnień, retrospekcji, notatek z pamiętnika samego Ernesto Che Guevary, wycinków z prasy popularnej, listów do redakcji serialowych tasiemców z prośbą o takie a nie inne potraktowanie głównego bohatera, etc. Z tego powodu bardzo łatwo o poczucie zagubienia. Lekturę dodatkowo utrudnia fakt, że pojawiają się w niej odwołania do dwóch wcześniejszych powieści Sábato, Tunelu oraz O bohaterach i grobach. Ich znajomość nie jest co prawda konieczna, ale przypuszczam, że niektóre kwestie ujrzane pod innym kątem, mogłyby okazać się ciut bardziej zrozumiałe. Ale nawet tylko na podstawie Abaddóna – Anioła Zagłady, Ernesto Sábato jawi się jako twórca nieprzeciętny, który urodził się z klątwą niegodzenia się z rzeczywistością, w której przyszło mu żyć.

P.S. Wspomniane powyżej wymagania wobec prawdziwej literatury wiążą się rzecz jasna także z krytyką płodów, które w mniemaniu narratora (wydaje mi się, że śmiało możemy go utożsamiać z samym Ernesto Sábato) na to miano nie zasługują, a roszczą sobie takie prawa. W ten właśnie sposób oberwało się m.in. Robbe-Grilletowi, Henry’emu Millerowi czy samemu Joyce’owi. Poniżej kilka fragmentów:

Raz na zawsze pozostańmy sobą. Niechaj pan Robbe-Grillet nie poucza nas, jak należy robić powieść. Niech nas zostawi w spokoju. 

Od kiedy hołota może czytać po hiszpańsku Joyce’a i Henry’ego Millera i stwierdziła, że owi geniusze popuścili cugli na całego, nastąpiło ogólnie rozwydrzenie i uwierzyli, że wszystko jest tylko kwestią przeniesienia na papier całych ścian klozetów publicznych Buenos Aires (…). Przy pomocy długopisu i kartki papieru (wystarczy umieć czytać i pisać) albo japońskiego magnetofonu ustawionego w jakiejś pizzeria de faubourg opiszesz z najdrobniejszymi szczegółami, jak to na jakimś podwórku w Villa Soldati pieprzyli narzeczoną, i puścisz sobie znakomitą powieść, która stanie się jednym z najgłośniejszych bestsellerów ostatnich pięćdziesięciu siedmiu minut.

Cóż mam powiedzieć. Facet [Joyce] sobie wynalazł coś na kształt odrzutowca i w ciągu następnych pięćdziesięciu lat sto tysięcy pisarzy coraz mniejszego kalibru poświęcało się wprowadzaniu zmian do popielniczek i kapelusików stewardes. Nazywają to Uczestnictwem w Rozwoju Współczesnego Lotnictwa. (…) Nieskończona ilość rachitycznych spadkobierców Joyce’a powiązanych więzią krwi poprzez synów i kuzynów, wnuków, bratanków i prawnuków tego rozpłodowego ogiera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)