Dom schadzek
Alain Robbe-Grillet
Tytuł oryginału: La Maison de rendez-vous
Tłumaczenie: Wiera Bieńkowska
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 198
Nowa powieść, czyli gatunek
literacki, który narodził się w latach 50’ XX wieku we Francji miał być
swoistą łaźnią. Obmywszy się z niej z tradycyjnego psychologizmu, czy
egzystencjalizmu, które przywarły do literatury niczym brud, powieść
miała przerodzić się w powieść obiektywną, zwaną też powieścią fenomenologiczną, kontynuując w ten sposób swój rozwój po latach zastoju. Twórcy nouveau roman
podnosili szumne hasła o odnowie gatunku, o zerwaniu z dotychczasową
wtórnością, etc. Narzędzia, które miały posłużyć renesansowi wybrano
dość oryginalne – głęboki subiektywizm podmiotu lirycznego, towarzyszące
mu zaburzenia chronologiczne fabuły, wreszcie rezygnacja z ciągów
przyczynowo-skutkowych, zgodnie z którymi jedno wydarzenie jest
następstwem uprzedniego. Jeśli połączyć to z mało przejrzystą narracją
oraz specyficznymi bohaterami, którzy byli pozbawieni głębszych cech
osobowościowych to nietrudno o skojarzenie ze swoistym kolażem, do
którego coraz bardziej zaczynała upodabniać się nowa powieść –
kompozycja literacka formowana była dość przypadkowo, przy zastosowaniu
równie przypadkowych materiałów i tworzywa. Mimo ambitnych zapowiedzi i
całkiem pokaźnej ilości interesujących dzieł idea nouveau roman
samoczynnie wygasła jeszcze w latach 70’ ubiegłego stulecia. Oczywiście
do dziś widnieją po niej ślady – o antypowieści wspomina się na
studiach humanistycznych na przedmiotach związanych z historią
literatury, istnieje też dość pokaźne grono książek, które pozostawili
po sobie w spadku twórcy nouveau roman, do których zalicza się także Alain Robbe-Gillet.
Antypowieść zainteresowała również
naszego rodzimego artystę, Stanisława Lema, kojarzonego głównie jako
pisarza science fiction. Ale redukowanie działalności literackiej Lema
wyłącznie do fantastyki naukowej to działanie tyle krzywdzące, co
nieprawdziwe. Polski geniusz zajmował się także filozofią oraz
literaturoznawstwem. Dokonując analizy kilku utworów z nurtu nouveau roman,
Lem zaproponował bardzo oryginalne podejście, do którego zaprzągł
matematykę. Rozumowanie polskiego literata opierało się na fakcie, że
dotychczasową rolą powieści było powiadamianie czytelników o
zdarzeniach, które zaszły – ich odwzorowanie (lepsze lub gorsze) oraz
skomentowanie. Książki stanowiły więc swoistą wiadomość. Antypowieść
zamiast transponować rzeczywistość w literacką fikcję, samodzielnie
kreowała niezależny układ, autonomiczny system ze znaków. Zatem nouveau roman
tak jak matematyczny model*, nie odnosiła się do rzeczywistości, do jej
cech, a koncentrowała się na samej sobie, składając się z pewnych
znaków oraz reguł definiujących metody ich używania, łączenia, czy
przekształcania.
Kolejną powieścią z nurtu nouveau roman, które dane było mi poznać był Dom schadzek autorstwa Alaina Robbe-Gilleta. Utwór powstał w 1965 roku, jest to więc dzieło znacznie późniejsze w stosunku do Gum (1953 rok) oraz Żaluzji (1957 rok). Jednak gdybym wszystkie trzy pozycje miał umiejscawiać na osi, której grot zwrócony byłby w kierunku powieści fenomenologicznej, Dom schadzek znalazłby się pomiędzy Gumami a Żaluzją. Gumy
posiadają zdecydowanie najwięcej punktów stycznych z klasyczną
powieścią. To historia agenta specjalnego, przybywającego do niewielkiej
mieściny, w której gościł już w dzieciństwie, próbującego rozwiązać
zagadkę tajemniczej zbrodni. Śledztwo utrudnia fakt, że brakuje ciała
ofiary, a sam detektyw z biegiem czasu zaczyna coraz bardziej upodabniać
się do rzeczonego mordercy. Pod tym względem Gumy to tradycyjna powieść, do której jednak wpleciono elementy nouveau roman.
Fabuła ulega zaciemnieniu – na równych prawach ukazane zostają przez
narratora fakty oraz domysły, tak, że w danej chwili nie wiemy, czy mamy
do czynienia z projekcją wyobraźni, czy z rzeczywistością. Ponadto
całość spięta jest efektowną klamrą – akcja rozpoczyna się w momencie,
kiedy zatrzymuje się zacinający się zegarek głównego bohatera (wskazuje
godzinę, w której popełniono zbrodnię) i rusza dokładnie 24 godziny
później, gdy przestępstwo rzeczywiście zachodzi. Zgoła inaczej
prezentuje się Żaluzja,
która zdecydowanie bardziej przypomina kolaż niż powieść. To plątanina
zdarzeń, czy raczej krótkich scen, odtwarzanych z różnych ujęć, w różnej
sekwencji, z której praktycznie niemożliwe jest wyciągnięcie wyraźnego
wątku fabularnego. Zamiast obrazu, który jest kompletnie nieczytelny
otrzymujemy jego fakturę.
Dom schadzek sytuuje się gdzieś
pośrodku. To także utwór posiadający znamiona kryminału. Dochodzi do
zabójstwa i trwają poszukiwania winnego. Przedmioty oraz ich drobiazgowy
opis przytłaczają akcję, która jest jednak na tyle dynamiczna, że nie
zostaje zupełnie zduszona, jak miało to miejsce w przypadku Żaluzji. W Domu schadzek
fabuła również jest poszatkowana, ale na większe kawałki, dłuższe
sekwencje. Ciekawym zabiegiem Robbe-Gilleta jest swoiste zapętlenie –
każda scena wynika płynnie z poprzedniej. Przy czym te same ujęcia są
często powtarzane, wraca się do nich, ale ich ponowne wyświetlenie
odbywa się z innej perspektywy. Z tego względu czytelnik zauważa nowe
szczegóły, o których nie wspominano wcześniej albo następuje
umieszczenie tego samego motywu w zupełnie innym kontekście.
Poszczególne sceny zlewają się ze sobą, wspomniane płynne przejście
często utrudnia, albo wręcz uniemożliwia czytelnikowi zorientowanie się,
czy obserwuje on nowy obraz sytuacyjny, czy wciąż tkwi przy tym samym.
Dla przykładu na początku razem z narratorem oglądamy wystawę sklepową z
manekinem wyobrażającym kobietę, wyprowadzającą psa na spacer. W
następnym ujęciu mamy już do czynienia z rzeczywistą kobietą, sunącym
zdecydowanym krokiem przez ulicę z wielkim psiskiem. Na chodniku
intensywnie pracuje zamiatacz, pod miotłę którego trafia magazyn, na
którym widnieje obraz kobiety z psem na spacerze, która przybywa pod
kamienicę, z której wychodzi z tajemniczą paczką. Następna perspektywa
ujawnia, że dziewczyna z psem znajdują się na scenie teatru, odgrywając
rolę w przedstawieniu, itd., itd.
Co jeszcze bardziej intrygujące,
powtórzone sceny rzeczywiście charakteryzują się większą ilością detali,
ale nierzadko nowy obraz okazuje się sprzeczny z poprzednim. I tak na
początku widzimy czerwoną kanapę, później żółtą kanapę, dalej kanapę w
żółto-czerwone pasy, itd. Podobna niekonsekwencja, o zgrozo, została
użyta przy opisie zdarzeń. Z tego powodu ofiara zostaje zabita na kilka
różnych sposobów, przez różnych sprawców (narrator nie omieszka podać
motywów, którymi kierował się każdy z nich), w zupełnie innych
okolicznościach. Co gorsza, nawet trup nie leży spokojnie, zmieniając
swoje ułożenie, nie wiadomo również, kiedy dokładnie miało miejsce
przestępstwo, bowiem tak jak i sceneria, zmienia się czas popełnianie
zbrodni. Wszystko to wzmaga chaos i mnogość wypadków, które powtarzając
się w różnych figurach i kombinacjach, przeplatają się, zazębiają i
przenikają.
Zaskakujący jest również minimalizm w
kreacji sylwetek bohaterów, w przypadku których nie może być mowy o
jakichkolwiek rysach charakterologicznych. Postacie funkcjonują w
antypowieści na tych samych prawach co przedmioty, poświęca się
dokładnie tyle samo czasu i precyzji w ich opisie, co rzeczom martwym. Z
tego względu bardziej sprawiają oni wrażenie tekturowych dekoracji niż
realnych postaci. Ta swoista obojętność narracyjna, ostracyzm w
prezentacji ludzi przejawia się niechlujnością, brakiem precyzji. Johnson, czy Jonstone, czy coś w tym rodzaju,
Lauren zmieniająca imię w kolejnej scenie na Loraine, Marchand
ewoluujący w Marchata, oto jak traktowani są bohaterowie. Niejasność
wzmagają ponadto narracyjne sztuczki – zamordowany Manneret piszący
tekst, który po chwili przeradza się w historię, której akcja rozgrywa
się w kolonialnym domu schadzek, a w trakcie przyjęcia goście dyskutują
nad świeżo zasłyszaną wiadomością na temat zamordowania itd., itd.
Pierwszoosobowa narracja przeradza się chwilami w bezosobową relację, a
kilka razy podmiotem snującym całą historię wydaje się sam Johnson,
czyli główny podejrzany o zbrodnię. Nazwiska artystów, których rzeźby,
obrazy przewijają się w powieści zawsze okazują się nazwiskami któregoś z
bohaterów. Dodatkowo często dochodzi do pomieszania przyczyny ze
skutkiem i tak dla przykładu raz dowiadujemy się, że Lauren zostaje
luksusową prostytutką z powodu samobójczej śmierci narzeczonego
Marchanda, innym razem okazuje się, że Marchand odbiera sobie życie,
bowiem nie może zdobyć serca Lauren, pensjonariuszki tytułowego domu
schadzek.
Utwór to zatem wspaniały model literacki
(na pozór matematyczny) misternie skonstruowany z elementów wchodzących
ze sobą w różnorakie interakcje, których swoboda przekształceń i
operacji zostaje ograniczona pewnymi regułami. Na dobrą sprawę zasady te
sprowadzają się do realności, czy możliwości zajścia poszczególnych
zdarzeń. W Domu schadzek nie występują żadne zjawiska
nadprzyrodzone, fantastyczne, które w wyraźny sposób łamałyby zasady
fizyki. Na przykład mężczyzna zakochuje się w młodej prostytutce i
pragnąć ją wykupić z luksusowego burdelu rozpoczyna gorączkowe
poszukiwania gotówki. W opinii organów ścigania, zdesperowany kochanek
posiada więc wystarczający motyw do popełnienia zbrodni na podstarzałym
milionerze, którzy zajmuje się udzielaniem pożyczek. Cała historia
mogłaby wydarzyć się w naszej rzeczywistości – zachłanna miłość popycha
do czynów ostatecznych. Chociaż za sprawą subiektywnego narratora równie
prawdopodobne są inne scenariusze, zgodnie z którymi staruszek ginie w
innych okolicznościach, z rąk różnych morderców. Zatem osobnik snujący
tę osobliwą opowieść w niczym nie pomaga czytelnikowi, wręcz przeciwnie,
co rusz zaciemnia obraz, pozbawiając możliwości docieczenia prawdy,
która jednak w szerszym kontekście traci jakiekolwiek znaczenie.
Badając nieco uważniej utwór można
pokusić się o stwierdzenie, że Robbe-Grillet posłużył się w nim redukcją
fenomenologiczną, czyli odrzuceniem wszelakiej maści założeń, teorii,
bądź doktryn, które stosowane są przy analizie i postrzeganiu
otaczającego nas świata (w tym przypadku świata przedstawionego).
Następuje silna koncentracja na zjawiskach samych w sobie, a docieczenie
ich sensu opiera się na ich dogłębnym poznaniu, czy zrozumieniu.
Chociaż z tego ostatniego francuski twórca wyraźnie się wyłamuje, czy
wręcz karykaturyzuje działania poznawcze – przed czytelnikiem stawia
tyle możliwych wersji wydarzeń, że nie sposób ocenić, które z nich
faktycznie zaszły, czyli są p-r-a-w-d-z-i-w-e. Ale parafrazując słowa
jednego z bohaterów, który mówi Nazwisko, wie pan… Co znaczy w ogóle nazwisko?, można by zapytać Prawda, wie pan… Co znaczy w ogóle prawda, szczególnie w kontekście literackiej fikcji?
Dom schadzek można rozpatrywać
na jeszcze jednej płaszczyźnie. Akcja utworu rozgrywa się w Hongkongu,
który w momencie napisania utworu stanowił własność Korony Brytyjskiej
(podobnie ma się rzecz z Żaluzją, gdzie bohaterowie są
mieszkańcami jednej z [prawdopodobnie] francuskich kolonii). Lata 50’
oraz 60’ XX wieku to zdecydowanie wzmożenie ruchów dekolonizacyjnych, w
Europie przetaczały się wówczas kolejne dyskusje na temat stosunku
zachodnich mocarstw do swoich zamorskich posiadłości. Robbe-Grillet nie
zajmuje w powieści żadnego wyraźnego stanowiska, nie pojawia się nawet
jedno zdanie na ten temat, ale już sam sposób prezentacji życia
codziennego w Hongkongu daje do myślenia. Miasto jest raczej zaniedbane,
a pośród morza śmiecia wegetuje biedota, którą stanowią tubylcy.
Chińczycy zajmują się sprzątaniem ulic, pełnią służbę w hotelach,
zasiadają za kierownicami taksówek. Biali żyją w zamkniętych enklawach, w
których oddają się wszelakiej maści uciechom. Palarnie opium, bary,
wymyślne restauracje. Do tego luksusowe domy schadzek, w których
pojawiają się żądni nowych wrażeń klienci – młode kobiety często biorą
udział w ocierających się o sadyzm przedstawieniach, pojawiają się
plotki o lokalach serwujących dziewczęce mięso, handlarze narkotyków
oferują preparaty, po spożyciu których ofiara zupełnie traci świadomość,
etc. Widać, że świat białych kojarzony jest głównie ze zgnilizną
moralną – tworzą go ludzie przeżarci chciwością oraz najróżniejszymi
dewiacjami, które są prawdopodobnie wynikiem metafizycznego znużenia,
które w dodatku wzmacnia wiecznie panujący lepki od wilgoci upał.
Reasumując, wizyta w Domu schadzek
Robbe-Grilleta okazała się bardzo zajmująca i przyjemna. Towar
oferowany przez francuskiego literata to przednia marka, który zapewnia
sporo tematów do rozmyślań. Podziwiam również konsekwencję i upór w
tworzeniu kolejnych utworów w duchu nouveau roman, które nie są
łatwe w odbiorze, a przez to liczba potencjalnych czytelników już z
założenia jest raczej skromna. Przy tym do dzieła stanowiącego
zaprzeczenie klasycznej powieści przemycono istotne oraz interesujące
kwestie, czyniąc to w sposób nie naruszający zasad konstrukcji powieści
fenomenologicznej. Wg mnie to sztuka nie lada i za to właśnie chapeau bas panie Robbe-Grillet!
P.S. Tak jak starałem się to ukazać w tekście poświęconym książce Abaddon – Anioł Zagłady autorstwa
Sabato, Robbe-Grillet przez wielu uważany był za twórcę buńczucznego,
który lubił dawać do zrozumienia, że wyprzedza swoją epokę, w której
klasyczne powieści nadal święcą tryumfy. Francuski artysta zdaje się
krzyczeć swoją twórczością, że wszystko co piszą inni jest wtórne,
powtarzalne, a środki przekazu przestarzałe. Jeśli chodzi o pewność
siebie nie inaczej jest także w przypadku wizji Hongkongu, prezentowanej
na kartach Domu schadzek, która dla wielu może sprawiać wrażenie zbyt
przejaskrawionej, zbyt demonicznej. Dla takich wątpliwców autor ma przygotowane kilka słów już na samym wstępie utworu, który pozwolę sobie przytoczyć:
Jeśli czytelnik, który bywał
przejazdem na Dalekim Wschodzie, skłonny byłby sądzić, że opisane tu
miejsca nie odpowiadają rzeczywistości, autor, który spędził w tej
okolicy większą część życia, radziłby mu wrócić tam i patrzeć lepiej:
rzeczy zmieniają się szybko w tamtym klimacie.
Na usta ciśnie się pytanie – jak szybko oraz jak rzeczy wyglądają teraz, niemal 50 lat po napisaniu utworu.
——————
* nie jest to jednak doskonały model matematyczny, o czym możemy przekonać się na podstawie lektury eseju Nowa powieść i matematyka, który znajduje się w książce Filozofia przypadku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)