Andrés Barba
Świetlista republika
Niejeden dorosły człowiek jest głęboko przeświadczony, iż w jego rękach znajduje się monopol na posiadanie racji. Niejako z założenia przyjmuje się, że starsi wiedzą lepiej, że więcej rozumieją, że to do nich kierowane są wszelakiej maści zapytania, że to oni są tymi, którzy objaśniają meandry skomplikowanej rzeczywistości. Z tego względu zrozumiałym jest fakt, że grupa małolatów nie zamierzająca podporządkować się i uznać autorytetu innych, postrzegana jest w kategoriach zagrożenia, z którym prędzej czy później trzeba będzie się skonfrontować. Tyle, że walka z niebezpieczeństwem na poły realnym, a na poły wyobrażonym, ma swoją cenę, nierzadko bardzo wysoką, o czym pięknie przypomina nam Andrés Barba, hiszpański pisarz i tłumacz, autor powieści Świetlista republika.
Utwór to rozległa reminiscencja, którą snuje przed nami pierwszoosobowy narrator, wspominający tragiczne zdarzenia sprzed 22 lat, jakie rozegrały się w San Cristóbal, fikcyjnej scenerii położonej na granicy (amazońskiej?) selwy. To (…) prowincjonalne miasto o populacji liczącej dwieście tysięcy ludzi, z tradycyjnymi rodzinami (na które mówiono tam „stare”, jakby jedne rodziny były starsze od drugich), ze swoimi politycznymi intrygami i subtropikalną powolnością [1] staje się areną starcia pomiędzy starym, a nowym. Źródłem problemu jest grupa trzydzieścioro dwóch dzieci w wieku od 9 do 13 lat, które pewnego dnia pojawiają się na ulicach San Cristóbal. Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie: „Skąd się wzięły dzieci?” [2], nikt też nie ma pomysłu, jak się nimi zająć i co z nimi zrobić. Sprawa jest tym trudniejsza, iż intruzi posługują się własnym językiem, brzmiącym podobnie do hiszpańskiego, ale nie będącym hiszpańskim oraz nie wykazują żadnej chęci poddania się woli dorosłych – dnie spędzają włócząc się po mieście, bawiąc się, żebrząc i kradnąc, nocą zaś znikają w nieokreślonym miejscu. Napięta sytuacja trwa do chwili, kiedy dzieci przekraczają granicę czynów nieodwracalnych, co prowadzi do dramatycznego finału. Po latach narrator, człowiek piastujący podówczas kierownicze stanowisko w Wydziale Pomocy Społecznej, odtwarza przed nami całą sekwencję wypadków, zastanawiając się kim właściwie była grupa trzydzieścioro dwóch zgub oraz dlaczego tak długo starano się ignorować ich istnienie. Bohater usiłuje ponadto wyjaśnić przyczynę niepokoju wywołanego obecnością małoletnich (gdy ich pobytu nie da się dłużej przemilczeć), a w końcu wytłumaczyć wyrzuty sumienia związane z ich bezpowrotnym zniknięciem.
Świetlista republika, mimo iż osadzona w jak najbardziej realistycznym kontekście, porusza zagadnienie znamienne dla literatury science fiction, jakim jest zetknięcie się z nieznanym tak niezrozumiałym, iż wykraczającym poza ludzkie granice poznania. Trzydziestka dwójka, która zjawia się w San Cristóbal z wyglądu przypomina pospolite dzieci ((…) brudne, ale pełne tej swojej dziwnej, małej godności z potarganymi włosami i twarzami spalonymi słońcem [3]) – tyle, że ich zachowanie, kierujące nimi motywy czy, jak już wspomniano, język wymykają się możliwościom kognitywnym sankrystobalczyków, którzy w rezultacie nie są w stanie się z nimi porozumieć. Tę nieuchwytność przybyszy oraz niemożność nawiązania z nimi komunikacji podkreślają rozsiane w tekście, bardzo liczne odwołania do świata przyrody – trzydziestka dwójka przypomina ptaki (Ktoś porównał pojawienie się dzieci z idealnie zsynchronizowanymi migracjami szpaków (…) [4]; (…) one patrzą na nas i nic nie mówią, jak sępy [5]) oraz przyrównywana jest do różnych owadów (Istnieją gatunki termitów, które potrafią na jakiś czas zmienić swój wygląd i upodobnić się do innych gatunków, a dopiero kiedy osiedlą się na obcym terytorium, pokazują swoje prawdziwe oblicza [6]; (…) dzieci miały twarze owadów (…) [7]; Usłyszałem kiedyś, ze ktoś porównywał ich zachowanie do ruchów komórek tworzących jeden organizm, były indywidualnościami, ale ich życie było całkowicie wchłonięte przez życie republiki, funkcjonowały jak pszczoły w ulu [8]). Te liczne analogie, do jakich uciekają się sankrystobalczycy, nie przybliżają ich jednak w żadnym stopniu do rozwiązania zagadki tajemniczych dzieci, które wciąż skrywają w sobie ogrom sekretów – skojarzenie z opisanym przez Stanisław Lema w Solarisie rozumnym oceanem, z którym jednak nie sposób się nawiązać kontaktu na takich warunkach, jakich życzyliby sobie ludzie, wydaje się być jak najbardziej zasadne.
Już sama obcość, w jaką przyobleczeni są małoletni intruzi byłaby wystarczająca do wzbudzenia niechęci i wrogości – to, co nieznane podświadomie kojarzone jest z niebezpieczeństwem, co wzmaga ostrożność i nieufność. Ale dzieci robią coś jeszcze gorszego, coś, co musi wywołać reakcję dorosłych mieszkańców San Cristóbal – ich pobyt to anomalia, dysharmonia, zakłócenie. To zaburzenie ładu, to kontestowanie przyjętych zasad, to podważenie panującego porządku. Brak dostosowania się do reguł, to poniekąd ich negacja, stąd ostentacyjny brak posłuszeństwa postrzegany jest jako przejaw bunt i anarchii, które należy zdławić: Dla dziecka świat jest jak muzeum, w którym dorośli strażnicy są zazwyczaj mili, ale to oni narzucają swoje zasady: wszystko już zostało ukształtowane, wszystko istniało wcześniej i jest od dziecka starsze. W zamian za miłość jest ono zobowiązane podtrzymywać mit o własnej niewinności. Nie tylko ma być niewinne, musi być tej niewinności ucieleśnieniem [9].
Ciekawym zabiegiem, którego podejmuje się Piotr Paziński, autor polskiego posłowia, jest spojrzenie na Świetlistą republikę przez pryzmat koncepcji orbitujących wokół utopii. Utopii zasadzającej się na pragnieniu ucieczki przed dorosłością zbyt skompromitowaną, bezduszną i przesiąkniętą hipokryzją, by mogła być atrakcyjna. W tym ujęciu Paziński doszukuje się pewnych punktów stycznych z nakreśloną przez Brunona Schulza „republiką marzeń”, przy czym wspólnota stworzona przez dzieci ze Świetlistej republiki jest negatywem tej schulzowskiej, bowiem (…) wzięła się nie z olśnień i zadziwień, ale z biedy i wykluczenia [10].
Wracając natomiast do prozy samego Barby, ale pozostając na linii dzieciństwo-dorosłość, można stwierdzić, że Świetlista republika to także lista przewin i wykroczeń, jakich dopuszczają się dorośli wobec dzieci. Autor sygnalizuje, iż dorośli zbyt często nadużywają swojej władzy i przewagi, skazując dzieci na cierpienie, które jest formą kary za niepokorność czy krnąbrność (nawet wtedy, gdy można ją racjonalnie uzasadnić). Grzechy dorosłego świata to także wykorzystywanie (niekiedy bezkarne) słabości oraz bezbronności młodych, którzy trafiają do burdeli, są porywani dla okupu, bywają poddawani brutalnym fizycznym karom za wszelkie błędy.
Ostatnią składową powieści hiszpańskiego literatura, której absolutnie nie można pominąć jest forma książki. Świetlista republika to piękny apokryf, bowiem dzieło stylizowane jest na autentyczną relację narratora, który dzieli się z nami swoją opowieścią o wydarzeniach związanych z feralną trzydziestką dwójką, przy czym z pełną szczerością zastrzega on, że na pytany o rzeczoną sprawę, udziela: (…) różnych odpowiedzi w zależności od wieku rozmówcy [11]. Lektura utworu może sprawiać wrażenia obcowania z czymś realnym i namacalnym, jako, że w tekście pojawiają się liczne odwołania do wszelakiej maści źródeł: Pośród wielu teorii najmniej absurdalną wydaje mi się ta wysnuta przez Victora Cobana w jego felietonie dla „El Imparcial” (…) [12]; Przeglądając protokołu posiedzeń Wydziału Pomocy Społecznej (…) [13]; W eseju zatytułowanym Nadzór (…) [14]; Oglądając fotografie ze słynnej wystawy Bezużyteczne dzieciństwo Gerarda Cenzany (…) [15]; Profesor Pedro Barrientos – wykładowca na wydziale filologii Uniwersytetu Katolickiego w San Cristóbal – napisał artykuł (…) [16]; Prasa z 8 stycznia pełna jest sprzecznych doniesień (…) [17]; W protokole sesji rady miasta San Cristóbal z 13 lutego 1995 roku (…) [18]; 10 marca na pierwszej stronie „El Imparcial” ukazał się apel podpisany przez (…) [19]. Tym samym Świetlista republika to cudowne zatarcie granicy pomiędzy fikcją, a rzeczywistością, to zanurzenie się w płodach cudzej wyobraźni oczarowujących bogactwem detali i niuansów oraz starannością wykonania.
Wszystkie te składowe, których do skomponowania swojego dzieła używana Andrés Barba decydują o tym, że Świetlista republika to lektura niezwykle ciekawa i intrygująca, mimo niewątpliwego ciężaru emocjonalnego. Hiszpański pisarz bardzo umiejętnie eksploruje tematykę obcości, którą w przypadku Świetlistej republiki zostają zaszczepione dzieci – za pomocą stosunkowo prostego działania (wprowadzenia na scenę grupy wyalienowanych małolatów), autor uzmysławia nam jak odmiennie, na poziomie podświadomości, reagujemy na to, co uznajemy za oswojone i powszechne, w porównaniu z tym, co uchodzi za dzikie, nieznane. Świetlista republika to także przypomnienie nam, jak łatwo zdajemy się na własne wyobrażenia i stereotypy oraz jak łatwo ulegamy furii, kiedy okazują się one zupełnie rozmijać się z rzeczywistością – z tego powodu utwór można potraktować jako lustro, w którym oglądamy swoje wykrzywione rozczarowaniem i złością oblicza w momencie, kiedy nie potrafimy przyznać się do popełnionego błędu. Andrés Barba akcentuje jak tragiczne w skutkach może być uparte obstawianie przy swojej racji i niechęć do przyznania się do pomyłki.
Zaciekawiłeś mnie tą książką. A czy mieszkańcy miasteczka dowiedzieli się później, skąd pochodziły te dzieci i co się stało z ich rodzicami?
OdpowiedzUsuńCieszę się, bo wg mnie to książka bardzo, bardzo interesująca. Barba wytrąca nas z równowagi i stawia niewygodne pytania, które skłaniają nas, by odrobinę inaczej spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość. A co do pochodzenia dzieci, to sprawy wyjaśniają się, ale tylko częściowo - narrator wysuwa pewne teorie i hipotezy.
UsuńBardzo interesujący wpis :), dzięki któremu przypomniałam sobie, jak ta powieść jest intrygująca i niepokojąca. Sam temat "Świetlistej republiki" jest fascynujący: zetknięcie z obcością, która na pierwszy rzut oka powinna być łatwa do oswojenia, czy podporządkowania, bo to tylko dzieci. Jednak tak się nie dzieje, problem narasta. Tak, jak piszesz, ta książka jest przypomnieniem o tym, jak łatwo ulegamy wyobrażeniom. Tutaj te wyobrażenia są bardzo podstawowe i chyba wpisane w ludzką psychikę. Dziecko oznacza dobro, nadzieję, przyszłość.
OdpowiedzUsuńDzięki ;) Cieszę się, że sięgnąłem po tę książkę, m.in. zachęcony Twoim wpisem.
UsuńO, tak, na tym właśnie zasadza się świetny pomysł Barby, że w obcość przystraja to, co pozornie znane i łatwe do oswojenia, kontrolowania czy właśnie podporządkowania. A tymczasem rzeczywistość płata brzydkie figle.
Przy okazji raz jeszcze polecę Ci książkę japońskiego noblisty Kenzaburō Ōe pt. Zerwać pąki, zabić dzieci.
Książka przypomina rzeczywiście "Zerwać pąki, zabić dzieci" i "Władcę much" Goldinga. Motyw przejęcia władzy przez dzieci, tworzenia przez nie własnych praw, sprzecznych z tymi, które mają (narzucają?) dorośli, niezgodnych z tymi wypracowanymi przez kulturę i cywilizację (a wręcz barbarzyńskich) bywał motywem jeszcze pewnie innych książek, ale w tej chwili nie pamiętam jakich. Powieść Barby wydaje się iść głębiej i prowadzi do konieczności zastanowienia się nad przyczynami buntu dzieci. Czy pokusisz się o porównanie tych książek?
OdpowiedzUsuń"Władcę much" czytałem tak dawno temu, że co rusz obiecuję sobie do niego wrócić. Ale jeśli chodzi o "Zerwać pąki, zabić dzieci" to faktycznie, Barba każe jeszcze mocniej zastanowić się nad tym, jak postrzegamy i traktujemy dzieci. U Kenzaburō Ōe mocniejsze akcenty zostają położone na hipokryzję, obłudę czy zakłamanie dorosłych, zaś hiszpański pisarz silniej koncentruje się na wstrząsie, jaki wywołuje odkrycie, że dzieci mogą być dla nas czymś skażonym obcością, czego nie potrafimy rozgryźć, zrozumieć, a tym bardziej kontrolować. To właśnie u Barby jest niezwykłe, że trudno jest rozprawiać, na ile prawa i obyczaje dziecięcej społeczności są zaprzeczeniem tych znanych ze świata dorosłych, bo trudno o nich cokolwiek powiedzieć - wymykają się one możliwościom poznawczym dorosłych bohaterów.
UsuńLubię takie apokryficzne stylizacje, zacieranie granic. A tu i sama fabuła intrygującą się zdaje.
OdpowiedzUsuńTo polecam mocno, bo wg mnie Barba wspina się na wyżyny apokryficzności. No i oprócz fantastycznej formy, mamy też znakomitą treść. Nic tylko czytać i się delektować.
Usuń