Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

poniedziałek, 10 października 2022

"Safe from the Neighbors" Steve Yarbrough - O prawach do wolności wolnych od wątpliwości

Steve Yarbrough

Safe from the Neighbors

Wydawnictwo: Knopf Doubleday Publishing Group
Liczba stron: 231
Format: .epub
 
 
 
 
 
 
 
Człowiek to na ogół istota na tyle antropocentryczna, że kiedy przychodzi do miar czasu, to realia pamiętane jeszcze przez dziadów oraz pradziadów, uchodzą niemal za odwieczne, zaś wszelkie usiłowania dążące do ich zmiany, traktowane są w kategoriach zamachu na uświęcone wartości. Umysł z tak zawężoną perspektywą koncentruje się na tu i teraz, nie przyjmując do wiadomości, że obecny stan rzeczy – szczególnie jeśli oparty jest na głębokiej niesprawiedliwości – może być jedynie tymczasowym układem sił, nieuchronnie skazanym na zagładę. Stąd dramatyczne próby obrony tego, co znane i utarte, które, zgodnie z żywionymi nadziejami, winno być niezmienne – tyle, że takie uparte wzbranianie się przed nowym może wydać fatalne owoce, które szybko gniją i zatruwają kontakty z przyszłymi pokoleniami. Przestrzega nas przed tym Steve Yarbrough (ur. 1956), amerykański pisarz i wykładowca akademicki, prywatnie mąż eseistki i tłumaczki Ewy Hryniewicz-Yarbrough, autor nie przełożonej do tej pory na język polski powieści Safe from the Neighbors.

Głównym bohaterem, a zarazem pierwszoosobowym narratorem utworu jest Luke May, nauczyciel historii pracujący w liceum w Loring, w stanie Mississippi. Ów mężczyzna, który niedawno skończył 50 lat wkracza w trudny okres swojej egzystencji. Łódka spokojnego dotychczas bytu wypływa na wzburzone morze kryzysu wieku średniego – dwie dorastające córki wyprowadzają się do oddalonego o ponad 100 mil Oxfordu, gdzie rozpoczynają studia na Uniwersytecie Mississippi (znanym też jako Ole Miss), zaś powstała tym sposobem w domu państwa Mayów pustka brutalnie ujawnia, jak mocno na przestrzeni lat osłabły małżeńskie więzy. Okazuje się, że Luke oraz jego żona, Jennifer, prowadzą równoległe żywoty, które tylko sporadycznie się przecinają. Nić porozumienia coraz mocniej się naciąga, grożąc zerwaniem, lecz żadna ze stron nie wykazuje inicjatywy, by przeciwdziałać temu zjawisku. Rzeczywistość komplikuje się jeszcze mocniej, gdy po wielu latach do Loring wraca osoba, z którą Luke znał się w dzieciństwie – jej pojawienie się staje się zwiastunem szeregu wypadków, których korzenie sięgają przełomu września i października roku 1962, kiedy to w Oxford wybuchły potężne zamieszki wywołane przez zwolenników segregacji rasowej, nie godzących się na to, by progi funkcjonującego od 1848 roku Uniwersytetu Mississippi po raz pierwszy w historii przekroczył czarnoskóry student.

Dzieło Steve’a Yarbrough skonstruowane jest w oparciu o 2 przeplatające się płaszczyzny. Na pierwszej z nich jesteśmy świadkami perypetii Luke’a Maya, którego życie staje się coraz bardziej zagmatwane. Wywinięcie się córek spod opiekuńczych skrzydeł rodziców i wyfrunięcie z gniazdka, uzmysławia Luke’owi jak mocno jego ostatnie lata ograniczyły się do spełniania się w roli rodzica z jednoczesnym zaniedbaniem swojej małżonki – Jennifer, zawodowo nauczycielka angielskiego, hobbystycznie zaś uparcie poszukująca swojej artystycznej drogi poetka, staje się coraz bardziej obcą osobą (Prawda jest taka, że nie wiedziałem ile owsianki zjada na śniadanie, bo od dawna przestałem ją dostrzegać [1]). Symbolem tego narastającego dystansu jest poezja Jennifer, pozostająca dla Luke’a nieznanym lądem, zaś wszelkie starania, by się na niego dostać i go odkryć, zostają bezpowrotnie porzucone. Nie mniejszym zmartwieniem protagonisty są starzejący się rodzice – w oczach swojego ojca Luke wciąż pozostaje chłopcem wymagającym wsparcia, co znacząco utrudnia przyjmowanie najmniejszej choćby pomocy ze strony syna. Natomiast stale pogarszająca się kondycja psychiczna oraz fizyczna matki działa deprymująco – niemoc w obliczu choroby skutkuje poczuciem bezradności oraz wyrzutami sumienia (wynikającymi z faktu, że Luke nie potrafi zdobyć się na takie elementy opieki jak zmiana pieluch czy mycie). Listę utrapień uzupełniają sprawy niedomówione, niewyjaśnione i niezamknięte – zarówno w relacjach z Jennifer jak i z ojcem, istnieje kilka kwestii, które są niczym ości boleśnie stające w gardle, nieustannie nas raniąc. Zarysowany w ten sposób portret Luke’a to dość uniwersalne ujęcie ludzkiej jednostki, która zmuszona zostaje do konfrontacji z natłokiem przytłaczających emocjonalnie zdarzeń – Yarbrough sygnalizuje, że w takich chwilach, gdy wystawieni jesteśmy na działanie ciągłego napięcia, zdecydowanie łatwiej o podejmowanie pochopnych decyzji czy nieprzemyślanych akcji.

W szerszym kontekście, Safe from the Neighbors jest bolesną opowieścią o segregacji rasowej oraz rasizmie, które w latach 50-tych i 60-tych XX wieku uparcie kwitną na Głębokim Południu, tj. w południowo-wschodnim regionie USA, będącym najbardziej konserwatywną częścią Stanów Zjednoczonych. Zagadnienie dyskryminacji czarnoskórej mniejszości zostaje przytoczone poprzez echa sprawy Jamesa Mereditha (ur. 1933), weterana Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, który 1 października 1962 roku staje się pierwszym afroamerykańskim studentem Uniwersytetu Mississippi, uczelni chlubiącej się tym, że w ciągu całej jej ponad 100-letniej historii nie studiowała na niej ani jedna osoba o kolorze skóry innym niż biały. Rozpoczęcie edukacji poprzedzone jest szeregiem odmów i przeszkód, z którymi boryka Meredith – opór przed przyjęciem czarnoskórego jest na tyle silny, że przysługujące Jamesowi Meredithowi prawo do edukacji musi potwierdzić Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych, zaś praktycznie zaimplementowanie tego prawa w realiach Głębokiego Południa obywa się przy wsparciu agencji federalnej Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych (United States Marshals Service), Gwardii Narodowej, żandarmerii oraz wojska. Trwające około 15 godzin zamieszki na terenie kampusu wszczęte przez zwolenników segregacji rasowej, by fizycznie uniemożliwić zapisanie się Meredithowi na studia, przyjmują na tyle potężne rozmiary, że do ich stłumienia użyto łącznie ponad 30 000 tysięcy funkcjonariuszy i żołnierzy – rozkaz prezydenta Johna F. Kennedyego, by nie odpowiadać ogniem dopóki życie Mereditha nie będzie bezpośrednio zagrożone sprawia, że bilans rozruchów, w których bierze kilka tysięcy osób (wiele z nich uzbrojonych), to jedynie 2 ofiary śmiertelne oraz ponad 300 rannych.

Luke May, mający wówczas 6 lat, mgliście pamięta te wydarzenia. Zdecydowanie klarowniejsze wspomnienia posiada za to jego ojciec, który częściowo w nich uczestniczy. James May, członek Rady Białych Obywateli (ang. Citizens' Councils, nieformalnie określanej mianem White Citizens' Councils), organizacji wyznającej ideę białej supremacji, czuje się w obowiązku, by bronić tradycji i wartości Południa, tradycji i wartości sprowadzających się do tego, by kolorowi nadal pozostawali obywatelami drugiej kategorii. Zapatrywanie na segregacją rasową staje się jedną z kilku kości niezgody, które degradują stosunki pomiędzy ojcem i synem (W Mississippi jest wielu białych facetów takich jak ja, którzy nie mają pojęcia, co robili ich ojcowie w czasach ruchu praw obywatelskich, ponieważ nie chcą tego wiedzieć [2]). James May postępuje tak jak większość białych, choć nie jak wszyscy – jednym z wyjątków jest Ellis Buchanan, wydawca lokalnego dziennika, który aktywnie angażuje się na rzecz ruchu praw obywatelskich, zaś tym, co go za to spotyka są niemiłe spojrzenia, usunięcie poza społeczny nawias czy liczne telefony z groźbami. W tym właśnie tkwi ogromna siła powieści Steve’a Yarbrough, bowiem autorowi znakomicie udaje się pokazać, jak szkodliwy i trujący jest rasizm. Rasizm dotykający nie tylko kolorowych, ale raniący również tych białych, którzy nie potrafią stłumić w sobie najbardziej elementarnych odruchów przyzwoitości oraz godności i którzy nie godzą się na kategoryzowanie czy prześladowanie ludzi w oparciu o takie wyznaczniki jak kolor skóry.

Sylwetka Jamesa Maya – białoskórego farmera dzierżawiącego ziemię i rok w rok biorącego w okresie wiosennym pożyczki na ziarna do wysiewu – zostaje wykorzystana także do tego, by zademonstrować fakt, iż dla wielu białych (szczególnie tych ubogich) wyznawanie ideologii rasistowskiej jest motywowane ekonomicznie. James jest w niewiele lepszej sytuacji finansowej niż zatrudnieni u niego Afroamerykanie – ani dom, w którym mieszka, ani ziemia, jaką uprawia nie należą do niego. James, podobnie jak inni dzierżawiący ziemię w ramach 16th Section Land (pozyskiwane tym sposobem środki przeznaczane są na rzecz systemu szkół publicznych), co 5 lat składa ofertę na swoją farmę, mając nadzieję, że albo nie pojawi się żadna kontroferta lub, że będzie ona niższa. Tę pojawiającą się co 5 lat niepewność, co do tego czy pozostaniemy w obecnym miejscu zamieszkania i pracy, można nieco zredukować poprzez utrzymywanie odpowiednich relacji z mieszkańcami Loring, którzy w ogromnej mierze należą do Rady Białych Obywateli (nie brak tutaj najbardziej wpływowych osobników, łącznie z prezesem lokalnego banku). Przyłączenie się do organizacji nie jest obowiązkowe, ale w przypadku biednego, białego farmera jawi się jako wręcz konieczne, tak by uniknąć ryzyka ostracyzmu, bowiem wykluczenie jest niemal jednoznaczne z utratą dzierżawionej ziemi (nasza oferta może zostać przebita przez innych, pragnących uprzytomnić nam, że nie warto „bratać się z czarnuchami” lub miejski bank – odczuwający podobną potrzebę edukacji na temat czarno-białych kontaktów –  może nie udzielić nam pożyczki na nasiona).

Umiejętnie połączenie obu wątków – obyczajowego, związanego z losami Luke’a Maya oraz historycznego, dotyczącego wstąpienia na Uniwersytet Mississippi Jamesa Mereditha – owocuje bardzo ciekawą książką. Steve Yarbrough przypomina nam, że zdecydowanie trudniej jest coś wznosić (do czego potrzeba pokładów wysiłku oraz cierpliwości) niż niszczyć, przy czym do destrukcji może dojść przez moment nieuwagi czy bezmyślności. Jednocześnie autor ukazuje mroczne karty historii Ameryki, która przez wiele lat była krajem hipokryzji i obłudy. Krajem głoszącym prawo do równości, w którym jednak nie brakowało regionów, gdzie przez lata tego prawa nie można było wprowadzić w życie. Safe from the Neighbors jest w rezultacie utworem unaoczniającym, że istotą człowieczeństwa jest odwaga, by krzyczeć, gdy innym wyrządza jest krzywda oraz gotowość do walki z niesprawiedliwością. Bierność czy obojętność są przyzwoleniem na chaos oraz zło, które – zgodnie z przestrogą prezydenta Johna F. Kennedy’ego wygłoszoną przy okazji zapisu Jamesa Mereditha na Uniwersytet Mississippi – bardzo szybko mogą podważyć fundamenty cywilizowanego świata: Jeśli ten kraj kiedykolwiek osiągnie punkt, w którym dowolny człowiek lub grupa ludzi, siłą lub groźbą, będą mogli ignorować nakazy naszych sądów i Konstytucji, żadne prawo nie będzie wolne od wątpliwości, żaden sędzia nie będzie pewny swoich wyroków, żaden obywatel nie będzie bezpieczny między swoimi sąsiadami [3].


----------------
[1] Steve Yarbrough, Safe from the Neighbors, Wydawnictwo Knopf Doubleday Publishing Group, Nowy Jork 2010 , s. 101
[2] Tamże, s. 119
[3] Tamże, s. 210
 
 
Wasz Ambrose
 
 
P.S. Za pomoc w przekładzie ostatniego cytowanego fragmentu serdecznie dziękuję Qbusiowi z bloga Qbuś pożera książki.
 
P.S. 2 Ukraińcy nadal mężnie bronią się przed rosyjskim najeźdźcą, tyle, że każdy dzień walk nierozerwalnie wiąże się z ludzką tragedią – ginie ludność cywilna, umierają żołnierze. Wojnę należy jak najszybciej zakończyć, a najlepszą ku temu sposobnością jest wspieranie Ukraińców na wszelkie dostępne sposoby. Warta poparcia akcja facebookowa „Tam gdzie pomoc nie dociera” Fundacji Asymetryści. Można wspierać darami rzeczowymi i wpłatami na konto (dane na facebooku) lub wsparciem https://zrzutka.pl/hn6r99

11 komentarzy:

  1. Szkoda, że dotąd (12 lat) nie pojawiło się polskie wydanie. Szmiry są nieraz tłumaczone i wydawane w tym samym roku, co na Zachodzie, a takie rzeczy jakoś nie... Deklarujemy umiłowanie wolności, ale jak się bliżej przyjrzeć, to wcale o nią nie dbamy. Złagodziłbym tylko wydźwięk tej książki przypominając, że najczęściej krytykując Stany zapominamy o proporcjach. Wystarczy porównać występującą w literaturze krytykę realiów w amerykańskich i rosyjskich. O USA napisano chyba więcej krytycznych dzieł niż o Rosji, więc należałoby sądzić, że w Rosji było i jest lepiej. To daje do myślenia. A najlepszym komentarzem do obrazu tej złej Ameryki jest (nie pamiętam już z jakiej książki zaczerpnięte) zdziwienie Rosjanina - jeśli w tej rasistowskiej Ameryce Murzyn może mieć nowy samochód, to czemu w Rosji, gdzie wszyscy są równi i wolni, prawie nikt nie może mieć nawet starego? Dobrze jest pokazywać, co jest złe, ale dobrze nie zapominać, gdzie siedzi prawdziwe ZŁO. Czasami ta mnogość autorów pokazujących złą Amerykę i mikroskopijna ilość autorów pokazujących prawdziwą Rosję każe mi się zastanawiać, jak bardzo środowisko literackie i w ogóle inteligencja jest spenetrowane i sterowane przez rosyjskich agentów wpływu i działających na ich rzecz pożytecznych idiotów będących nieraz wielkimi pisarzami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, no właśnie ta kwestia tłumaczenia (czy raczej jego braku) zainteresowała mnie o tyle, iż żona autora zajmuje się przekładem.

      A co do złej czy dobrej Ameryki, to wydaje mi się, iż intencją autora nie było ukazanie w jak najbardziej negatywnym świetle swojej ojczyzny. Chodziło raczej o wydobycie na światło dzienne mrocznych rozdziałów i rozliczenie się z nimi. Stąd wg mnie problemem nie jest literatura amerykańska, a raczej rosyjska - książki, które szczerze traktują o rosyjskich bolączkach są albo zbyt słabo reklamowane, albo jest ich zwyczajnie zbyt mało. Dlatego wg mnie tym bardziej warto promować te dzieła, które się ukazały, i które są wartościowe - w tym kontekście raz jeszcze pozwolę sobie zareklamować powieść Asan Władimira Makanina.

      Usuń
    2. Oczywiście, masz rację. Wydaje się, że trudno zarzucać autorowi wybór takiego a nie innego tematu. Jednak gdy weźmiemy pod ogląd całość twórczości pisarzy, dziennikarzy i innych publicystów od 1917 roku do dziś, to aż dziwi ilość krytyki USA w porówaniu do krytyki Rosji. A już Polska naprawdę szokuje. Kraj cały czas zagrożony przez imperialne zapędy Rosji i jej tyranów obfituje w materiały, własne i tłumaczone, o USA, a o Rosji jest ich dużo mniej. W ostatnim roku jakby się coś ruszyło, ale mam wrażenie, że znów te same siły próbują wszystko skierować na dawne tory mimo toczącej się wojny. The Soviet Story (2008)The Soviet Story 2008 dalej jest blokowany i z tego co wiem nie puściła go jeszcze żadna polska stacja telewizyjna ani kino poza przedpremierą, choć właściciel praw autorskich dopuścił bezpłatne emisje. Bardzo to wszystko dziwne i podejrzane.

      Usuń
  2. „Ha, no właśnie ta kwestia tłumaczenia (czy raczej jego braku) zainteresowała mnie o tyle, iż żona autora zajmuje się przekładem” – być może żadne wydawnictwo nie chce wydać tej książki. Nieraz jest tak, że tłumacz wynajdzie jakąś ciekawą powieść, przełoży jej część albo nawet całą, zaproponuje ją wydawnictwom... i nic. Wydawnictwo nie chce, nie ma kto zapłacić tłumaczowi, nie ma kto wydać książki.

    Widzę, że w „Safe from the Neighbors” pojawiają się podobne elementy, co w powieści „Koniec Kalifornii”, o której niedawno pisała autorka bloga Czytanki Anki. Akcja „Końca Kalifornii” także toczy się w Loring, poza tym do tego miasteczka przyjeżdża osoba, którą jeden z bohaterów znał w młodości i którą nienawidził; to spotkanie wywołuje lawinę złych wydarzeń. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inne powieści autora też osadzone są w Loring.;)

      Usuń
    2. Akurat w przypadku tej książki trochę szkoda, że nie pojawił się jak dotąd żaden przekład. Wg mnie to bardzo ciekawa i wartościowa lektura, która pokazuje jak złożona i trudna jest historia Stanów Zjednoczonych.

      A o "Końcu Kalifornii" na blogu Czytanki Anki oczywiście czytałem i przyznaję, że to właśnie lektura tego wpisu stała się inspiracją, by sięgnąć po "Safe from the Neighbors" :)

      Usuń
    3. @Czytanki Anki, o, czyli mamy kolejne Yoknapatawpha czy inne Macondo :) Dobrze wiedzieć. I kusi, by zapoznać się z następnymi pozycjami pisarza.

      Usuń
  3. Dopisuję pisarza do mojej listy tych wartych przeczytania. Nie słyszałam o nim wcześniej, a książka wydaje się niezwykle (tu użyję rzadko używanego teraz określenia) wartościowa. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Steve Yarbrough ma żonę - Polkę i tłumaczkę. Mam nadzieję, że znajdzie się wydawnictwo zainteresowane jej wydaniem. Już jest kilku potencjalnych czytelników, a wstęp lub posłowie może napisać Ambrose. Znakomita recenzja - gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja o pisarzu usłyszałem dopiero dzięki Ance i jej wpisowi poświęconemu powieści "Koniec Kalifornii". Na pewno będę eksplorować twórczość tego artysty, bowiem porusza się w orbicie bardzo interesującej mnie tematyki. Ha, z tą żoną Polką tłumaczką to sprawa o tyle ciekawa, że na 7 napisanych powieści, na polski przełożono tylko 3, z czego ostatnią w 2009 roku. No i za wszystkie polskie translacje odpowiada Katarzyna Bieńkowska, więc nie można mówić o żadnym nepotyzmie :)

      A za miłe słowa b. dziękuję :)

      Usuń
  4. Nie do końca jest to moja tematyka, dlatego odpuszczam ją sobie.

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)