Krzysztof Pluta
Edyta Żemła
Wir. Na linii ognia (2019)
audiobookczyta: Andrzej Hausner
długość nagrania 7 godz. 31 min
wydawnictwo: Znak Horyzont 2021
Kiedy sięgałem po audiobook Wir. Na linii ognia miałem nieśmiałą nadzieję na coś w stylu polskiej wersji Helikoptera w ogniu Marka Bowdena (Black Hawk Down: A Story of Modern War). Nieśmiałą, gdyż większość moich doświadczeń ze współczesnymi rodzimymi autorami podejmującymi tematy wojska od epoki Gierka do dziś to w zasadzie pasmo czytelniczych porażek, których nie chcę nawet wspominać. O tej pozycji nie wiedziałem zaś kompletnie niczego – nie czytałem notki wydawnictwa, nie czytałem recenzji, nie rozumiałem tytułu. Sprawdziłem tylko oceny na goodreads.com – były niezłe – więc zaryzykowałem. Okazało się, że Wir to nie było to, co sugeruje okładka i tytuł kompletnie niezrozumiały dla kogoś, kto książki nie czytał (po raz kolejny brawo marketingowcy!). To było prawdziwe odkrycie i przeżycie!
Wir, to pseudonim z wojska Krzysztofa Pluty, który jako młody człowiek dorastający w świeżo upieczonej polskiej demokracji i kapitalizmie postanowił zostać nie managerem, politykiem czy kapitalistą, a żołnierzem. A dokładniej komandosem. I to nie byle jakim, gdyż nakręcił się, by jako pierwszy Polak (a może i pierwszy demolud) dostać się na prestiżowe szkolenie w Special Operations Medical Training Center w Forcie Bragg i ukończyć w świecie wojskowych nobilitujący na skalę światową kurs SOCM (Special Operations Combat Medic, wym. SOKOM). Książka jest zapisem wspomnień Pluty od skrótowo potraktowanej wczesnej młodości, przez kolejne etapy szkolenia i służby w JWK w Lublińcu aż po misje w Iraku i Afganistanie oraz spełnienie marzeń, czyli stanie się SOCM. Gdy kiedyś oglądałem, a zwłaszcza gdy później czytałem wspomniany już Helikopter w ogniu, doszedłem do wniosku, że poziom wyszkolenia, zaangażowania i umiejętności medyków amerykańskich służb specjalnych jest szokująco wysoki. Lektura wspomnień Wira potwierdza, że SOCM to klasa sama w sobie.
Dużo o charakterze Krzysztofa Pluty mówi ten drobny z pozoru fakt, że nie udawał, wzorem polityków, biznesmenów i celebrytów, iż pisze sam i nie wziął do pomocy murzyna, tylko do współpracy przy spisaniu swych doświadczeń zaprosił profesjonalistkę, Edytę Żemłę, która od kilkunastu lat pisze o wojsku i wojnie w czasopismach, internecie, a także jest autorką książek o tej tematyce, i jej nazwisko elegancko ujawnił na okładce razem ze swoim. Ta współpraca to był strzał w dziesiątkę! Powstało dzieło napisane prostym, jasnym stylem, odpowiednim do tematyki i bez zbędnej „literackości”, bez usilnego celowania w „sztukę”, co na pewno odebrałoby przekazowi walor autentyczności. Dialogi, miejscami i narracja, nie stronią zarazem od dosadnego „wojskowego” języka, co jest niezbędne by oddać klimat środowiska i wydarzeń, ale i jednocześnie jest to wszystko skomponowane w jak najbardziej poprawnej i bezbłędnej polszczyźnie, co jest wyjątkiem nawet wśród współczesnych powieściopisarzy aspirujących do Wielkiej Literatury.
Być może szkoda, że wspomnienia te zostały tak skondensowane, niemal niczym wojskowy meldunek. Nawiązując do ostatniej mojej lektury, taki Szczepan Twardoch na pewno zrobiłby z tego co najmniej trzy opasłe tomy. Inna sprawa, że na pewno wiele musiało zostać pominięte ze względu na klauzulę tajności. Szkoda. Ale może kiedyś doczekamy się czegoś więcej.
Styl narracji świetnie oddaje postać głównego bohatera wspomnień – człowieka pełnego pasji, szczerego do bólu i bezkompromisowego, który pośród bylejakości po prostu robi swoje, daje z siebie wszystko i zmierza do realizacji swoich marzeń. Jak widać z tych wspomnień w polskiej armii pewne rzeczy nie zmieniają się mimo upływu wieków, podobnie jak i w Polsce jako takiej, ale czy lepiej z tego powodu być zniechęconym i zgorzkniałym, czy robić swoje jak najlepiej? Ja stawiam na to drugie. Można być perfekcjonistą nawet w kraju bylejakości.
Naprawdę zaszokować mogą zderzenia na granicy rzeczywistości polskiej i amerykańskiej, nie mówiąc już o Iraku czy Afganistanie, ale Pluta okazuje się również bystrym obserwatorem i świetnym komentatorem niuansów. Ma też żyłkę autorefleksyjną – w swych wspomnieniach świetnie puentuje ewolucję swego charakteru i fizyczności; moment przejścia granicy między młodością i dorosłością. Nie każdy jest świadomy tej transformacji, zauważa chwilę w której to następuje, jest świadomy objawów i konsekwencji oraz umie tę refleksję ująć w słowa. Zwłaszcza w Polsce jest to dość rzadka umiejętność, czego symbolem jest dla mnie choćby znany szlagier To były piękne dni, który w polskiej wersji językowej ma całkiem inną treść niż w wersji angielskiej czy niemieckiej. Na Zachodzie powszechniej zauważa się, że młodość to czas, gdy nie tylko byliśmy młodzi, ale przede wszystkim piękni, nieśmiertelni i niezniszczalni. Tutaj przychodzi mi na myśl kolejny epokowy obraz wojenny – powieść Josepha Gallowaya We were soldiers once... and young i nakręcony na jej podstawie film Byliśmy żołnierzami (We Were Soldiers, Wir waren Helden) 2002. Stwierdzenie, że książka Pluty śmiało może konkurować z najlepszymi światowymi opowieściami i filmami o wojsku oraz wojnie nie jest żadną przesadą, a ponieważ Wir ma drugą warstwę – medyczną, bije je na głowę. Gdybyż zrobiono dobry film na jej podstawie!..
Miałem początkowo zamiar wrzucić tutaj kilka haczyków – szokujących, fascynujących i być może przerażających wątków z książki, by Was zachęcić do sięgnięcia po to wyjątkowe dzieło, jednak zmieniłem zdanie. Co bym nie napisał, ta pozycja i tak Was zaskoczy, tak jak zaskoczyła mnie. To rzecz naprawdę unikalna, traktuje bowiem nie tylko o wojsku i wojnie, ale i o niewyobrażalnie trudnej drodze do stania się SOCM, i o tym, co to pojęcie oznacza. To opowieść o ratowaniu życia, gdy wokół latają kule, gdy swój karabinek trzeba mieć zawsze na oku i w zasięgu ręki, nierzadko tylko w świetle latarki czołowej wykonując pod presją czasu i w warunkach polowych skomplikowane oraz ryzykowne procedury medyczne. I co najtrudniejsze – gdy trzeba się pogodzić ze śmiercią rannego. Seriale o lekarzach wysiadają i przyłączam się do słów pułkownika Tomasza Białasa „Białego”, autora świetnego krótkiego posłowia zamykającego tę opowieść – jeśli miałbym kiedyś ulec jakiemuś wypadkowi, to chciałbym, by ratował mnie Wiru, albo chociaż ktoś podobny do niego.
Z całego serca polecam wszystkim – i militarystom, i pacyfistom; takie właśnie książki powinny być lekturami szkolnymi zamiast omszałych „dzieł” traktujących o sprawach, które z dzisiejszym światem nie mają wiele wspólnego, które niczego nie uczą. A zresztą, może i nie. Bo lektury, jako coś narzuconego, często są przez nas generalnie podświadomie odrzucane. Więc po prostu polecam i zachęcam, również do wersji audio, gdyż Andrzej Hausner sprawił się na piąteczkę.
Wasz Andrew
P.S. Ukraińcy nadal mężnie bronią się przed rosyjskim najeźdźcą, tyle, że każdy dzień walk nierozerwalnie wiąże się z ludzką tragedią – ginie ludność cywilna, umierają żołnierze, rosną przerażające masy okaleczonych fizycznie i psychicznie. Wojnę należy jak najszybciej zakończyć, a najlepszą ku temu sposobnością jest wspieranie Ukraińców na wszelkie dostępne sposoby. Warta poparcia na przykład jest akcja facebookowa „Tam gdzie pomoc nie dociera” Fundacji Asymetryści. Można wspierać darami rzeczowymi i wpłatami na konto (dane na facebooku) lub wsparciem https://zrzutka.pl/hn6r99
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)