Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

wtorek, 28 października 2014

Faszyzm, komunizm, islam...





Diana West



Wielkie kłamstwa Ameryki.

Tłumienie niewygodnej prawdy historii.

Szpiegowska Rosja manipuluje – dokumentalny thriller.



tytuł oryginału: American Betrayal: The Secret Assault on Our Nation's Character.

tłumaczenie: Barbara Gadomska

wydawnictwo: A.M.F. Plus Group 2014

liczba stron: 465,  w tym 52 strony przypisów



Jeszcze kilka dni temu imię i nazwisko Diana West niczego mi nie mówiło, choć ta urodzona w 1961 w Hollywood w Kalifornii publicystka i pisarka ma ugruntowaną pozycję w amerykańskich mediach i często porusza kontrowersyjne tematy.

Biorąc do ręki jej książkę, miałem mieszane uczucia. Jak zwykle tytuł i podtytuł w polskim wydaniu znacząco różny od oryginału. W dodatku ta końcówka drugiego podtytułu: „dokumentalny thriller” i początek notki na tylnej okładce: częściowo dokumentalny thriller, częściowo narodowa tragedia. Ciekawe, co autor miał na myśli – thriller, czyli dreszczowiec, to literatura piękna, rzecz zmyślona. Więc co? Drakula oparty na faktach? I gdzie przebiega granica pomiędzy tymi częściami, o których mowa? Narodowa tragedia nie jest dreszczowcem i nie jest dokumentalna, a jakiś (jaki?) dreszczowiec jest dokumentem? Nie wspominałbym o tym może tak wyraźnie, ale... Później okazało się to ważne, więc w swoim czasie wrócimy do tego.


Tutaj mała dygresja. W Polsce nastała nowa, beznadziejna moda; w wielu wydawnictwach zaprzestano drukowania w książkach spisu treści. Pół biedy z powieściami. Tutaj mamy jednak do czynienia z książką, która ma 52 strony przypisów i w dodatku są one numerowane nie od początku książki, ale od początku każdego z rozdziałów. Czytelnik, natrafiając na przypis, musi najpierw przekartkować wstecz do początku rozdziału, by ustalić, który akurat czyta, a potem dopiero szukać przypisu. A rozdziałów jest kilkanaście. Każdy z nich rozpoczyna się ciekawym cytatem lub cytatami, do których pewnie wielu będzie chciało wrócić. Ale jak, skoro nie tak łatwo na te początki rozdziałów trafić? Ciekawe, jak wydawnictwo uzasadnia brak spisu treści? Oszczędnością papieru? Dla mnie to kpina z czytelnika. Wróćmy jednak do meritum.

Pełen obaw, iż będę miał do czynienia z jakąś hybrydą fikcji i dokumentu albo z jakąś kolejną teorią spiskową, rozpocząłem lekturę i pierwsze spotkanie z twórczością pani West. W miarę jak czytałem, z każdą poznaną stroną, zaczynałem mieć przeczucie, że trafiłem na rzecz wyjątkową. Zamiarem autorki było dotarcie do coraz większego rozdźwięku między tym, co mówią nam fakty dotyczące islamu, a tym, co nam o nim mówią media, politycy i kler.

Islam jest religią pokoju. Muzułmanie to bracia chrześcijan w Bogu. Migawka z mordowania chrześcijan przez wyznawców Allaha, wiadomości o innych programowych przejawach nienawiści wbudowanych w islam i w państwa islamskie oraz komentarz, że to nie wina islamu. Ludobójstwo w imię islamu i nie tylko brak jakiegokolwiek znaczącego potępienia ze strony „dobrych muzułmanów”, ale nawet ze strony Watykanu.
Temat ten, ta dziwna ślepota Zachodu i innych religii, intrygował mnie już od dawna, więc czytałem coraz bardziej zainteresowany, tym bardziej, iż od razu stało się dla mnie jasne, że to nie żaden thriller, żadna narodowa tragedia, tylko dobrze udokumentowane opracowanie historyczne poparte dużym wyborem wiarygodnych źródeł. A jeśli tragedia, to raczej całego zachodniego świata niż jednego narodu.
Szukając przyczyn dzisiejszej sytuacji, autorka cofa się aż do... początków komunizmu. Konkretnie do uznania państwa sowieckiego przez USA w 1933. Nagle państwo, które konsekwentnie odmawiało uznania Imperium Zła, zmieniło front o 180 stopni. Dlaczego? Przy okazji, choć o tym w książce nie ma ani słowa, rodzi się pytanie, dlaczego Polska, która równie konsekwentnie bojkotowała ZSRR, nagle w 1934 postąpiła tak samo? Nagle miliony wymordowane i nadal mordowane przez Stalina, których krzyki na pewno było lepiej słychać z Polski niż z Ameryki, przestały mieć znaczenie? Rosja carska budziła niechęć USA, wykonując około 17 (sic!) wyroków śmierci rocznie, a tu nagle taka wolta w sprawie ZSRR...? Uznanie ZSRR okazało się w konsekwencji aktem wrogim rozumowi i instynktowi samozachowawczemu, co autorka przekonująco uzasadnia.
Diana West, wykonawszy tytaniczną wręcz pracę, dowodzi, iż wszystkiemu jest winna liczna grupa agentów sowieckich, którzy ulokowali się w newralgicznych punktach na samych szczytach amerykańskiej administracji. Dość powiedzieć, że jeden z nich, „współprezydent” Harry Hopkins, nie tylko, że był na smyczy Stalina, to bezpośrednio współpracował z Zubilinem/Zarubinem, agentem NKWD, który uczestniczył w Zbrodni Katyńskiej.
Brzmi jak nawiedzona teoria spiskowa, nieprawdaż?
Na pewno wielu będzie starało się w ten i na inne podobne sposoby zdeprecjonować tę książkę, podobnie jak kiedyś próbowano przemilczeć świadectwa Sołżenicyna o Gułagu i zbrodniach sowieckich czy tezy Suworowa o kluczowej i wiodącej roli ZSRR w doprowadzeniu do wybuchu II wojny światowej. Suworow to nie historyk. Taki „argument” padł przed laty w mojej obecności z ust świeżo upieczonego magistra historii. Od tego momentu coś zrozumiałem.
Jaka jest wiarygodność ludzi, którzy „za komuny” uzyskali dyplomy magistrów historii czy też zdobyli wówczas wyższe stopnie naukowe w tej dziedzinie? Wszak musieli zdawać egzaminy również z historii XX wieku. Ciekawe, co mówili o 17 września 1939, o Katyniu? Chyba raczej nie prawdę, bo pewnikiem by nie zaliczyli. Świadomie kłamali albo byli ślepi i głusi, gdyż kto chciał, ten wiedział. Ja prawdy o Katyniu dowiedziałem się już w szkole podstawowej od nauczyciela języka polskiego, choć była to jeszcze „komuna” i nikt nawet nie marzył o zniesieniu przewodniej roli PZPR. A były jeszcze inne, niezliczone możliwości dyskretnego zdobywania prawdziwej wiedzy, zwłaszcza jeśli ktoś interesował się historią. Inny aspekt to ten, na który wskazuje Slavoj Žižek w „Żądaniu niemożliwego” – specjaliści zawsze się mylą (gdy napotkają problem, który wykracza poza wiedzę wtłoczoną im w trakcie zdobywania wykształcenia). Większość historyków pomija znaczenie wywiadu i w historii II wojny światowej, i całej historii zmagań USA-ZSRR. Jak to możliwe, skoro sami komuniści uważali wywiad za najważniejsze narzędzie polityki i skoro było to tak oczywiste, że nawet niektóre gry komputerowe dość wyraźnie to akcentują?
Może jest mi łatwiej, gdyż, postrzegając samego siebie jako umysł ścisły, nie przyjmuję tez, które nie pasują do faktów (islam to religia pokoju, ZSRR pragnie pokoju między narodami). Ale czy większość tak ma?
Czemu większość z nas przyjmuje za oczywiste, że dzisiejsze dogmaty wielu dziedzin nauki kiedyś mogą się okazać błędne, jak nieraz już drzewiej bywało, ale nie dopuszcza do siebie myśli, że mainstream historii i polityki się myli?
Większość interpretatorów twórczości Orwella odnosi ją do komunizmu w ZSRR. Diana West jednak wskazuje nam, iż w wielu kluczowych aspektach można ją odnieść raczej do wpływów komunizmu w USA i na całym Zachodzie. I czyni to niezwykle przekonująco.
ZSRR rozpadł się. Jako państwo przestał istnieć; przegrał na rzecz Zachodu wyścig do przyszłości. Jednak zadał Zachodowi cios, który porównałbym do lekkiej z pozoru rany, ale zadanej ostrzem wysmarowanym śmiertelną trucizną działającą z opóźnieniem. Zwycięzca jeszcze się śmieje, jeszcze cieszy się wiktorią, ale jest już tak samo martwy jak przegrany. Diana West po kolei wiedzie nas przez etapy historii stosunków Wschód-Zachód, od okresu międzywojennego przez wojnę aż po dzień dzisiejszy, i ukazuje nam, jak wyglądał ten cios oraz jak działa trucizna.
Większości ludzi, nawet mądrych, wywiad kojarzy się z kradzieżą danych lub sabotażem, a agent dalej jawi się raczej jako ktoś na kształt Hansa Klossa niż najbliższego i jedynego doradcy prezydenta. Jednak agenci wpływu, którzy opanowali Zachód, a przede wszystkim USA, okazali się najskuteczniejszą bronią komunistów, która zniszczyła Zachód. Zachód jeszcze istnieje, ale nie jest już tym Zachodem, którym był przed wojną.
Nie tak dawno temu w recenzji oryginalnej powieści Magnusa Monteliusa „Mężczyzna z Albanii” zwracałem uwagę na interesujący wątek. Agent stojący wystarczająco wysoko jest nietykalny. Nie ma możliwości, by się do niego dobrać. Czy jest jednak możliwe, by komunistyczny spisek w USA, w którym uczestniczyła cała masa agentów, popleczników i pożytecznych idiotów, przez dziesięciolecia nigdy się nie wydał? Oczywiście, że nie. Wydał się, i to nie raz. Co z tego, skoro jego głowa stała tak wysoko w systemie władzy, iż była ponad nią samą? Sowieccy agenci przeniknęli, oszukali, wynaturzyli amerykańską administrację i w gruncie rzeczy przejęli nad nią stery. Oczywiście, część agentów, którzy już swe zadanie wypełnili albo z innych powodów nie byli potrzebni, została wystawiona na odstrzał. Na niektórych nawet wykonano wyrok śmierci. Ale to dotyczyło zwykłych szpiegów, złodziei albo osób o małym znaczeniu. Agentów wpływu, tych najwyżej postawionych, owego zatrutego ostrza komunizmu, nigdy nie zneutralizowano. Nie rozliczono ich nawet po ujawnieniu dowodów i po ich śmierci. Jak to możliwe?
Aż włos się jeży, gdy w trakcie lektury dowiadujemy się, jak spisek stopniowo oplata Amerykę. Jak wykryte elementy zdrady i zebrane dowody zamiata się pod dywan. Jak w czasie II wojny Ameryka skazuje na zagładę własne i sojusznicze wojska, by wysłać do Rosji w ramach lend-leasu nie tylko pół miliona jeepów i ciężarówek, bez których wojska Stalina nigdy by nie dotarły do Berlina i nie zajęły Europy Wschodniej, nie tylko odkurzacze dla partyjnych dostojników, ale i materiały do budowy reaktorów oraz bomby atomowej. Jak schowano przed amerykańską Temidą niemal pół tony tajnych dokumentów znalezionych w biurach „Amerasi”. Jak sprawę depesz Programu Venona utajniono tak skutecznie, iż ujrzały światło dzienne dopiero... po upadku ZSRR i otworzeniu archiwów radzieckich przez Jelcyna.
Gdyby tylko chodziło o II wojnę światową, to i tak by była tragedia, gdyż, jak krok po kroku udowadnia autorka, wcale nie było potrzeby ponoszenia tak wielkich ofiar. Można było ją zakończyć dużo, dużo wcześniej. Można nawet było jej uniknąć, gdyż byli na Zachodzie ludzie, którzy dokładnie przewidzieli i jej przebieg, i skutki, łącznie z takim, a nie innym podziałem świata po jej zakończeniu. Prawdziwa jednak tragedia, nie tylko Ameryki, ale całej zachodniej cywilizacji, to zmiany, jakie pod wpływem spisku komunistycznego nastąpiły w mentalności, moralności i rozumowaniu społeczeństw zachodnich. Wydarzenia były tylko tych zmian efektem i odbiciem. I na pewno nie było to teorią spiskową dla rządu polskiego w Wielkiej Brytanii, gdy Anglicy i Amerykanie za żądanie wyjaśnienia Zbrodni Katyńskiej opluwali Polaków jako pachołków Hitlera. O skali problemu może świadczyć choćby protest premiera Stanisława Mikołajczyka w sprawie amerykańskich audycji nadawanych dla terytorium okupowanej Polski, gdyż społeczeństwo polskie nie było zainteresowane prosowiecką propagandą nadchodzącą ze Stanów Zjednoczonych i treściami, które mogły być powodzeniem nadawane z Moskwy.
Nawiasem mówiąc, Katyń pojawia się w tej książce kilkakrotnie, gdyż jest jednym z ważniejszych stopni schodów, które pokonały zachodnie demokracje, schodząc od oświeceniowej wiary w rozum, prawo, indywidualność i moralność do dna myślenia życzeniowego, relatywizmu moralnego, kolektywizmu, politycznej poprawności i prymatu ideologii nad konkretami. Fakty i dowody przestały mieć znaczenie. To właśnie Katyń był jednym z objawów i przyczyn degeneracji Zachodu, gdyż kłamstwo raz wypowiedziane trzeba było później za wszelką cenę utrzymać, a ręka raz wyciągnięta do zbrodniarzy na zawsze uczyniła demokracje zachodnie wspólnikami zbrodni Stalina.
Z czasem USA zaczęło się zachowywać jak bita żona próbująca utrzymać pozory normalności. Kłamstwo pociągało za sobą kolejne kłamstwa. Rząd Stanów Zjednoczonych zatajał coraz więcej spraw, których ujawnienie spowodowałoby, że cała ta piramida fałszywej rzeczywistości ujrzałaby światło dzienne. Ukryto „repatriację” 2 do 4 mln ludzi, których po wojnie odesłano z Europy do ZSRR i ich los, choć wielu zamordowano na oczach aliantów, którzy dostarczyli ich do granicy. Ukryto istnienie drugiego frontu we Włoszech, by nazwać w ten sposób lądowanie w Normandii, nie tylko cenzurowano, ale sterowano produkcją Hollywood, utajniano wspomnienia jeńców powracających z ZSRR i tak dalej.
Podwójny standard w polityce zagranicznej dał początek relatywizmowi moralnemu – Zachód także miał wiele do ukrycia, nie tylko Imperium Zła miało. Z czasem nawet słowo ‘zdrajca’ utraciło dawne znaczenie. Jedna podłość pociągała za sobą drugą. W 1991 w Kijowie prezydent Bush (mowa nazwana Chicken Kiev Speech) przestrzegał Ukrainę przed odłączeniem się od ZSRR! Gdy Jelcyn chciał uwolnić jeńców amerykańskich ze wszystkich wojen, nawet żyjących jeszcze weteranów z II wojny światowej (sic!), USA go zablokowała i wyciszyła.
Polska do dziś gra kartą nierozliczenia komunizmu, ale ilu z nas wie, że Jelcyn odstąpił od rozliczenia i potępienia komunizmu na żądanie Zachodu, podobnie jak na żądanie zachodnich demokracji zamknął na powrót archiwa, które po dojściu do władzy otworzył, z katastrofalnym zresztą skutkiem choćby dla wizerunku FDR, lend-leasu czy fikcji moralnej jednoznaczności II wojny?
Oczywiście, byli ludzie, którzy z tym komunistycznym matriksem walczyli. I Diana West pokazuje mechanizmy i narzędzia, jakie przeciwko nim kierowano. To bardzo ważne, gdyż te chwyty, ten sposób argumentowania widzimy dziś codziennie, od spraw najbłahszych po najpoważniejsze. Milczenie, ośmieszenie, osobiste ataki, argumenty nie na temat. Zaraza objęła nawet Polskę. Nie dalej jak dziś, kończąc tę lekturę, usłyszałem Tomasza Nałęcza u Moniki Olejnik w Radio Zet. Gdy brakło mu argumentów w starciu z Adamem Hoffmanem, powiedział: nie mówmy o tym w niedzielę! Zagranie rodem z podręcznika wpływu NKWD. Wszak nie przyszedł w niedzielę na spotkanie z Hoffmanem właśnie w takim celu, by rozmawiać „o tym”? Inna sprawa, że w Polsce już wszystkie strony sceny politycznej stosują taki poziom dyskusji (o żadnej rozmowie nie ma mowy), nie zdając sobie nawet sprawy, co to o nich mówi.
Najgorsze bowiem, że Wielkie Kłamstwa Ameryki zdegenerowały nie tylko same Stany, ale cały Zachód. Nawet państwa postkomunistyczne. Tym łatwiej, że choć, podobnie jak Rosjanie, byliśmy zaszczepieni przeciwko propagandzie komunistycznej, to gdy kłamstwa sprzedano nam w opakowaniu zachodniej wolnej prasy, filmów i książek, większość z nas łyknęła je niczym karmny gąsior gałkę. A wielkie kłamstwa trwają. Żyją własnym życiem i rodzą nowe. Komuna stworzyła propagandowy samograj, który działa bez zarzutu nawet po jej śmierci, choć teraz gra na inne nuty. I to jest w „Wielkich Kłamstwach Ameryki” najważniejsze. Od przeszłości wracamy do teraźniejszości.
Jak memento brzmią słowa z przemówienia Sołżenicyna z 1975 roku:
Za to się płaci. To kiedyś w przyszłości da o sobie znać. Przez trzydzieści lat dawało znać o sobie i będzie jeszcze dawać znać, i odezwie się jeszcze okrutniej.
Za niezwykle celne połączenie czasu przeszłego, teraźniejszego i przyszłego mogą posłużyć słowa Geerta Wildersa:
Islam to komunizm dnia dzisiejszego. Jednak ponieważ nie udało nam się przeprowadzić rachunku sumienia po komunizmie, nie jesteśmy w stanie się z nim uporać, gdyż tkwimy w starych komunistycznych nawykach oszustw i przekłamań, które kiedyś przenikały kraje Wschodu, a teraz przenikają nas wszystkich.
I za połączenie nazizmu, komunizmu i islamu:
Istnieje jeszcze jedno uderzające podobieństwo, które jednak nie jest cechą tych trzech politycznych ideologii, lecz cechą Zachodu. Otóż Zachód wydaje się niezdolny do dostrzeżenia niebezpieczeństwa (...) Nasza niezdolność każe nam odrzucić logiczne i historyczne wnioski, jakie można wyciągnąć z faktów, choć moglibyśmy i powinniśmy być mądrzejsi. Co jest nie tak ze współczesnym człowiekiem Zachodu, że wciąż na nowo popełnia te same błędy?
No właśnie. Co jest i czy się to zmieni? Bardzo wątpię. By rozliczyć się z naszą zachodnio-demokratyczną przeszłością, należałoby zburzyć zbyt wiele własnych pomników, zbyt wiele pozłoconych postaci pozbawić ozdoby, zbyt wielu świętych pozbawić aureoli. To się nie zdarzy. A islam to wykorzysta.
Na samym początku wspomniałem, że wrócę do podtytułu i dziwnych sformułowań w notce od wydawcy. Wydajemy książkę bezcenną dla chorego demokratycznego społeczeństwa, ale sami nie mamy odwagi, by jasno powiedzieć, czy nas ona przekonuje, czy nie. Tworzymy à la komunistyczne łamańce językowe, by móc się obrócić w jedną bądź drugą stronę. Pięknie spuentował to swego czasu Suworow, gdy powiedział, że w Rosji się z nim spierają (swoją drogą ciekawe określenie na trzy wyroki śmierci), a na Zachodzie milczą. Nie potrafimy nawet się określić.
Na zakończenie muszę podkreślić, że ta wyjątkowa książka, jedna z najważniejszych pozycji historycznych, jakie zdarzyły się w XX i XXI wieku, nie powinna być, broń Boże, traktowana tak wąsko. Nie jest to wyłącznie obowiązkowa pozycja dla wszystkich zainteresowanych historią i polityką. Jest to także prawdziwa gratka dla psychologów społecznych, filozofów i dla każdego, kto lubi wiedzieć.

Oczywiście, książka ma swój początek i koniec, a także perspektywę, z której autorka patrzy na fakty. Ani razu nie porusza tematu przyczyn, które sprawiły, iż islamskie i komunistyczne techniki wpływu trafiły w kapitalistycznych społeczeństwach zbudowanych na tradycji judeochrześcijańskiej na tak podatny grunt, że przeżyły swych animatorów i mają się coraz lepiej. No, ale to już całkiem inny temat. Tymczasem z pełnym przekonaniem nawołuję – odłóżcie wszystkie inne lektury i zacznijcie czytać „Wielkie Kłamstwa Ameryki”. A za jakiś czas przeczytajcie je jeszcze raz. To jedna z nielicznych książek, które warto mieć w domu, by móc do niej w każdej chwili wrócić.


Wasz Andrew


10 komentarzy:

  1. Na pierwszy rzut oka nie zapałałam chęcią do tej książki, a Diane West również mi nic nie mówiło. Wywiad rosyjski - choćby dla niego warto sięgnąć po tę publikację. Baaaaardzo mnie zachęciłeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieczęsto zdarza mi się tak zdecydowanie zachęcać do lektury, ale w tym wypadku jest to jak najbardziej uzasadnione :) Tym razem nie chodzi o podobanie się, o wartości artystyczne, które zawsze oceniane są subiektywnie i podlegają rożnym modom, choć styl Diany West jest naprawdę niezły. Chodzi o informacje z tych MUST READ :)

      Usuń
  2. Chyba posłucham Twojego wołania i zakupię tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze można z biblioteki pożyczyć, żeby się upewnić czy warto. Daj znać po lekturze, jakie były Twoje wrażenia :)

      Usuń
  3. Ha, brakowało mi takich tekstów w Twoim wykonaniu, tj. typowych felietonów, bardzo celnych i dość ostrych :) Lektura wydaje się naprawdę wartościowa.

    Co do tej nagłej zmiany frontu, jeśli chodzi o uznanie bytu ZSRR na arenie politycznej to jak słusznie zauważyła Iza w komentarzu do poprzedniego posta, trzeba także wziąć pod uwagę fakt, że istnienie takiego tworu, który śmiało można określić mianem "Imperium Zła" jest bardzo wygodne. Działania można prezentować na podstawie kontrastu (nasze - dobre, ich - złe), a wszelkie niecne czyny, grzeszki oraz brudy zawsze można wytłumaczyć działaniem w imię wyższego celu, czyli walką Dobra (które my reprezentujemy) ze Złem (czyli z nimi, tymi niedobrymi, plugawymi, itd.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Co do "Imperium Zła", to wyrażenie to powstało... kilkadziesiąt lat po uznaniu Rosji Sowieckiej przez USA i Polskę. Za co zresztą twórcy nieźle się dostało, choć był to prezydent USA. Naruszył najważniejsze przykazanie naszej kultury - poprawność polityczną.

      Z tym dobrem i złem to tak dziwnie trochę wtedy było, że bycie szpiegiem komunistycznym było ewentualnie karane, ale nie potępiane, natomiast bycie antykomunistą nie było karane, ale było potępiane :)

      Usuń
  4. O! Mam wrażenie, że to idealna lektura dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja odniosę się jeszcze do wątku islamu jako religii pokoju. Brak potępienia aktów przemocy wynikającej z islamu może być powiązany z ogólnym immunitetem od otwartej krytyki stosowanym wobec religii, nie tylko muzułmańskiej.
    Poza tym mam wrażenie że 'góra' wielkich religii monoteistycznych nie chce wchodzić w otwarty konflikt miedzy sobą bo w ich interesie jest utrzymanie tej kruchej i pozornej równowagi. Nie wchodząc sobie oficjalnie w paradę chronią wzajemnie swoją pozycję.
    Czy główną teza książki jest, że ZSRR zainfekowała polityczną poprawnością świat zachodni, dobrze rozumiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnosząc się po kolei :) Pomijasz fakt, że to „niewchodzenie” sobie w drogę dotyczy tylko jednej strony. Autorytety islamskie u siebie wyraźnie nawołują do zniszczenia Zachodu. U nas jest wolność wyznania, a w państwach arabskich zakaz innego wyznania (to ostatnie oczywiście przybiera różną formę, na razie). Podobnie ich interpretacja sprzeczności Koranu jest odwrotna do naszej interpretacji sprzeczności Pisma Świętego.

      Oj, chyba słabo napisałem tę recenzję. Główną tezą, poza tym, iż Stanami współrządzili komunistyczni agenci (co wydaje się teorią spiskową, ale nią nie jest) jest, iż przez dziesięciolecia sowieccy agenci wpływu, niezależnie od realizowania doraźnych celów, mieszali ludziom w głowach, aż namieszali tak, że pozostawili trwałe ślady w mentalności, moralności i sposobie myślenia elit Zachodu, z czego teraz korzysta islam, prowadzący przeciw naszej cywilizacji taką samą wojnę ideologiczną, jak kiedyś ZSRR. Poprawność polityczna to tylko jeden z efektów tej przemiany. Oczywiście te tezy wysnute są z kolejno analizowanych zdarzeń, powiązań miedzy nimi, itd.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)