Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

wtorek, 16 września 2014

Jak trudno być imperatorem





George R. R. Martin


Taniec ze smokami, część 1


tytuł oryginału: A Dance with Dragons

tłumaczenie: Michał Jakuszewski

seria/cykl wydawniczy: Pieśń Lodu i Ognia* tom 5.1

wydawnictwo: Zysk i S-ka 2011

liczba stron: 632


Piąta odsłona niesamowitego cyklu powieściowego Pieśń Lodu i Ognia stworzonego przez amerykańskiego pisarza Georga R. R. Martina nosząca tytuł Taniec ze smokami, podobnie jak część poprzednia*, ze względu na swą objętość, nie mogła raczej być wydana w postaci jednej książki i również została podzielona na dwa tomy. O ile jednak czwarta została podzielona na dwie odrębne powieści, gdyż każda część została obdarzona własnym tytułem, to piątą potraktowano po macoszemu – jej tomów nie zaszczycono odrębnymi tytułami. Ja jednak postanowiłem podejść do nich poważnie i spisać swe wrażenia z każdego tomu tak, jakby to była osobna całość. Po prostu, moim zdaniem, jest nią w tym samym stopniu, co każda z pozostałych części cyklu.

Jak pisać o pierwszym tomie piątej części cyklu, w którym postacie, nawet te zdawałoby się główne i predestynowane do odegrania kluczowej roli, często umierają nagłą i gwałtowną śmiercią? Wszak nawet jeśli tylko zdradzę jedno nazwisko postaci omawianej części, to czytelnikowi rozpoczynającemu dopiero przygodę z Pieśnią Lodu i Ognia zdradzę zbyt wiele; pozbawię go części przyjemności z prób przepowiedzenia powieściowej przyszłości. Musze się więc od tego powstrzymać.

Powtórzę więc z konieczności tylko, iż w à la średniowiecznym świecie wykreowanym przez Martina, którego centralną częścią jest kontynent Westeros, nadal trwa walka o tron, która rozgorzała po śmierci króla Roberta Baratheona. Walka o tron, który był symbolem władzy nad siedmioma królestwami stanowiącymi cywilizowaną część kontynentu oddzieloną od tajemniczej, zimnej i groźnej północy Wielkim Murem. I znów, jak w przypadku poprzednich części cyklu, i ta ma swych zagorzałych zwolenników oraz przeciwników, przy czym, również podobnie jak poprzednio, często osoby zachwycone częścią czwartą, są zniesmaczone piątą, i odwrotnie. Dlaczego? Po prostu dlatego, że Martin znów zastosował nieco odmienne niż dotąd podejście do tematu, co jest ciężkostrawne dla czytelników lubiących sztampowe tasiemce w stylu oper mydlanych, gdzie trudno odróżnić pierwszy odcinek od ostatniego. Oczywiście nie chodzi mi o poziom, a o jednostajność i przewidywalność formy oraz treści.

Po pierwsze, po powieściach pełnych fal przemocy, po częściach wypełnionych knowaniami i zakulisowymi machinacjami, mamy spowolnienie akcji pozwalające uwypuklić nieco inne aspekty, jak choćby problemy z którymi zmierzyć się musi każdy zdobywca i każde nowo powstające imperium, a które, nierozwiązane do końca, większość imperiów wcześniej czy później doprowadzają do zguby. Jak dawnych wrogów przemienić w przyjaciół i sojuszników? Jak wykarmić swe coraz z konieczności większe armie? Czy podbite ludy opresjonować i eksterminować, czy też asymilować? A jeśli, to jak tego dokonać?

Po drugie, Martin zastosował trick polegający na powróceniu do czasu sprzed, i opowiedzeniu powtórnie pewnych historii znanych już z części poprzednich, ale z punktu widzenia innych osób. Jak się okazuje, to co mi się bardzo spodobało, nie dla wszystkich jest równie urokliwe. A dziwne, gdyż to sztuczka wcale nie nowa i byli autorzy, którzy szli dużo dalej. Całe powieści potrafili pisać zawierając w nich tylko i wyłącznie te same wydarzenia, ale widziane z różnych punktów widzenia. I wcale nie spotkały ich zarzuty, że to sztuczne, nudne i za mało zaskakujące. Poza tym George R. R. nie idzie aż tak daleko, i tylko część rozdziałów jest napisana w tej konwencji. Może po prostu czytelnicy innych gatunków literatury są bardziej otwarci i elastyczni, niż część miłośników fantasy?

Ja uwielbiam takie zagrania, zwłaszcza jeśli ktoś potrafi przy tym ustrzelić tego diabła, który tkwi w szczegółach i który sprawia, iż opowieści o tych samych wydarzeniach, ale z różnych ust, wcale nie są takie same. A Martinowi się udało.

Nie ma sensu więcej się rozpisywać. Tym, którzy jeszcze nie czytali poprzednich części, musi wystarczyć kolejne przypomnienie, iż ten cykl obowiązkowo trzeba zacząć od Gry o tron i smakować po kolei. Tych zaś, którzy już są w trakcie lektury którejś z powieści, mogę uspokoić i zapewnić, że autor trzyma poziom i choć inaczej rozkłada akcenty, to właśnie ta niejednostajność dodaje całości wartości. Całe szczęście, że to nie jakiś kolejny Tolkien, gdzie infantylne dobro zawsze zwycięży jeszcze bardziej infantylne zło, gdzie wszystko jest czarne lub białe, dzieci przynoszą bociany a korupcja, kurestwo i kupczenie wiarą nigdy nie ujrzą światła dziennego. A u Martina samo życie – czynienie dobra wymaga okrucieństwa i skazywania na śmierć, a tkliwe serce i wrażliwość mogą przynieść więcej szkody niż zbrodnia. Nic nie jest pewne, każda decyzja może być błędem, każde dobro w zło się przerodzić a każdy potwór okazać aniołem. Są sytuacje, w których nawet Gandhi rozłożyłby ręce, a pierwszą z nich jest wojna o tron.

Polecam zdecydowanie i z pełnym przekonaniem



8 komentarzy:

  1. Widzę, że niedługo będziesz musiał czekać na jeszcze nie wydane tomy sagi...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też ogromnie lubię zabieg polegający na opisywaniu danego wydarzenia z różnych punktów widzenia. W znakomity sposób uwypukla to odmienną percepcję poszczególnych ludzi, spośród których każdy ogląda świat na swój indywidualny i niepowtarzalny sposób. To co dla jednych jest istotne i znaczące, dla innych okazuje się tylko nic nie wartym przerywnikiem, to co dla jednych jest zaskakujące i nieprzewidywalne, dla innych będzie naturalną koleją rzeczy, itd. Ta odmienność jest b. ciekawa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładniej. Jak z książkami. Jedni nie wiedzą, po co one są na świecie, a inni świata poza nimi nie widzą ;)

      Usuń
  3. Żeby jeszcze było wiadomo, kiedy te "Wichry zimy" się pojawią. Autor milczy jak zaklęty (pytań o to zapewne ma dosyć), a tymczasem w Internecie bawią się w jakieś wyliczenia szybkości pisania Martina i obstawiają 2017, a dla ostatniego tomu 2023...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zastanawiałem się nad tym. Widać po tych wyliczeniach, że niektórym strasznie się nudzi :)

      Usuń
  4. Jak ja z wytęsknieniem czekam na kolejny tom, niby ma być w 2015 r.... (Wedle plotek i pogłosek, bo Martin nic nie potwierdził: http://thewertzone.blogspot.no/2014/01/publisher-update-on-winds-of-winter.html Ale kto to wie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też już nie mogę się doczekać, ale z drugiej strony może to dobrze? Jest czas poczytać inne rzeczy :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)