Król
Szczepan Twardoch
Pierwszoosobowym narratorem dzieła jest 67-letni Mosze Inbar, emerytowany generał brygady. Książka to rozległa retrospekcja – protagonista wspomina zdarzenia kluczowe dla swojej młodości, w wyniku których z 17-letniego żydowskiego wyrostka Mojżesza Bernsztajna, syna (…) skromnego urzędnika administracji Lecznicy Żydowskiej i nieudanego sklepikarza [2] przedzierzga się w liczącego się przestępcę. Inicjatorami tej niezwykłej przemiany są żydowski bokser i apasz Jakub Szapiro oraz jego pryncypał, Kum Kaplica. Kaplica, postać wzorowana na Łukaszu Siemiątkowskim, znanym także jako Tata Tasiemka, to człowiek, który (…) był w PPS-ie i jeszcze za cara biegał z pistoletem [3]. W chwili rozpoczęcia powieści, Kum Kaplica to jeden z ważniejszych osobników w stolicy, który korzystając z licznych wpływów i znajomości w obozie rządzącym, sprawuje faktyczną władzę na ulicach lewobrzeżnej Warszawy. Najważniejszym sprzymierzeńcem Kaplicy jest Janusz Doktor Radziwiłek (biografia luźno oparta na życiorysie żydowskiego mafiosa, Doktora Łokietka), wysokiej rangi oficer Związku Strzeleckiego, który (…) myślał od Kaplicy szerzej i śmielej, szukał nowych rynków, nowych źródeł kapitału i pozyskiwał nowych przyjaciół [4]. Kryminaliści skutecznie zarządzają potężną organizacją, której dochody oparte są na haraczach, prostytucji i wymuszeniach.
Bohaterowie Króla nie wahają się stosować przemocy, która stanowi fundament fabuły. Przemocy, która zdaje się być także potwierdzeniem męskości, przemocy nieodzownej, by przewodzić i dominować. Jej uosobieniem jest Jakub Szapiro, (…) wysoki, przystojny Żyd o szerokich ramionach i potężnych plecach machabejskiego boksera [5], pozornie cieszący się szacunkiem i poważaniem pośród ziomków z biednej, żydowskiej dzielnicy. To iluzoryczne uznanie to efekt przerażenia, jakie wzbudza, bowiem Szapiro to człowiek od mokrej roboty, który na zlecenie Kaplicy zabija, zastrasza, zbiera haracze (To go fundowało, to stanowiło o jego potędze i znaczeniu: siła, pieniądze i odwaga, gotowość, by w każdej chwili złamać prawo, pójść do więzienia, jeśli trzeba [6]).
Zwodniczemu urokowi Jakuba Szapiro ulega Mosze Bernsztajn – losy obu krzyżują się poprzez krwawą działalność Szapiro, który wykonuje wyrok na Naumie Bernsztajnie, ojcu Mosze i targany wyrzutami sumienia, przyjmuje młodzieńca pod swoje skrzydła. Jakub, jako reprezentant (…) świata, który nie bał się przeciągu i świeżego powietrza, (…) świata bez pejsów i tałesów [7], wywiera na młodym Bernsztajnie ogromne wrażenie, z miejsca stając się bożyszczem, idolem. Dojrzewający Mosze, przeżywający okres buntu i kontestacji, odnajduje autorytet w człowieku, który stanowi zaprzeczenie wszelkich ideałów, wyznawanych przez ojca, bogobojnego Żyda o konserwatywnych poglądach, stąd narastająca chęć, by stać się Jakubem Szapiro.
Jakubem, który jako literacka sylwetka, razi swoją sztucznością i papierowym charakterem. Ów mężczyzna, tytułowy król, którym w końcu się staje (choć nie na długo), jawi się jako ociekająca testosteronem karykatura, bowiem samcze cechy są wręcz absurdalnie wyolbrzymione. Z tego względu długotrwałe przebywanie w kompanii tego człowieka, będącego (…) zbójecko szarmanckim, ciepłym, serdecznym i promieniującym czymś, co sprawiało, że każda kobieta czuła się (…) bezpieczna [8], jest zwyczajnie nużące. Nie mniej niezdarnie zostały nakreślone postacie kobiet, które przywodzą na myśl dodatki, ozdoby bądź atrybuty – wydaje się, że ich głównym życiowym celem jest poddawanie się męskiej sile i jej gloryfikowanie. Kiedy się je odrzuca, odtrąca, neguje ich wdzięk czy urodę, spalają się w beznadziei. Nawet protagonistki, mające w zamyśle uchodzić za silne, niezależne czy wyzwolone okazują się jedynie kruchymi istotami, których wartość definiuje stosunek żywiony doń przez mężczyzn.
Zdecydowanie lepiej prezentuje się tło powieści, która uznać można za bogaty portret przedwojennej Warszawy. Przy czym obraz, jaki proponuje czytelnikowi Twardoch znacząco różni się od idyllicznej wizji, jaką często serwuje się w literaturze traktującej o 20-leciu międzywojennym. Stolica odmalowana przez Twardocha to miejsce w ogromnej mierze brudne i nieprzyjazne, a przy tym niebezpieczne. Pisarz z prowokacyjną śmiałością odsłania przed nami zaułki wypełnione nędzą, ubóstwem i brakiem perspektyw. Umiejętnie oddany zostaje też polityczny klimat – w powietrzu unosi się gęsta jak mgła ksenofobia kanalizująca się przede wszystkim w niechęci wobec mniejszości żydowskiej, coraz większy niepokój wzbudza sytuacja w III Rzeszy, widoczny staje się chaos, jaki panuje na najwyższych szczeblach władzy, gdzie ciągle toczą się walki o wpływy, walki nie wykluczające najbardziej niezwykłych sojuszów. Polityczne tarcia podsycają gazety i dzienniki, a sącząca się z prasowych kart agresja szybko przenosi się na ulicę, gdzie w ruch idą pięści, pałki, kastety a nawet broń palna. W starciach uczestniczą bojówki wszystkich liczących się stron politycznej sceny: Obóz Narodowo-Radykalny, Falanga, Polska Partia Socjalistyczna, Narodowa Demokracja, itd. – nikt nie waha się, by wypuścić do walki swoich żołnierzy. Twardoch z czelnością, która w skrajnie konserwatywnych środowiskach może zostać uznana za dezynwolturę, przypomina o niechlubnych kartach II Rzeczpospolitej, odsłaniając przed nami kulisy funkcjonowania Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej, będącego w istocie obozem karnym, w którym zamykano bez procesów sądowych niewygodnych dla rządzących osobników czy napomykając o getcie ławkowym, będącym formą dyskryminacji Żydów. Jedyny zarzut, jaki można wysunąć pod adresem pisarza to nieco uproszczona panorama społeczeństwa II RP, które Twardoch dzieli na niezamożnych, uciskanych Żydów oraz Polaków, należących do (…) klasy właścicieli i zarządców tego kraju [9]. Bardzo niewiele miejsca poświęcono choćby polskiej biedocie, tak, że momentami można odnieść mylne wrażenie, iż ta w ogóle nie istniała, a słowo patriota niemal z automatu wiąże się z antysemityzmem. Z drugiej jednak strony te domniemane wyolbrzymienia dość dobrze tłumaczą niechęć, jaką do dzisiaj cieszą się Polacy pośród całkiem sporej rzeszy Litwinów czy Ukraińców.
Mieszane uczucia wywołuje styl, w jakim utrzymana jest książka. Dość ciekawy jest pomysł na snucie historii, który kojarzy się nieco z tytułami utrzymanymi w duchu nouveau roman – pierwszoosobowy narrator, który już od początkowych stron przejawia wątpliwości, co do własnej autentyczności, sukcesywnie wzmaga ciekawość. Natomiast trudnym do zrozumienia konceptem jest wprowadzenie na scenę mitycznego kaszalota o imieniu Litani, który bezgłośnie unosi się nad miastem, będąc widocznym wyłącznie dla wybranych. Ten bacznie obserwujący ziemski padół stwór (Nic nie ukryje się przed jego pieśnią i jego płonącym wzorkiem [10]), który jest przy tym (…) spokojny, cierpliwy i obojętnie okrutny [11] to prawdopodobnie emanacja ślepego i nieczułego losu, w obliczu którego każdy człowiek jest tylko bezwartościowym okruchem, pyłkiem, insektem. Trudno jednak o przypisanie Litaniemu roli na tyle istotnej, by uzasadniała ona powołanie do życia tak niecodziennego monstrum. Bardzo blado wypadają też metafizyczne dygresje orbitujące wokół rozważań na temat człowieczeństwa i duchowości. Wreszcie drażniąca jest maniera, by ogromne połacie tekstu i informacji powtarzać w niewiele zmienionej konwencji, tak jakby Twardoch obawiał się, że czytelnik nie jest w stanie zapamiętać kilku prostych faktów czy słów.
Reasumując, Król to niezły utwór, jeśli rozpatrywać go w kategoriach kryminalnej opowieści o przedwojennej Warszawie. Autor bezkompromisowo ukazuje cienie i mroki państwa polskiego, jasno sygnalizując, że II RP była krajem, w której dostatnią i spokojną egzystencję wiodła bardzo wąska grupa społeczna. Twardoch uświadamia nam również prostą prawdę, że potęga oparta na przemocy jest czymś złudnym, iluzorycznym i w każdym momencie może prysnąć. Król pozostaje tylko i aż bardzo dobrą powieścią rozrywkową. Kiedy pisarz próbuje przekazać czytelnikowi głębsze treści, na jaw wychodzą schematyczność kreowanych postaci oraz płytkość serwowanych przemyśleń.
Mam "Króla" w swojej domowej biblioteczce i póki co czeka na swoją kolej. Mam nadzieję, że w końcu po niego sięgnę.
OdpowiedzUsuńCiężko mi orzec, czy warto pchać "Króla" na początek kolejki ;) Z pewnością jest to solidna literatura, ale od ręki można wymienić całe mnóstwo bardziej wartościowych tytułów. Ale jeśli już sięgniesz po to dzieło Twardocha to z ciekawością będę wyczekiwał Twoich wrażeń.
UsuńZaczęłam czytać, bo mimo przekombinowanych fabuł lubię prozę Twardocha, ale tym razem przy scenie egzekucji bodaj w lesie odpadłam. Wybrałam drogę na skróty czyli adaptację w Teatrze Polskim i przyznam, że robi wrażenie. Teraz mam motywację, żeby porównać z pierwowzorem.;)
OdpowiedzUsuńJa za młodu czytałem sporo literatury obozowej, ostatnio zahartował mnie jeszcze Kenzaburō Ōe, więc udało mi się przebrnąć przez te drastyczne opisy bez większych problemów. Ale ostrzegam, że oprócz sceny w lesie są jeszcze szczegóły dotyczące pobytu w Berezie Kartuskiej - tutaj Twardoch także nie odpuścił, ale akurat za to ma u mnie sporego plusa, bo mało kto pisze czy mówi głośno o tym mało chlubnym rozdziale w historii naszego kraju.
UsuńEgzekucja to tylko jedna z koszmarnie okrutnych scen w "Królu", mnie poziomem i plastycznością opisów okrucieństwa autor zniechęcał do lektury. Tym bardziej, że przyswajałam ją w postaci audiobooka czytanego świetnie przez Macieja Stuhra, interpretującego tekst tak dobrze, ze mnie bolały wybijane zęby, łamane kości i inne okropności.
UsuńCo do Litaniego pełna zgoda, nie kupuję tego pomysłu.
Ha, chociaż raz mogę stwierdzić, że udało mi się przeczytać przed Tobą:)... Przeczytałam z przyjemnością i zgadzam się z opinią dotyczącą kaszalota. W Drachu denerwował mnie Drach, bo zbyt często ten motyw jak refren się powtarzał... Tu znowu kaszalot. Ale w sumie książkę połknęłam gładko:)
OdpowiedzUsuńHehe, gratulacje, chociaż przyznaję, że po "nowości" bardzo często sięgam z opóźnieniem ;)
Usuń"Dracha" także przeczytałem, ale przyznaję, że tam byłem jeszcze w stanie zaakceptować tytułowego stwora jako omnipotentnego narratora. W "Królu" narratorem jest Mosze (bez wnikania kim jest w istocie), więc kaszalot kompletnie traci rację bytu. Ale fakt, przyznać trzeba, że Twardoch warsztat ma niezły i nawet jeśli książka momentami powoduje zgrzytanie zębami, to czyta się ją bardzo szybko.
Podobało mi się w tej książce tło historyczne, na które zwróciłeś uwagę. To, że dwudziestolecie wojenne jest ukazane bez upiększeń, a nie zostało zmitologizowane i porównywane do arkadii, tak jak w wielu tekstach odwołujących się do tych czasów.
OdpowiedzUsuńO tak, tło historyczne to zdecydowanie najlepsza część utworu, coś, czym ta książka się broni. Szkoda, że kreacje bohaterów oraz ogólne refleksje nie dostosowały się do tego poziomu.
UsuńOstatnie dwa zdania podsumowania utwierdzają mnie w przekonaniu, że po tę akurat powieść Twardocha sięgać nie chcę. Nie mam dość sentymentu do Warszawy ni międzywojnia, by się przemóc.
OdpowiedzUsuńKorekta...
- "Jakubem, która jako literacka sylwetka..." - nie powinno być "który"?
- "długotrwałe przebywanie w kampanii" - "kompanii"?
Nie namawiam, nie naciskam. Wokół książki było sporo szumu, mocno ją reklamowano, ale z pewnością nie jest to dzieło epokowe. Spokojnie można ją sobie odpuścić.
UsuńDzięki wielkie z wyłapane literówki :)
Nie znam jeszcze nic Twardocha i raz na jakiś czas mam ochotę się z jego twórczością zapoznać, a potem na jakiś czas mi mija; co ciekawe, największą ochotę na niego mam wtedy, gdy ktoś go skrytykuje, bowiem naczytałem się na jego temat już kilku krytycznych opinii (i mnóstwa pochwalnych, ale tak się składa, że do tej pory krytyczne wychodziły od osób, którym ufam, a pochwalne nie bardzo (a może wcale))) i sam nabieram wtedy ochoty, by dołożyć swój - jak zakładam - krytyczny głos. W sumie najwięcej złych rzeczy słyszałem właśnie o "Królu", co teraz Ty potwierdziłeś, pochlebne zaś o "Morfinie", natomiast Statek Głupców skrytykował niegdyś "Dracha". Cóż, będę musiał sam przeczytać i się przekonać, natomiast na obecną chwilę podchodzę do Twardocha z dużą dozą sceptycyzmu. Wzmogła to także afera pomiędzy nim a Jackiem Dehnelem na Facebooku, zdaje się, że to jakoś rok temu było. Nie pamiętam tylko, o którą z książek Twardocha chodziło, ale mam mgliste wrażenie, że właśnie o "Króla", i że Dehnel zarzucił Twardochowi poważne przekłamania historyczne obrazu Warszawy, której to prawdziwy obraz skądś tam Dehnel zna. Było chyba tak, że Twardoch zaatakował go wtedy krytycznymi aluzjami w jakimś felietonie lub poście na Facebooku, zupełnie jednak nie zaznaczając, że to o Dehnela chodzi i potem ktoś doniósł autorowi "Lali" o tym, że Twardoch czyni krytyczne aluzje na jego temat, co znowu sprawiło, że Dehnel - oczywiście elegancko wspominając Twardocha w poście na Facebooku - coś mu odpisał. Ach, straszna burza to była.
OdpowiedzUsuńNie jest tak, że "Król" w mojej opinii to książka zła czy też bardzo zła. To po prostu solidne czytadło, przyzwoita literatura sensacyjna, choć z pewnością nie jest to żadne objawienie na polskiej scenie literackiej. Utwór ma swoje wady, ale nie brak mu też zalet. Z tego względu najlepiej jak sam przeczytasz i ocenisz ("Króla" czy też inną pozycję).
UsuńCo do kłótni z Dehnelem, coś tam obiło mi się o uszy, ale nie zgłębiałem tematu.
Gdybyśmy wymyślili "W bramie" nieco wcześniej, na pewno poświęcilibyśmy odcinek "Królowi", bo sporo o tej książce rozmawialiśmy z Szymonem, a nasze wrażenia były raczej pozytywne. Przy czym zgadzam się, że nie jest dzieło epokowe, a zwyczajnie solidna literatura rozrywkowa, trochę Tyrmanda, trochę Tarantino, ale oprócz tego element, nazwijmy to edukacyjny, którego symbolem można uczynić Berezę Kartuską, o której raczej nie wspominają ci, którzy z nostalgią spoglądają na tę epokę.
OdpowiedzUsuńJa również początkowo nie mogłem znieść osoby głównego bohatera i tego jak autor ją przedstawia. Miałem wrażenie, że to jego mokry sen o tym, jaki chciałby być. Jednak wspomniane przez Ciebie zabiegi narracyjne moim zdaniem obracają tę wadę w dodatkową zaletę. Sposób przedstawienia kobiet wynika chyba w większym stopniu z konwencji a la "Psy", choć jednak nie jest to wcale aż tak czarno-białe, biorąc pod uwagę postać bodajże Ryfki (chyba o nią chodzi, czytałem dość dawno temu i mogłem coś pomylić).
Wieloryb był niepotrzebny, ale znowu nie było go aż tak dużo, żeby zepsuć lekturę.