Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

piątek, 2 grudnia 2016

Thomas Pynchon "Wada ukryta", czyli Saying Goodbye to a Counterculture

Wada ukryta

Thomas Pynchon

Tytuł oryginału: Inherent Vice
Tłumaczenie: Andrzej Szulc
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 464

 





Wada ukryta towaru lub dobra to defekt niemożliwy do wychwycenia tuż po zakupie lub po krótkim okresie użytkowania, który prowadzi do pogorszenia, uszkodzenia czy całkowitego zniszczenia danego przedmiotu. Wadami ukrytymi (doprowadzające do upadku i ruiny) mogą być także obciążone projekty społeczne czy całe ideologie, co błyskotliwie zademonstrował Thomas Pynchon w swojej książce zatytułowanej (nomen omen) Wada ukryta. Amerykański prozaik, którego twórczość mogłem poznać dzięki lekturze Vineland, tym razem zaprasza czytelnika do odwiedzenia słonecznej Kalifornii lat 70-tych, skąpanej w promieniach słońca i osnutej mgiełką marihuanowego dymu.
 
Historia opowiedziana w Wadzie ukrytej rozpoczyna się w momencie, kiedy Larry’ego Doca Sportello – prywatnego detektywa z nieukrywanym zamiłowaniem do trawki i innych używek, entuzjastę niemurzyńskiej fryzury afro robionej chałupniczymi metodami, czytelnika Nagich Nastoletnich Nimfetek – odwiedza była partnerka Shasty. Kobieta wbrew własnej woli zostaje wplątana w intrygę wymierzoną przeciw swojemu obecnemu kochankowi – potentatowi budowlanemu i deweloperowi, który majątku dorobił się dzięki szemranym interesom. Atrakcyjna zleceniodawczyni, spiski, zawiłe sieci powiązań, zdrady, knowania, tajemnicze zniknięcia – Pynchon od pierwszych stron powieści raczy czytelnika znanymi schematami znamiennymi dla powieści detektywistycznych, które jednak zestawia w niezwykłe rozwiązania fabularne, zdecydowanie trudne do prześledzenia, jeśli stosować wobec nich żelazną logikę oraz trzeźwy umysł z uwagi na charakterystyczny styl, w jakim utrzymane jest dzieło, przywodzące na myśl błąkanie się po labiryncie mocno zwichrowanej jaźni.
 
Halucynogenny klimat parujący z kart dzieła wynika z okresu, w jakim umieszczono akcję Wady ukrytej – Los Angeles lat 70-tych to miejsce, gdzie wciąż żywe są idee przeradzającego się powoli w echo historii ruchu hippisowskiego i kontrkultury. Kontestacja przyjętych norm społecznych, odrzucenie konformizmu i konsumpcjonizmu, walka z instytucjami i sztywnymi strukturami, negacja siły pieniądza czy potrzeby rywalizacji – wszystkie te wzniosłe hasła powoli wypalają się wraz z kolejnymi machami, które skutecznie otępiają zbuntowane umysły, sukcesywnie zapominające o sloganach, w imię których zdecydowano się rzucić rękawicę ułożonemu i racjonalnemu światu klasy średniej. Gwoździem do trumny, pieczętującym krach hippisowskiej ideologii jest zbrodnia dokonana przez Sektę Mansona, o której kilkakrotnie wspomina się na łamach serwowanej historii. Konsekwencją mordu jest zepsucie i zniszczenie utopii – w ciało przeradza się konstatacja, zgodnie z którą: Życie w psychodelicznych latach 60. w LA obfitowało w tyle przestróg, by nie ufać ludziom, że nie można ich było zbyć machnięciem skręta, a lata 70. wcale nie wydawały się bardziej obiecujące [1].
 
Patrząc na pozycję z tej właśnie perspektywy, Wadę ukrytą można traktować to surowe rozliczenie z kontrkulturą. Thomas Pynchon prezentuje gorzkie spojrzenie na dzieci kwiaty, które jawią się jako ogłupiałe osobniki pogrążone w letargu i odrętwieniu, szczerbate wraki noszące sztuczne szczęki jako pamiątki po heroinowych odlotach czy rodzice upośledzonych dzieci, cierpiących za ich młodzieńcze wyskoki. Amerykański autor brutalnie i szczerze, a jednocześnie w sposób niepozbawiony czarnego humoru i zjadliwej ironii, dewaluuje wartość pozornej ucieczki od niekończącego się cyklu wyborów, która redukowała opresyjny świat do jednego prostego problemu, zamykającego się w rozważaniach typu jak zdobyć towar? Pynchonowscy hippisi to na ogół niepoprawni hedoniści, którzy po latach taplania się w mętnym bagnie płytkich przyjemności, ze zgrozą uświadamiają sobie bezsens dotychczas prowadzonego żywota. Z biegiem bezlitosnych lat coraz wyraźniej widać, że ich egzystencji nie przyświecał żaden cel poza regularnymi działkami i podkreślaniem prawa do wyrażania samego siebie.
 
Z racji bolesnych konfrontacji z następstwami działań i wyborów podejmowanych w przeszłości, która jest niczym odległa i na zawsze utracona idylla, Wada ukryta pogrążona jest w nastroju melancholii i tęsknoty za bezpowrotnie utraconymi piaskami wiecznie przesypującego się czasu. Ale jak udowadnia Pynchon żal za tym, co przeminęło nie zawsze musi wiązać się wyłącznie ze smutkiem i cierpieniem – dzieło Amerykanina bogate jest w sceny oraz postacie, które wywołują u czytelnika niekontrolowane ataki chichotu oraz bezwarunkowe szczerzenie zębów w szerokim uśmiechu. Bowiem Wada ukryta, podobnie jak choćby Szmira Charles’a Bukowskiego, jest typowym pastiszem, literacką grą, zabawą z konwencją. Utwór przebrany jest w szaty powieści detektywistycznej, tyle, że typowe cechy tego gatunku zostały zagęszczone i wyolbrzymione oraz mocno doprawione absurdem. Uśmiech politowania wzbudza już sama kreacja głównego bohatera – Larry Doca Sportello to ćpun i nieudacznik, przejawiający tendencje do utraty przytomności w kluczowych momentach oraz posiadający dziury w swojej kiepsko funkcjonującej pamięci (jak słusznie zauważa jeden z przyjaciół Doca: No tak, prywatni detektywi nie powinni zażywać narkotyków. Te wszystkie alternatywne światy za bardzo komplikują wam robotę [2]). Prowadzone śledztwo zdaje się biec własnymi torami, które dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności oraz przypadkowi, okazują się prostą drogą do rozwiązania kryminalnej zagadki. Silną stroną utworu są znakomite gagi, komizm sytuacyjny oraz galeria niezwykłych postaci (doktor, którego praktyka polegała głównie na wstrzykiwaniu ludziom „witaminy B12”, jak eufemistycznie określał sporządzaną przez siebie mieszankę amfetamin [3], policjant o pseudonimie Wielka Stopa – kolekcjoner drutu kolczastego i innych akcesoriów związanych z Dzikim Zachodem, budowniczy kopuł zonahedralnych, czyli budowli, które tworzą wspaniałe przestrzenie medytacyjne, członkowie Bractwa Aryjskiego czy adwokat Larry’ego – absolwent prawa morskiego i oddany fan seriali, o których może porozmawiać jedynie ze swoim klientem to tylko garstka cudacznych osobników przewijających się przez karty powieści) – wszystko to sprawia, że Wada ukryta wesoło skrzy się szaleństwem, migocząc niczym reklamowy neon, gwarantując zarówno dobrą zabawę jak i chwilę refleksji.
 
Należy bowiem podkreślić, że pod warstwą dowcipu i nostalgii, Pynchon zamieścił w swoim utworze sporą ilość interesujących obserwacji. Pisząc o rozwoju ARPA-netu (przodek globalnej sieci), autor porównuje informację do kwasu (LSD) – jest ona niczym kanał do czegoś, czego nie chcieli, żebyśmy zobaczyli [4], dlatego prędzej czy później musi zostać ona zdelegalizowana, albo przynajmniej należycie okrojona, stosownie obrobiona i dopiero wtedy podana do powszechnej konsumpcji. Pisarz barwnie portretuje także kalifornijską policję za czasów rządów Ronalda Reagana (będącego gubernatorem Kalifornii w latach 1966 – 1974) – jest to formacja, którą charakteryzuje korupcja, wrogość wobec hipisów, Czarnych, Latynosów, komunistów, etc., brutalna i ślepa, wręcz furiacka przemoc, nadużycia władzy oraz niejasne i podejrzane kontakty ze skrajnie prawicowymi oddziałami paramilitarnymi. Ponadto Amerykanin zgrabnie punktuje pseudoduchowość (w utworze regularnie przewija się wątek Lemurii, nie brakuje medytacji, wpływów Dalekiego Wschodu czy opisów specyficznej subkultury surferów), odsłaniając pustkę życia wewnętrznego ludzkich osobników, którą próbuje zapchać się na najróżniejsze sposoby, na ogół ograniczające się do używek, stanowiących wręcz paliwo utworu.
 
Na łamach swojej powieści Thomas Pynchon obnaża tytułową wadę ukrytą projektu zwanego Ameryką, będącego wg artysty wielkim zbiorowym snem, do trwania w którym wszystkich zachęcano [5]. Mityczne USA to miejsce, gdzie: Ludzie (…) widzieli tylko to, co zgodzili się widzieć, wierzyli w to, co było w telewizji albo w porannych gazetach, które połowa z nich czytała, jadąc do pracy autostradą, i na tym kończyło się ich marzenie o byciu wtajemniczonym, o tym, że prawda ich wyzwoli [6]. Pynchon bezwzględnie i brawurowo burzy narodowy etos Stanów Zjednoczonych, zgodnie z którym państwo zbudowano jest w oparciu o takie ideały jak wolność, demokracja czy równość – w tym właśnie miejscu zacina się mechanizm utopijnej wizji kraju, bowiem smutna prawda jest taka, że gdy w grę wchodzą olbrzymie kwoty, przebrane za szumnymi i abstrakcyjnymi hasłami, takimi jak HISTORIA, NARÓD czy OJCZYZNA, życie ludzkie przestaje mieć znaczenie, a jednostka staje się łatwym do zastąpienia elementem. Pieniądz – pochodna hierarchii – dzieli, wzbudza nienawiść, napędza rywalizację i wrogość, powoduje erozję wszelkich wartości moralnych, degraduje jakiekolwiek zasady czy reguły. Z biegiem czasu jego potęga tłamsi i zdusza wszelkie iluzje i mrzonki o stworzeniu idealnego świata – Lemuria tonie pod ciężarem kłamstw, niegodziwości i plugastwa, które generuje mamona, starając się, gdzieś na dnie oceanu, obmyć z jarzma grzech, jakim została zohydzona.
 
Reasumując, Wada ukryta to wspaniała książka zaliczająca się do tej kategorii lektur, w przypadku których czytelnik z żalem przewraca ostatnią stronę, bolejąc na faktem, że wspaniała literacka przygoda dobiegła końca. Utwór Pynchona to mocno zakręcona psychodelia, w której nie brakuje melancholii i nostalgii – to kolorowy obraz rzeczywistości, która bezpowrotnie zniknęła. Książka razem z bohaterami oraz fabułą przypomina odrobinę blaknącą pocztówkę – w dziele wyczuwalna jest niema rezygnacja i przygaszenie, skutkujące biernością, apatią, marazmem i bezwładem. Pynchonowska Kalifornia powoli, ale stopniowo i nieubłagalnie przeradza się w krainę cieni, osnutą gęstą mgłą, z której w bliżej nieokreślonej przyszłości, kiedyś, gdzieś, być może wyłoni się nowy, wspaniały – albo chociaż ciut lepszy od obecnego – świat.


[1] Thomas Pynchon, Wada ukryta, przeł. Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2015, s. 92
[2] Tamże, s. 125
[3] Tamże, s. 23
[4] Tamże, s. 247
[5] Tamże, s. 224
[6] Tamże, s. 397
 

13 komentarzy:

  1. Pięknie zanęciłeś klimat książki. I sama nie wiem, czy bać się tej halucynogennej otoczki czy nie.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepiej wziąć kilka głębszych i zmierzyć się z nią twarzą w twarz :) Książka jest wspaniała, a Pynchon to jeden z ciekawszych autorów, których twórczość dane było mi poznać w tym roku.

      Usuń
  2. Po takiej recenzji grzechem byłoby nie sięgnąć po tę książkę. Kuszą mnie zarówno czasy, które są tu ukazane oraz sposób, w jaki Pynchon rozprawia się z kontrkulturą, czy samą Ameryką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klimat powieść jest niesamowity - pełna psychodelia, w której z przyjemnością się zanurzyłem. Serdecznie polecam!

      Usuń
  3. Psychodeliczny odlot bez, nomen omen, wad ukrytych? ;-) Trudno o lepszą rekomendację!
    Czytając Twoją recenzję, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta historia aż się prosi o przeniesienie na ekran. Spytałam wyszukiwarkę - i okazało się, że film na podstawie "Wady..." już jest: wyreżyserował go Paul Thomas Anderson (jego autorstwa są m.in. "Boogie Nights", notabene świetne, widziałeś?). A w "Wadzie..."
    gra mój ulubiony aktor, Joaquin Phoenix. No i jak tu nie przeczytać - i nie obejrzeć? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Jak to mam w zwyczaju, nie przyjrzałam się - filmowej przecież! - okładce, ale od razu zanurkowałam w tekst. Może Joaquina we wszystkich odcieniach tęczy bym na niej nie rozpoznała, ale bez google'a wiedziałabym, że ekranizacja już jest. I czeka.

      Usuń
    2. Moim zdaniem ta powieść nie ma wad, no może poza jedną - kończy się!

      Ha, a Twoje wrażenia są bardzo, bardzo słuszne, bo jak już sama zauważyłaś, tytuł doczekał się ekranizacji. Osobiście nie jestem fanem ruchomych obrazków, ale akurat tę produkcję zamierzam obejrzeć - czekam tylko na odpowiednią sposobność, by uczynić to razem z dziewczyną.

      Usuń
  4. Ech, ech. Pynchon to jeden z moich wyrzutów. Po mych trudnych studenckich, choć nieobowiązkowych, bojach z "V." i nie tak trudnych z "49 idzie pod młotek" nie czytałem nic. Przymierzam się od dawien dawna, już kilka razy niemal zakupiłem któreś z wydań anglojęzycznych, ale jakoś jeszcze się nie udało. To chyba dobry materiał na postanowienie na 2017 rok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie rok 2016 był rokiem poznania twórczość Pynchona - może rok 2017 faktycznie okaże się dla Ciebie rokiem powrotu do książek tego jegomościa :)

      Usuń
  5. Na pewno jest to specyficzna książka, nie dla każdego ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. I pomyśleć, że jakieś trzy miesiące temu zaczęłam oglądać film na podstawie tej książki (nie wiedząc jednak o tym). Filmu nie ukończyłam, sama nie wiem dlaczego, ale to może lepiej, bo mam szansę przed-przeczytać książkę, która wydaje się być naprawdę interesująca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zabieram się do ekranizacji i zabieram, ale jakoś nie mogę jej obejrzeć. Ciekawe czy prędzej oglądnę "Wadę ukrytą" czy przeczytam kolejną powieść Pynchona :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)