Jan Nowak-Jeziorański
Kurier z Warszawy
rok pierwszego wydania: 1978wydanie: Wydawnictwo Respuplika/Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
miejsce i rok wydania: Warszawa, Kraków, rok 1989
audiobook
nagranie: Studio Książki Mówionej Zakładu Wydawnictw i Nagrań Polskiego Związku Niewidomych
miejsce i rok nagrania: Warszawa, 1990
czyta: Ksawery Jasieński
czas trwania: ~24 godz. 23 min.
Jan Nowak-Jeziorański* to postać znana w Polsce chyba każdemu, kto choć trochę interesuje się historią, polityką czy literaturą. Jednak do Kuriera z Warszawy po raz pierwszy wydanego w 1978 w Londynie, a w Polsce legalnie w 1989, nie mogłem się zabrać. W końcu na szczęście się przemogłem i udało mi się, dzięki uprzejmości kolegi, wysłuchać wydania z 1990 roku w formie książki czytanej przez Ksawerego Jasieńskiego. Nie jest to takie zwykłe wydanie, gdyż opatrzone zostało wstępem ambasadora Edwarda Raczyńskiego i opatrzone posłowiem czytanym przez autora oraz dedykowanym temu właśnie wydaniu.
Wstęp ambasadora Witolda Raczyńskiego – ba! Od razu wrzuca słuchacza na wysokie obroty. Już czujemy, że jeśli sama książka będzie w podobnym stylu, okaże się niezapomnianym czytelniczym przeżyciem.
Kurier z Warszawy to i tytuł pamiętnika Jeziorańskiego, i zarazem jego przydomek z racji jednej z funkcji wykonywanej przez niego dla AK. Jednak jak przyznaje sam autor, nie są to wspomnienia w dosłownym znaczeniu, bowiem są one wygładzone, przefiltrowane i uzgodnione z dokumentami, a pewnie i innymi źródłami, przez co w mojej ocenie całość zyskuje na obiektywizmie i „zgodności z historią”, ale traci na autentyczności oraz wiarygodności, a w dodatku nie do końca zapobiegło to przekłamaniom – ewidentny fake, choć chyba tylko jeden naprawdę rzucający się w oczy, to działa kolejowe w powstaniu. To przecież miejska legenda, taka jak czarna wołga - w tłumieniu powstania żadne działo kolejowe nie było używane, choć jeden pocisk od tego typu broni (od 80 cm K (E) „Schwerer Gustav” przez żołnierzy nazwany Dora) znajduje się w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. W rzeczywistości powstańców ostrzeliwał Ziu – szósty z moździerzy samobieżnych typu 60-cm Karl-Gerät 040 na podwoziu czołgu PzKpfw IV.
Kurier z Warszawy nie ogranicza się ściśle do okresu okupacji i działalności konspiracyjnej Jeziorańskiego. Na szczęście dla czytelników opowieść rozpoczyna się od wielce interesujących wspomnień wczesnej młodości autora i już ta część zapowiada, że mamy do czynienia z dziełem pisanym przez uczciwego człowieka, dziełem dalekim od koniunkturalności i skrzywienia osobistymi przekonaniami. Choć bardziej niż daleki od postaw lewicowych, choć pochodzący z dobrze sytuowanej rodziny, Jeziorański wspomina przedwojenną Polskę jako, delikatnie mówiąc, daleką od obrazka lansowanego przez dzisiejszą wersję historii przeznaczoną dla masowego odbiorcy. Jest to kolejne potwierdzenie przerażającej i budzącej dziś niedowierzanie biedy polskiej wsi przedwojennej tak dosadnie pokazanej na przykład w wywiadzie Włodzimierza Kalickiego z prof. Jerzym Tomaszewskim Krach w Polsce, lud w sławojce. Aż dziwne, że pomimo lat komuny ze świadomości społecznej wyparta została ta nędza w której żyła większość ludności przedwojennej Polski, zwłaszcza wsi, która wtedy stanowiła trzon narodu. Aż się nie chce wierzyć, że komuniści popełnili takie zaniedbanie propagandowe, które się zresztą na nich zemściło. Może chodziło o to, że jak zauważa Jeziorański, inteligencka przedwojenna w ogóle nie widziała tej większości, a oczywiście pamiętniki pisali głównie bogaci i inteligencja.
Innym przyczynkiem do przedwojennych realiów jest, na przykładzie matki autora Kuriera, tradycja bezsensownego lokowania w polskie papiery wartościowe. Kto uczciwie zainwestuje własne oszczędności w państwo, ten w Polsce zawsze straci. Najpierw zabory, potem kryzys, potem wojna, potem komuna, potem jej upadek. A przy każdym zawirowaniu zawsze w d. biorą drobni ciułacze.
Świetny jest też kawałek z plagiatem z Chłopów na którym się nie poznał polonista – przyczynek do rozważań o poziomie nauczania przedmiotów humanistycznych i rzeczywistej sile przekazu pewnych dzieł, które jak widać nie przemawiają do tych, którzy nie wiedzą, że mają przemawiać, bo są arcydziełami. Jakoś mi się to od razu kojarzy ze sztuką nowoczesną i kontrowersjami wokół jej rzeczywistej wartości.
Aż bije w oczy, bo Jeziorański jednak był jak wierzę postacią na wskroś uczciwą i honorową, iż bez żenady wspomina, że na maturze dyrektor nakazał dobremu uczniowi dać ściągę niemocie i autor nie widzi w tym niczego złego, co pokazuje, jak zdemoralizowanym narodem byliśmy i jesteśmy, i nie da się tej demoralizacji zwalić na komunę, bo było to przed wojną i tak trwa do dzisiaj.
Z początków okupacji szczególnie może zaciekawić informacja o niedoszłym zamachu na Hitlera w czasie defilady zwycięstwa po upadku Warszawy i o przyczynach niepowodzenia tej akcji.
Jeśli już przy początkach jesteśmy, to można przytoczyć słuszną uwagę, która umyka wielu komentatorom a nawet historykom, iż często o wyborze konkretnej organizacji podziemnej nie decydowały żadne sympatie polityczne, tylko przypadek – po prostu wstępowało się do tej, do której udało się złapać kontakt. Takie i podobne szczegóły pokazują Jeziorańskiego jako bystrego obserwatora rzeczywistości i uczciwego jej kronikarza.
Bardzo celne jest też spostrzeżenie, taka refleksja autora, może nie wprost, ale jednak dość wyraźnie sformułowana, iż hitlerowcy jeśli nawet sami nie stworzyli, to jednak umożliwili powstanie, dynamiczny rozwój i skuteczne działanie podziemia antyokupacyjnego, gdyż poprzez swoje zbrodnie i ślepy terror wykopali taką przepaść między Polakami a Niemcami, iż nie tylko żadne porozumienie nie było możliwe, ale wobec braku jakichkolwiek niemal kontaktów infiltracja, prowokacje i inne aktywne działania kontrwywiadowcze, poza mechanicznymi, brutalnymi akcjami antypartyzanckimi, były praktycznie niemożliwe.
Piękną kartą naszej walki z okupantem, którą przybliża nam Jeziorański, jest mało znana społeczeństwu, nawet osobom interesującym się historią, Akcja N, która była bardziej nawet niż walka zbrojna fascynującym objawem megaofensywnego nastawienia i wysokiego morale części polskiej opozycji antyniemieckiej. Polacy byli bowiem, dzięki Akcji N, pionierami nowoczesnej wojny psychologicznej w konflikcie asymetrycznym.
Co do moralności, to na tym polu Jeziorański nie podchodzi chyba zbyt autorefleksyjnie ani do swych wspomnień, ani do rzeczywistości, którą opisuje. Tak jak nie wyraża negacji wobec ściągania na maturze, które w uczciwych społeczeństwach jest nie tylko piętnowane, ale i penalizowane, tak nie widzi niczego dwuznacznego, gdy AK wysyła wąglik w listach – gdy my to robiliśmy Niemcom, nie budziło to i nie budzi do dziś żadnych negatywnych odczuć. Gdy ktoś robi to nam, ooo! – to już całkiem inna para kaloszy. Przypomina to trochę mentalność Kalego i komunistów – my to kolektyw, oni to sitwa, my to partyzanci, inni to terroryści.
Ciągnąc dalej temat naszego przekonania o wyższości moralnej Polaków nad resztą Europy można wspomnieć inny kwiatek przytoczony przez Kuriera. Jak sam się przekonał, w międzywojennej i wojennej Szwecji na całą Gotlandię wystarczał jeden (sic!) policjant. W porównaniu do naszych realiów trochę szokujące. Drastycznie odmienny stosunek do własnej państwowej policji u Szwedów i u Polaków w okresie międzywojennym też jest zadziwiający. A jeszcze bardziej to, iż nic się w tym zakresie nie zmieniło.
Ze wspomnień Jeziorańskiego wynika, że Polacy w Anglii na przepustkach zachowywali się dwa razy głośniej niż cała reszta osób w przestrzeni publicznej. I oczywiście nie widzimy w tym niczego złego, gdy jednocześnie to, że Niemcy dziś u nas zachowują się tak jak u siebie, czyli głośniej niż my, uważamy za karygodne.
Większość ludzi uważa, że aby zostać bohaterem, trzeba mieć jakieś specjalne cechy, być kimś lepszym od innych. Takie fałszywe przeświadczenie sprawia, że zwykle większość jest bierna. Aż mnie zdziwienie bierze, gdy widzę to, co się dzieje na Ukrainie i jak się u nich zwykli ludzie zachowują. Na szczęście Jeziorański na swym przykładzie pokazuje, coś podobnie jak Nikulin w Sołdacie, że nie herosi dokonują bohaterskich czynów. Autor Kuriera z Warszawy jawi się bowiem, podobnie zresztą jak Nikulin, jako przeciętniak, któremu bliżej do fajtłapy, niż do Jamesa Bonda. Jaki agent ponosi fiasko w misji tylko dlatego, że zapomniał kluczowego elementu? Jego historia z biletem to odpowiednik sytuacji, gdy zamachowiec w ostatniej chwili musi się wycofać, gdyż stwierdza, że zapomniał pistoletu, a w dodatku po powrocie do domu przekonuje się, że jednak w rzeczywistości cały czas miał go w kieszeni. To pokazuje, że bohaterami, którzy przeżyli wojnę, nie są zwykle żadni nadludzie, tylko przeciętniacy, nieraz nawet poniżej przeciętnej, jeśli chodzi o walory kojarzące się z predysponowaniem do wielkich czynów. Po prostu byli choć na tyle odważni, by działać, ale przede wszystkim mieli dużo szczęścia niezbędnego by przeżyć i ten właśnie czynnik był kluczowy. A Kurier z Warszawy był prawdziwym dzieckiem szczęścia. Niesamowite zbiegi okoliczności, dzięki którym wychodził cało z niemożliwych wręcz tarapatów przyprawiają o zawrót głowy. Gdyby to była powieść, pewnie wielu uznałoby te przypadki ze mocno naciągane w stosunku do rachunku prawdopodobieństwa. Rzeczywistość potrafi przeskoczyć fikcję.
Jeśli już wspomniałem o Nikulinie – wspomnienia Jeziorańskiego są jak Sołdat i w innym aspekcie – niby historię znamy, niby coś tam wiemy, ale przy dobrej lekturze zawsze można być zaskoczonym przez nowe informacje. Ja byłem zadziwiony przez uzasadnione stwierdzenie Jeziorańskiego, iż Łódź była najniebezpieczniejszym miejscem dla polskiego podziemia, gorszym nawet niż sama Rzesza i inne tereny przyłączone do niej, a wszystko to, paradoksalnie, z braku ubikacji w mieszkaniach. Co i jak nie będę wyjaśniał – sprawdźcie sami.
Z kolei, już będąc przy Łodzi - w mieście tym, chichot historii, mimo niesprzyjających warunków bezpieczeństwa, udało się Polakom od podstaw stworzyć autentyczną niemiecką organizację podziemną. W świetle tego, iż podobne długofalowe prowokacje są znane od czasów caratu i działań Ochrany, aż dziw mnie bierze, iż dziś nikt w Polsce nie szuka takich organizacji inicjowanych przez wielkiego sąsiada ze Wschodu, a przynajmniej nie słychać, by ktoś je znalazł, choć skutki ich działań chyba możemy obserwować.
W świadomości społecznej Polaków folksdojcz jest niemal synonimem zdrajcy. Jeziorański celnie punktuje słabość takiej wizji historii udowadniając, że w Prusach Wschodnich i na Pomorzu każdy musiał podpisać volkslistę jeśli tylko chciał robić jakąś robotę konspiracyjną. Po prostu bez tego byłby kompletnie uziemiony i totalnie inwigilowany, o ile nie od razu wywieziony lub zabity.
W popularnej wersji historii polskie podziemie antyhitlerowskie przedstawia się jako jednolite, poza oczywistymi głównymi podziałami na nurt prolondyński i prosowiecki, a tymczasem okazuje się, że nawet w ramach jednej organizacji prolondyńskiej były głębokie, jawne i ukryte, podziały polityczne; kurierzy niejednokrotnie poza bibułą antyniemiecką kierowaną przez główną strukturę wozili również bibułę polityczną nawet w ramach jednej organizacji konkurencyjną wobec niej samej i mającą służyć nie organizacji, lecz konkretnym osobom lub koteriom, przygotować im zaplecze polityczne pod wyzwolenie i mający wówczas nastąpić podział władzy.
Kontrast pomiędzy apolitycznością dołów w strukturach podziemnych, zwłaszcza kolejarzy i chłopów, którzy oddali wielkie usługi sprawie, a przekraczającym wszelką miarę rozpolitykowaniem wyższych władz Polski Podziemnej jest wręcz porażający. Porażający i przerażający. ...przerażająca przepaść między społeczeństwem w kraju zjednoczonym w swej masie wokół symboli niepodległego państwa, rządu i jego przedstawicieli w podziemiu, i stanem permanentnej walki politycznej i personalnych rozgrywek w polskim Londynie… Jeziorański wspomina nawet morderstwa polityczne w ramach prawicy Polskiego Państwa Podziemnego, co koresponduje z innymi bezcennymi wspomnieniami – Życiem niewłaściwie urozmaiconym Kazimierza Leskiego.
Kolejarze, robotnicy i chłopi stanowili trzon i główną masę ruchu oporu – jak się do tego mają te wszystkie polskie seriale „historyczne”, w których takimi sprawami zajmują się zwykle inteligenci, wojskowi, byli podchorążowie i inne bawidamki?
Jak ocenia autor, jedynym powszechnie znanym i wiarygodnym nazwiskiem kojarzonym z Londynem był w Polsce Sikorski – pytanie, czy to właśnie nie było przyczyną jego śmierci? No, ale to tylko taka moja refleksja.
Jeziorański pierwszy raz był w Szwecji w 1943 i jak opisuje, już wtedy polskiej służbie dyplomatycznej na miejscu było wiadomo o reakcji Rosjan na odkrycia w Katyniu, o tworzeniu przyszłego LWP i politycznej podbudowy, która później miała przekształcić się w PZPR, z czego już wtedy wnioskowano, że Churchill Stalinowi nie podskoczy i Polska po wojnie znajdzie się w radzieckiej sferze wpływów. Jak więc mogli o tym nie wiedzieć ludzie w Londynie i we władzach Polski Podziemnej?
Kurier z Warszawy wyjaśnia, o czym nie ma ani słowa w popularnej wersji historii przeznaczonej dla mas, że władze na Zachodzie, a po powrocie Jeziorańskiego z pierwszej wyprawy do Szwecji również dowództwo AK w kraju, wiedziały dokładnie, iż alianci, głównie Anglia, nie są aż tak zainteresowani sprawą polską i jedyne co jest dla nich sprawą priorytetową, to zwycięstwo nad Niemcami, lecz świadomie utajniali te informacje przed plebsem i podtrzymywali w społeczeństwie mit superprzymierza Polski i Anglii, po pierwsze by nie osłabiać ducha i nie dawać pola propagandzie niemieckiej, ale po drugie i przede wszystkim, by nie dopuścić aby oportuniści z ich własnych szeregów przeszli do organizacji promoskiewskich, z czego wynika, iż zdawali sobie sprawę, że znaczna część ludzi powyżej szeregowych, apolitycznych mas, pracowała nie tyle dla dobra ojczyzny, co dla własnych powojennych karier.
Warta uwagi jest pokazana przez Jeziorańskiego różnica pomiędzy miejską partyzantką AK i AL. AK działała selektywnie zmierzając do eliminowania najgorszych polakożerców i zastraszania ich następców unikając niepotrzebnych zamachów na zwykłych, szeregowych hitlerowców, aby niepotrzebnie nie powodować odwetu na ludności cywilnej. Czerwoni atakowali na ślepo, zmierzając nie do zadania strat okupantowi, a do wywołania zamieszania i fermentu wśród Polaków bez względu na represje Niemców wobec ludności cywilnej, a wręcz również dzięki nim. Akcje partyzantki lewicowej i sowieckiej były obliczone nie tyle na szkodzenie Niemcom, co na wytrącenie jak największej liczby Polaków z ich łożyska społecznego. Miały spowodować jak największe represje ze strony hitlerowców, a poprzez to jak największy chaos po stronie polskiej. Te metody i skutki partyzantki lewicowej na pewno podgrzały atmosferę i ułatwiły późniejsze sprowokowanie Powstania Warszawskiego.
Jeziorański, podobnie jak Goetel w swych wspomnieniach Czasy wojny, nie oszczędza nikogo. Pisze, iż Sosnkowski już w 43 przewidywał, że Anglicy oddadzą Polskę Rosjanom. Podkreśla, że Warszawa w 43 i Londyn w 43 to były, również jeśli chodzi o stan świadomości politycznej, dwa obce sobie światy. I stan ten utrzymał się do końca, co doprowadziło do tragicznego finału.
Sygnałów niepomyślnej przyszłości było przecież więcej. Rumunia i Węgry chciały skapitulować przed Anglosasami w razie utworzenia drugiego frontu na Bałkanach, ale Churchill oświadczył, że takiej inwazji nie będzie, czym pchnął je w objęcia Rosji.
Jeszcze przed wkroczeniem armii czerwonej na terytorium dawnej Polski, na Zachodzie w gazetach publikowano jak będą wyglądać granice stref okupacyjnych po wojnie. Jak więc mogli o tym nie wiedzieć polscy politycy i jak się ma do tego wybuch Powstania Warszawskiego?
W naszych rozmowach o historii i polityce w czasie II wojny światowej zapominamy o Jugosławii, której losy i wkład w koalicję antyhitlerowską były analogiczne do polskich, zaś znaczenie może nawet większe, a którą Anglia zdradziła tak jak później Polskę. Tyle, że tragedia Mihailović’a rozpoczęła się już w 1944 i Polacy w Londynie byli tego świadomi.
Można narzekać na zafałszowanie historii w sprawach Polski, ale to nic w porównaniu do tego, co zrobiono Jugosłowianom. W filmach o drugiej wojnie angielscy komandosi do dziś przeciw Niemcom walczą ramię w ramię z partyzantami Tity, gdy tymczasem naprawdę walczyli razem z czetnikami. Kuriozum jest film puszczany i u nas co pewien czas, w którym partyzanci Tity wysadzają razem z Brytyjczykami kluczowy most, gdy tymczasem ten most wysadzili czetnicy w obecności angielskiego przedstawiciela, a zasługi w prasie komunistycznej i brytyjskiej przyznano Ticie i jego partyzantce. Wolność prasy? Żenada! Powinniśmy raz na zawsze zapomnieć o sojuszach za którymi nie idą interesy. Tylko interesy są prawdziwymi sojuszami.
W Londynie fakt, że granice powojenne zostały już dawno ustalone, łącznie nawet z podziałem Berlina, znany był początkowo może przez kilkanaście osób i ta wiedza była utrzymywana przed resztą ziomków w tajemnicy, a w kraju w ogóle nikt nie miał o tym pojęcia. Jednak z drugiej strony wyraźnie wypunktowane jest bardzo ważkie i interesujące spostrzeżenie, że nastrój jest rzeczą nieuchwytną dla tego, kto go nie przeżywa i dlatego nawet gdyby dowódcy AK wiedzieli o rzeczywistej sytuacji politycznej i dokonanym już podziale Europy pomiędzy aliantów zachodnich i Rosję, i tak nie mogliby z tym nic zrobić, gdyż z jednej strony byli ograniczani przez nastroje w Polsce podkręcone przez Londyn i sowietów, a z drugiej przez partyzantkę i agenturę radziecką, która tylko czekała na możliwość uzyskania czegokolwiek na swoją korzyść i próbowała zagrywać kartą nie tylko rzekomej bezczynności AK, ale nawet jej kolaboracją z Niemcami. Ta tragiczna różnica nastrojów była przyczyną nieuniknionych konsekwencji.
Kiedy przed laty pisałem swój wówczas nieco obrazoburczy tekst Powstanie okiem heretyka, koncentrowałem się na hipotezie radzieckiej prowokacji jako bezpośredniej przyczynie sprawczej wybuchu Powstania Warszawskiego. Jeziorański traktuje sprawę dużo szerzej - prowokacja nie zaczynała się dla niego, i trzeba przyznać mu rację, od fałszywego meldunku o przejściu ruskich przez Wisłę, ale dużo wcześniej – od podburzania narodu, od oskarżania AK o bezczynność i sprzyjanie Niemcom, od nawoływania do masowych, spontanicznych wystąpień przeciwko okupantowi i do powstania powszechnego. Świetnie wypunktowane i podkreślone jest też u niego, że śmierć Sikorskiego spowodowała przesunięcie faktycznego ośrodka władzy z Londynu do Warszawy, która nie dysponowała tymi danymi, którymi dysponował Londyn i tym oglądem polityki światowej oraz faktycznego stanu rzeczy. Londyn zaś nie przeciwdziałał temu, co z nieświadomości robiła Warszawa. Przy tym wszystkim tonacja Radia Londyn i BBC wywołała, a właściwie nie wywołała, bo mieliśmy je od wieków, ale umocniła w społeczeństwie polskim przeświadczenie, że nie tylko jesteśmy mesjaszem narodów, ale że faktycznie w tej chwili, w środku drugiej wojny, jesteśmy centrum zainteresowania aliantów, osią wojny, cały świat patrzy na nas, w związku z czym rola nasza jest wielką. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że dla innych jesteśmy takim samym krajem jak Czechosłowacja czy Węgry i że zostaniemy sprzedani jak Jugosławia.
Bardzo celna jest ocena wpływu powstania na powojenną historię polski, na kształt i skutki kolejnych zrywów wolnościowych. Ciekawe, czy doczekamy się kogoś, kto równie dociekliwie potraktuje wydarzenia późniejsze, związane z upadkiem PRL, i z taką samą dociekliwością odnajdzie ich korzenie we wcześniejszych dziejach.
Autor, w przeciwieństwie do wspominanego już Nikulina, nie wziął niestety pod uwagę w swojej ocenie skutków nie tylko Powstania, ale i całego ruchu oporu oraz wcześniejszej postawy Polski w 1939, w postaci strat selektywnych w populacji narodowej – zniknięcie z wielu roczników praktycznie wszystkich odważnych, uczciwych i honorowych oraz ich potomków, którzy się nigdy nie narodzili, a których miejsce siłą rzeczy zajęli w społeczeństwie kombinatorzy, złodzieje, cinkciarze, szmuglerzy, zdrajcy i tchórze, wszelkiej maści kolaboranci mniejszego i większego kalibru, ogólnie ludzie, którzy w normalnym społeczeństwie i w normalnych czasach byliby na marginesie jeśli nie w więzieniu.
Wspomnę jeszcze, iż Jeziorański mocno, mocno krytykuje stosunek Szwajcarów do uchodźców, który tym bardziej szokuje, że wcześniej widzieliśmy całkowicie odmienne stanowisko i zachowanie Szwedów. Porównanie daje do myślenia...
W podsumowaniu muszę stwierdzić, że Kurier z Warszawy jest absolutnie nieprzeciętną lekturą, a w wersji audio, szczególnie w tym wydaniu, któremu głosu użyczył Ksawery Jasieński, jest prawdziwą ucztą. Jeziorański bez zbędnego patosu, za to z wielkim wyczuciem, opowiedział o sprawach trudnych, bolesnych i do dziś budzących wielkie emocje. Zarazem zajmując ściśle określone stanowisko i określone poglądy od których nie odstępuje ani na krok, uniknął jakiejkolwiek propagandowej stronniczości. Pokazał, z czym w pełni się zgadzam, że tak jak w przypadku Powstania, tak i tego, co się wydarzyło po zakończeniu II wojny światowej, niezależnie od tego, czego byśmy nie zrobili, wszystkie drogi wiodły do zguby i nie było możliwości aby uniknąć wypełnienia się tragicznego przeznaczenia. Oczywiście, można dyskutować, czy nie dałoby się ponieść mniejszych strat, przede wszystkim w ludności cywilnej, a zwłaszcza tej jej najbardziej wartościowej części, ale… to już tylko zwykłe gdybanie.
Jan Nowak-Jeziorański okazał się jednym z najwartościowszych autorów poruszających powyższą problematykę. Wspomniałem tylko te wątki, które szczególnie mnie zainteresowały, zaskoczyły, zaciekawiły. To lektura którą każdy musi sam poznać i przemyśleć; lektura dla każdego Polaka i każdego interesującego się historią nie tyle obowiązkowa, bo to określenie sugeruje jakąś formę nakazu czy przymusu, ale to pozycja must read, gdzie potrzeba wynika z wnętrza, z chęci poznania. Gorąco polecam
Wasz Andrew
* właśc. Zdzisław Antoni Jeziorański pseud. „Janek”, „Jan Nowak”, „Jan Zych” (ur. 2 października 1914 w Berlinie, zm. 20 stycznia 2005 w Warszawie)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)