Anna Sudoł
Projekt
Fałszywe grymasy zadowolenia, nieszczere uśmiechy potakiwania, pochlebcze szczerzenie się – ileż można to znosić? Każdy z nas ma w sobie granicę, po przekroczeniu której wylewa się z nas nagromadzona frustracja i złość. Takie upusty mogą przynosić ulgę i wytchnienie, jeśli gniewem, tym narowistym koniem lubującym się w kłusowaniu w przypadkowych kierunkach, uda się nam stosownie pokierować. Bo przy odpowiednim wysiłku nasze wzburzenie może zostać przekute w coś na tyle trwałego, że zaklniemy w tym prześladujące nas traumy i złe emocje. Wydaje się, że takim właśnie tworem jest powieść Projekt autorstwa Anny Sudoł (ur. 1990).
Książka to zaproszenie, by wkroczyć do bardzo specyficznego światka, który tworzy grupa ludzi skupionych wokół Instytucji. Egzystencja tych osobników, której wycinki mamy okazję poznać, sprowadza się do prowadzenia projektów, dbania o własny wizerunek oraz szukania poklasku w środowisku krajowym i międzynarodowym. Rytm funkcjonowania placówki zakłóca pojawienie się Ludwika. Ów dwudziestopięciolatek, nie mający na koncie żadnej zrealizowanej pracy, postanawia zacząć swoją karierę z wysokiego c – pierwszym projektem, jaki zamierza stworzyć jest Wielki Projekt. Wiadomość o planach Ludwika, które dla jednych oznaczają kłopoty i powody do zmartwień, dla innych zaś jawią się jako szansa na ogrzanie się w blasku cudzego sukcesu, w połączeniu z naprędce kleconymi kłamstewkami oraz rozsiewanymi plotkami, poważnie zaburza rzeczywistość Instytucji, zmuszając związanych z nią ludzi do redefinicji fundamentów zawodowego bytu.
Utwór Anny Sudoł można odczytać na kilka sposobów, chociaż najwyraźniej zarysowujący się podział zahacza o interpretację uniwersalną oraz spojrzenie na Projekt jako na powieść z kluczem. Co ciekawe o ewentualności drugiej być może wiedziałoby jedynie wąskie grono osób, gdyby nie Jakub Stanisław Banasiak, redaktor naczelny magazynu Szum, który wysmażył mocno krytyczny tekst w odpowiedzi na publikację Projektu. Banasiak zarzuca Sudoł, że w swojej książce, będącej satyrą na polski świat sztuki, kreuje wizję środowiska artystycznego, która jest (...) wulgarna, krzywdząca, nieprawdziwa, a przez to – szkodliwa [1].
Przyznać trzeba, że obraz kreślony przez Sudoł jest bezlitosny, a zarazem bardzo ironiczny. Instytucja to sprawnie działająca machina, w której jednak sama sztuka jest w zasadzie zmarginalizowana. Pozostaje ona gdzieś na uboczu, nie wychylając się zanadto, tonąc pod zwałami dedlajnów, rubryk, wykresów i prezentacji towarzyszących przygotowaniom danego projektu – nietrudno o wrażenie, że sztuka jest traktowana jedynie jako narzędzie do osiągnięcia sukcesu, który jest celem samym w sobie. Nie lepiej wypadają krytycy oraz artyści, którzy naszkicowany zostali grubą kreską koturnowości i przesady. Niemal każdy z bohaterów to zakochany w sobie egocentryk, postrzegający się w kategoriach wyjątkowego i niepowtarzalnego zjawiska. Tej miłości własnej towarzyszy pogarda dla ludzi z zewnątrz oraz nieufność wobec osób z branży. Współpracownik to zarazem rywal, którego należy wykiwać bez skrupułów, przy wykorzystaniu wszelkich dostępnych narzędzi, kiedy tylko nadarzy się sposobność. Tym, co u protagonistów Projektu razi najbardziej jest sztuczność oraz wyrachowanie. Wszystkie postacie pieczołowicie kreują własny image, z przerażającą pedanterią dbając o jego najmniejszy detal. Wszystko, począwszy od wystroju i lokalizacji mieszkania, poprzez dobierany ubiór, wyznawaną dietę, uprawianą aktywność fizyczną, a skończywszy na zajmowanym stanowisku, seksualnych aktywnościach czy knajpie, w której spożywa się posiłki, ma ogromne znaczenie. Zawiązywanie nowych znajomości zachodzi w oparciu o bilans potencjalnych zysków i strat, bowiem nie warto liczyć się z tymi, którzy (…) nie podtrzymują wysokojakościowej relacji w sieci [2]. Dokonywanie zawodowych wyborów to posunięta do granic absurdu i paranoi analiza takich czynników jak (…) margines bezpieczeństwa i ryzyko upadku, pułapki i nagrody, posunięcia wrogów i zaplecze w postaci ludzi, którzy są (…) coś winni [3]. Nawet pozornie najbłahszy aspekt otoczenia jest oceniany, bowiem także i on musi być przydatny, utylitarny i opłacalny. Tym nieustannym kalkulacjom towarzyszy ciągła presja ze strony innych, która rodzi obawy, że można zostać zepchniętym w odmęty niebytu przez napierających (…) nowych, ciekawszych i bardziej utalentowanych [4]. Właściwie jedyną rzeczą, która pomimo stresów i szalonego tempa życia, utrzymuje bohaterów przy życiu i nadaje mu sens są projekty: Wyglądali świeżo – tak jak powinni wyglądać, pomimo setek zarwanych nocy. Nie drgały im powieki, pomimo tego, że hektolitrami kaw, piw i energetyków już dawno wypłukali ze swoich organizmów magnez. Siłą, która sprawiała, że wciąż wyglądali świetnie i myśleli trzeźwo, były projekty. Prawdopodobnie gdyby coś nagle się skończyło, załamało i dowiedzieliby się, że żadnych projektów już nigdy nie zrealizują, ich twarze natychmiast by uschły, a powieki zaczęły drgać. Projekty były ich chlebem i ciałem, dawały młodość i cofały czas [5].
Rozpatrując Projekt na płaszczyźnie bardziej uniwersalnej, nie doszukując się w książce krytyki wymierzonej w konkretne środowisko, dzieło Anny Sudoł można uznać za portret psychicznych zniszczeń, do jakich prowadzi owładnięcie daną ideą. Autorka pokazuje do jakiego wyjałowienia prowadzi podporządkowanie swojego całego bytu wyłącznie jednej sprawie, w obliczu której wszystko inne kapituluje i blednie. Protagoniści Projektu to osoby na wskroś samotne, bowiem nie chcą, ale i nie potrafią zawiązywać długotrwałych i głębokich relacji. Ponadto obsesyjne pragnienie, by zostać kimś, nakazuje, by nową egzystencję rozpoczynać jako nikt – z chwilą nawiązania współpracy z Instytucją, następuje diametralne odcięcie się od przeszłości oraz od tych, którzy mogliby o niej przypominać, bo na ogół zarówno bliscy jak i poprzednie wcielenie nie przystają do wyobrażeń o idealnym wizerunku. Prowadzi to do zamknięcia się w bańce teraźniejszości, co na dłuższą metę uniemożliwia byt poza Instytucją wyznaczającą ramy codziennego funkcjonowania. W tym kontekście proza Sudoł jest o tyle wartościowa, że przybliża oraz bezlitośnie punktuje zjawisko, jakie zaobserwować można w niemal każdym większym mieście, które niczym magnes przyciąga młodych ludzi z tych bliższych, jak i dalszych rejonów, pogardliwe określanych mianem prowincji czy zaścianków. Wielu przedstawicieli tego narybku miejskiej tkanki wstydzi się swojej proweniencji, co jednak nie przeszkadza przyjmować finansowego wsparcia od rodziny, skrzętnie ukrywanej przed nowymi znajomymi. Nikt nie chce uchodzić za parweniusza, stąd przybierana jest maska zblazowanego światowca, co przejawia się narzekaniem na to, co polskie, które jest wyłącznie nędzną imitacją, tego, co zachodnie. Przyznać trzeba, że niektóre sytuacje odmalowane przez Sudoł wzbudzają śmiech, który jednak szybko przechodzi w gorzką zadumę nad prawdziwością tego, co na pierwszy rzut oka wydaje się przejaskrawieniem – wyalienowani trzydziestoparolatkowie zgrywający wyluzowanych i ukierunkowanych na sukces osobników, z nieodłączną espresso w dłoni (litościwie spoglądający na amatorów popijających caffè latte) i z równie nieodzownym macbookiem pod pachą, wynajmujący stylowo urządzone kawalerki, utrzymujący się na ekonomicznej powierzchni dzięki finansowej pępowinie, to przecież zjawisko wcale nierzadkie.
Istotnym elementem Projektu, decydującym o atrakcyjności lektury, jest język, za pomocą którego Anna Sudoł nasyca swój świat przedstawiony. Interesującym zabiegiem jest choćby zastosowanie słownictwa, które sprawia, że sposób działania Instytucji przywodzi na myśl silne skojarzenia z funkcjonowaniem korporacji. Projekty, dedlajny, rubryki, główny merytoryczny, itd., w połączeniu z atmosferą, jaką przesiąknięta jest Instytucja, gdzie wszechobecne są rywalizacja (nie prowadzona wedle przejrzystych i uczciwych reguł) i presja, by raz za razem być lepszym, efektywniejszym, sprawniejszym, mogą być formą zasygnalizowania przez Annę Sudoł faktu, że w jej mniemaniu środowisko artystyczne zbyt mocno koncentruje się na celach krótkoterminowych (sukcesach mierzonych miarą materialną) oraz na samym sobie, gubiąc tym samym z horyzontu nadrzędną misję, jaką jest szeroko rozumiana sztuka. Sztuka, która ginie w otoczce ludzi mających przeświadczenie, że posiadają monopol na zajmowanie się nią na najwyższym poziomie.
W rezultacie Projekt to bardzo frapująca lektura, dostarczająca zarówno sporo radości, jak i bodźców do przemyśleń oraz refleksji. Umiejętne operowanie groteską wzbudza szacunek, a jednocześnie podziw budzi sprawność, z jaką Sudoł pod tą warstewką delikatnego chichotu i kpiny, stawia bardzo poważne pytania o to, w jakim właściwie kierunku zmierza współczesna sztuka. Utwór to również kij wbity w mrowisko artystycznego światka, któremu Sudoł nie pozwala zgnuśnieć i popaść w samozadowolenie – już sama dyskusja nad Projektem na łamach portali branżowych pokazuje, że dzieło Anny Sudoł wspaniale spełnia swe zadanie, którym jest sianie twórczego fermentu i pobudzanie do aktywności.
Z chęcią zmierzyłabym się z tą książką! Po przeczytaniu pierwszych akapitów tekstu miałam wrażenie, że to antyutopia ^^ Ale nie jestem pewna, czy można by w taki sposób próbować odczytać ten utwór ;)
OdpowiedzUsuńA to ciekawe, bo opis wydawcy oraz pierwsze strony także nasunęły mi dystopijne wizje, które jednak mocno się rozmyły w miarę jak lektura postępowała. A książkę szczerze polecam! Bardzo mnie ciekawi, jakbyś ją odebrała. Jeśli zdecydujesz się po nią sięgnąć, podziel się wrażeniami :)
UsuńMagiczne słowo projekt.;) Kusi mnie ta książka od jakiegoś czasu, ale obawiam się, że oprócz wglądu w środowisko to raczej niezbyt głęboka rzecz?
OdpowiedzUsuńU mnie w pracy też była faza na "działanie projektowe". Skończyło się na paru sloganach :) A książka może okazać się krzywym zwierciadłem, w którym przejrzy się niejeden człowiek "nastawiony na sukces" i pod tym kątem to wg mnie b. dobra lektura, bo zjadliwie, a zarazem celnie portretuje współczesnych 30- i 40-latków. No i zamiana sztuki na pracę, oraz instytucji na korporację, daje książce bardziej uniwersalny wymiar.
Usuń