Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

środa, 5 listopada 2014

O miłości, która nie śmie wypowiedzieć swego imienia



Jan Guillou



Dandys


tytuł oryginału: „Dandy

tłumaczenie: Robert Kędzierski


projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

cykl: „Złoty wiek”  („Det stora århundradet”) część 2


wydawnictwo: Sonia Draga 2014


Od wielu, wielu, lat jestem wielbicielem twórczości powieściowej Jana Guillou - szwedzkiego pisarza, dziennikarza i scenarzysty urodzonego w 1944 roku. O dziwo, moja znajomość z jego dorobkiem nie zaczęła się od słowa pisanego, a od ośmioodcinkowego serialu telewizyjnego „Fiendens Fiende”, który kiedyś został wyemitowany w TVP pod tytułem „Wróg wroga”. Niepocieszony tym, iż nigdzie nie mogłem zdobyć polskiej ani angielskiej wersji językowej tej produkcji o Carlu Hamiltonie, szwedzkim klonie 007, sprawdziłem, czy nie wydano w naszym kraju powieści, na której film oparto. Wydano, i tak połknąłem bakcyla Guillou. Zawiedziony faktem, iż dotąd ukazały się u nas tylko trzy spośród wielu książek opowiadających o przygodach szwedzkiego agenta, doznałem jednak przyjemnego zaskoczenia, gdy nagle pojawiło się w naszych księgarniach „Zło”. Książka z całkiem innej półki; prawdziwe studium zła i przemocy. Potem było kolejne zaskoczenie. „Krzyżowcy” – saga rycerska o powstaniu państwa szwedzkiego. Niesamowity przeskok; prawie jakby Lem nagle napisał „Potop”. A teraz kolejna przepaść tematyczna pokonana; powstała saga „Złoty wiek”* opowiadająca o jeszcze innej epoce. Początek XX wieku. Czasy wielkich nadziei, wielkich przemian we wszelkich możliwych dziedzinach, od nauki, przez technologię, aż po politykę. Czas wielkich nadziei...


W pierwszej powieści cyklu, noszącej tytuł „Bracia z Vestland”, poznaliśmy trójkę półsierot z biednej norweskiej rodziny, której los dał ogromną szansę na zdobycie wykształcenia technicznego na najwyższym światowym poziomie, co i wtedy, i dzisiaj, jest przepustką do lepszego życia. W pewnym momencie los rozdzielił rodzeństwo i odtąd śledziliśmy losy tylko dwóch braci - Lauritza i Oscara. Było więc do przewidzenia, iż kolejna powieść serii, „Dandys”, ukaże nam losy trzeciego – Swerrego.

Skandynawowie mają dziwne predyspozycje do pisania sag. Wystarczy wspomnieć choćby „Krystynę córkę Lavransa” czy „Rudego Orma”. Napisać jednak dwie sagi, osadzone w kompletnie różnych epokach, to się chyba jeszcze nie zdarzyło, nawet u nich. Jakiego ogromu pracy musiało wymagać poznanie realiów! I to na poziomie, który pozwala pokusić się o całkowicie świeże, oryginalne podejście do tematu! Tak było w „Krzyżowcach” i tak jest w „Złotym wieku”.


Czytelnicy, którzy już poznali „Braci z Vestland”, zauważyli mistrzostwo i odwagę, z jaką Guillou przedstawił lata przed i sam czas Wielkiej Wojny z punktu widzenia Norwegów i Niemców. Wiedzą również, iż Swerre trafił do Wielkiej Brytanii, podążając tam za miłością swego życia.

Jestem stuprocentowo heteroseksualnym osobnikiem, co wcale nie jest tak częste, ani wśród ludzi, ani wśród zwierząt, jak się u nas twierdzi. Sama myśl o jakimkolwiek kontakcie z mężczyzną - z podtekstem seksualnym - budzi we mnie najgłębsze obrzydzenie. Jednocześnie nie mam nic przeciwko gejom i ich związkom. Uważam, że człowiek nie może mieć innym za złe jedzenia szpinaku, nawet jeśli ma odruch wymiotny na sam jego widok, ani tym bardziej nie ma prawa innym zabraniać takich praktyk, nawet jeśli dla niego samego choćby myśl o nich jest wstrętna. Od pierwszej strony „Dandysa” wiemy, iż głównym wątkiem miłosnym powieści będzie homoseksualny związek między bohaterem a angielskim lordem Albertem z Manningham. A ja pierwszy raz spotkawszy się z takim tematem jako wątkiem wiodącym, zastanawiałem się jak, i czy w ogóle, to strawię.

„Dandys” to powieść prawdziwie natchniona. Ani razu nie poczułem się zniesmaczony, mimo tematu absolutnie mi obcego. Guillou pokazał się jako mistrz w ukazaniu tego, w końcu nawet dzisiaj dość nieszablonowego, związku. Ukazał go z wyczuciem i absolutnie przekonująco, w dodatku na tle londyńskiej bohemy i wolnomyślicieli. Staremu powiedzeniu, iż nie ważna jest płeć, a ważne jest uczucie, nadał nowe, piękne znaczenie. Ponieważ zaś większość wydarzeń rozgrywa się w Wielkiej Brytanii, kraju jednak znacząco odmiennym od reszty świata, w którym w dodatku miłość helleńska była wówczas nie tylko zakazana, ale i mocno penalizowana, więc jeszcze bardziej rzuca się w oczy maestria, z jaką autor przedstawia różne środowiska i grupy społeczne oraz ich klimat, ducha czasów i presję wydarzeń. Charakterystyczne też jest, może to cecha ogólnoszwedzka albo ogólnoskandynawska nawet, iż na wiele rzeczy patrzy całkiem inaczej niż reszta świata, że o Polakach nie wspomnę. Jego spojrzenie na Anglików, wojnę, przemiany społeczne i wiele innych aspektów rzeczywistości ma całkiem odmienną perspektywę od naszej.

„Dandys” niesie potężny antywojenny przekaz, porównywalny z najbardziej poruszającymi dziełami o podobnym wydźwięku. Zarazem jest niestety mocno pesymistyczny w dalszej wymowie. Przed rokiem 1914 wielu myślało, co Guillou pięknie ukazuje, iż niespotykane wcześniej przyspieszenie rozwoju nauk, techniki i technologii, z jednej strony doprowadzi do powszechnego dobrobytu i oświecenia, a z drugiej zmusi ludzi do zaprzestania wojen, gdyż nowoczesna wojna pochłonęłaby hekatombę ofiar. A gdy się w końcu zdarzyła, większość myślała, że Wielka Wojna jest ostatnią z wojen, gdyż taka masakra nigdy więcej nie może się powtórzyć. To stwierdzenia często przytaczane przez historyków, ale słabo zapadające w pamięć i nie budzące z reguły głębszych refleksji. Tymczasem autor, grając na uczuciach czytelnika niby na dobrze nastrojonym instrumencie, dociera z tymi samymi prawdami nie przez rozum, ale przez serce. A to dużo poważniejsze przeżycie. I nasuwa się pytanie, jak to możliwe, że nadal, nawet w Polsce, która tak doświadczona jest ludobójstwem, wciąż nawet wśród ludzi wykształconych i z pozoru mądrych, jest tylu orędowników „pięknych wojen”, tyle nienawiści i nietolerancji? I obrazy z pierwszej wojny światowej, gdy ludzie uważani za inteligentnych na ochotnika szli na wojnę, która nie była ich wojną, i z której w większości nie wracali, kojarzą się z dniem dzisiejszym. Z XXI wiekiem, w którym w tej materii tak naprawdę nic się nie zmieniło. Siła antywojennej wymowy „Dandysa” przywodzi na myśl skojarzenia z powieściami Ericha Marii Remarque’a i budzi refleksje nad powszechnością, mimo upływających wieków, ksenofobii, podatności na manipulację, głupoty i krótkowzroczności.

Fabuły oczywiście nie będę zdradzał. Może nie jest specjalnie zaskakująca czy wielowątkowa, ale ma w sobie nieodparty urok, który sprawia, iż czytelnik wiedząc, że to fikcja, zarazem ma nieodparte wrażenie autentyczności. Wrażenie, które wzmacniają perełki szczegółów oraz wielkie zindywidualizowanie postaci, przy zachowaniu autentyzmu funkcjonowania różnych grup społecznych tej tak niesamowitej epoki. Te szczegóły męskiej mody w wyższych sferach; te konwenanse. Prawdziwa uczta dla czytelnika.

Dotąd postrzegany jako mistrz prozy spod znaku pięści, miecza i pistoletu, czyli świata prawdziwych twardych mężczyzn, Guillou zaskakuje wprowadzeniem mocnego i obszernego wątku świata sztuki. I czyni to na najwyższym poziomie, przypominającym klimat wątku malarskiego ze znanej powieści Stephena Kinga „Ręka mistrza”.

W „Dandysie” znajdziemy głębie, jakich trudno się było spodziewać po autorze, który sławę zdobywał jako twórca rzeczowych i konkretnych, ale jednak odpowiedników opowieści o Bondzie. Powieść jest niewątpliwie wciągająca i trudno się od niej oderwać, choć niełatwo określić, co najbardziej przykuwa do niej czytelnika. Przygody, których nie brak było w tamtych niespokojnych czasach? Czy wątek miłosny? A może niesamowicie oddany klimat epoki, czy też jeszcze coś zgoła innego?

Przyjemnym zaskoczeniem jest też forma, w jakiej książkę wydano. Okładka idealnie wprowadza czytelnika w nastrój świata, w którym utonie on na czas lektury, a po jej zakończeniu stanowi miłe przypomnienie klimatu przeczytanej opowieści i zachętę, by kiedyś znów do niej powrócić. Nawet literówek, tej zmory dzisiejszych wydań, prawie udało się uniknąć. Tym bardziej zastanawia dziwna maniera, która niemile zaskoczyła mnie już w pierwszej powieści cyklu, a której wydawca konsekwentnie się trzyma, mianowicie brak spisu treści. Ciekaw jestem, czemu to ma służyć?

Można jednak powiedzieć, że nie ma róży bez kolców. To oczywiście tylko o wydaniu, nie o treści. A że powieść jest naprawdę wspaniała, pełna nowatorskich ujęć tematu czasów, które i tak, same z siebie, są dla dzisiejszego czytelnika fascynujące, więc już nie mogę się doczekać ciągu dalszego. I z każdą nową lekturą spod jego pióra, którą mam za sobą, coraz lepiej rozumiem, dlaczego Guillou jest tak popularny w Szwecji, iż jego książki można zobaczyć w prawie każdym domu w tym kraju.



Wasz Andrew



Dotąd wydane powieści serii „Det stora århundradet” („The Great Century”) polski tytuł „Złoty wiek”:
1. „Brobyggarna” („The Bridge Builders”) (2011) tytuł polskiego wydania „Bracia z Vestland” (2013)
2. „Dandy” (2012) polski tytuł „Dandys” 2014
3. „Mellan rött och svart” („Between Red and Black”) (2013) tytuł polskiego wydania Pomiędzy czerwienią a czernią (2015)
4. „Att inte vilja se” („Not Wanting to See”) (2014)

Dandys [Jan Guillou]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

8 komentarzy:

  1. Świetna okładka, naprawdę mi się podoba... za to fabuła mnie nie przekonuje...

    http://pasion-libros.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Prezentowana książka prezentuje się całkiem ciekawie. Dobrze mieć takiego płodnego autora, który nie dość, że ma wiele dzieł na koncie (przedłuża to przyjemność wynikającą z obcowania z jego prozą), to jeszcze trzyma znakomity poziom w kolejnych utworach. Dla mnie takimi pisarzami są Philip K. Dick oraz przywołany przez Ciebie Staszek Lem, chociaż faktycznie, w ich przypadku nie można mówić o aż tak dużej różnorodności w kwestii gruntu, na jakim rozgrywają się akcje następnych dzieł :)

    Heh, a jeśli już wspominasz o wątku homoseksualnym, to od razu przychodzą mi na myśl utwory naszego Gombro i zawiłe miłosne figury, które tworzył :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba - Lem i Filipek to klasyka :) Ale Staszek miał różnorodność sporą, choć głownie w sf się trzymał. Guillou łatwiej się czyta - łatwiejszy w interpretacji :) Bardziej jednoznaczny :)

      Usuń
  3. Mam na półce obie części. Już nie mogę się doczekać kiedy do nich zasiądę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do tej pory nie zawiodłam się na książkach wydawnictwa Sonia Draga. Może i ta przypadnie mi do gustu.
    http://monweg.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, iż tak będzie. Daj znać o wrażeniach z lektury :)

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)