Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.
piątek, 20 października 2017
Haruki Murakami "Sputnik Sweetheart" - O miłości intesywnej
Tytuł oryginału: Supūtoniku no koibito
Tłumaczenie (z angielskiego): Aldona Możdżyńska-Biała
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Liczba stron: 263
Miłość to uczucie zagadkowe,
niezbadane, które ciągle fascynuje i trapi. Trudno jest zgłębić jego istotę,
nie sposób ująć go w karby słów. Ale zagadnieniem jeszcze bardziej tajemniczym
jest miłość intensywna, która jest niczym (…)
prawdziwe tornado przetaczające się przez równiny – zmiatające wszystko, co
napotkało na swej drodze, porywając przedmioty w powietrze, rozrywające je i
miażdżąc w drobny pył [1].
O niszczycielskiej sile tej emocji przekonuje się Sumire, jedna z bohaterek
powieści Sputnik Sweetheart, pióra
japońskiego pisarza Harukiego Murakamiego.
Książka to opis skomplikowanej
miłosnej figury, której boki wyznaczają 3 postacie. Dwudziestodwuletnia Sumire
to niedoszła literatka, wrażliwa, niepokorna i intelektualnie niezależna
dziewczyna, egzystująca w swoim prywatnym świecie, funkcjonująca zgodnie z
własnym rytmem, stale płynąca pod prąd. W momencie rozpoczęcia dzieła Sumire
bez pamięci zakochuje się w Miu, trzydziestodziewięcioletniej mężatce, która
jak na kobietę wychowaną w duchu japońskiej tradycji jest niezwykle samodzielna – prowadzi własną firmę, regularnie podróżuje do Europy. Sumire, by być bliżej
obiektu swoich westchnień, porzuca dopiero, co rozpoczętą karierę literacką i
zatrudnia się w charakterze sekretarki Miu. Tyle że elegancka i wyważona
kobieta skrywa w swojej pamięci szereg traum i koszmarów, uniemożliwiających
zadzierzgnięcie jakiejkolwiek relacji, która choćby w najmniejszym stopniu
odnosiła się do cielesności. Trzecim elementem układanki jest
dwudziestoczteroletni pierwszoosobowy narrator, początkujący nauczyciel
beznadziejnie i bez wzajemności zakochany w Sumire. Kiedy dziewczyna znika bez
śladu w niejasnych okolicznościach, mężczyzna rusza na jej poszukiwania – przy
okazji roztacza obszerne wspomnienie poświęcone jej osobie.
Sputnik Sweetheart to utwór znamienny dla prozy Harukiego
Murakamiego. Historia snuta jest przez mężczyznę, który według własnej oceny
jest człowiekiem szarym, bez specjalnych właściwości, nie wyróżniającym się
spośród wielkomiejskiego tłumu. Protagonista wegetuje na uboczu wielkiego
świata, którego zaszczyty i sława pozostają poza jego możliwościami, jako, że
nie potrafi on (…) rozpychać się łokciami
w krwiożerczej rywalizacji i kroczek po kroczku wspinać się po śliskiej ścianie
kapitalistycznej piramidy [2].
Ów osobnik pozbawiony wyjątkowych przymiotów spełnia się jako słuchacz –
przywodzi on na myśl zlewnię, do której spływają cudze anegdoty. Zdecydowanie barwniej
odmalowane zostają sylwetki protagonistek, które są kobietami o złożonej
osobowości – obie działają nieszablonowo, nie dają schwytać się w proste
schematy, a w zanadrzu trzymają niejedną intrygującą opowieść, jakiej
doświadczyły. To także za sprawą kobiet narrator przeżywa coś, czego nie można
wytłumaczyć w kategoriach codzienności i rutyny, co wymyka się żelaznej logice i przeczy
zdrowemu rozsądkowi.
Sposób kreacji narratora pociąga
za sobą ramy, w jakie wtłoczona zostaje forma utworu – książka Murakamiego
okazuje się zbiorem pomniejszych historii, które wzajemnie się zazębiają i
przenikają na różnorakich poziomach, tworząc tym samym barwną mozaikę. Powieść
przyjmuje również zmienne oblicza – oprócz tradycyjnej narracji, czytelnik
zostaje uraczony modernistycznymi wstawkami (przewijające się elementy
metafikcji zawierają m.in. dywagacje poświęcone pisarskiemu warsztatowi) oraz
fragmentami spisanych snów czy prozatorskich wprawek Sumire.
Dziełu towarzyszy dość bogata
symbolika. Najpiękniejszą metaforą jest tytułowy sputnik (jednej z bohaterek mylący się ze słowem bitnik), (…) nieszczęsny kawałek metalu krążący wokół Ziemi [3],
który wyobraża ludzkie istoty, w odosobnieniu wędrujące po swoich orbitach w
bezdennej pustce Kosmosu (Z oddali
wyglądamy jak piękne spadające gwiazdy, które jednak w rzeczywistości są
więzieniami, gdzie każda z nas tkwi zamknięta samotnie, zmierzające donikąd.
Kiedy przecinają się orbity tych satelitów, możemy się spotkać. Może nawet
otworzyć przed sobą serca. Ale tylko na krótką chwilę. Już w następnej
pogrążamy się w absolutnej samotności. Dopóki nie spłoniemy i nie obrócimy się
w nicość [4]).
Na kartach dzieła przewija się też ważny w twórczości Japończyka motyw studni,
którą można rozumieć dwojako – z jednej strony jest to miejsce izolacji, do
którego trafiamy wbrew własnej woli, z drugiej zaś to przestrzeń, w której możemy
odnaleźć samych siebie, będąc zupełnie odciętym od zewnętrznych bodźców.
Ponadto Murakami chętnie zwraca uwagę na dwoistość, która ukryta jest w niejednym
wymiarze człowieczego bytu – autor sygnalizuje choćby jak wielkie połacie tego,
co nieznane i nieodkryte znajdują się w nas samych. W związku z tym człowiek
okazuje się sumą informacji, jakie udało nam się zebrać na własny temat oraz
ogromem tego, co wciąż czeka na zbadanie. Rezultatem obcości, jaka rozpościera
się w nas samych jest niemożność poznania bliźniego, bowiem skoro nie znamy
samych siebie, to jak możemy nawiązać wystarczają silny kontakt z drugim
człowiekiem? Dualizm wyraża się również w zacieraniu granicy pomiędzy tym, co
uznawane jest za realne, a tym, co związane ze sferą sennych majaków, mar i
widm. Murakami po raz kolejny zdaje się przekonywać czytelnika, że świat fantasmagorii,
ułudy, oniryzmu współtrwa gdzieś obok nas – przeniknięcie do niego to kwestia
znalezienia odpowiedniego lustra, a poszukiwania stają się o wiele łatwiejsze,
kiedy zdecydujemy się wyhamować nasz dotychczasowy byt. Rezygnacja z ciągłej
pogoni za mirażami konsumpcji umożliwia kontemplację tego, co nas otacza, a
stąd już niedaleko do wszelakiej maści dziwów i niezwykłości.
Reasumując, Sputnik Sweetheart to książka, która zawiera w sobie wszystko to, z czego słynie Haruki Murakami: przeszłość, pełna sekretów i traum, bezpośrednio oddziałująca na teraźniejszość; ułuda i fantazja przemieszane z tym, co racjonalne; twarda skorupa dojmującej samotności, z której nie potrafią wyrwać się główni bohaterowie; a wszystko to podlane typową dla Japończyka symboliką, w skład której wchodzą koty, studnie oraz połowiczność. Powieść nie należy jednak do najwybitniejszych dzieł Murakamiego – pozycja posiada skazę, którą odznacza się choćby Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa, tj.
w utworze zabrakło subtelności i niedopowiedzenia, będącymi wyróżnikami
stylu japońskiego artysty. Zamiast tego czytelnik raczony zostaje
truizmami i płytkimi przemyśleniami, które skutecznie psują przyjemność
płynącą z lektury.
[1] Haruki Murakami, Sputnik Sweetheart,
przeł. Aldona Możdżyńska, Wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa 2008, s. 7
[2] Tamże, s. 74
[3] Tamże, s. 126
[4] Tamże, s. 149
16 komentarzy:
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wieki temu to był mój pierwszy Murakami, w przeciwieństwie do fabuły aurę tej powieści pamiętam do dziś. Faktycznie nie była to najlepsza powieść, ale wtedy zupełnie coś nowego. Kto by pomyślał, że autor tak dobrze się u nas "przyjmie".;)
OdpowiedzUsuńWieki temu? To chyba wyjaśniło się, dlaczego za przekład nie była odpowiedzialna Anna Zielińska-Elliott. A fenomen Murakamiego nie ogranicza się wyłącznie do naszego kraju - jego pióro jest na tyle uniwersalne, że "przyjmuje" się praktycznie wszędzie :)
UsuńRok 2003 wydaje mi się dzisiaj odległą przeszłością, a wtedy czytałam tę książkę.;)
UsuńHa, patrząc na to, ile książek przeczytałem od 2003 roku, to faktycznie można powiedzieć, że było to wieki temu :)
UsuńHa ha, jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że i Ty poświęciłeś ostatnio czas na prozę Mukaramiego. Tej książki akurat nie czytałam, więc trudno mi się konkretnie do niej odnieść, ale moje zdanie na temat pisarza znasz :) Skoro Ty uważasz, że nie była najlepsza to... z moim nastawieniem chyba nie mam co się do niej zabierać :) Chociaż jak znam siebie to ciekawość weźmie górę i ostatecznie po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńOstatnio zapoznałam się jeszcze z "Koniec świata i hard-boiled wonderland" i muszę przyznać, że jak na tego autora nie była aż taka zła. Co prawda zawierała mnóstwo elementów owej fantasmagorii, ułudy i oniryzmu, ale mieściło się to jeszcze w granicach, które potrafi pojąć i zaakceptować moja ograniczona głowa :) Zauważyłam też, że przestaje już zwracać uwagę na jego wybujały do przesady styl i właściwie nie wiem, czy powinno mnie to cieszyć, bo łatwiej przyjmuje mi się jego prozę, czy może smucić, że robię się niewrażliwa na swego rodzaju tandetę... Ach ten Murakami! Trzeba mu przyznać, że budzi wiele emocji :)
U mnie wystąpiło chyba ostatnio przesilenie, jeśli chodzi o płody Murakamiego - zbyt wiele elementów jego prozy powtarza się w kolejnych powieściach, co nieco mnie znużyło.
Usuń"Koniec świata i hard-boiled wonderland", jeśli dobrze kojarzę, to książka, którą podpina się pod gatunek science fiction, czyż nie? Przyznam, że to dzieło dość mocno mnie intryguje i pewnie po przerwie od Murakamiego, jaką muszę sobie zaserwować, zdecyduję się sięgnąć właśnie po ten tytuł.
A Murakami rzeczywiście budzi dużo emocji - niedawno jego fani po raz kolejny przeżyli potężne rozczarowanie w związku z ogłoszeniem laureata literackiej Nagrody Nobla :)
To prawda. Pisałam chyba na moim blogu o tym, że wszystkie jego powieści są o tym samym. Jak tylko napotykałam znów głęboką studnie, przerwany nurt, owce, z której coś wychodziło, albo czarowała wzrokiem to miałam dreszcze :) A czy "Koniec świata i hard-boiled wonderland" podpina się pod science fiction? Na upartego chyba tak, ale nie skupiałam się na naukowych wyjaśnieniach zaistniałych tam zdarzeń. Ważne było dla mnie to, że byłam w stanie pojąć choć ogółem "co autor miał na myśli". Choć nie mogę powiedzieć, że wiem jaką rolę konkretnie odrywały chociażby jednorożce pochłaniające ludzkie serca. Myślę, że w odczytywaniu symboli jesteś ode mnie dużo lepszy, może więc kiedyś mi wyjaśnisz :) Mnie drażni kiedy w powieści jest tego wszystkiego za dużo, a w dodatku wątpię, czy to na prawdę ma jakiś drugi, głębszy sens... W książce tej nie ma też wyżej wymienionych przeze mnie "niezbędników" Murakamiego, a to duży plus.
UsuńCo do Nobla, to gdyby do grona Kawabaty i Oe dołączył Murakami to bym się chyba załamała... :)
Jeśli tylko natknę się na "Koniec świata i hard-boiled wonderland" nie omieszkam podzielić się wrażeniami.
UsuńA co do obecnych japońskich noblistów, to faktycznie w ich gronie Murakami prezentowałby się dość dziwacznie. Kawabata to dla mnie mistrz ulotności, z kolei Kenzaburō Ōe to niepowtarzalny turpista. O Murakamim powiedziałbym, że to poszukiwacz niezwykłości, ale nie jestem pewny czy jest on mistrzem w tym, co pisze :)
Przeczytałam! Jakoś tak mnie zmobilizowałeś, że po prostu sięgnęłam po książkę i ją przeczytałam :) Ale cóż mogłabym powiedzieć... Podobało mi się zakończenie. Te kilka ostatnich linijek. Ładnie to było ujęte. Aż przeczytałam drugi raz, by lepiej sobie uświadomić co się tam dzieje. A poza tym... Jak już pisałam powoli przywykłam do wybujałego stylu pisarza, więc nie śmieszy mnie tak jak kiedyś, ale zauważyłam za to, że bohaterowie Murakamiego nigdy nie odkładają słuchawki telefonu tak po prostu. Tym razem kabel został przecięty siekierą, w 1Q84 był to świeżo naostrzony sekator :) W tym utworze męczyło mnie jednak przede wszystkim tzw. "masło maślane". Nie będę tu wspominać, że szybka akcja nie należy do atutów pisarza, ale w tej książce nawet zwykłe rozmyślania głównego bohatera jakoś nie posuwały się sprawnie do przodu. Momentami więc łapałam się na tym, że niby śledzę tekst, ale w głowie mam myśli dotyczące tego co zjem na kolację...
UsuńWiem - ciężkie są ze mną dyskusję na temat Murakamiego :) Obiecuję jednak zaprzestać na dłuższy czas zagłębiać się w jego prozę. Mam absolutny przesyt i na razie chciałabym poświęcić czas innym pisarzom.
W sumie możesz odpocząć od jednego Murakamiego, a spróbować prozy drugiego, mniej znanego w Polsce. Chodzi mi o Ryū Murakamiego, którego "Dzieci ze schowka" zostały przełożone na j. polski.
UsuńMurakami w książce "Zawód: powieściopisarz" stwierdził, że najtrudniejszą próbą dla powieści jest czas. Ta pozycja zdaje się, że tego testu nie przejdzie. Chyba, że właśnie chodzi o przesyt i powtarzalność u tego twórcy.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, czas jest nieubłaganym sędzią. Ciekawe ile książek Murakamiego przetrwa próbę czasu :)
UsuńBardzo podobała mi się ta książka Murakamiego gdy ją czytałam bodajże w II klasie liceum. Oczywiście nie dostrzegłam wtedy tego wszystkiego, co Ty teraz (aczkolwiek, co mnie dziwi, chyba i tak całkiem sporo), a zwłaszcza tych wad ;). W związku z tym własnie zaczęłam się wahać nad tym, czy czytać ją w przyszłości ponownie czy sobie odpuścić, bowiem zapewne odebrałabym ją gorzej niż kiedyś, a to mogłoby być dość przykre.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, ten motyw niemożności poznania siebie, drugiej istoty czy też ogólnie świata to jeden z moich ulubionych w prozie Murakamiego (oraz ogólnie w literaturze) :).
Podejrzewam, że gdyby to była jedna z pierwszych książek Murakamiego, to mogłaby wywrzeć na mnie zdecydowanie bardziej pozytywne wrażenie. Tymczasem towarzyszyło mi wrażenie wtórności, powtarzalności, chociaż ciągle uważam, że jest to pozycja solidna.
UsuńJa także cenię sobie autorów, którzy sygnalizują, że każdy z nas skrywa w sobie pierwiastek obcości, którego nie jesteśmy w stanie rozgryźć :)
Skojarzenia mam mocno sentymentalne, gdyż była to powieść, którą kupiłem żonie na drugą drogę do Zakopanego, czyli powtórkę podróży poślubnej. Ja przeczytałem zaś w drodze powrotnej.
OdpowiedzUsuńWspomnienia mam dość mgliste, ale w ogółach jestem skory zgodzić się z Tobą. Czytało mi się dość dobrze, ale braki też dostrzegałem.
Ha, faktem jest, że wiele książek ma swój czas, kiedy najlepiej po nie sięgnąć - mnie na przykład swego czasu oszołomił "Kafka nad morzem", ale nie wiem, jak odebrałbym tę powieść dzisiaj.
Usuń