Marcin Wroński
Haiti
cykl: Komisarz Maciejewski (tom 6)
wydawnictwo: W.A.B. 2014
liczba stron - 336
Dzięki uprzejmości DKK* i Instytutu Książki jakiś czas temu trafiła do mnie książka Haiti nieznanego mi wcześniej polskiego autora, czyli Marcina Wrońskiego. Tytuł wybitnie mało chwytliwy, podobnie jak szata graficzna okładki, więc swoje odleżała, a przed grubą warstwą kurzu ocaliły ją tylko pokłady innych lektur leżących nad nią i również czekających na zmiłowanie. W końcu, przy okazji kolejnego tasowania tego stosu, padło i na nią.
Z notki wydawcy wynikało, że to szósta odsłona cyklu powieściowego o przedwojennych lubelskich policjantach: komisarzu Zygmuncie Maciejewskim oraz jego podwładnych Tadeuszu Zielnym i Witoldzie Fałniewiczu. To tylko nasiliło moje obawy przed poznawaniem twórczości kolejnego polskiego specjalisty z tej branży, gdyż po spotkaniu z „dziełem” „królowej polskiego kryminału”, czyli Katarzyny Bondy, wizja czytania takich nowości budzi we mnie poważne obawy.
Pierwsza rzecz, która uderza czytelnika już na samym początku lektury, to niezwykle plastycznie odmalowany przedwojenny Lublin i jego okolice. Wielkie, pozytywne zaskoczenie. Tym bardziej, że owa obrazowość dotyczy nie tylko pejzażu i fizyczności miasta, ale również realiów społecznych. Momentalnie przenosimy się w tamte miejsca i tamte czasy. Tym razem naszym protagonistom przyjdzie się zmierzyć z dwiema zagadkami kryminalnymi – włamaniem do kasy pancernej chyba największej firmy w mieście oraz śmiercią NN mężczyzny, którego zwłoki znaleziono w lipcową niedzielę 1938 roku w boksie klaczy Haiti na terenie II Krajowej Wystawy Koni Remontowych w Lublinie. Obie sprawy prestiżowe i tutaj czytelnik obyty w polityce oraz socjologii z przyjemnością odnajdzie typowo polskie realia, które nie zmieniły się do dzisiaj, czyli naciski i polityczne aspekty tykające nawet typowo policyjnej roboty.
Postacie nie grzeszą nadmiarem głębi psychologicznej ani też szczegółowością oddania ich fizyczności, ale i o żadnej płytkości mowy być nie może. Autorowi udało się idealnie wypośrodkować stosownie do przyjętej konwencji, klimatu i czasów. Stylizacja języka bardzo udana i przyjemna w odbiorze; taki Sienkiewicz przedwojnia. Niektórzy zarzucają tej powieści ślimacze tempo rozwoju śledztwa, ale dla mnie to zaleta. Mierne postępy i zależność od przypadku to bardzo często zwykłe realia postępowań przygotowawczych. Tylko sprawca idiota zostawia ślady, po których śledztwo idzie z kopyta, i jak mawiają niektórzy, gdyby nie przypadki, łapano by tylko idiotów.
Niezwykle mocnym elementem powieści jest umiejętne przedstawienie rozgrywek personalnych w policji sprawiających, że prawdziwie skuteczny glina tylko cudem może awansować, a polityczny karierowicz to standard na wszystkich szczeblach wyższych niż teren i brudna policyjna harówka. To bardzo rzadko ukazywana w naszych kryminałach prawda, choć jest nieodłącznym elementem przedwojennej i postpeerelowskiej policji, a tutaj wyjątkowo naturalnie i zręcznie wpleciona w całość obrazu przedwojennych realiów.
O godnym uwagi dystansie autora do własnej profesji i rzeczywistości świadczy wplecenie w tkaninę kryminalną tematu ówczesnych, jak to się wtedy mówiło, powieści detektywnych, kryteriów ich oceny i zgodności z realiami.
Smaczków przedwojennych, kryminalnych, społecznych, moralnych i innych jest w powieści wiele. Zakończenie również trudne do przewidzenia, tym bardziej, iż niektóre jego elementy zamyka dopiero rok... 1951.
Nie byłbym sobą, gdybym nie ponarzekał, choć w tym wypadku naprawdę tylko troszkę. Można się przyczepić do całkowitej nieobecności wątku Ukraińców, choć o Żydach jest sporo.
W powieści liczne są odniesienia do wojny polsko-bolszewickiej. Pisarz oddał okropieństwa takich czasów i chwała mu za to. Szczególnie polecam „patriotom” sławiącym słuszne wojny i dziewczynom, które posłałyby na nie swych chłopców. Brak ręki i nogi dość łatwo zaakceptować ale, jak w Haiti, impotencję młodego mężczyzny w następstwie odniesionej rany? Co z takim życiem? Mnie jednak czegoś brak. Nie spotkałem tego jeszcze w żadnej polskiej powieści i marzę o tym, by jednak ktoś to pokazał, bo bez tego nigdy nie będziemy normalnym narodem ani nasza armia normalną armią. Chciałbym chociaż raz przeczytać scenkę wskazującą na to, że polska armia nie była jedyną w historii świata, której żołnierze nigdy nie mordowali własnych cywilów, nie grabili ich i nie gwałcili. Póki nikt się na to nie odważy, nie mamy szans na zrozumienie, czym naprawdę jest wojna. Jak demoralizuje i niszczy wszystkich, nie tylko tych w bezpośrednim jej zasięgu. No, ale póki co, takie rzeczy, to tylko w innych krajach.
Przy ocenie Haiti nasuwa się oczywiste porównanie Marcina Wrońskiego do Marka Krajewskiego. I mam wrażenie, że o ile ten drugi jest dokładniejszy w historycznych drobiazgach topograficznych oraz w formalizmie stylistycznym, to ten pierwszy zdecydowanie swobodniej operuje piórem. Przyjemności z lektury nie zdołały zepsuć nawet pojawiające się sporadycznie drobne błędy typu złych końcówek i innych podobnych chochlików. Prozę Wrońskiego czyta się lekko, nawet gdy temat lekki nie jest, przez co całość nie dołuje czytelnika, choćby nawet powinna. Bardzo to cenne wyczucie dla twórcy w tym gatunku, z założenia jednak rozrywkowym.
Nie wiem jak inne powieści cyklu, mam nadzieję, że kiedyś je poznam, ale tę absolutnie polecam, jako rzecz napisaną jakby bez wielkich aspiracji, ale w przyjętym kanonie doskonałą.
Wasz Andrew
* Dyskusyjny Klub Książki
No, no. Tak pozytywna ocena utworu Wrońskiego, którego nie czytałam jeszcze żadnej książki. Faktycznie tytuł niewiele mówi i nie jest zbytnio zachęcający. Jednak poruszana tematyka zachęca do lektury. Gdybym ujrzała ją na półce bibliotecznej czy też księgarskiej raczej nie sięgnęłabym po nią, ale zasiałeś we mnie ziarenko ciekawości...
OdpowiedzUsuńGdy już się skusisz i popróbujesz, daj znać jakie wrażenia :)
UsuńHa! Tego pisarza akurat znam i to od ładnych paru lat. Jeszcze na studiach zakupiłem w taniej książce powieść "Kino Venus" - właśnie sprawdziłem i dowiedziałem się, że to drugi tom cyklu o Komisarzu Maciejewskim. Lektura także wywarła na mnie b. pozytywne wrażenie - mnie również ogromnie spodobał się klimat przedwojennego Lublina. Fabuła, chociaż niewiele z niej pamiętam, też była całkiem interesująca - prostytucja, morfiniści, trochę polityki, realia pracy w polskiej rzeczywistości. Polecam Ci serdecznie :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że i Tobie się podoba. Gdy będę miał więcej czasu, może do niego wrócę i już po kolei polecę cykl z Maciejewskim. Tylko kiedy to będzie? ;)
UsuńJak ktoś lubi Krajewskiego albo Jaszczuka, to Wroński koniecznie. To naprawdę dobry gość od retro i fajny człowiek w ogóle. Jego Lublin naprawdę przekonuje. Nie jest może idealnie zawsze, to w końcu szósta część, ale na tle polskiego retro to zdecydowanie pierwsza liga. BTW - jest już kolejna część, ale jeszcze nie czytałem ;)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie, to Krajewski nieco przyciężki z nastrojem i tymi wszystkimi zbrodniami (choć na swój sposób rewelacyjny), a Jaszczuk jakby słabszy (są obaj w naszym spisie recenzji), ale zgadzam się, że właśnie wrażenie autentyzmu wykreowanego przez Wrońskiego Lublina jest wielkim jego atutem. Nie jedynym na szczęście:)
UsuńNie miałam jeszcze okazji czytać Wrońskiego. Dużo dobrych opinii skłania do zapoznania się z jego twórczością. Chyba się skuszę :)
OdpowiedzUsuńChyba się nie zawiedziesz. Nie epatuje wydumanymi zbrodniami, podłożem seksualnym ani innymi modnymi tematami. Bardzo dobra pod każdym względem. Daj znać jakie będą Twoje wrażenia.
UsuńJeden z moich ulubionych pisarzy powieści kryminalnych. "Haiti" jeszcze nie czytałam ale serię z komisarzem Maciejewskim serdecznie polecam. Czyta się świetnie.
OdpowiedzUsuńOj - zapewniam, że chętnie bym poczytał, ale tyle tego jest, tych rzeczy wartych przeczytania... :)
Usuń