Przeklinam rzekę czasu
Per Petterson
Tytuł oryginału: Jeg forbanner tidens elv
Tłumaczenie: Iwona Zimnicka
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Don Kichot i Sancho Pansa
Liczba stron: 272
Jak słusznie
zauważono wiele wieków temu – wszystko płynie – czas biegnie nieubłaganie, w
związku z czym nie da się wejść dwa raz do tej samej rzeki, bo już napłynęły do
niej inne wody. Świat, który zapamiętaliśmy pognał naprzód, podobnie zresztą
jak i my. Ząb czasu odcisnął na wszystkim swoje niezatarte piętno i tylko we
wspomnieniach możemy odszukać stałą i niezmienną rzeczywistość, w której
chcielibyśmy się znaleźć i za którą tak mocno tęsknimy. Nie potrafiąc odnaleźć
się w aktualnej sytuacji życiowej, odczuwając bezustanną wrogość otoczenia,
egzystując w poczuciu niespełnienia i bycia oszukanym przez świat, który pognał
innymi torami niż to sobie wyobrażaliśmy, decydujemy się na jedną z niewielu
rzeczy, która pozostała w kurczącym się wachlarzu możliwości – z wiekowej szopy
wyciągamy równie sędziwą łódkę i powoli spuszczając ją do wody, wyruszamy w
podróż po rzece wspomnień, tak jak uczynił to Avrid, bohater książki Przeklinam rzekę czasu, autorstwa Pera
Pettersona.
Per
Petterson to urodzony w 1952 roku norweski pisarz, który na czytelniczym rynku
zaistniał w 1987 roku za sprawą zbioru opowiadań, zatytułowanego Aske i munnen, sand i skoa. Autor, zanim
doczekał się zaszczytnego miana literata,
w bardzo różnorodny sposób zarabiał na swoje utrzymanie – parał się pracą
fizyczną, był księgarzem oraz tłumaczem. Na szerokie literackie wody pozwoliła
wypłynąć Pettersonowi powieść Kradnąc
konie, wydana w 2003 roku. Dzięki ogromnej popularności utworu, o sile
którego świadczą liczne nagrody oraz fakt, że prawa do jego tłumaczenia
sprzedano do ponad dwudziestu krajów, kolejne dzieła Pettersona są wręcz
wyczekiwane przez krytykę oraz czytelników, mogąc z góry spodziewać się
zainteresowania, o co w czytelniczym świecie, pośród morza zalewających nas
tytułów, wcale nie jest łatwo. Na spienionej fali sukcesu pojawiły się następne
płody autora, a wśród nich powieść Przeklinam
rzekę czasu, z którą miałem przyjemność ostatnio obcować.
Bohaterem
książki jest Arvid, znużony życiem mężczyzna, mieszkający w mroźnej Norwegii,
którego mały, prywatny okręt utknął na egzystencjalnej mieliźnie. Razem z
protagonistą odbywamy podróż, bardziej smutną i gorzką niż sentymentalną, w
przeszłość, do kilku dni, w ciągu których rozsypał się cały świat Arvida. Matka
bohatera dowiaduje się, że mimo życia upływającego w rytmie regularnie
odpalanych papierosów, cierpi na raka żołądka (a nie wyczekiwanego raka płuc).
Pod wpływem impulsu pakuje podręczny bagaż i po kilku zdawkowych słowach
pożegnania z mężem, wsiada na prom i odpływa do domku letniskowego, położonego
w rodzinnym miasteczku w Danii. Miejsce, w którym przyszła na świat okazuje się
samotnią, idealnie przygotowaną do długich i bolesnych rozmyślań, które są
naturalnym odruchem w obliczu śmierci, nabierającej coraz realniejszej postaci.
W tym samym czasie Arvid uświadamia sobie, że jego małżeństwo to fikcja, która
nie ma już racji bytu, której nie sposób przedłużać. Przy domowym ognisku
trzymają go wyłącznie dwie córeczki, które darzy szczerym uczuciem. Codzienność
jest coraz trudniejsza do zniesienia – ruchy są ociężałe, w głowie dudni
pustka, która uniemożliwia zebranie myśli, a marazm zdaje się oklejać całe
ciało niczym lepka pajęczyna. Dopiero wiadomość o stanie matki wyrywa Arvida z
letargu – zbiera się on w sobie i wyrusza śladem swojej rodzicielki do
nadmorskiego miasteczka, w którym dane mu było dorastać. Zagubiony i samotny
pragnie wsparcia i pocieszenia, ale trudno oczekiwać go od kogoś, kto ma na
głowie znacznie większe problemy.
Arvid odbywa
wędrówkę do miejsca, w którym ukształtował się jego charakter, wyklarowała się
jego osobowość i siłą rzeczy wspomina o wydarzeniach, osobach oraz miejscach,
które spowodowały, że znajduje się akurat w tym miejscu czasoprzestrzeni, tj.
na życiowym rozdrożu, w momencie, gdy wszystkie drogi zdają się prowadzić w
miejsca jakże odległe od celu, który wytyczony został na początku wyprawy. W
rezultacie Przeklinam rzekę czasu nie
jest wyłącznie opowieścią o ostatnich dniach z życia matki protoplasty – na
historię snutą przez Arvida, bowiem to właśnie on jest pierwszoosobowym
narratorem, składają się krótkotrwałe migawki z dzieciństwa, retrospekcje
sięgające okresu dojrzewania oraz krótkie epizody z całkiem bliskiej bohaterowi
przeszłości. Całość przypomina ogromną budowlę, na którą składają się
chaotycznie rozsypane elementy wzajemnie się zazębiające, z wolna układające
się w jeden, ale nie chronologiczny ciąg. Ale właśnie ta wybiórczość faktów,
które są w dodatku prezentowane w przypadkowej, przynajmniej na pierwszy rzut
oka, kolejności, znakomicie uświadamiają jak skomplikowaną istotą jest człowiek
i jak wiele czynników oddziałuje na jego umysł. Płynące z otoczenia bodźce są
przetwarzane w indywidualny sposób, w efekcie, czego zapis formowania się
osobowości danego osobnika jest niepowtarzalny i niepodrabialny. Autor w
wybornym stylu przedstawia jak wydarzenia na pozór mało istotne i błahe,
okazują się kamieniami milowymi w życiu danego człowieka.
W
intrygującym stylu ukazana została także relacja łącząca matkę z synem. Nie
jest to więź, którą można nazwać bezinteresowną miłością. Nie brakuje tarć,
zgrzytów, niedopowiedzeń, żalu, złości oraz wyrzutów. Uczucia są skomplikowane,
niełatwe, a ich charakter podlega fluktuacjom wraz z postępującym czasem. Dwie,
ciągle bliskie sobie osoby, cały czas poznają się na nowo, chociaż nigdy nie
uda im się w pełni porozumieć. Petterson świetnie uzmysławia nam, że
pierwiastek obcości tkwi w każdym z nas. W konsekwencji nawet najdrożsi zawsze
będą stanowić pewnego rodzaju zagadkę, kierującym nimi motywom towarzyszyć
będzie aura tajemnicy, a podjęte decyzje i wybory nigdy nie będą w pełni
wytłumaczalne. Jednocześnie norweski literat udowadnia jak trudno jest
zaakceptować tę odmienność innych, jak niechętnie dążymy do porozumienia z
bliźnimi. Te pozorne kontakty, jakie utrzymujemy bardzo często są jedynie
maską, za którą skrywamy ogromne pokłady egoizmu. W konsumpcyjnym
społeczeństwie, w którym godziwy byt materialny oraz wysoki standard życia mają
zapewnione nawet te biedniejsze jednostki, coraz trudniej o prawdziwe, ludzkie
uczucia. Ustępują one miejsca koncentrowaniu się wyłącznie na własnym życiu,
skupianiu się na rozwijaniu swojej osobowości, robieniu kariery, itd. Summa
summarum prowadzona egzystencja okazuje się tak zajmująca, prywatne sprawy
tak zawzięcie i łapczywie pochłaniają swoimi miękkimi i wrażliwym tkankami, że
nierzadko zdarza się przeoczyć moment, w którym ktoś z bliskich rozpoczyna
rozrachunek ze swoich żywotem, powoli się z nim żegnając. Wydaje się, że Arvid przekonuje
się, że zarówno on, jak i żona, matka, bracia, ojciec i wszyscy inni są właśnie
takimi samotnymi wyspami, dla których egzystencja innych jest interesująca
dopóty, dopóki wywiera ona znaczący wpływ na ich własne życie. Kontestacja
takiego stanu rzeczy objawia się dziecięcym wręcz szlochem, sygnalizującym
początek buntu, niezgody, ale czy nie jest już za późno? Czy można coś jeszcze
uratować?
Interesująca
jest sylwetka Arvida, w którego biografii można doszukać się kilku punktów
wspólnych z żywotem Pera Pettersona. Oboje parali się ciężką robotą fizyczną,
pracowali w księgarni. Ponadto, jak możemy wyczytać na łamach serwisu www.npr.org
życiorys matki Arvida w pewnej mierze został oparty na życiu matki autora.
Ciekawy jest także okres, w jakim rozgrywają się wydarzenia – jest rok 1989,
Arvid wyrusza w szaleńczą wyprawę śladami matki, pragnąc się z nią pojednać, a
tymczasem w Europie upada berliński mur. Jest to o tyle znaczące, wręcz
symboliczne wydarzenie, że Arvid za młodu był zagorzałym komunistą, wyznawcą Mao
Zedonga. To właśnie dla sprawy, bohater zdecydował się rzucić studia i
rozpocząć egzystencję zwykłego robotnika, pragnąc być jeszcze bliżej czwartego stanu, tj. ludzi pracy.
Podjęty wybór odgrywa ogromną rolę w życiu Arvida – nie potrafi zaakceptować go
matka, która w zdobytym wykształceniu widziała dla swojego syna szansę na
osiągnięcie sukcesu, szansę, jakiej sama nigdy nie otrzymała. Od tej chwili
pogłębia się rozdźwięk pomiędzy matką i synem, rośnie przepaść, którą po ponad
10 latach Arvid tak raptownie pragnie zasypać.
Przeklinam rzekę czasu, jak na
skandynawskiego autora przystało, napisana została chłodnym, wręcz beznamiętnym
stylem, który z pewnością zasługuje na uwagę. Rzeczowy, a przy diabelnie suchy
ton, z jakim zwraca się do nas narrator przyprawia o gęsią skórkę i od razu
przywodzi na myśl samotne i niedostępne, nagie i zimne fiordy, którym upstrzone
jest wybrzeże Norwegii. Mroczną atmosferę powieści wzmacnia drobiazgowy,
graniczący wręcz z pedanterią opis, który każe rozwodzić się nad najmniejszymi
szczegółami. Każda czynność, ruch, wrażenie, budynek, relacja zostały
pieczołowicie scharakteryzowane, tak jakby pominięcie nawet niewielkiego detalu
mogło okazać się zgubne dla konstruowanej historii. Zastosowany zabieg sprawia,
że snuta opowieść ciągnie się dość powoli i monotonnie, ale ma to swój urok –
ten rytm, powtarzalność wciągają, tak, że czas zdaje się biec obok nas, podczas
gdy my coraz głębiej zatapiamy się w świat Arvida.
W trakcie
lektury warto także zwrócić uwagę na warunki, w jakich egzystuje główny bohater
oraz postacie drugoplanowe. Już na początku przykuwa opis mieszkania rodziców
Arvida – maleńkiego szeregowca, z kuchnią
i salonem na parterze, trzema sypialenkami i łazienką na piętrze. Należy
zaznaczyć, że właściciele nie są osobami zamożnymi – matka Arvida była
zatrudniona jak pracownica fizyczna w fabryce czekolady oraz pokojówka,
natomiast ojciec pracował na kolei. Idąc dalej przekonamy się, że pochodzący z
takiej rodziny student może pozwolić sobie na wzięcie kredytu studenckiego,
który jest wystarczający na opłacenie samodzielnego lokum, bez żadnych
współlokatorów oraz prowadzenie egzystencji praktycznie bez żadnego finansowego
wsparcia ze strony rodziców (matka tylko sporadycznie podreperowuje budżet
Arvida znając jego luźne przywiązanie do pieniędzy). O tym, że emerytów stać na
podróżowanie taksówkami nie warto już chyba nawet wspominać. Jak widać,
emigrację zarobkową, która w naszym kraju cieszy się niesłabnącą popularnością
już od bardzo długiego czasu, można bardzo prosto wyjaśnić, nie odwołując się
nawet do żadnych liczb, statystyk czy badań socjologów.
Reasumując
krótko, Przeklinam rzekę czasu, to
całkiem zajmujący utwór, który skłania do refleksji na temat przemijania,
odchodzenia. Bohater snuje bardzo ciekawe rozmyślania o czasie, brutalnie
poczynającym sobie z ludzkimi ciałami, niespiesznie wyprzedzającym każdego
człowieka, by nagle i niespodziewanie obsypać go szczodrze atrybutami starości,
której tak wielu próbuje uniknąć, albo chociaż opóźnić jej nadejście.
Wspomnienie kilku deszczowych, pochmurnych listopadowych dni spędzonych z umierającą
matką w oryginalny sposób rozrasta się do rozrachunku, jaki Arvid przeprowadza
z własnym życiem, zestawiając poniesione klęski oraz porażki ze skromnym pasmem
sukcesów – pisarzowi udało stworzyć się bardzo przekonujący oraz przejmujący
rys psychologiczny dojrzałego mężczyzny, który zbliża się do wieku średniego,
uświadamiając sobie przy tym w jak niewielkim stopniu udało mu się zrealizować
ideały z okresu młodości. Bilans smutny, ale jakże trudny do uniknięcia.
Wasz Ambrose
Wygląda na świetną lekturę. Uwielbiam książki ukazujące w tel faktyczne realia społeczne i przez to zadające kłam nachalnej i infantylnej propagandzie wylewającej się radia, telewizji i internetu.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji: „Panta rhei” oznacza, jak słusznie zauważyłeś, że wszystko płynie. „Nie możesz dwa razy wstąpić do tej samej rzeki”, to rozwinięcie wprowadzające w błąd. Powinno być na przykład „nie możesz dwa razy stanąć na tym samym kamieniu”. Nawet jeśli kamień z pozoru wyda ci się ten sam, ty już nie będziesz taki sam.
Mnie książka przypadła do gustu, ale śledząc opinie choćby na LC można spotkać się z zarzutem, że jest monotonna, że brak wyraźnie zarysowanej fabuły, etc. Ja uważam, że warto poświęcić jej czas - znakomicie uzmysławia, że zmienia się nie tylko świat, ludzie, otoczenie, obyczaje, ale także i my. Powieść ciekawie przedstawia także sposób funkcjonowania ludzkiej pamięci.
UsuńKsiążki autorstwa Skandynawów zawsze mnie intrygują. Ich sposób prowadzenia narracji, inne (nieraz wręcz obce) widzenie świata, niby prosty na pierwszy rzut oka przekaz (który staje się coraz bardziej złożony w miarę wnikania w lekturę). Widzę, że ta pozycja to właśnie taka lektura. Poszukam.
OdpowiedzUsuńJa dopiero poznaję skandynawskich twórców, bowiem wcześniej b. rzadko po nich sięgałem. Mnie również podoba się ta chłodna narracja, na pierwszy rzut oka prosta, a z biegiem czasu okazująca się skomplikowaną mozaiką. Polecam :)
UsuńCzytając skandynawskich autorów, zawsze mam w głowie tę myśl, że książki spod ich pióra zawdzięczają swój specyficzny klimat - mroczny, głęboki, niejednokrotnie depresyjny - wrażeniu, jakie Skandynawia wywiera na nich samych. Skandynawska depresja staje się powoli odrębną jednostką chorobową. A podobno w całym regionie odnotowuje się jeden z najwyższych na świecie odsetek samobójstw. No i ten śnieg.
OdpowiedzUsuń"Przeklinam rzekę czasu" wygląda na lekturę wartą poświęconego jej czasu. Pociągający jest zwłaszcza chłód i szorstkość narracyjnego języka. Zanotowałam (:
Andrew wspominał chyba kiedyś o wpływie klimatu na psychikę człowieka i na przykładzie Skandynawów jest to dość dobrze widoczne - zresztą to właśnie u nich popularna jest depresja zimowa (S.A.D.). Ta melancholia, smutek, rozpacz są dobrze widoczne w "Przeklinam rzekę czasu" - książka ma dość depresyjny nastrój.
UsuńCzyli w sam raz na jesień (;
UsuńCzytałam tę książkę, ale nie zapisała się zbyt mocno w mojej pamięci.;( O wiele większe wrażenie zrobiła na mnie "Na Syberię" tego samego autora, w której chyba pobrzmiewają echa z "Przeklinam...". Tak czy owak, powieści obyczajowe Skandynawów warte są grzechu.
OdpowiedzUsuńOdbiór lektury zależy od bardzo wielu czynników. Nawet takich, jak pogoda za oknem ;) Czasami książka, która kiedyś była tylko czytadłem, przy powtórnej przypadkowej lekturze okazuje się czymś całkiem innym. W drugą stronę też niestety się zdarza :)
UsuńAniu - o proszę, gościłem wczoraj w Składnicy Taniej Książki na Grodzkiej i miałem nawet wspomnianą przez Ciebie lekturę w rękach, ale ostatecznie zdecydowałem się na O malarstwie i kaligrafii autorstwa cenionego przez mnie José Saramago. Gdyby nie moje samoograniczenia co do ilości nabywanych książek, pewnie skusiłbym się i na Na Syberię.
Usuń@ Andrew
UsuńZależy, a jakże. Znam to z doświadczenia. Może dowodzi to tezy, że książki powinno czytać się kilkakrotnie, aby dobrze je poznać.;)
@ Ambrose
Przezornie omijam tego rodzaju księgarnie, bo są zbyt kuszące.;) A tu jeszcze czytam, że Saramago można tam nabyć... Jak żyć?:))))
Łatwo na pewno nie jest i już nawet nie chodzi o brak funduszy, a o czas, który jest niestety bezcenny i którego nie sposób nabyć.
UsuńA co do Saramago, to zawsze przed wejściem do środka szczegółowo oglądam witrynę. Wczoraj od razu rzucił mi się w oczy portugalski noblista i dobrze, że dostrzegłem go wcześniej, ponieważ w środku miałem ogromne problemy z jego znalezieniem. Książka była b. słabo wyeksponowana, wręcz schowana na półce :)
Fajnie, że wspominałeś o elementach obyczajowości w książce Norwega. To naocznie uświadamia, jak bardzo się jednak różnią nasze realia i w związkuz tym nasze problemy. Młodzi tam wcześnie startują w dorosłość - średnio, mając 18 lat, w Polsce 28 lat, a w Grecji zdaje się 34... Bogata połnoc vs biedne południe. Ale co do samobójstw, to raczej się nie potwierdza, że depresje ich wykańczają... i nawet śnieg nie jest takie straszny :) W Norwegii jest 4 x mniej samobójstw niż na uroczej Białorusi i Litwie i Rosji (dane z 2008). Niemal 2 x mniej niż w Polsce... Finowie trochę psują tę statystykę dobrobytu (15. miejsce świecie), ale ja myślę, że tak jak u naszych braci ze wschodu wykańcza ich gen alkoholizmu. I tu pojawia się nawet związek ze śniegiem - pomyślcie o zwiększonej szansie na zamarznięcie po pijaku :))
OdpowiedzUsuńSamobójstwa nie są miernikiem nie/zadowolenia, biedy/bogactwa czy problemów lub ich braku. Sprawa jest bardzo skomplikowana. Wchodzą choćby takie wątki jak przykład idoli, samobójstwa zamaskowane, których statystyki nie pokazują, itd.
UsuńTak jak wspomniał Andrew, samobójstwo to jeszcze nie wszystko - zresztą przez tyle wieków, Skandynawowie być może wykształcili w swoich umysłach mechanizmy obronne, pozwalające skutecznie radzić sobie z zimową chandrą :) Same statystyki, które przytaczasz są b. interesujące - a pora jesienna, kiedy zaczynają się pierwsze przymrozki (podczas gdy dni są jeszcze stosunkowo ciepłe) jest b. zdradliwa i niebezpieczna dla osób, które preferują noclegi pod gołym niebem, szczególnie, jeśli w ich żyłach buzuje alkohol.
UsuńW zasadzie - nic nowego... tyle razy śledzimy ten motyw rozrachunku z przeszłością... ale łowię perełki napisane w ten sposób, że się ich nie zapomina... W końcu każdy z nas wyciągnie kiedyś z "wiekowej szopy swoją sędziwą łódkę" i będzie próbował popłynąć pod prąd swojej własnej historii, to nieuniknione...
OdpowiedzUsuńNie uogólniaj swojego poziomu umysłowego na resztę społeczeństwa :) Obstawiam tezę, że większość w ogóle nie jest zdolna do żadnej refleksji i co najwyżej, by zabłysnąć, powtarza bezmyślnie stereotypy zasłyszane w mediach, kościele albo pod budką z piwem.
UsuńI nie jest to żadne wywyższanie Cienie czy siebie. Zdolność do refleksji to w naszej dzisiejszej rzeczywistości przekleństwo.
Olu, właściwie od czasów Prousta trudno o coś nowego w tej materii pisarstwa. Proza Petterson nie jest w żadnej mierze rewolucyjna czy przełomowa, ale na pewno interesująca. Mnie przypadł do gustu sam ton narracji - spokojny, nieco monotonny, a przez to odrobinę przerażający.
UsuńSama recenzja mnie trochę przydołowała, książka wydaje się interesująca, ale teraz raczej nie mam ochoty na takie klimaty.
OdpowiedzUsuń@Andrew wydaje mi się, że nie doceniasz ludzi. Stykam się z reprezentantami różnych warstw i z reguły każdy ma coś ciekawego do powiedzenia o życiu etc.
Ja książkę czytałem jeszcze we wrześniu, kiedy pogoda nie współgrała jeszcze z treścią lektury, więc zdecydowanie łatwiej było ją przełknąć :) A jeśli nie chodzi tylko o klimat to powieść faktycznie nie stanowi żadnego pocieszenia, nie oferuje żadnej pomocy czy rozwiązań w kryzysowych sytuacjach.
UsuńP.S. Wielu ludzi ma do opowiedzenia fascynujące historie, ale rzadko kiedy zdarza im się trafić na właściwego i odpowiednio cierpliwego słuchacza :)
Absolutnie się zgadzam, Często ktoś z elementu alkoholowo-menelskiego okazuje się bardziej inteligentny i ma szersze horyzonty niż przedstawiciel kadry profesorskiej. To jednak nie zmienia faktu. Wystarczy skorzystać z definicji średniej arytmetycznej - połowa MUSI być poniżej średniej. A potem zastanowić się, czy ta średnia zasługuje na miano osoby inteligentnej ;) Przypominasz sobie średnią ocen w swojej klasie w podstawówce z matematyki i polskiego? Czy inteligentna osoba może mieć na tym poziomie problem z osiągnięciem sukcesu jednocześnie w obu tych przedmiotach? A ile takich było? Oczywiście sprawa jest niezwykle skomplikowana. Nadmiar inteligencji bywa równie uciążliwy, co jej niedostatek. Do władzy najbardziej pchają się ci, którzy nigdy nie powinni jej sprawować, rodzaje inteligencji są bardzo różne - ktoś niesamowicie bystry w abstrakcjach może być pozbawiony inteligencji społecznej, spryt i zaradność często są mylone z mądrością, itd. Temat rzeka :)
UsuńI żeby nie było ;) - nie uważam, by bycie mniej lub bardziej inteligentnym wartościowało człowieka. To tak jak wzrost, uroda, czy jakakolwiek cecha nam dana, na którą nie bardzo możemy coś poradzić - ważne jest co się zrobi z tym, co się ma do dyspozycji. I tu się zaczynają schody :)
UsuńDoczekałam się moich klimatów :) Jest Skandynawia, jest fascynująca (nawet jeśli smutna) tematyka. No i samą recenzję czytałam z ogromnym zainteresowaniem, bardzo ciekawy tekst.
OdpowiedzUsuńNaprawdę cieszę się, że udało mi się wstrzelić w Twoje klimaty. Wyprawa w te mroźne rejony okazała się bardzo intrygująca, w związku z czym na pewno będę tam jeszcze powracał. Przyznaję jednak, że z uwagi na nadciągającą jesień odrobinę boję się sięgać po tego typu, mocno przygnębiającą, tematykę :)
UsuńJeśli chodzi o przemijanie, to pierwsza myśl nasunęła mi opowiadania Barnesa pt. "Cytrynowy stolik".
OdpowiedzUsuńPamiętam Twoją recenzję poświęconą temu zbiorowi. Mnie starość kojarzy się z japońskimi mistrzami - "Dziennikiem szalonego starca" Tanizakiego, "Głosem góry" Kawabaty czy "Śpiącymi pięknościami" (także autorstwa Yasunariego Kawabaty).
UsuńPo skandynawskich autorów sięgam dosyć często, odpowiada mi specyficzny klimat panujący w ich książkach, toteż będę pamiętała o Pettersonie :)
OdpowiedzUsuń"Maleńkiego szeregowca, z kuchnią i salonem na piętrze, trzema sypialenkami i łazienką na piętrze" - czy kuchnia i salon nie znajdowały się przypadkiem na parterze? :-)
Smutne to, ale wielu Polaków mieszkanie z salonem i trzema sypialniami uważałoby za wielkie.
Świetnie to wyłapałaś :) Ale czemu od razu smutne? Są smutniejsze porównania między nami a Skandynawami niż metraż mieszkań. No ale to cena, jaką się płaci za ich świetną literaturę ;)
UsuńDzięki za wyłapanie chochlika! Oczywiście chodziło o parter, a wyszło dwa razu piętro :)
UsuńJa dopiero mam zamiar zacząć sięgać po tego typu literaturę, ta nostalgia i nastrojowość bardzo przypadły mi do gustu :)