Głosy z ulicy
Philip K. Dick
Tytuł oryginału: Voices from the Street
Tłumaczenie: Jarosław Rybski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 420
Humpty Dumpty w Oakland
Philip K. Dick
Tytuł oryginału: Humpty Dumpty in Oakland
Tłumaczenie: Jarosław Rybski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 256
Philip K. Dick, znany głównie jako
pisarz science – fiction, sił próbował również w tworzeniu powieści
realistycznych. W moim przekonaniu próby te śmiało można określić mianem
sukcesu, chociaż z pewnością odmiennego zdania byli ówcześni
amerykańscy wydawcy, którzy sukcesywnie odrzucali realistyczne płody
Dicka. Dla przykładu „Głosy z ulicy” napisane w 1953 roku wydano dopiero w roku 2007, natomiast „Humpty Dumpty w Oakland”
stworzone w roku 1960, na rynku wydawniczym pojawiło się w 1986 r. W
recenzji chciałbym skupić się na dwóch przytoczonych pozycjach.
Obie książki mieszczą się w nurcie
amerykańskiej powieści realistycznej, a ich akcja rozgrywa się w
Kalifornii lat pięćdziesiątych i przełomu sześćdziesiątych, czyli w
okresie kiedy nadal żywy i aktualny był mit tzw. „amerykańskiego snu”.
Kolejną cechą wspólną jest postać głównego bohatera – zarówno w jednej,
jak i w drugiej książce jest to młody człowiek - życiowy nieudacznik,
marzyciel. Ponadto obie pozycje łączy postać Jima Fergessona. W „Głosach z ulicy” jest on właścicielem sklepu Modern TV Sprzedaż i Serwis, natomiast w „Humpty Dumpty w Oakland”
wciela się w rolę podstarzałego, nieco zgorzkniałego mechanika
samochodowego. W obu powieściach Fergesson gra pierwsze skrzypce w życiu
codziennym głównego bohatera. W Głosach, Jim jako właściciel zakładu Modern TV zatrudnia Stuarta Hadleya na stanowisku sprzedawcy, jest więc jego szefem. Z kolei Humpty Dumpty,
Fergesson wynajmuje część swojego placu sprzedawcy samochodów, Alowi
Millerowi, przy okazji, za pół darmo naprawiając gruchoty, którymi
handluje Al.
Można odnieść wrażenie, że Dick
przeprowadził swoisty eksperyment. Autor postawił obu swoich bohaterów
na tym samym etapie drogi życiowej: wkroczyli już oni w dorosłe życie,
na pozór założyli całkiem udane rodziny. Wydaje się, że okres, gdy
dopiero co stali na progu wielkich karier jest już dawno za nimi. W
chwili, gdy rozpoczyna się akcja powieści, obaj czują się wypaleni oraz
niespełnieni zawodowo. Al oraz Stuart, startując z tego samego punktu
wkraczają jednak na diametralnie różne ścieżki.
Bohater „Głosów z ulicy” to
niespełniony artysta-malarz, który nie może się pogodzić ze swoją pracą
sprzedawcy w sklepie radiowo-telewizyjnym. Ciągle wydaje mu się, że
stworzony został do większych rzeczy. Życie wiedzie na pozór szczęśliwe –
żona, w drodze syn pierworodny. Po stopniach kariery pnie się powoli,
aczkolwiek regularnie, a mimo to czuje ciągle wzrastający gniew oraz
frustrację na otaczającą go codzienność. Naprawa radioodbiorników,
rozmowy z klientami, monotonia codzienności, zaczynają go po prostu
nużyć. Maleńki świat, w którym przyszło mu egzystować zdaje się być zbyt
ciasny, dlatego szuka z niego wyjścia. Swoje problemy próbuje rozwiązać
na różne sposoby. Żale zalewa w pobliskim barze, oddając się
rozmyślaniom przy szklaneczce mocniejszego trunku. W alkoholu nie
znajduje jednak ukojenia, krótkie chwile pijaństwa nie są w stanie
zaradzić na jego zmęczenie doczesnym życiem, nie potrafią zapełnić
dominującego pustki, która zdaje się rozlewać. Kolejna szansa na
odnalezienie siebie zjawia się pod postacią ulotki z zaproszeniem na
wystąpienie Theodore’a Beckheima, działacza religijnego, wieszczące
rychły koniec znanego świata. Stuart po długiej walce z samym sobą w
końcu udaje się na odczyt czarnoskórego proroka. Przez chwilę wydaje
się, że może chociaż Bóg wskaże kierunek zbłąkanemu wędrowcowi, który
zaciekle stara się porozmawiać na osobności z Beckheimem, żyjąc w
przekonaniu i z nadzieją, że być może to właśnie on zna odpowiedzi na
dręczącego go spotkania. Theodore wyjawia głównemu bohaterowi banalną
prawdę, której jednak ten początkowo nie potrafi zrozumieć, a może po
prostu nie chce zaakceptować. Beckheim twierdzi, że nie jest w stanie w
żaden sposób pomóc Stuartowi, jednak on sam może rozwiązać dręczący go
problem. U Hadleya można jednak już od początku zauważyć jakąś
niecierpliwość oraz wzrastający, w miarę bezowocnych poszukiwań, gniew.
Po klęsce u czarnoskórego proroka, wszystkie negatywne emocje znajdują
ujście w wulgarnym i brutalnym seksie, ocierającym się wręcz o gwałt na
kobiecie związanej z Beckheimem, poznaną wcześniej u swoich żydowskich
znajomych. Wydaje się, że Hadley pragnie za sobą spalić wszystkie mosty,
nadrzędnym celem życia staje się destrukcja. W graniczącym z obłędem
zamroczeniu porywa swego nowonarodzonego syna, a wreszcie wszystko
kończy się na drzwiach sklepu Modern TV, w którym ukrył się
przerażony Jim Fergesson. Stuart próbuje dostać się do sejfu właściciel
tak zaciekle, z takim zacięciem, że w końcu zaczyna dosłownie walić
głową w mur. Utyka jednak w drzwiach jako bezrozumny zlepek mięśni i
odruchów, z połamanymi palcami, wybitym okiem oraz poważnie uszkodzoną
szczęką. Śledząc jednak dalsze losy bohatera, można odnieść wrażenie, że
przeszedł on przez swoiste Katharsis – wylewając całą złość,
zwierzęcą furię, udało mu się odnaleźć spokój. Wola destrukcji została
zamieniona na kreatywność, nieprzepartą chęć zrozumienia działania
wszelakich urządzeń, potrzebę budowania oraz stwarzania. Stuart wreszcie
nadaje swojemu życie właściwy kierunek i po egzystencjalnej ścieżce
drepcze wraz z żoną Ellen oraz synkiem Peterem, pełen spokoju i
dostojeństwa, a co najważniejsze z poczuciem celu.
Al Miller w zasadzie żyje na łasce Jima
Fergessona. Jednak podstarzały mechanik, z racji kłopotów z sercem
decyduje się zrezygnować z prowadzenia warsztatu i przejść na zasłużoną
emeryturę. Postanawia sprzedać swój zakład, co równocześnie wiąże się z
pozbawieniem pracy Millera, który wynajmował należący do Fergessona
plac, by handlować na nim swoimi używanymi samochodami. Nić
porozumienia, która łączyła przez kilka lat dwoje ludzi zostaje
brutalnie przerwana. Obaj na swój sposób przeżywają sytuację, w której
się znaleźli. Jim stara się udowodnić własnemu sumieniu, że nie mógł
postąpić inaczej – zaczyna się era wielkich korporacji, które
rozpoczynają inwestycje w okolicy, rozpościerając niebotyczne wizje
zysków dla ludzi, którzy odważą się zainwestować swój majątek. Fergesson
potrzebuje zatem pieniędzy, by móc zapewnić sobie godziwą emeryturę.
Oprócz tego przepracował już swoje, zawód, który wykonywał rzetelnie i
uczciwie kosztował go sporo zdrowia. Człowiekiem, który doradza
Fergessonowi jak obracać gotówką jest Chris Harman, inwestor oraz
wydawca płytowy. Postać Harmana zdaje się być również ostatnią deską
ratunku dla Millera, który jest już właściwie pogodzony z koniecznością
zamknięcia swojego samochodowego komisu. Miller, to podobnie jak Hadley,
młody człowiek, ale i życiowy nieudacznik. Nie potrafi on jednak wziąć
spraw w swoje ręce i rozważnie pokierować własnym życiem. Za każdym
razem, gdy przychodzi pora by działać, Miller waha się, w jego umyśle
rodzą się wątpliwości, czy podoła, w końcu wszystko kończy się na
rezygnacji i pogrążeniu się w rozpaczy. Dopiero, gdy lina zaczyna
mocniej zaciskać się na jego szyi, Al próbuje wykazać się inicjatywą.
Początkowo próbuje szantażować Chrisa Harmana, a gdy plan spełza na
niczym, Miller robi desperacki krok. Osobiście zjawia się w biurze
płytowego wydawcy i reklamuje własną osobę, która właściwie może
sprawdzić się w każdej branży, w której wymagane są ambicja, czy
kreatywność. Harman, zaskoczony najściem, ale i pod wrażeniem
autoprezentacji Millera, postanawia dać mu okazję. Wydaje się, że życie
Ala wreszcie wkracza na właściwe tory. Niespodziewanie jednak, w
pierwszym dniu pracy Miller wstępuje do domu swojego nowego
przełożonego, gdzie spotyka Jima Fergessona. Przybył on osobiście do
Harmana, by poznać szczegóły transakcji, w którą miał przecież
zainwestować cały swój majątek. Spotkanie Fergessona, niespodziewanie
prowadzi do erupcji wrogości ze strony Millera. Można odnieść wrażenie,
że Al nie może wybaczyć staremu mechanikowi nieprzyjemności, która go
spotkała – po cichu, Miller, a może bardziej jego żona, liczył na to, że
Jim przekaże mu zakład samochodowy w spadku. Furia prowadzi Ala do
stanu kompletnego zamroczenia. Jest to uczucie na tyle fatalne, że w
końcu przychodzi psychiczne załamanie. Miller, podobnie jak bohater Głosów,
Stuart ogarnięty zostaje przez lodowatą obojętność, wpada w
destrukcyjne trans. Złość być może podpowiada mu, że Fergesson ponownie
może mu zaszkodzić. W każdym razie Miller jest odtąd niczym tornado,
zmiatające wszystko po swojej drodze. Najpierw wmawia Jimowi, że Harman,
próbuje go jedynie oszukać i wykorzystać, a sprzedaż sklepu to fatalna
decyzja. Następnie ponownie podejmuje próby szantażu Chrisa, poprzez
napastliwe i jednoznaczne aluzje. W końcu decyduje się na ucieczkę z
miasta wraz z żoną, w obawie, że Harman to jedynie przedstawiciel
wielkiej korporacji, machiny, która czyha tylko ja jego życie. Życie,
które dosłownie zaczyna się sypać. W pewnym momencie żona postanawia go
opuścić, a sam Hadley zostaje złapany przez policję stanową i
umieszczony w areszcie. Harman pragnie dać mu jeszcze jedną szansę, by
odkupił swoje winy, Stuart jednak kompletnie owładnięty manią
prześladowczą odrzuca intratną propozycję i w końcu wyrusza w podróż w
nieznane z ze znajomą czarnoskórą agentką nieruchomości, paląc w ten
sposób wszelakie mosty z doczesnym życiem, które wiódł.
Obie książki znakomicie to znakomite
studium istoty ludzkiej. Autor celnie pokazał jak cienka jest granica
normalności, jak łatwo jest popaść w obłęd, paranoję. Bohaterowie obu
powieści ulegają degrengoladzie moralnej, staczają się po równi
pochyłej. Osobiście sądzę, że dobrze jest przeczytać zarówno „Głosy z ulicy” jak i „Humpty Dumpty w Oakland”.
Cały czas kołacze mi się w głowie myśl, że jest to jeden początkowy
pomysł na książkę zrealizowany w dwóch wariantach: (i) optymistycznym,
gdy bohater upada na samo dno po to, by się z niego odbić i wypłynąć na
powierzchnię; (ii) pesymistycznym, w którym bohater nie jest w stanie
pokonać swojej mrocznej natury, nie potrafi odnaleźć siebie w codziennym
zgiełku życia (nawiązaniem do upadku jest zresztą pojawiający się w
tytule Humpty Dumpty, czyli Jajko, które spadło z wysokiego muru tak pechowo, że wszyscy konni i wszyscy dworzanie złożyć do kupy nie byli go w stanie).
Oba scenariusze są jednakowo prawdopodobne i wg mnie to kolejny
argument, by przeczytać obie powieści – razem składają się na otaczający
nas świat, codzienną prozę życia, w którym czasami zdarzają się rzeczy
szczęśliwe, a niekiedy przyjdzie nam uronić kilka łez.
Warto także nadmienić, że lektura obu
pozycji dostarczy nam ciekawych informacji na temat czasów, w których
rozgrywa się akcja. W Kalifornii lat 50 oraz 60 ciągle jeszcze pojawiają
się echa wojny, w Głosach z ulicy uderza szczególnie obawa przed wybuchem Zimnej wojny
(fanatyzm religijny znajduje odpowiednie podłoże w postaci strachu
ludzi przed zapowiadaną Apokalipsą, dlatego kwitnie tak bujnie). Do tego
poruszane są inne problemy: segregacji rasowej czy rasizmu – murzyni
traktowani są jeszcze jako obywatele drugiej kategorii (chociaż co warto
podkreślić, w Humpty Dumpty główny bohater utrzymuje z nimi
bardzo bliskie kontakty), na Żydów również nie patrzy się łaskawym okiem
(i co już niemal oczywiste, bohater Głosów ma przyjaciół
wyznania mojżeszowego). Być może pisarz przez taki zabieg próbował
jeszcze bardziej podkreślić alienację bohatera, przedstawić go jako
społecznego wyrzutka.
Autor w obu książkach przeprowadził
fantastyczną sekcję na psychice ludzkiej. Można śmiało stwierdzić, że
zajrzał on w najmroczniejsze zakamarki człowieczej duszy, wyławiając na
światło dzienne wszelkie nasze negatywne skłonności. Całość okraszona
jest znakomitymi dialogami, niebanalnymi kreacjami poszczególnych
bohaterów, również tych, którzy w powieści odgrywają mniej istotną rolę.
Akcja nie jest prowadzona w zbyt zabójczym tempie, wydaje się jednak,
że to nie ona jest tutaj najważniejsza. W centrum obu książek stoi
przecież człowiek, jako istota ludzka, która podlega wszelakim bodźcom z
otoczenia i który w przeróżny sposób na te bodźce reaguje. Jak
dokładnie? Przekonajcie się sami sięgając po obie powieści.
P. S.
Byłbym zapomniał. Obie lektury można
znaleźć w składach taniej książki. Ceny oscylują w granicach 16 - 17
złotych za pozycję. Uważam, że za takie pieniądze naprawdę warto nabyć
obie powieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)