Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

środa, 23 marca 2016

O potrzebie piękna, czyli Biała Skała Thomsona





Hugh Thomson

Biała Skała. W głąb krainy Inków

The White Rock. An Exploration of the Inca Heartland
Tłumaczenie: Agnieszka Wilga
Seria: Orient Express
Wydawnictwo: Czarne 2014
liczba stron: 568



Lekturą lutego w moim, czyli rawskim oddziale DKK* była książka Biała Skała. W głąb krainy Inków, której autorem jest Hugh Thomson. Ten brytyjski młodzieniec i lekkoduch na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku postanowił wraz z kolegami pojechać do Peru i ponownie odkryć inkaskie ruiny Llactapata, które już kiedyś odkryto, ale w następstwie splotu różnych okoliczności ich lokalizacja została zapomniana i drogi do nich trzeba było szukać od nowa. Takie rzeczy są możliwe w różnych miejscach świata, a przynajmniej były możliwe przed upowszechnieniem GPS-ów. Od tej wyprawy rozpoczęła się narastająca fascynacja Thomsona kulturami przedkolumbijskimi Ameryki Południowej i historią. Przez następne dwadzieścia lat Hugh systematycznie powracał na ten kontynent i z romantycznego awanturnika à la Indiana Jones ewoluował w znawcę tematu i eksperta, a zarazem praktyka o godnych pozazdroszczenia dokonaniach.





Trudno powiedzieć o Thomsonie, by miał lekkie pióro. Styl jego pisania jest z pozoru chaotyczny i na pewno przy pierwszym kontakcie nie jest łatwy w odbiorze. W dodatku tak się nieszczęśliwie złożyło, że w czasie, gdy miałem się zabrać do Białej Skały, powiększyła mi się rodzinka – adoptowaliśmy dwuletniego bulika ze schroniska i trzeba było mu poświęcić tyle czasu, że do lektury siadałem z doskoku, gdy trafiła się wolna chwila. W złożeniu ze wspomnianym nieuporządkowaniem wątków książki sprawiło to, że początkowo, w sumie nawet dość długo, czytałem nieco na siłę, ale tylko nieco, gdyż pewne aspekty tak mnie zainteresowały, inne zaś urzekły do tego stopnia, że nawet warsztat po dziesięciokroć gorszy by mnie do porzucenia lektury nie skłonił. Jakie aspekty, o tym później, gdyż teraz muszę podkreślić, że owa chaotyczność po pewnym czasie staje się zrozumiała a nawet można ją nazwać konieczną i niezbędną w związku z formułą, jaką autor przyjął dla swej opowieści. Tym właśnie jest bowiem Biała Skała - nie wykładem o prekolumbijskich cywilizacjach Ameryki Południowej, nie zbiorem informacji historycznych z czasów konkwisty, choć jest ta książka również kopalnią ciekawostek z tych dziedzin, a właśnie opowieścią. Taką, jaką człowiek o niebywale ciekawym życiu, bystry obserwator, odważny podróżnik i fartowny odkrywca, może snuć przy piwku dla swych przyjaciół z pubu.


Taka właśnie jest struktura Białej Skały. Początkowo to wspomnienia brytyjskiego luzaka, który nagle wpada na pomysł, by coś zmienić w swym życiu, a tym pomysłem ma być wyprawa w poszukiwaniu zaginionego miasta Inków Llactapata. Autor z kolegami wyruszył, na wariackich zupełnie papierach, na swą pierwszą wyprawę, zakończoną zresztą sukcesem, za którymi później przyszły oczywiście kolejne, wciąż nowe i nowe. Treść odzwierciedla ewolucję wewnętrzną autora, od młodego zapaleńca przypominającego mentalnością filmowego łowcę przygód, po coraz dojrzalszego poszukiwacza i odkrywcę, rozwijającego wciąż swe horyzonty w miarę, jak coraz bardziej zgłębia wiedzę na interesujące go tematy. Z tego względu Biała Skała to nie tylko historia wypraw i odkryć Thomsona, jego kolegów, poprzedników i konkurentów, ale przy okazji i porywająca opowieść o czasach pierwszych białych w Ameryce - zdobywców i odkrywców, konkwistadorów, awanturników i podróżników, a także o dniu dzisiejszym mieszkańców prowincji na tym kontynencie.

Konwencja swobodnej opowieści daje wielkie możliwości, które brytyjski pisarz, podróżnik i odkrywca wykorzystał po mistrzowsku. Obok wspomnień z kolejnych wypraw i związanych z nimi informacjach o tajemniczej historii kultur prekolumbijskich i fascynujących czasów hiszpańskiego podboju, mamy i osobiste refleksje autora na niezliczone tematy, a że jest on bystrym obserwatorem ze świetnie kojarzącym umysłem nieskażonym akademickim dogmatyzmem, więc lektura staje się stopniowo coraz bardziej interesująca, aż do prawdziwie fascynującej w drugiej połowie książki.

Biała Skała burzy wiele naszych przekonań, nie tylko dotyczących Ameryki Południowej. Cywilizacja Inków i inne prekolumbijskie kultury pięknie ukazują, iż wywody o dobrych dawnych czasach, o ekologicznym prowadzeniu się ludzi z epoki przed Białym Człowiekiem, nie są dobre nawet jako bajki dla małych dzieci, a patrząc na każdą wielką budowlę, każde „wielkie osiągnięcie cywilizacyjne” powinniśmy widzieć przede wszystkim nie ich wielkość, ale krew, pot i łzy.

Znajdziemy w książce wiele ciekawostek z obecnych realiów Ameryki Południowej, jak na przykład wszechobecna na szlakach koka. Koka jako herbata, koka do żucia i refleksje na temat koki jako eksportowego towaru. Wiele miejsca zajmują jednak daleko bardziej szerokie wnioski i przemyślenia wynikające z tego, co autor w terenie widział, odkrył i przemyślał, dodajmy od razu, że w połączeniu z niezwykle solidną podbudową teoretyczną, której niezbędność szybko zrozumiał.

Celne spostrzeżenia co do misjonarzy, historia konkwisty, i nie tylko samej konkwisty, to piękna okazja by raz jeszcze przemyśleć legitymację Kościoła do prawienia kazań o moralności, a w szczególności o poszanowaniu innych religii i tolerancji. Inna sprawa, że i tak w Ameryce Południowej nie było tak źle jak w Europie, gdzie Kościołowi udało się wymazać praktycznie wszystkie ślady dawnych wierzeń, w świetle czego obecny Kościół bardziej przypomina wilka z przypowieści Wołodyjowskiego, niż przewodnika moralnego.

Autor jest niebywale szczery i dzieli się z nami obrazem samego siebie, ukazując zmiany jakim podlegał pod wpływem przeżyć, napotkanych osób, zebranych informacji i dokonanych odkryć. Pokazuje, w jaki sposób doszedł do swej teorii na temat przeznaczenia wielu inkaskich budowli, która neguje spekulacje o ich religijnym przeznaczeniu, że o powiązaniach z UFO nie wspomnę. Postulat o poszukiwaniu piękna, jako przyczynie takiej a nie innej lokalizacji, wydaje się najbardziej przekonujący ze wszystkich dotąd wysuwanych, tym bardziej iż komponuje się z refleksjami na temat ograniczeń percepcji i czasu, jakiego było trzeba Europie, by zacząć budować tam, skąd jest piękny widok, zamiast tam, gdzie łatwo o strawę, opał i łatwy dojazd. Nie dziwi, że trudno było na to wpaść, bo skoro nasza cywilizacja potrzebowała tysięcy lat, by dojść do etapu, na którym o lokalizacji inwestycji decydują okoliczne panoramy, to trudno było do siebie dopuścić myśl, że jakieś dzikusy osiągnęły ten poziom umiłowania piękna już przed wiekami. Autor pięknie pokazuje, jak często ludzie pozostają więźniami swoich z góry powziętych przekonań. Szczególnie wtedy, gdy mają zinterpretować coś nowego, kompletnie nieznanego. Niestety, to napawa mnie smutkiem, gdy patrzę na okolicę w której żyję i mam wrażenie, że Polacy w większości cofnęli się nawet nie tylko w porównaniu do Inków, ale i swych niepiśmiennych dziadów. Trwa rzeź drzew przydrożnych sadzonych przez pokolenia, ozdabiających kiedyś wszystkie drogi, od polnych po te bardziej uczęszczane, a krajobraz Polski centralnej staje się coraz bardziej obrzydliwy i depresyjny. A „specjaliści” głowią się, dlaczego wśród takich grup jak sadownicy, którym poziomu materialnego wszyscy miastowi mogą tylko pozazdrościć, wciąż rośnie poziom alkoholizmu i samobójstw.

Urocze są też refleksje autora na temat istoty odkryć i osobowości odkrywców, a także ograniczeń kreatywności, jakie są następstwem wykształcenia, a zwłaszcza kariery naukowej. Takich perełek jest mnóstwo i są one bezcenną częścią Białej Skały. Przy okazji, Biała Skała to oczywiście Chuquipalta, ale o niej to już sobie przeczytajcie w książce.

Do autora mam tylko jedną krytyczną uwagę. Razi mnie jego nienawiść do węży i radość z ich zabijania, podobnie jak pogarda wobec wielu innych stworzeń. Podejście godne ciemniaka z przeszłych wieków i nawet jeśli to jakaś trauma z dzieciństwa, to w XXI wieku obnoszenie się z czymś takim chluby nie przynosi. Więcej zaś pretensji mam do samej książki jako produktu wydawniczego.

Czy ktoś z Was wie, kto to taki kwezal herbowy albo dzwonnik brodaty? Ja nie wiedziałem, podobnie jak kilku innych rzeczy, i denerwował mnie brak przypisów, choć przy bardziej oczywistych rzeczach się zdarzały. Podobnie jak z bardzo obszernym fragmentem poświęconym sławnemu do dziś w Ameryce Południowej fotografowi Martinowi Chambi i jego obrazom, z których w książce zamieszczono sztuk... zero! Czytamy jakie to one nie były, ale zobaczyć ich nie możemy, choć na jakieś pseudostarodawne mapki miejsce się znalazło. Totalne nieporozumienie.

Na tym jednak lista skarg i zażaleń się kończy, a że jest krótka, więc nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco do Białej Skały zachęcić. Tylko błagam – zarezerwujcie sobie na nią czas! Czas na niespieszną, nieczęsto przerywaną lekturę. Wtedy na pewno ją docenicie, bo naprawdę warto, nawet jeśli kogoś teoretycznie klimaty południowoamerykańskie nie pociągają. Tak jak mnie, którego mimo wszystko urzekła i oczarowała, zainteresowała i zmusiła do przemyśleń oraz przewartościowań


Wasz Andrew


* DKK – Dyskusyjny Klub Książki


Biała Skała. W głąb krainy Inków  [Hugh Thomson]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

4 komentarze:

  1. Myślę, że książka jest warta uwagi , jednakże nie jest ona dla mnie. Czuję, że ciężko by mi się ją czytało, a i dodatkowo jakoś mnie nie zaintrygowała, bym mogła mieć jakiś punkt zaczepienia.

    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie ;)
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj - można się zdziwić! Sam bym po nią nie sięgnął, ale była obowiązkowa na spotkanie DKK, a teraz nie żałuję :) No, ale rozumiem potrzebę dokonywania wstępnych wyborów - książek wiele, życie krótkie :) Pozdrowionka :)

      Usuń
  2. Jeśli chodzi o klimaty południowoamerykańskie, to swego czasu całkiem chętnie poznawałem tamtejszą literaturę. Sugerowana pozycja wydaje się świetnym uzupełnieniem powieści, których do tej pory przeczytałem.

    W lekturze, o której wspominasz, najbardziej ciekawym aspektem wydaje mi się swoista dwupoziomowość - na jednym planie czytelnik otrzymuje historię amerykańskich cywilizacji prekolumbijskich, a w tle uzyskujemy sposobność, aby przyjrzeć się jak zmienia się i dojrzewa sam autor.

    A co do przydrożnych drzew:
    http://podroze.onet.pl/przyroda/the-dark-hedges-najpiekniejsza-droga-w-irlandii-polnocnej/5cgqs

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)