Lisa Gardner
Samotna
tytuł oryginału: Alonetłumaczenie: Tomasz Wilusz
Cykl: Detektyw D.D. Warren* (powieść 1)
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o., Warszawa 2004, Wydanie I
Lisa Gardner, podobnie jak George R.R. Martin, burzy pewne kanony literackie, do których jesteśmy przyzwyczajeni, co zresztą wychodzi jej twórczości i czytelnikom na dobre. Samotna jest pierwszą powieścią z cyklu Detektyw D.D. Warren*, lecz o dziwo ta postać pełni w powieści rolę wręcz marginalną. Przyzwyczajeni jesteśmy, że jeśli protagonistą nie jest postać tytułowa cyklu, to powinna być nią przynajmniej osoba wskazana w tytule książki. Choć narrator jest trzecioosobowy, i nie można wprost wskazać najważniejszej postaci opowieści, to w moim odczuciu centralną personą nie jest Samotna, czyli Catherine Gagnon, wdowa po agresywnym mężu, ale Bobby. Jego postać jest odmalowana najgłębiej, on zajmuje najwięcej miejsca w tekście, jego działania są przedstawione najpełniej.
Właśnie; działania. Wielki plus za działania w thrillerze psychologicznym. Mierżą mnie „psychologiczne” powieści, w których rozkłada się na czynniki pierwsze myśli bohaterów, ukazuje ich dylematy i wojny toczone w duszy. Nie jest ważne co ktoś o sobie myśli, jakie wartości wyznaje, ani w co wierzy, jeśli w chwili próby, a więc w działaniu, podejmowane przez niego decyzje tego nie potwierdzają. Nie jest odważny ten, kto z uśmiechem idzie na wojnę, przekonany o swym bohaterstwie, tylko ten, kto choćby w niewyobrażalnym strachu, ale jednak wyciąga rannego kolegę spod ognia. Nie ten jest dobry, kto modli się pod figurą, tylko ten, kto rezygnuje z korzyści w imię wyznawanych wartości. Tylko czyny mówią prawdę o psychice, o czym zdają się zapominać liczni adepci psychologii i psychiatrii wierzący w to, co opowiadają im pacjenci i niedopuszczający do siebie świadomości, że ktoś może być inteligentniejszy od nich i opowiadając o swych myślach wpuszczać ich w maliny. Gardner mistrzowsko splata świat wewnętrzny swych bohaterów z działaniem, ukazując, że nie zawsze jedno współgra z drugim, a prawdziwe problemy rodzą się wtedy, gdy czyjeś działania nie potwierdzają jego własnego lub innych przekonania o tym, jaki jest.
Wielkim atutem Gardner jest po raz kolejny pokazane mistrzostwo w budowaniu prawdziwego napięcia i grozy, które rodzą się z konieczności podjęcia decyzji. Wielu autorom to umyka, i usiłują straszyć obrazem, co jest infantylne do granic. Obraz może zniesmaczyć, zbrzydzić, ale czy naprawdę może kogoś nastraszyć? Prawdziwa groza i prawdziwe napięcie rodzą się z konieczności podjęcia decyzji pod presją – walczyć, czy uciekać, wołać o pomoc, czy siedzieć jak mysz pod miotłą... W tym Lisa jest wirtuozem.
Wspomniałem już o tym, ale trzeba to wyraźnie podkreślić, gdyż może to być istotne nie tylko dla miłośników tej wyraźnie kryminalnej gałęzi thrillera, iż wątek psychologiczny, akcja, zagadka kryminalna – to nie jedyne atuty powieści. Autorka świetnie się przygotowała z realiów medycznych, policyjnych i prawnych, co jest nie do przecenienia, gdyż dodaje autentyzmu i wiarygodności innym aspektom, a takie smaczki jak notatnik służbowy policyjnego snajpera uzupełniany w czasie akcji, czego w filmach raczej nie zobaczymy, to prawdziwy brylancik świadczący o dogłębnym merytorycznym przygotowaniu pisarki.
Kłopoty policjantów używających broni w ramach wykonywania swych obowiązków oraz osób zmuszonych do obrony koniecznej to temat, który od lat mnie denerwuje. Jak w tym powiedzonku, że każdy dobry uczynek zostanie ukarany. Zawsze się zastanawiam, jak ludzie, którzy na widok broni wycelowanej w swym kierunku potrafią tylko popuścić w majtki, i których jedynym doświadczeniem życiowym w sferze trudnych wyborów są rozterki z rodzaju, jakiej marki samochód kupić dziecku na urodziny, mają oceniać zasadność, lub nie, odebrania jednego życia w celu ocalenia innego. Podobnie z celnością opinii psychiatrów i psychologów więziennych, których werdykty okazują się mniej wiarygodne niż długoterminowe prognozy meteo, a mimo wszystko mają moc prawdy jedynej. Lisa Gardner śmiało chwyta za rogi te tematy, choć oczywiście na miarę typowo rozrywkowego gatunku, w którym tworzy.
Niektórzy mają dziwne dla mnie wyobrażenie o tym, co ciekawe. Podobają im się wyssane z palca zbrodnie, jakieś kosmiczne, niczym nie uzasadnione makabreski epatujące tylko i wyłącznie rozwłóczonymi flakami oraz tonami keczupu (bo krwi w żadnym człowieku tyle nie ma). Takie rzeczy mają być interesujące i niebanalne? Mnie to nie przekonuje i wolę inne maniery literackie, choćby à la Gardner właśnie.
Zdecydowaną większość naszych zbrodni popełniamy na bliskich. Zabijamy tych, których kochamy: mężów i żony, braci i siostry, rodziców oraz przyjaciół – prawie zawsze w pijackim amoku.
Prawdziwe zbrodnie prawie zawsze są banalne, co zresztą wcale niczego nie ułatwia. Tylko kto chciałby o nich czytać? Tym bardziej więc należy doceniać autorów, którzy potrafią stworzyć takie intrygi, na jakich oparto fabułę Samotnej, pozostawiając jedocześnie tę ułudę banalności pozwalającą stwierdzić, że to wszystko jednak jeszcze wygląda realnie. Tak jak życie – banalne, ale zarazem potrafiące zaskoczyć, przewidywalne, ale nigdy do końca, zarazem nieprzewidywalne, ale rządzące się znanymi od wieków schematami. I takie są właśnie powieści Lisy Gardner z cyklu Detektyw D.D. Warren – już nie mogę się doczekać następnej.
Wasz Andrew
Cykl: Detektyw D.D. Warren:
- Samotna (Alone,2005)
- W ukryciu (Hide, 2007)
- Sąsiad (The Neighbor, 2009)
- Dziecięce koszmary (Live to Tell, 2010)
- Kochać mocniej (Love You More, 2011)
- Złap mnie (Catch Me, 2012)
- Nie bój się (Fear Nothing, 2014)
- Find Her (2016)
Jeśli chodzi o zwyczajność-niezwyczajność zbrodni: dużo zależy od tego, czego się szuka. Ta bombastycznie przesadzona dla mnie wiąże się z rozrywkowymi formami czysto rozrywkowymi. Refleksji tam nie uświadczysz. A ta zwyczajna dużo mocniej wczepia się w człowieka. Działa tu zasada unheimlich/uncanny przez Freuda swego czas sformułowana, a która mówi, że najbardziej przeraża to, co nam najbliższe.
OdpowiedzUsuńUnheimlich/uncanny ma w psychologii nieco inne znaczenie niż w literaturze.
UsuńZasada, o której wspominasz, kładzie nacisk na dysonans pomiędzy znanym i nieznanym połączonym w jedno. Choć zasadniczo słuszna (swoją drogą dysonans ten jest prostą drogą do tworzenia arcydzieł nie tylko na zasadzie kontrastu znane/nieznane, ale i innych podobnych sprzeczoności) to nie wyciągałbym z niej wniosku, że najbardziej przeraża to, co najbliższe. Seryjni mordercy przerażają, przynajmniej większość, a prawdopodobieństwo ich napotkania jest znikome w porównaniu do śmierci w wypadku drogowym albo zwykłej, często domowej, przemocy. Gdyby zasada była słuszna, byłoby odwrotnie.
W ogóle, w moim przekonaniu, Freuda dobrze znać, ale jak najmniej używać ;)
Mnie osobiście przekonuje koncepcja, że grozę budzi także to, co niezwykłe i nieznane. Bardzo dobrze widać to na przykładzie utworów naszego Staszka Lema, który często konfrontował swoich bohaterów z sytuacjami ekstremalnymi i niecodziennymi - w ich obliczu protagoniści nie mogli odwoływać się do sprawdzonych wzorców zachowań, co często skutkowało zanikaniem racjonalności w postępowaniu.
UsuńNasze strachy często od podstaw są irracjonalne. Strach przed ciemnością i wiele innych. Bardzo ciekawy temat, nie tylko w aspekcie kryminalistycznym, ale i ogólnie psychologicznym.
UsuńZ naprawdę nieznanym są wielkie problemy. Trudno nawet o nim rozmawiać. Podobała mi się sprawa problemów z opisem skał księżycowych na Księżycu. A w końcu kolor to sprawa banalna wobec innych nieznanych rzeczy, które mogą się zdarzyć. Brak punktu odniesienia, wzorców możliwych reakcji, fascynujące tematy.