Carlos Ruiz Zafón
Więzień Nieba
tytuł oryginału: El Prisionero del Cielo
tłumaczenie: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas
seria/cykl wydawniczy: Cmentarz Zapomnianych Książek
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A. 2013
Kiedy w ostatniej chwili dowiedziałem się, iż lekturą omawianą na styczniowym spotkaniu naszego oddziału DKK* będzie „Więzień nieba” Carlosa Ruiza Zafóna, byłem bliski paniki. Nazwisko dość znane, ale w moim przypadku raczej ze słyszenia, gdyż z jego twórczością nie miałem się jeszcze okazji zapoznać. Recenzje bardzo pozytywne, co może równie dobrze świadczyć o wielkości dzieła, jak o pisaniu pod publiczkę wspartym dobrym marketingiem. Do tego świadomość, iż to trzecia powieść w cyklu, co niekoniecznie jest dobrym sposobem na rozpoczęcie jego poznawania. I jakby było mało, znaczna objętość podkreślana w różnych opiniach, nawet sygnowanych przez znanych krytyków. Na szczęście już po kilku stronach stwierdziłem, że to ostatnie jest zwykłym trickiem – duża czcionka, rozrzutne formatowanie tekstu, ozdobne inicjały i inne podobne zabiegi sprawiają, iż książka wydaje się zawierać więcej tekstu, niż jest go w rzeczywistości. To, oraz podział na krótkie rozdzialiki o przemyślanie dobranej długości, wpasowane w tempo akcji oraz fabułę, sprawiło, iż powieść połyka się z łatwością, więc zdążyłem przeczytać w terminie.
No właśnie – książka łatwa do połknięcia. Podobnie jednak, jak w świecie kulinariów, nie jest to jednak synonim łatwostrawności.
Atmosfera tajemniczości i mroku oraz przytłaczająca rzeczywistość Barcelony czasów faszyzmu splecione z życiem pragnącym się toczyć w normalnym rytmie miłości i młodości. Owa klimatyczność z kolei połączona z wartką akcją i demonami przeszłości mogącymi zniszczyć radość dnia dzisiejszego. Wszystko to sprawia, że większość czytelników, przynajmniej w czasie lektury, nie zauważa, że autor jednocześnie w ich podświadomości umieszcza swój komentarz do czasów i problemów, w których i z których nakreślona jest fabuła. Moralizuje po prostu. Moralizuje skrycie i podstępnie, indoktrynuje wręcz. Większość, tak przynajmniej można sądzić po recenzjach, które z reguły są pisane raczej na gorąco, koncentruje się na wątkach i aspektach najbardziej widocznych, najpłytszych; miłość, przyjaźń, nienawiść, przygody głównych bohaterów, więzienia i ucieczki, śluby i rozstania. Pytanie tylko, czy to, co w tle, na pewno trafia do podświadomości większości czytelników, a jeśli tak, to czy kiedykolwiek z niej do świadomości powraca.
„Więzień nieba” nie jest bowiem tylko opowieścią o przygodach dwóch barcelońskich przyjaciół, Daniela Sempre i Fermina Romero de Torres, których łączy między innymi miłość do książek. Powieść ta jest również pacyfistycznym przesłaniem ukazującym, że każda wojna i każda rewolucja największe krzywdy przynosi porządnym, uczciwym ludziom, którzy chcą żyć i pracować w spokoju, nie budując swego szczęścia na krzywdzie innych, tylko na pracy swych rąk oraz umysłów, zależnie od posiadanych zdolności. Inna sprawa, że pisarz sam wykazuje się niekonsekwencją, gdyż rewolucję hiszpańską, poza realistycznymi okropieństwami samej walki rewolucyjnej, ukazuje jedynie poprzez tęsknotę za jej utraconymi w następstwie klęski ideałami. Wprost, w postaci wręcz gotowych do cytowania sentencji, autor deklaruje swój pełen obrzydzenia stosunek do patriotycznych haseł, sztandarów i symboli, które kanaliom wszelkich epok od wieków służą za narzędzia zniewolenia innych; tych porządnych. To samo Zafón odnosi i do dyktatury, w tym wypadku faszystowskiej. Ukazuje, iż każda patologia stosunków społecznych dzieląca ludzi na lepszych i gorszych, w imię czegokolwiek, a najczęściej jakiegoś wyższego dobra, zawsze poprzez stworzenie tej nierówności sprawia możliwość, by jedni mieli władzę nad życiem, życiem i śmiercią, innych. I bezwzględnie podkreśla, jak infantylne jest założenie, że tymi decydentami zostaną dobrzy, którzy oddzielą ziarno od plew. W takich sytuacjach zwykle na szczyty wchodzą najgorsi, którzy potrafią uczynić innym piekło na ziemi. Swoją drogą bardzo ciekawe, że większość czytelników tego nie zauważa w „Więźniu nieba”. Czyżbyśmy potrafili zauważać to tylko w stosunku do komunizmu i nazizmu, ale już w stosunku do faszyzmu hiszpańskiego nie, choć pisarz dosłownie i bez ogródek nam to wykłada?
Może jest temu winna po trosze perfekcja warstwy przygodowej opartej w dodatku na dość egzotycznych dla nas realiach. Pod tym względem książka jest bowiem prawdziwą ucztą czytelniczą. Co istotne, autor ukazuje się jako bystry, i co nawet ważniejsze, uczciwy obserwator rzeczywistości, który w fikcję wplata realia i okruchy historii oraz pilnuje, by własne poglądy nie zaprzeczyły faktycznym sytuacjom. Choć bije od niego antyklerykalizmem i uzasadnioną niechęcią do katolicyzmu, jedną z ważniejszych postaci pozytywnych powieści, moralnie silnych, jest ksiądz. Równocześnie postacie o ludzkich twarzach umieszcza nawet wśród strażników więziennych służących reżimowi, a niektórym więźniom wręcz humanizmu odmawia. Samo życie.
Ze względu na wielopłaszczyznowość, której ledwo dotykam, gdyż nie chcę Was zanudzać, specyficzną aurę i mocną, wyrazistą fabułę oraz szybką akcję o cechach wręcz powieści sensacyjnej czy kryminalnej, oceny tej książki na pewno będą rozbieżne odpowiednio do aspektów, na których oceniający się skupią. Potwierdziła to dyskusja w naszym DKK, gdzie jedni uznali, że jest to najlepsza z trzech pozycji wydanych dotąd w serii „Cmentarz Zapomnianych Książek”, a inni, że wręcz odwrotnie. W tej materii ja oczywiście zdania nie mam, z powodów wcześniej wyłuszczonych.
Gdy delektowałem się lekturą „Więźnia nieba”, bo tak to trzeba określić, nasunęły mi się refleksje. Nie tylko te o moralności, które narzucają się chyba każdemu czytelnikowi tej powieści, więc nawet o nich nie wspominam, ale te pod tytułem „Zafón a sprawa Polska”. Choćby sprawa rozliczenia z przeszłością.
Utalentowany Hiszpan w swej powieści wyraźnie ukazuje nam, iż jego rodacy przyjęli zasadę, że nie należy rozliczać dawnych krzywd, by dać młodym pokoleniom szansę na zachowanie czystych serc i dorastanie w szczęściu, w miłości, w normalnym społeczeństwie. Bez upiorów przeszłości, teczek SB i dziadków z Wehrmachtu. Ten spokój to wartość sama w sobie, cenniejsza niż rozliczenia i zemsta. To krańcowo odmienne rozwiązanie od choćby tego, które przyjęto w Niemczech, gdzie po zjednoczeniu rozliczono kogo się da i postawiono grubą kreskę. Na tle obu tych rozwiązań, niezależnie od tego, które uznamy za słuszne, Polska jawi się jako najbardziej zadżumiona alternatywa. W każdej szafie trupy i nikt nie wie w której jaki. Ile pokoleń po wojnie można jeszcze komuś zarzucać, że jego dziadek był w Wehrmachcie? O ile w ogóle ktoś moralny może komukolwiek czynić zarzuty za czyny dziadka, jakie by one nie były. Ile pokoleń po upadku komuny będzie się nadal wykorzystywać teczki i IPN w celu manipulowania rzeczywistością? Wiele krajów ma w swej historii ciemnie karty. Starają się jednak jakoś zakończyć te rozdziały i zacząć nowe. Lektura takich powieści takich jak „Więzień nieba”zawsze mnie trochę dołuje przypominając, że dla nas te drogi wydają się zamknięte.
Na koniec muszę ponarzekać. Po wydawnictwie, o nazwie z takimi ambicjami, spodziewałbym się perfekcyjnego poziomu edytorskiego. Faktycznie – dobór fotografii stanowiących szatę graficzną jest bez zarzutu. Gustowny, współgrający z tekstem i pytanie tylko, ile w tym zasługi naszego wydawcy. Duże zastrzeżenia budzi natomiast wyraźnie zauważalna ilość błędów edytorskich, od końcówek i innych drobnych błędów, aż po ewidentne wpadki, których na chochlika drukarskiego zrzucić nie można. „Okręt wojenny” to ewidentny pleonazm , a „dziesiątki tysięcy książek” w malutkiej rodzinnej księgarence to już prawdziwa jazda po bandzie. Na szczęście te potknięcia, choć dość liczne, nie są w stanie zepsuć przyjemności z lektury, aczkolwiek jest to przyjemność z tych, które są jak myślenie – bolą. Oczywiście nasilenie tej ciemniejszej strony zależy od tego, jak głęboko się w materię powieści wgryziemy. Jeśli chcemy tylko dobrej i lekkiej rozrywki, potraktujmy ją jako powieść przygodową, romans czy sensację. Jeśli mamy ciągotki masochistyczne – zwróćmy większą uwagę na tło polityczne, historyczne i społeczne takie, jakimi widzi je pisarz. Choćby na to, że w biednej, zacofanej Hiszpanii, niezaradnego profesorka i księgarza, którego nie stać nawet na opłacenie czynszu i światła, stać jednak na to, by się stołować w knajpie, a takiego, który zarobi na czynsz i energię, stać od razu i na to, by w restauracji jadać codziennie. Ile razy w tym roku nie byliście, ale stołowaliście się, w restauracji?
Zachęcam wszystkich do lektury, ale do lektury bez powziętych z góry oczekiwań. Odkryjcie tą powieść samą dla niej samej, a wtedy odpłaci ona wam wrażeniami, jakie tylko naprawdę nietuzinkowe książki dać mogą. Może to rzecz trochę na jeden raz, ale za to ten jeden raz naprawdę warto
Wasz Andrew
* Dyskusyjny Klub Książki
Ha, Zafona znam od bardzo, bardzo dawna, ale tylko ze słyszenia :) Jakoś nigdy nie czułem się odpowiednio przekonany, żeby sięgnąć po którąkolwiek z jego lektur. Ale po Twojej fantastycznej recenzji od razu nabrałem ochoty, aby poznać bliżej twórczość tego Pana. Przede wszystkim ze wzgl. na jego pacyfistyczne przekonania - uwielbiam książki, które w całej rozciągłości prezentują bezsens wojny, okrucieństwo jakie ze sobą niesie.
OdpowiedzUsuńCiekawa jest również forma rozliczenia z przeszłością - odcięcie się od tego co było w imię wartości przyszłych pokoleń. Interesujące :)
Tak. zaskoczył mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu :) Ale nie aż na tyle, bym zaraz leciał do biblioteki po inne jego książki :)
UsuńZazdroszczę twoim współklubowiczom :-) u nas mamy filolożki, które potrafią rozłożyć powieść na części pierwsze ale nie widzą szerszego obrazu, umykają im (i mnie zresztą) bardziej odległe analogie. Takie spojrzenie jest dla mnie czymś fascynującym. Podejrzewam też, że dałbyś radę przeanalizować tło społeczne prawie każdej powieści, wyłączając najprostsze gnioty.
OdpowiedzUsuńZafona czytałam tylko "Cień wiatru" i zatrzymałam się na poziomie fabularnym, co sprawiło, że nie pamiętam tej książki.
Ad. Zafon a sprawa polska i stołowanie się w restauracjach. Samo pojecie stołowania się poza domem jest mi obce, nawet jeśli chodzi o bary i inne przybytki kebabo-pizzo-zapiekankowe. Wynika to oczywiście z kosztów takiego żywienia, ale nie wiem co jest to jajkiem a co kurą. W zeszłym roku miałam okazje być w Barcelonie i zauważyłam, że z reguły ludzie stołują się poza domem. Nie tylko dlatego, że w tygodniu pracują długo i nie mają czasu przygotować jedzenia samodzielnie. Robią tak samo w weekendy - w sobotę w porze lunchu w pobliżu mojej mety była tak duża kolejka do restauracji, że kelnerzy sterowali ruchem i wpuszczali klientów do środka dopiero po wyjściu wcześniejszej grupy. Był to dla mnie szokujący widok, widziałam różne kolejki w życiu, takiej nigdy. Zmierzam do tego, że jedzenie na mieście jest tak tanie, że dostępne powszechnie. Gdyby u nas ceny były na poziomie porównywalnym, takie kolejki nie byłyby rzadkością.
Ad. rozliczeń z przeszłością - nasz 'model' w pół drogi, niby rozliczamy ale nie zbyt mocno, niby zapominamy ale do czasu, jest chyba modelem rodzącym najwięcej zgrzytów i dającym możliwość matactwa i manipulacji. Jeszcze inny model przyjęli Rwandyjczycy po swoich masakrach, polecam "Strategie antylop" J.Hatzfelda.
Nie wiem, jak Hiszpanie znoszą swój model, jedno co powtarza się w rozmowach to wielki żal do kościoła katolickiego. Kościół po prostu sobie przerąbał współpracą z reżimem. Nasz na opozycji wobec władzy się wzmocnił i obrósł w piórka.
Ad. ocen nazizmu i komunizmu - ta ślepota na inne ideologie czy zjawiska dotyczy również kolonializmu, konkwisty, niewolnictwa - nie wydają się nam rządzić tymi samymi prawami, ale są zbyt odległe, żeby się nimi przejąć.
Z tym faszyzmem, co zresztą nie ma niczego wspólnego z książką, to trzeba pamiętać, że nazizm to coś innego. Faszyzm włoski był bardzo dobrym, jak na tamte czasy i kraj, ustrojem. Gdyby nie Hitler, prawdopodobnie Włochy do dziś byłyby faszystowskie i być może byłby to jeden z krajów najbardziej zadowolonych ze swego ustroju. Historia faszyzmu włoskiego chyba jest świadomie skrywana za jego niemiecką wersją. A hiszpański... To jeszcze inna bajka. I dlatego taka fascynująca, choć zarazem dla większości Hiszpanów tragiczna.
UsuńTak, to bajka nam obca. Sama wiem bardzo mało o dyktaturze Franco, tyle co wyczytam w powieściach. Ale ludzie mogą wiedzieć jeszcze mniej. W zeszłym tygodniu byłam w Hiszpanii i rozmawiałam z moją towarzyszką podróży o mieście, w którym byłyśmy. Kiedy powiedziałam, że mieli tu brutalny reżim, który skończył się nie tak dawno, dostało mi się po głowie. "Co to za reżim mieli w porównaniu z naszym???" Na mój prosty rozum, ten nasz wcale nie był bardziej krwawy i groźny. Trochę teraz wyolbrzymiamy, żeby uszczknąć dla siebie odrobinę bohaterstwa. Bez przesady...
UsuńW Barcelonie, również w czasach frankistowskich, dzieje się miedzy innymi akcja "Wyznaję" Jaume Cabre - gdyby ktoś miał ochotę na prawdziwą katalońską kobyłę;-)
:) Pewnie Hiszpanie czasy PRL widzą przez pryzmat realiów ZSRR, a to tak naprawdę były różne światy. Nawet zresztą sam PRL był całkiem innym państwem za Gomółki, a innym za Gierka. Ale to nie jest wygodne dla propagandy :)
UsuńBardzo możliwe, do dziś obcokrajowcy przyjeżdżający do Polski maja jakieś wyobrażenia zupełnie nieprzystające do rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńA propos Gierka, zastanawiałam się ostatnio czym różniło się zadłużanie w okresie gierkowskim od tego, które dzieje się teraz? Bo tamto jest przedstawiane jako powód upadku gospodarczego i samo zło, a to dzisiejsze takie niegroźne niby jest. Nie rozumiem tego.
Na to w sumie odpowiedź jest prosta ;) Za Gierka zadłużenie szło w dużej części na inwestycje, na budowę majątku narodowego, który potem, po zmianie ustroju, można było rozkraść, a teraz tylko na konsumpcję. Odwrotna zmiana ustroju już nam nie grozi, bo nie ma co nacjonalizować ;) Co ważniejsze, za Gierka zadłużenie było wielokrotnie (sic!) mniejsze.
Usuń