Wolna i niezawisła Ukraina jest jedynym prawdziwym gwarantem niepodległości Polski. Jeśli upadnie Ukraina, kwestią czasu będzie upadek Polski.

piątek, 28 listopada 2008

RZĄDY KLECHÓW


No i znowu mamy gorący temat w mediach. Po aborcji i homoseksualiźmie przyszedł czas na zapłodnienie in vitro. Jak zwykle Kościół Katolicki wtrąca w to swoje trzy grosze podgrzewając dodatkowo atmosferę. Podgrzewa ją sam i poprzez ludzi, którzy się nań powołują, by dodać sobie powagi, której im najwidoczniej brakuje, oraz osłonić się przed krytyką i rzeczowymi argumentami, bo kto zaatakuje takiego, to jakby pluł na Kościół i na naszą świętą wiarę.

Nie mam nic przeciw temu, by Kościół pouczał swych wiernych i publikował swe stanowisko w sprawach nowych technologii. To chyba w dzisiejszych czasach główna rola Kościoła w państwach wysoko rozwiniętych, by pokazywać co moralne, a co nie. Nauka daje nam coraz więcej i w coraz szybszym tempie ale nie mówi nam co ludzkie, a co nie, co dobre, a co złe. To jest chyba najważniejsze dziś zadanie Kościoła. Ale póki Polska nie jest jeszcze formalnie państwem wyznaniowym pod dyktaturą Kościoła, póki z Konstytucji nie usunięto zapisu o rozdziale państwa od kościoła, to Kościół nie ma prawa niczego żądać od państwa ani od wszystkich obywateli.

_________________________________________________

Kościół proponuje alternatywę dla in vitro. Kościół nie dopuszcza prokreacji pozaustrojowej, proponując alternatywne możliwości, czyli diagnozę i terapię niepłodności - przypomniał na Jasnej Górze przewodniczący zespołu ekspertów episkopatu ds. bioetycznych, metropolita warszawsko-praski abp Henryk Hoser.

Wiadomości Onet.pl za PAP, PG/27.11.2008

_________________________________________________

Ja myślę, że każda rozsądna para zanim poszuka rozwiązania w in vitro, zrobi sobie badania i spróbuje załatwić sprawę we „własnym zakresie”. Diagnoza i terapia nie są żadną alternatywą, bo jeśli wyniki badań są jednoznacznie negatywne, to nie pomoże żadna terapia. Człowiek na takim stanowisku i z taką inteligencją jak abp Henryk Hoser na pewno to wie i zastanawia tylko w imię czego robi z siebie głupszego niż jest w istocie.

_______________________________________________

Jak mówił hierarcha, KEP (Konferencji Episkopatu Polski przyp. Sowie Oko) oczekuje reglamentacji sfery działań współczesnej biotechnologii - dotąd w Polsce nieuregulowanej - tym bardziej, że rynek usług biotechnologicznych rozwija się w sposób niekontrolowany, "często prowadzący bardzo daleko". Biskupi podkreślają jednak, że nowe prawo w tej sferze musi uwzględniać aspekt etyczny.

tamże

_________________________________________________

Czyli KEP wyraźnie chce rządzić państwem i wpływać na rząd, a nie rządzić wiernymi. To tak jak w państwach islamskich, gdzie alkoholu nie wolno pić nikomu, nawet niewiernym, nawet w zaciszu własnego domu. Czy hierarchowie katoliccy trochę się nie zapędzają? Czy nie stali się bardziej politykami niż duszpasterzami? Może swe wezwania powinni kierować do wiernych, a nie do wszystkich, a przede wszystkim w formie moralnego nakazu, a nie przepisu popartego przymusem państwowym, co ,jak widać wyraźnie, jest ich niespełnionym (na razie) marzeniem.

Inna sprawa, że Kościół nie zgadza się nie tylko na małżeństwa homoseksualne, ale w ogóle na małżeństwa, które nie mogą mieć potomstwa. Dlatego tak naciska na diagnostykę i terapię, bo para definitywnie bezpłodna (kastracja, histerektomia) w ogóle ślubu nie dostanie, a otrzymany zawsze można uznać za nieważny. Tym się Kościół jednak nie chwali, bo to pokazuje czarno na białym, iż nie chodzi o miłość, tylko o potomstwo.

Wracając do tematu, to o co tak naprawdę chodzi? Jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze.
________________________________________________

"Refundowanie in vitro to pomysł socjalistyczny"
- Wiadomo, że ludzie przestrzegający przyrodzonej moralności, a więc szanujący godność ludzką są przeciw nieludzkiemu in vitro. Wiadomo też, że niektórzy godzą się na vitro, ale bez unicestwiania tzw. nadprogramowych embrionów, czyli stawiają Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Natomiast swego rodzaju sensacją i absurdem jest zamiar liberalnego rządu, aby nie tylko zalegalizować, ale refundować in vitro - pisze w swoim blogu w Onet.pl Artur Zawisza.
"Liberałowie, owszem, mogą być za nieszczęsną legalizacją, ale odkąd są za wydatkami budżetowymi na tę praktykę? To pomysł par excellance socjalistyczny. Tymczasem będąc przeciw rozsadzaniu budżetu przez emerytury pomostowe, należałoby być przeciw budżetowej refundacji in vitro. Jednak nie chodzi tu o opcję wolnościową, lecz ideologiczną, bo refundacja jest w istocie zachętą" - pisze Zawisza.

Wiadomości Onet.pl za Blogiem Artura Zawiszy w onet.pl

___________________________________________________________

I tu mamy sedno sprawy. Kościół najbardziej zabolała chyba, tak jak pana Zawiszę, ta właśnie refundacja. Bo przecież zapłodnienie in vitro to nie jest temat nowy.

Zapłodnienie in vitro jest bardzo dobrym wynalazkiem. To nie jest narzędzie dla lumpów, bo para spod budki z piwem raczej z takiej metody nie skorzysta. Załatwiają to mimochodem, tradycyjnie i od młodych lat, w oparach alkoholu i młodzieńczej ciekawości. Natomiast ludzie wykształceni, majętni i w ogólnym pojęciu tacy, których w społeczeństwie powinno być jak najwięcej, bo ich dzieci rokują na wykształconą siłę roboczą albo mocną klasę średnią i bogatą wyższą, z reguły za robienie potomstwa biorą się późno i często mają z tym problemy. Jeśli terapia nie daje rezultatu a wyniki badań są jednoznaczne, to powinni mieć możliwość spłodzenia potomstwa in vitro, nawet jeśli państwo ma do tego dopłacić. Taki młody człowiek w ciągu swego życia swą pracą z pewnością zwróci państwu tą kwotę i dla narodu będzie to instytucja opłacalna.

Becikowe i inne podobne „zachęty” mogą być kuszące tylko dla marginesu, którego potomstwo nie tylko nie da korzyści państwu i narodowi, ale wręcz przeciwnie. Wzrośnie tylko bezrobocie i zagrożenie kryminalne. Normalny człowiek znając koszty porządnego wychowania, utrzymania i wykształcenia dziecka na pewno nie decyduje się na nie pod wpływem wizji becikowego, choć dla każdego jest ono miłym gestem od władzy. In vitro na pewno nigdy nie będzie masowe, nikt rozsądny w takie zagrożenie nie wierzy, Zawsze będzie to rozwiązanie jednostkowe, ginące w macie tradycyjnych poczęć. Tym bardziej powinno się dać narodowi szansę, by lepsza pula genów nie ginęła tylko dlatego, że ktoś za długo zajmował się karierą, uległ wypadkowi, chorobie albo innemu nieszczęściu. Dla biedniejszej części klasy średniej i, jak to mawiał Lenin, inteligencji pracującej miast i wsi, refundacja in vitro to może być różnica pomiędzy mieć dziecko a nie, jeśli przydarzy im się ten pech i sami nie będą mogli spłodzić potomka w tradycyjny sposób.

W wypowiedziach Kościoła zauważam jeszcze jeden temat, który ucieka komentatorom. Właściwie nie temat a jego brak. Adopcja. Przecież istnieje coś takiego. Tylko, że znowu, Watykan nie dopuszcza małżeństw bezpłodnych, więc nie przyszło mu do głowy, iż alternatywą może być adopcja, bo to wyjście tylko dla tych definitywnie skazanych na brak potomstwa, a takich Watykan nie uznaje.

Jak już wspomniałem, zdecydowanie popieram in vitro i jego refundację, gdyż w przeciwieństwie do adopcji, to rozwiązanie zachowuje dla społeczeństwa geny, które w innym wypadku przepadłyby bezpowrotnie. Z drugiej jednak strony uważam, że refundacja powinna być ograniczona, by nie stała się narzędziem do produkowania sobie dzieci przez kobiety, które „chcą mieć dziecko, ale partner im nie jest do tego potrzebny”, by nie wykorzystywano tej metody do produkowania żywych zabawek dla bogatych samotników albo dla par homoseksualnych. Tutaj zgadzam się w pełni ze stanowiskiem Kościoła, iż technologia ta, podobnie jak inne nowe wynalazki, niesie dużo wyzwań moralnych. I tym właśnie powinien się Kościół zajmować, rozwiązywaniem moralnych dylematów, wskazywaniem gdzie zło, a gdzie dobro, a nie polityką, rządzeniem i tworzeniem prawa. Tym niech się zajmują politycy i rządy.

Jeśli jakiś proboszcz z Pipidówki chlapnie coś niemądrego na kazaniu, to można to zrozumieć. Jest tylko człowiekiem a jego edukacja obejmowała głównie teologię i psychologię, a nie matematykę, nauki przyrodnicze, ekonomię czy historię. Jednak jeśli hierarchowie prowadzą podejrzane interesy, kryją pedofilię w szeregach kleru albo produkują wino Prałat, to trudno mi uwierzyć, że mają być dla mnie autorytetem moralnym. Szkoda, że Kościół nie chce wyciągnąć wniosków ze słynnej wypowiedzi ks. prof. Tischnera z lat 90-tych o tym, że nie spotkał nikogo, kto by stracił wiarę po lekturze Marksa, za to spotykał wielu takich, którzy stracili ją po spotkaniu z własnym proboszczem (to samo mówił parę lat wcześniej na komisji ds. duszpasterstwa ogólnego Episkopatu, gdzie Marksa zastąpił Feuerbachem). Myślę, że sens tego cytatu jeszcze bardziej niż szeregowych księży, dotyczy dziś wielu hierarchów. Dzisiejsi dostojnicy Kościoła jawią mi się bardziej jak politycy, niż jak przywódcy duchowi, pasterze wiernych. Bardziej przypominają wodzów jakiejś partii niż kamerlinga z prześwietnej powieści Dana Browna Anioły i demony (Angels And Demons). A może po prostu za dużo wymagam? Może są tacy jak ich wierni? No bo ilu katolików wie, kto to jest kamerling?

Jednak nie. Ja też nie dowiedziałem się o tym, że taka osoba istnieje, ani na religii, ani w kościele, a przecież chyba nie jest to dla katolika mało znacząca informacja, skoro ten człowiek w czasie bezkrólewia na watykańskim stolcu dzierży najwyższą władzę w Kościele Katolickim. Gdy policzymy ile godzin religii muszą odsiedzieć dzieci i młodzież przez te wszystkie lata nim dostąpią zaszczytu sakramentu bierzmowania, to aż dziw, że nie znajdzie się tam miejsce na takie informacje. Może jednak nie wierni są winni a ci, co ich powinni prowadzić? Może zamiast sprawami boskimi za dużo zajmują się ziemskimi?..

niedziela, 23 listopada 2008

PARADY RÓWNOŚCI? - RIPOSTA!


Nie podobają mi się parady równości, nie widzę powodów, żeby demonstrować swoją orientację seksualną. Kiedy oglądam takie obrazki w TV zastanawiam ile przypadków homoseksualizmu wynika z natury, a ile z faktu, że w wieku kilku lub kilkunastu lat ktoś się dowiedział, że można "to" robić inaczej - z kimś tej samej płci, i zaczął nad tym myśleć, a potem wcielać w życie. Ile jest wynikiem znudzenia, a ile chęcią próbowania czegoś nowego? Jesteśmy różni. Ok. Ale patrzenie na paradę rozebranych jegomościów, których zachowanie jest często bardzo prowokacyjne, nie nasuwa wniosków o miłości, związku, rodzinie ( nawet jeśli jest to związek dwóch panów czy pań ). Nie kojarzy się z herbatą przy kominku, wspólnym rozliczaniem PIT-ów, parą staruszków, którzy przeżyli ze sobą całe życie. Ma to wyłącznie oddźwięk seksualny. Może ta "propaganda" powinna zmienić swoje oblicze? Rzadko, bo rzadko ale czasami zgadzam się z jakimś ministrem.I nawet jeśli jest to zaściankowe, średniowieczne, totalnie niepopularne - jestem przeciw.
wiosenna (tekst promowany dziś na stronie głównej Onet.pl Blog)
________________________________________________________________

Myślę, że Twoja postawa to typowy przejaw „polskiej tolerancji”. Jeśli coś Ci się nie podoba, to tego nie oglądaj. To, że coś nie odzwierciedla Twoich poglądów i Twoich przekonań, nie jest wystarczającym powodem do tego, by być temu przeciwnym. Twoja postawa to właśnie jest tolerancja w wydaniu wielu Polaków - „jestem tolerancyjny ale wobec tych osób i przekonań, które są do mnie podobne”. Zobacz do słownika. Tolerancja to „postawa lub zachowanie zakładające poszanowanie poglądów, uczuć, przekonań odmiennych od własnych”. Jak ktoś mówi, że „paradom równości nie, bo ja nie jestem homo i ich nie rozumiem”, „bo ich jest mało i są wybrykiem natury”, to może śmiało o sobie powiedzieć, że jest nietolerancyjny. Zamiast zastanawiać się „ile przypadków homoseksualizmu wynika z natury” po prostu poczytaj na ten temat albo oglądnij choćby głośny film Billa Condona „Kinsey”. Gdybyś więcej czytała, to byś wiedziała, że w świecie zwierząt też takie rzeczy się zdarzają. Wiedziałabyś nawet może, że chrześcijan jest na świecie mniej niż wyznawców Proroka a ci akurat, choć są w większości, to mają na pogląd homoseksualizmu nieco inne od naszego zdanie. Poza tym, to żal mi Ciebie. Chyba nie bywasz w teatrze, bo to jakby nie było miejsca publiczne i zdarzają się tam, nawet u klasyków, rozbierane sceny. Seksu też niejednokrotnie nie brakuje. Pewnie więc według Ciebie teatry też trzeba by zamknąć. Nie mówię już o potrzebie zniszczenia dzieł Rubensa. Jego modelki, nie dość, że całkiem nagie, to jeszcze są beznadziejnie grube, z obwisłym tłuszczem i piersiami. Raczej dzisiaj nie znajdziesz wielu facetów, którzy by przepadali za takimi widokami. Gdybyśmy byli tacy mądrzy jak ty, już dawno byśmy zaczęli wołać „Rubensowi - Nie!”. Nie chcemy oglądać w miejscach publicznych tych wstrętnych kaszalotów! Nie chcemy, by w szkołach uczono o takich świństwach! Nie będę mnożył przykładów, przywoływał reklam batoników i czekoladek wprost ociekających podtekstami erotycznymi, nie będę wspominał targów samochodowych w których wydekoltowane do ostatnich granic panie przyciągają wzrok w równej mierze, co samochody. Jeśli Tobie wielka miłość się kojarzy z wypełnianiem PIT-ów, to Ci współczuję. Romeo i Julia na pewno nie zabili się dlatego, że nie mogli razem wypełnić PIT-u, a Oliviera Barrett'a IV i Jennifer Cavilerri nie łączyły tylko platoniczne wzdychania i wspólne spijanie herbatki. Jeśli dla Ciebie miłość kojarzy się głównie z PIT-ami i herbatką, jeśli uważasz, że seks jest tylko dla dwudziestolatków, to współczuję Twojemu facetowi. Nie będę się dalej nad Tobą znęcał, nie będę Ci udowadniał, że demokracja to właśnie prawo do istnienia mniejszości, do pokazywania tego, że są, do bronienia ich praw przez upublicznianie ich problemów, a przede wszystkim, przez demonstrowanie ich istnienia. Nie zrobię tego, bo nie lubię dobijać leżących ani bezcześcić zwłok. Przyznam Ci po prostu rację. Masz rację. Tak jak powiedziałaś - Twoje poglądy są zaściankowe, średniowieczne i niestety typowo polskie.

ZAMACH NA KACZYŃSKIEGO




Dziś w Gruzji miało miejsce dramatyczne wydarzenie. Chyba najlepiej oddają je słowa samego Prezydenta:
________________________________________________________________

Podjechaliśmy do miejsca, w którym Rosjan, zgodnie z planem prezydenta Sarkozy'ego, być nie powinno /.../
- Usłyszeliśmy serię z broni maszynowej, co było jakieś 30 metrów ode mnie - powiedział dziennikarzom Lech Kaczyński.

Wiadomości onet.pl za PAP/PU 23.11.2008

_________________________________________________


i jego ministra:

_________________________________________________

Gdy dojechaliśmy do rosyjskiego patrolu, z ich strony rozległy się strzały. Były to przynajmniej trzy serie z karabinów. Prezydent zachował zimną krew - powiedział w TVN24 prezydencki minister Michał Kamiński. /.../

- To były na pewno strzały z rosyjskiej strony, ale nie mogę jednoznacznie stwierdzić, czy zostały oddane w powietrze, czy w naszą stronę - dodał Kamiński.

Wiadomości onet.pl za TVN24, PU 23.11.2008

_________________________________________________


Jak zwykle Prezydent, który chce uczyć wszystkich Polaków co to znaczy być patriotą, popisał się piękną polszczyzną. Ile razy się odezwie, to mnie stresuje, bo nauczono mnie, że najważniejszy jest język ojczyzny. Nie ma narodu, jeśli nie ma języka. Nie ma patriotów, nie ma niczego. Czemu więc ten człowiek, który chce uczyć innych, sam nie weźmie sobie korepetycji? Czy skoro jest doktorem prawa, to już uważa, że umie mówić po polsku? Oj, te cytaty, które przejdą do historii jako obraz jego panowania, nie przyniosą chluby uczelni, która nadała mu tytuł doktora.

No cóż. Może prezydent nie jest wielkim mówcą, ale przynajmniej jest odważny. Serie z karabinu maszynowego z odległości 30m! No no no! Prawdziwy człowiek, który się kulom nie kłania ;-) James Bond to przy nim zero! Przecież taka seria ze wspomnianej odległości opancerzoną limuzynę posieka na kawałki. Swoją drogą, to słaby wzrok mają nasi wspaniali mężczyźni z PiSu, skoro z 30 metrów nie dojrzą czy karabin maszynowy wali w ich stronę, czy w powietrze. Rosjanie natomiast wręcz przeciwnie. Prawdziwi snajperzy. Muszą być świetni, żeby serią z kaemu nie trafić z 30 metrów. Znam takich, co z procy trafią na takim dystansie. Ja to chyba strasznym tchórzem jestem, bo jakby ktoś z km-u walił w moją stronę, to co najmniej padnij bym zrobił, a może i coś brzydszego.

No ale dość krotochwil, jak mawiał pan Zagłoba. Naprawdę smutne jest to, że frontowe przygody naszego prezydenta wpisują się idealnie w to, co popełnił Radosław Sikorski w tym samym czasie w trakcie wykładu w prestiżowej Radzie Atlantyckiej w Waszyngtonie. Odmalował on bowiem zdumionym Amerykanom wizję Rosji i Miedwiediewa jako agresorów, którzy już zaatakowali Gruzję, a niedługo wezmą się za inne państwa. Sikorski i Kaczyńscy usiłują przekonać Zachód, że Rosja połknie teraz Ukrainę, a po niej Polskę i Europę. Temu służy i wykład Sikorskiego i podróż Kaczyńskiego. W sumie koncepcja słuszna, zgadzam się, że takie zagrożenie istnieje, tylko że wysuwanie argumentu Gruzji jest bezsensowne. Mówiąc kolokwialnie, sami kopiemy sobie doła. Każdy wie, iż to Gruzja rozpoczęła, tylko jej się nóżka powinęła. Łączenie ostatniej wojny w Gruzji z wyobrażeniem Rosji jako zagrożenia jest nonsensem, gdyż właśnie Gruzja pokazała, że Rosja się broni tylko wtedy, gdy jest zagrożona. Najdziwniejsze jest to, że jedyny chyba przypadek, gdy interesy rosyjskie zostały naprawdę zagrożone, gdzie to nie Rosja była agresorem, jest wykorzystywany przez Polskę do unaocznienia rosyjskiego zagrożenia. Tak jakby mało było innych argumentów.

Polska nigdy nie miała szczęścia do dobrej dyplomacji. Nigdy nie potrafiliśmy przekonać innych do naszych racji. Nieliczne wyjątki są mało znane i nikt nie chce z nich brać przykładu. PiS chyba chce, byśmy dalej byli osamotnieni, postrzegani nie tak, jak byśmy chcieli, w końcowym efekcie przegrani... Nihil novi...

sobota, 22 listopada 2008

Chora policja


Policjanci poniżali zgwałconą kobietę

Wrocławscy policjanci zataili doniesienie o gwałcie, a na dodatek szydzili z ofiary przestępstwa. Zarzuca im to 19-letnia kobieta, którą ktoś odurzył narkotykiem i zgwałcił. Jak ustaliła "Polska", policjanci przez trzy dni odsyłali ją z kwitkiem.

- A może była pijana, lubi romanse i się puszcza - dociekali mundurowi /.../Wrocławianka usłyszała też, że "się puszcza", pytano ją, czy lubi romanse. Policjanci narzekali, że do jej sprawy "pół komendy trzeba by zaangażować". Dziwili się, że liczy na pomoc policji. - Po co kobieta składa zawiadomienie o gwałcie, skoro nic nie pamięta - pytali.

Wszystko działo się w komisariacie policji Wrocław-Fabryczna w ubiegłym tygodniu. Relację potwierdza partner kobiety, który dwukrotnie towarzyszył jej podczas wizyt w komisariacie.

Sprawa ruszyła z miejsca dopiero wtedy, kiedy Magdalena J. poskarżyła się Fundacji "Centrum Praw Kobiet". /.../ Po interwencji pracowników fundacji wrocławiankę przesłuchał prokurator. W sprawie postępowania policjantów z komisariatu kontrolę wszczęła komenda wojewódzka policji. /.../

- Pracowałam już z kilkoma osobami, które były ofiarami pigułki gwałtu - mówi Katarzyna Miłoszewska, psycholog z Centrum Praw Kobiet. - To charakterystyczne objawy. Ofiara nic nie pamięta. Mogą być tylko jakieś przebłyski świadomości - tłumaczy. /.../

- To, co się tam działo, to tragedia - opowiada narzeczony Magdaleny. - Nie przyjęli od nas zgłoszenia. Zainteresowali się jedynie tym, że Magda leczy się na depresję - skarży się mężczyzna. Policjantka, z którą rozmawiała kobieta, wielokrotnie pytała, czy na pewno chce zgłosić przestępstwo. Sugerowała, że sprawa będzie się ciągnąć miesiącami. W końcu oświadczyła, że policja przyjmie zawiadomienie, tylko jeśli lekarz potwierdzi, że gwałt miał miejsce. /../

- Policja musi przyjąć zawiadomienie o przestępstwie, a potem sprawę wyjaśniać_- stanowczo podkreśla Małgorzata Klaus, rzeczniczka wrocławskiej prokuratury okręgowej. - Dopiero gdy informacje się nie potwierdzą, może odmówić wszczęcia śledztwa albo sprawę umorzyć.

Po informacji "Polski" aferą zajęła się Komenda Wojewódzka Policji we Wrocławiu. - Nasze biuro kontroli analizuje postępowanie tych policjantów. Sprawę bada też pełnomocnik do spraw ochrony praw człowieka w komendzie wojewódzkiej - wyjaśnia rzecznik KWP we Wrocławiu Paweł Petrykowski. - Jeżeli stwierdzi nieprawidłowości, to wobec policjantów zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje. Będzie też prokuratorskie śledztwo. Za niedopełnienie obowiązków grożą policjantom trzy lata więzienia.

Pracownicy Centrum Praw Kobiet potwierdzają, że rośnie liczba skarg na policjantów. /.../


fakty.interia.pl sobota, 22 listopada

____________________________________________________________

Takie i tym podobne „sensacje” co pewien czas wzbudzają zainteresowanie prasy. Zwłaszcza wtedy, gdy brak nowych tematów, którymi by można zainteresować pospólstwo. Prawdziwego problemu, prawdziwej choroby trawiącej polską policję nikt nie tyka, bo nie jest on na rękę żadnej partii politycznej. Nie jest to bowiem produkt tego, ani po przedniego, ani nawet jeszcze poprzedniego rządu. To sprawa, która ma jeszcze głębsze korzenie i sięga początków IV RP, końca „komunizmu”, przemiany milicji w policję, transformacji policjantów w urzędników.

To prawda, że wielu policjantów jest niedouczonych, leniwych i w ogóle nie powinni się oni w szeregach organów prawa znaleźć. Jednak problem nie w tym leży, bo niska jakość kadr to problem nie tylko naszej ale chyba wielu policji w świecie. Pensje, zwłaszcza na niskich stanowiskach, a tych jest najwięcej i są najbardziej widoczne, bo najbliżej obywatela, są mierne. Wiadomo, że dla idei mało kto uczciwie i długo będzie pracować. Płace to jednak nie jest główny problem. Główny problem to fikcyjna praca, która zajmuje tyle czasu, że na prawdziwą policyjną robotę już brak sił. To papierki, których jest coraz więcej i które zmieniają policjanta w urzędasa. A urzędas – wiadomo: każdy petent, który mu przynosi problem, nie jest mile widziany. Czy się stoi, czy się leży, tyle samo się należy...

Praca fikcyjna w różnych jednostkach przybiera różne rozmiary. Są jednostki, gdzie pracownicy pionu dochodzeniowego prowadzą sto spraw jednocześnie! Policzmy. W miesiącu 30 dni. Niech dwadzieścia będzie pracujących i poświęconych tylko na dochodzenia. Prosty rachunek pokazuje nam, że raz na miesiąc taki policjant może prowadzonej przez siebie sprawie poświęcić piątą część dnia czyli 2 godziny (przy dziesięciogodzinnym dniu pracy). To mniej niż trzeba by wydać postanowienie o wszczęciu i postanowienie o umorzeniu wraz ze stosowną statystyką, notatkami, planami czynności, itp. W rzeczywistości policjanci prowadzący postępowania przygotowawcze mają poza działalnością dochodzeniową dyżury w czasie których przyjmują zawiadomienia o przestępstwach, jeżdżą na miejsca zdarzeń dokonywać czynności i wykonują inne polecenia przełożonych jak nocne patrole, bo wśród mundurowych też ciągle wakaty, doprowadzenia do sądu, ochrony imprez i dziesiątki innych. W dodatku są ciągle kontrolowani przez ludzi, którzy niejednokrotnie nie mają o ich pracy pojęcia, więc kontrolują przykładowo dynamikę czynności. Co najmniej co tydzień powinna być jakaś notatka w aktach bo inaczej kontrola wykaże bezczynność. Gdyby ktoś naprawdę się przyłożył do kontroli, to by zauważył, że czynności są wykonywane w czasie, gdy policjant nie miał na nie ani chwili, bo jednocześnie przesłuchiwał świadka do innej sprawy i rozpytywał „element przestępczy” do trzech innych spraw a do następnych pięciu dochodzeń przeprowadzał rozmowy „z mieszkańcami okolicznych posesji’. A przecież są sprawy rokujące na wykrycie od pierwszej chwili, gdzie nie ma miejsca na „sufitowe” notatki. Jak to wszystko zmieścić w tak małej ilości czasu? Każdy przełożony pionu dochodzeniowego wie o takich praktykach i je akceptuje, bo nie chce by jego z kolei karano za przeciąganie postępowań przez podległych mu funkcjonariuszy. Czy w takiej sytuacji można się dziwić policjantowi, który przyjmując taką interesantkę, jak opisana wyżej zgwałcona kobieta, próbuje ją spławić? Kobieta nawet nie wie, czy na pewno została zgwałcona, w jakich okolicznościach, ani tym bardziej przez kogo, ale to nie jest włamanie do piwnicy, które będzie można załatwić kilkoma notatkami ze zmyślonych czynności. To sprawa poważna, gdzie trzeba będzie przesłuchać wskazanych przez pokrzywdzoną świadków, tj. osoby, które z nią były w czasie, gdy jeszcze coś pamiętała. Być może trzeba też będzie wykonać inne czynności a szanse na sukces marne. Nic dziwnego, że policjanci wiedząc, iż mogą sami później taką pracochłonną sprawę prowadzić, wolą spławić interesantkę nawet ryzykując poważne konsekwencje, które zresztą bardzo rzadko się zdarzają.

A propos włamań do piwnicy, to miałem upierdliwego znajomego. Gdy umorzono dochodzenie w sprawie kradzieży z włamaniem na jego szkodę, pofatygował się i osobiście przejrzał materiały dochodzenia. Wynotował sobie wszystkie nazwiska i adresy osób, które jakoby prowadzący postępowanie policjant rozpytał, a potem zdobył od nich oświadczenia na piśmie, że nie tylko w tej sprawie, ale w ogóle nigdy żaden policjant nie pytał ich o żadne włamanie. Znajomy przesłał to wszystko do prokuratury wraz ze skargą i zażaleniem na umorzenie postępowania. Co mu odpowiedziano? Że wszystko jest w porządku, bo przecież wszyscy ci ludzie mogli co innego powiedzieć policjantowi, a co innego jemu. Nie trzeba chyba dodawać, że prokurator nie widział potrzeby zamienienia choćby słowa z którąkolwiek z tych osób.

Wspomniana tendencja do spławiania spraw i przenoszenia papierkowego obrazu pracy, a zwłaszcza danych statystycznych, ponad realną pracę, to niestety nie jest sprawa tylko ludzi zajmujących się prowadzeniem dochodzeń i zainteresowanych wykrywalnością bardziej niż pomocą ofiarom, niż sprawiedliwością i dochodzeniem prawdy.

Pamiętacie dawnych dzielnicowych, te komunistyczne psy? Ja ich wspominam z rozrzewnieniem. Fakt, że kiedyś się na nich narzekało bo pili, bo czepiali się spalonych żarówek podświetlających numerki posesji, psów bez smyczy i czego się tylko dało. Jednak teraz widzę, że byli trochę podobni do amerykańskich glin patrolujących ulicę, bo było ich widać, albo do polskich przedwojennych rewirowych, którzy sprawdzali nawet godziny otwarcia i zamknięcia sklepów. Swojego dzielnicowego jeszcze nigdy nie widziałem i pewnie nie zobaczę, bo w tej chwili policjanta to można zobaczyć tylko przy drodze z radarem albo jak jedzie gdzieś z papierami. Dziś dzielnicowego też rozlicza się statystycznie, więc dobry dzielnicowy to zły dzielnicowy. Glina, który w swoim rejonie zaprowadzi porządek, zastraszy męty i w ogóle zrobi to, czego od niego spokojni ludzie oczekują, to zły policjant. Zły bo nie ma wyników. Skąd weźmie wyniki, skoro zaprowadził porządek. Zły, bo będą skargi na niego za brutalność, czepialstwo i za to, że może na czas papierków nie załatwił. Zły, bo może pije albo dziwki w dzielnicy obraca. No bo po co tyle siedzi w terenie? Gliniarz, który zakopie się w papierkach i dzielnicę zostawi odłogiem to dobry gliniarz. Papierki ma w porządku, statystyka zawsze terminowa, cały czas przełożeni widzą, że pracuje z kolegami. A gdy trzeba „wynik” to tylko przekroczy próg rejonu i ma. Nawet dla kolegów starczy. Pijacy na każdej ławce. Pijani nieletni w każdej bramie. Nawet narkotyki się od razu znajdą jak trzeba się wykazać. A to, że normalni ludzie narzekają na brak poczucia bezpieczeństwa? Tym lepiej. To znaczy, że policja jest potrzebna, że roboty nie zabraknie, że trzeba więcej ludzi, sprzętu i pieniędzy.

Ta tendencja to pozbywania się spraw, które od początku nie rokują wykrycia sprawcy, jest widoczna nie tylko w policji. Prokuratura też nie jest lepsza. Po prostu jest mądrzejsza. W końcu tam tylko prawnicy pracują. Zresztą każde dochodzenie nadzoruje prokurator a śledztwa prowadzą prokuratorzy i tylko zlecają je w części lub w całości policji. Jednak majstersztyk, który pamiętam, w samodzielnym wykonaniu prokuratury, a który miał miejsce w niedalekiej miejscowości, to aż ludzkie pojęcie przechodzi. Przypadkowi ludzie wykopali w lesie garnek a w nim były rękawiczki lateksowe i ludzka czaszka. Co zrobiła prokuratura? Powołała biegłego i zadała mu tylko jedno pytanie: - Czy na czaszce są przeżyciowe ślady przemocy? Oczywiście nie było, więc i sprawy nie było. Nie muszę dodawać, że reszty szczątków nie szukano. Pamiętajcie: jak kogoś utrupicie, to nie uszkodźcie głowy. Potem możecie go poćwiartować i zakopać w różnych miejscach. Jak zamiast głowy wykopią nogę albo rękę to żaden problem, bo to też przecież nie dowód zabójstwa. Bez ręki i nogi żyć sobie można. Mięsko można dać pieskom a podroby teściowej...

No, dość tych śmiechów. Sytuacja w policji nie jest dobra, podobnie jak w prokuraturze i w sądach. Szkoda tylko, że nikt nie ma pomysłu jak to naprawić i że tak mało się o tym pisze. Bo takie sensacyjki, jak o zgwałconej kobiecie, którą poniżono na komisariacie, tylko zaciemniają sprawę wmawiając ludziom, że chodzi o podłoże seksistowskie. Takie jest podejście do każdego petenta, jeśli nie przyprowadza ze sobą sprawcy na komisariat. Kto miał nieszczęście paść ofiarą jakiegoś przestępstwa ten to wie. Inni wiedzą, że dalej może być jeszcze gorzej. Że złożenie zawiadomienia to może być początek drogi przez mękę. Sprawa Olewnika jest głośna ale takich źle prowadzonych spraw i pokrzywdzonych, którzy nie doczekali się sprawiedliwości, choć szansa na to była, jest mnóstwo, tylko się o tym nie mówi, bo to sprawy mniejszego kalibru.

Na zakończenie chciałbym się zastrzec, że są policjanci, prokuratorzy i sędziowie, którzy pomimo tego marazmu robią naprawdę dobrą robotę. Sam spotkałem w życiu wielu takich, ale niestety wielu jest właśnie takich, jak ci, których spotkała wspomniana w wiadomościach zgwałcona kobieta. Jak to zrobić by ci lepsi nadawali ton? Nie wiem. Nie wiem i niestety nie jestem w tej sprawie optymistą. Na pewno nie załatwi się tego nastawieniem na statystykę i wykrywalność, bo to właśnie prowadzi do odrzucania spraw niewykrytych i niejasnych jako zwykłej straty czasu. To prowadzi do niedowartościowania tych, którzy naprawdę chcą pomagać ludziom, chronić ich i bronić prawa, a preferuje tych, dla których liczą się tylko cyferki. Może kiedyś się to zmieni, ale chyba nieprędko, bo nawet pierwszych jaskółek nie widać...

środa, 19 listopada 2008

Polska pogrzebie wdzięczność


"Polska pogrzebie wdzięczność żołnierzom ZSRR"


Największy rosyjski dziennik pisze o planach usunięcia z centrum Szczecina pomnika ku czci żołnierzy radzieckich. Artykuł w "Komsomolskiej Prawdzie" na ten temat nosi tytuł "Polska pogrzebie wdzięczność radzieckim żołnierzom".
Gazeta przypomina, że przed wojną Szczecin był miastem niemieckim. Zaś na konferencji w Poczdamie radziecka delegacja z Józefem Stalinem na czele - pisze Komsomolska Prawda - włączyła w skład Polski obszerne terytoria byłej Rzeszy, w tym Szczecin. Poza tym podczas wyzwalania Polski spod niemieckiej okupacji zginęło 600 tysięcy radzieckich żołnierzy - dodaje dziennik, określając zamiary usunięcia pomnika w Szczecinie jako niewdzięczność. Gazeta podkreśla również, że na miejscu radzieckiego monumentu lokalne władze chcą ustawić pomnik polskich żołnierzy, którzy zginęli w Iraku.

"Komsomolska Prawda" dodaje, że wczoraj w Warszawie położono kamień węgielny pod pomnik, upamiętniający ofiary głodu na Ukrainie. - Fakt, że w latach 1932-33 zginęło z głodu dużo ludzi w rosyjskich obwodach, na Białorusi i w Kazachstanie najwyraźniej nie wpisuje się w polską historiografię - zauważa dziennik zbliżony do Kremla.

Wiadomości onet.pl 19.11.2008
________________________________________________________________

Mam wrażenie, że gdy dzień nie przyniesie katastrofy, gafy prezydenta ani okrutnej zbrodni, nasi reporterzy, zwłaszcza ci internetowi, nie bardzo wiedzą o czym pisać. Jak już coś napiszą, to bez puenty, morału ani jakiegokolwiek stylu. Może dlatego tym się różnią publikacje dziennikarzy internetowych od tekstów na papierze, że autorzy, podobnie jak twórca cytowanego tekstu, z reguły się nie podpisują nawet pseudonimem. Dobrze chociaż, że mają świadomość, iż chwalić się nie ma czym. Kuriozalnego smaku rzetelności dziennikarzy onetu dodaje okraszenie tej wiadomości, uznanej za godną umieszczenia na stronie głównej serwisu, nie zdjęciem przedmiotowego pomnika a... pomnika Stalina!

O czym bowiem ważnym i zdumiewającym nas informuje powyższy artykuł? Co takiego ciekawego w tym, że w Polsce zniszczony zostanie kolejny pomnik? Chyba to jedynie, że w końcu takie praktyki kogoś zbulwersowały. Szkoda tylko, że nie Polaka i nie w polskiej gazecie.

Polacy to naród znany z „odwiecznej tolerancji”. Znany głównie w Polsce, bowiem ta nasza tolerancja nie pokrywa się nijak ani z tym, co słowo tolerancja znaczy według polskich i wszystkich innych słowników, ani z tym, co się pod tym słowem rozumie na całym świecie.

Pamiętam jakie płacze i oburzenie były w naszej prasie i telewizji w związku z Cmentarzem Orląt we Lwowie. Jednak ten cmentarz jest! A ile było w Polsce cmentarzy żydowskich, które przetrwały nawet Hitlera, ale nie oparły się naszej polskiej tolerancji? Gdzie cmentarze niemieckie? Gdzie radzieckie, czy jak mówi się teraz sowieckie? Trochę ich jeszcze zostało, ale tylko tam, gdzie mądrzy ludzie mają jeszcze coś do powiedzenia, a takich miejsc jest coraz mniej.

Usunąć pomnik żołnierzy radzieckich w Szczecinie bo to pomnik okupanta? Z której strony by na to nie patrzeć, to żołnierze Armii Czerwonej przelewali krew ratując nas od prawdziwego okupanta. Gdyby nie oni, nie byłoby już dzisiaj naszego wielkiego narodu. Kto myśli, że jest inaczej, pewnie niezbyt się interesuje historią albo świadomie ją zakłamuje. Obozy koncentracyjne w Polsce to były tylko prototypy. Zagłada była dopiero w fazie rozruchu i gdyby Niemcy zostali u nas nieco dłużej, to problem polski zostałby rozwiązany tak jak żydowski. To dzięki ZSRR Polska istnieje, choć może się to nam nie podobać. Zapłaciliśmy za wypędzenie Niemców cenę, której wysokość ciężko jednoznacznie oszacować. Ktoś kto jednym i tym samym słowem „okupacja” określa pięć lat okupacji niemieckiej i pięćdziesiąt lat dominacji sowieckiej, niech porówna koszty jednego i drugiego.

Gdy nasz Polski stosunek do pomników ku czci Armii Radzieckiej porównamy choćby do niemieckiego, to wychodzimy na barbarzyńców i ksenofobów. Gdyby nasi sąsiedzi zza Odry byli tacy tolerancyjni jak my, to już dawno powinni zaorać wszystkie ślady po ruskich. Wszak oni nie byli pod niczyją okupacją i Rosjanie od nikogo ich nie wyzwalali. Jednak tak nie jest. W Niemczech, niejednokrotnie w tej samej miejscowości, można spotkać mauzoleum Armii Czerwonej z wiecznie płonącymi zniczami, cmentarz żydowski i cmentarz Wehrmachtu.

Niemcy nie są jedynym krajem tak różniących się od nas. Pomniki ku czci Armii Radzieckiej można spotkać i w innych krajach przez nią wyzwolonych spod faszystowskiej okupacji. My zaś co chwilę musimy coś niszczyć, bo nam tak naprawdę wcale nie chodzi o ruskich. Od lat niszczymy wszystko co niepolskie i niekatolickie. W kraju, który najdłużej był polem bitewnym drugiej wojny, gdyby nie prywatni entuzjaści, którym za to chwała, że ratują każdy sprzęt wart zachowania bez względu na bieżące zapatrywania polityczne, nie byłoby żadnych zabytków militarnych. Za komuny na złom szedł sprzęt niemiecki i przedwojenny, a teraz idzie ruski. Niszczymy nie tylko pomniki „okupantów”, ale z jeszcze większą zaciekłością zacieramy wszelkie ślady po dawnych mieszkańcach ziem, które tak naprawdę nigdy wcześniej polskie nie były, a przynajmniej w momencie „wyzwolenia” nie było tam już żadnych śladów polskości, by integralnie niemieckie były. Nie drażnią nas za to infantylne pomniki „w rocznicę powrotu do macierzy” rozsiane po całym Pomorzu i wzdłuż Odry. One stoją nadal i choć budzą powszechny śmiech a wśród zagranicznych turystów zdumienie, to stać będą.

Polski Komitet Katyński wezwał do usunięcia u nas pomników radzieckich. A gdzie tolerancja i przebaczenie? A gdzie rozsądek? Chcemy by Rosja szanowała naszych poległych, zabitych i zamordowanych, gdy sami zaoraliśmy setki cmentarzy radzieckich, niemieckich, żydowskich i Bóg wie jeszcze jakich? Chcemy by szanowano naszą historię, gdy cały czas wymazujemy ślady historii innych?

Dlaczego to piszę? Nie dlatego, że nienawidzę własnego narodu, ale dlatego, że nienawidzę ludzi, którzy go takim czynią. Jest w naszym kraju wielu ludzi tolerancyjnych, światłych i mądrych. Tylko jakoś bardziej widać i słychać tych, którzy choć mienią się katolikami, są żywym zaprzeczeniem drogi Jana Pawła II, drogi wiary, wiedzy i miłosierdzia. Nasz papież się chyba w grobie przewraca widząc jak nasi rodacy okryci mianem Polaka i katolika niby płaszczem, zza tarczy imienia Jana Pawła II plują jadem i nienawiścią. Chciałbym zobaczyć Polskę normalną, Polskę która będzie pełna śladów przeszłości i dumna ze swej historii. Splątanej, trudnej i nie do końca jasnej, ale prawdziwej, a nie tej, którą wciąż próbuje się u nas tworzyć, czyli prostej, czarno-białej, tyle, że zmyślonej. Chciałbym...

niedziela, 16 listopada 2008

PORNOGRAFIA W WARIATKOWIE


Jurek: pornografia znieważa kobietę; zakazanie tego jest słuszne
Marszałek Sejmu Marek Jurek popiera pomysł całkowitego zakazu rozpowszechniania pornografii. Jego zdaniem, treści pornograficzne znieważają kobietę i zakazanie ich rozpowszechniania byłoby rzeczą słuszną.Całkowity zakaz rozpowszechniania pornografii przewiduje projekt zmian Kodeksu karnego autorstwa grupy posłów PiS, którym Sejm zajmie się na nadchodzącym posiedzeniu.
- Pornografia jest złem i przestępstwem (...) Generalnie pornografia znieważa kobietę, jest jedną ze współczesnych form niewolnictwa, obraża naturę ludzką i zakazanie tego jest rzeczą słuszną i bardzo dobrą - powiedział Jurek. Jak podkreślił, trzeba chronić godność natury ludzkiej i społeczeństwo.
Według projektu zmian w Kodeksie karnym autorstwa grupy posłów PiS, karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku podlegałaby osoba, która "rozpowszechnia treści mające charakter pornograficzny".
Tej samej karze podlegałaby osoba, która takie treści w celu rozpowszechniania tworzy, przechowuje, przesyła, przenosi albo przewozi. Jeżeli robi to, by osiągnąć korzyść majątkową, podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Onet Wiadomości za PAP, jkl /21.03.2007
    Obecna koalicja do mistrzostwa doprowadziła nic nie robienie. Wysila ostatnie siły, tyra aż do zadyszki, coraz bardziej dzieli i skłóca naród, a zarazem nic nie robi. Znów mamy piękny przykład tej tytanicznej pracy. Zajęła się pornografią. Już pracuje nad ustawą, wymyśla kary i tylko nie ma siły, by się zastanowić, nad czym właściwie tak usilnie pracuje.
    Projekt ustawy o zakazie rozpowszechniania bulbonków wymagałby pewnie równie dużo pracy, co projekt ustawy o zakazie rozpowszechniania pornografii. I pewnie tak samo miałby szansę na przyniesienie korzyści społeczeństwu. Czy normalni ludzie mogą pracować nad ustawą o zakazie rozpowszechniania bulbonków nie określiwszy najpierw, co to są te bulbonki? Otóż mogą. Jeśli są tak zdolni jak ludzie z PiS, że o LPR nie wspomnę, to mogą. Ba, jest szansa, że nawet taką ustawę stworzą. Ustawa o pornografii to nic innego jak ustawa o bulbonkach. Nikt nie wie tak dokładnie co to jest bulbonek i nikt nie wie, co to pornografia. Nikt nie wie jak określić granice, gdzie wizerunek golizny przechodzi ze sztuki w pornografię, gdzie jest granica między erotyką a pornografią. Człowiek niewykształcony, czyli przeciętny obywatel, widząc przykładowo obraz Rubensa „Pustelnik i śpiąca Andżelika”, jeśli go zapytamy, czy to pornografia, powie pewnie, że to soft porno, tyle, że z obrzydliwą, rozlazłą babą w roli głównej. Można mnożyć przykłady naprawdę uznanych dzieł sztuki wielkiego kalibru, które bardziej wyglądają na pornografię, niż rozkładówka z Playboya. Zresztą czy Playboy to pornografia? Jeśli tak to co powiedzieć choćby o wystawach sztuki afrykańskiej, gdzie widok obnażonych narządów płciowych to normalka. Można tak pytać w nieskończoność, ale PiS ani LPR nie pytają.
    Czy marszałek Jurek oglądał pornusy? Jeśli nie, to skąd wie, że pornografia znieważa kobietę? Jeśli tak, to skąd wie, że kobietę znieważa, a mężczyznę nie? Skoro podkreśla, że znieważa nie człowieka, tylko kobietę, to znaczy, że według niego mężczyzny nie znieważa ani udział w filmie pornograficznym, ani też jego oglądanie. Pan Marszałek, podobnie jak cała, pełna doktorów i profesorów koalicja PiS i LPR, dokładnie jest wykształcony, i jeśli mówi kobietę, to znaczy kobietę, a nie mężczyznę, i nie człowieka.
    Pomińmy bezsensowność wszelkich argumentów o szkodliwości pornografii, bo i tak nie wiadomo co to jest. Jak można mówić o szkodliwości bulbonków, skoro nie wiemy, co bulbonkiem jest a co nie. Spójrzmy dalej.
    Oto przyjdzie dzień, gdy ustawa zostanie uchwalona. Ktoś upierdliwy zacznie codziennie wysyłać setki zawiadomień o przestępstwie do komend policji i prokuratur. Zawiadomień odbitych na ksero. Zmieniał będzie tylko datę i nazwę obiektu pornograficznego, który uraził jego uczucia. Na początek może siąść do internetu i brać natchnienie z galerii malarskich. Potem może się zabrać za inne dziedziny sztuki. Policja i prokuratura zanim umorzy sprawy będzie musiała powoływać biegłych i i stwierdzać, czy dana rzecz jest pornografią, czy też nie. I tak już nie dają sobie rady o czym wie aż za dobrze każdy, kto miał przyjemność występować jako strona przed polskim sądem albo brać udział w czynnościach policji. A gdzie pisemka, fotki, kalendarze z golizną, że o filmach nie wspomnę? Nawet z oscarowych produkcji da się wykroić kilka soczystych kadrów, które przysporzą kłopotów interpretacyjnych. Kto to przerobi?
    Gorzej, gdy znajdzie się ktoś bardziej perfidny. Ten złoży zawiadomienie, iż mieszka w pobliżu granicy, i ile razy stroi swój telewizor, to atakują go obce stacje pełne pornografii, że o kłopotach z satelitą nie wspomnę. I słusznie. Przecież rząd ma obowiązek chronić swoich obywateli przed przestępczymi działaniami zdemoralizowanej, zalanej pornografią Europy.
    Co z tego wyniknie? Na pierwszy rzut oka, jak z całej tej kadencji, nic szczególnego. Ale pomyślmy jak inni to ocenią. Już teraz jesteśmy dla wielu ciemnogrodem i skansenem. Co będzie po wprowadzeniu takiej ustawy?
    Czy może być z tego jakaś korzyść? Oczywiście. Jak już się znajdzie jakiś obywatel, na którego nie ma żadnego haka, który nie bierze, nie obraża prezydenta, nie przeklina w miejscu publiczny, nie podlega lustracji, istny święty, to zawsze można będzie znaleźć biegłego, który powie, że zdjęcie nagiej kobiecej nogi powyżej gumki od pończoch, to pornografia. Może być też skrywane w szufladzie zdjęcie żony w topless. Wszystko się nada. Skoro nie wiadomo o co chodzi, to może właśnie o to chodzi?
    Kiedy PiS stworzył koalicję z „solą tej ziemi”, to miałem obawy, że nie będzie to dla Polski dobry okres. Teraz jednak, z każdym dniem, jestem coraz bardziej zdumiony. W najczarniejszych snach nie przypuszczałem, że może być aż tak.

czwartek, 6 listopada 2008

IDEE KOŁODKI I PREZYDENTA


Wczoraj miałem przyjemność (no, może trochę przesadziłem) oglądać w TV konferencję prasową z Grzegorzem Kołodką na temat jego spotkania z prezydentem. Najbardziej zaciekawił mnie temat, który tych dwóch panów omawiało, i na którym skoncentrowały się pytania dziennikarzy oraz wyjaśnienia Kołodki, a mianowicie wejście euro do Polski i kurs złotego do euro, po jakim by się to miało dokonać.

Kołodko tłumaczył, że jego zdaniem miejsce Polski jest nie tylko w Unii Europejskiej, ale też w strefie euro. I że jest to racja stanu. - Mam nadzieję, że przekonałem prezydenta, jeśli jeszcze nie był przekonany, że zasadniczym pytaniem jest dziś nie to, czy, ale przy jakim kursie wejść do euro - mówił Kołodko. Jego zdaniem powinien to być kurs, który "zapewni nam długofalowy rozwój, bliżej 4 zł niż 3,5 czy 3,2 zł". Taki kurs miałby być korzystny dla polskich eksporterów. - Sądzę, że prezydent podziela te poglądy - stwierdził Kołodko.
Gazeta.pl za Gazetą Wyborczą.

Lechowi Kaczyńskiemu się nie dziwię, bo swój stosunek do uboższej części społeczeństwa, która według kryteriów zachodnich stanowi w Polsce znakomitą większość narodu, określił już na początku swej kariery politycznej słowamiSpieprzaj dziadu! Grzegorz Kołodko, który był wicepremierem i szefem resortu finansów w rządach Pawlaka, Oleksego i Cimoszewicza, a przez rok kierował też resortem finansów, gdy na czele rządu stał Leszek Miller, chyba bardzo daleko odszedł od swych lewicowych korzeni.


Nie przeczę, iż rację ma Kołodko, że wyższy kurs euro, czyli słabsza złotówka w momencie zmiany waluty, pomoże polskim eksporterom. Do fachowości byłego wicepremiera jako ekonomisty nie mam większych zastrzeżeń. Tylko czemu nikt nie zapytał na tej konferencji czyim kosztem odbędzie się ta pomoc dla biznesu? Czyżby dziennikarze tak słabo łapali tematy ekonomiczne? Może reporterzy tak dużo zarabiają, że nie muszą liczyć swoich dochodów i patrzeć, czy do pierwszego wystarczy? A może autorytet pana Kołodki sprawia, że ludzie zapominają o własnych interesach i słuchają go jak nie przymierzając prawdy objawionej?

Policzmy sami. Mamy pensję netto (czyli na rękę) w wysokości 1000 zł. Jeśli wejdziemy do euro po kursie 4 zł to na wypłatę dostaniemy 250 euro. Jeśli wejdziemy po kursie 3,2, to pierwsza nasza pensja w nowej walucie wyniesie 312,5 euro. Jaką pensję wolicie? Widzicie więc od razu, kto zapłaci za utrzymanie ekspansywności polskiego eksportu. Nie biznesmeni, bo oni sobie ceny towarów przeliczą tak, jak będą chcieli, a poza tym im wyższy będzie kurs złotego w momencie wejścia euro, tym bardziej zmaleją ich podatki, podobnie jak nasze pensje. Wysoki kurs to mniejsze podatki i mniejsze pensje. Mniej więc wpłynie i do budżetu i do naszych kieszeni. Tylko bogaci będą jeszcze bogatsi a zapłacimy za to my. Zapłacimy podwójnie, bo po pierwsze mniej zarobimy, a po drugie państwo mniej pieniędzy da na szkolnictwo, opiekę medyczną, emerytury i wszystko to, co powinno utrzymać, a z czym ma coraz większe problemy.

Jak widać przysłowie biednemu zawsze wiatr w oczy to tylko połówka mądrości ludowej. Ten sam wiatr bogatemu w żagleto mądrości tej druga połówka.

środa, 5 listopada 2008

REFLEKSJE ZE STACJI PALIW


Dzisiaj, jak co kilka dni, zajechałem do pobliskiej stacji paliw by zatankować moją bryczkę. Nic nadzwyczajnego. Nawet było miło. Diesel tylko po 4,17. Pamiętacie ceny sprzed czterech miesięcy? 19 lipca zapłaciłem 4,84 za litr!

W pierwszym odruchu, jak większość kierowców, poczułem zadowolenie. Jest dobrze. Potem jednak nadeszła refleksja. Czy aby na pewno?

Gdyby ceny paliw szły cały czas do góry, może nasz rząd, zamiast zajmować się tylko meczem PiS-PO, wziąłby się za szukanie rozwiązań problemów, które nadchodzą. Może zabrałby się do roboty, dopóki nie jest za późno. Niestety, mamy akurat chwilową obniżkę cen i już nikt nie zajmuje się problemem bezpieczeństwa energetycznego.

Zniżka cen ropy i benzyny jest tylko chwilowa. Jak będzie długa ta chwila nie wiem. Próba przewidzenia tego to jak wróżenie z fusów. Może kilka tygodni, może nawet kilka lat. Wszystko zależy bardziej od polityki światowych mocarstw, wielkich firm i ogólnej sytuacji gospodarczej, niż od klasycznego prawa popytu i podaży. Jednak ta chwila dobrego samopoczucia się skończy i wtedy będzie bardzo, bardzo niemiło.

Już kilka lat temu czytałem w prasie wojskowej, nie pamiętam dokładnie gdzie, że przykładowo taka armia brytyjska w niejakiej tajemnicy opracowuje strategie działania w sytuacji powszechnego niedostatku niektórych surowców. Dlaczego w tajemnicy? No bo czym się tu chwalić. Jakoś nie sądzę, by te strategie miały wiele wspólnego z europejskim braterstwem broni, bo chętnych do miski będzie wielu a kości mało.

Czy nasz rząd i nasze wojsko w ogóle się tym zajmuje? Nie sądzę, skoro nie możemy się nawet dorobić ogólnej doktryny obronnej. Jedyna wojna do jakiej jesteśmy zdolni, to wojna na górze. Drażnienie Rosji nie idzie jakoś w parze z budowaniem realnych podstaw naszego bezpieczeństwa. Ile warci są zachodni alianci w konfrontacji z naszym wschodnim sąsiadem już mieliśmy się okazję przekonać. No ale dość tych militarnych dygresji.

Gdyby ceny paliw ropopochodnych szły w górę w miarę nieprzerwanie, społeczeństwo żądałoby od władz wypracowania jakichś rozwiązań na przyszłość. Ponieważ akurat mamy dołek w cenach tych produktów, choć popyt na nie stale rośnie, więc masy w ogóle nie są tym zainteresowane, podobnie jak komercjalne media, dla których liczy się tylko oglądalność. W takiej sytuacji kolejne rządy, które i tak prawie niczego konstruktywnego nie robią, w tej sprawie nie robią niczego.

Niektórzy uspokajają, że Polska jest w lepszej sytuacji niż inne kraje, bo zawsze ma węgiel i można wrócić choćby do benzyn syntetycznych z niego wytwarzanych. Tak naprawdę jest to jednak rozwiązanie tylko chwilowe w perspektywie długoterminowej, a o takiej cały czas mówię. To jakby reanimowanie trupa. Przedłuży agonię, ale tylko na chwilę. Kiedy bowiem nawet ślepe masy, które nie potrafią myśleć dłużej niż na jeden dzień do przodu, również zauważą, że ropy zaczyna brakować, to szybko wzrośnie konsumpcja paliw opartych na węglu. Ten mechanizm świetnie widać było w ostatnich latach w Polsce, gdzie w wyniku wzrostu cen gazu i ropy nastąpił radykalny spadek zainteresowania ogrzewaniem gazowym i olejowym na rzecz różnych odmian węgla i innych paliw.

Wszystkie te biopaliwa i bioenergie, o których tak ostatnio głośno, nie są żadną alternatywą dla ropy. Wcale nie są tak ekologiczne jak twierdzą producenci, bo technologie potrzebne do ich uruchomienia są bardzo nieekologiczne. Ponadto, o czym przekonały się już niektóre kraje, zwiększenie produkcji roślin energetycznych powoduje zmniejszenie areału przeznaczonego pod produkcję spożywczą, a co za tym idzie wzrost cen i niezadowolenia społecznego. Wychodzi więc na to, że mogą być te rozwiązania użyteczne jako wspomaganie systemu energetycznego, ale nie są w stanie przejąć głównego obciążenia jeśli zabraknie ropy i jej pochodnych. Podobnie z elektrowniami wiatrowymi, słonecznymi i pływowymi. Technologie konieczne do wybudowania takich urządzeń trudno nazwać ekologicznymi ze względu na używane w nich materiały, są kosztowne i nie wszędzie można z nich korzystać, a w dodatku, i to chyba najważniejsze, moc z nich uzyskiwana jest stosunkowo niewielka a jej dostawy nierytmiczne, co stwarza problem ciągłości dostaw energii.

Jedyną rozsądną alternatywą jest energetyka jądrowa. Mamy co prawda jeden reaktor jądrowy w Świerku, ale nie jest to elektrownia. Inne kraje, zależnie od panującej mody (psychoza antyatomowa podsycana przez ekooszołomów) raz zwiększają nakłady na energetykę jądrową, to znów je zmniejszają, ale ją mają. Tymczasem my nie mamy ani jednej elektrowni atomowej. Nie mamy więc i kadry przygotowanej praktycznie ani teoretycznie do jej obsługi i do budowy takich urządzeń. Gdy nastanie ten moment, w którym wszyscy stwierdzą, że ropa rzeczywiście się kończy, my będziemy wśród tych, którzy dosłownie zgaszą światło. Bogaci szybko rozpoczną budowę nowych reaktorów, tym bardziej, że gdy ekologom raz i drugi wyłączą prąd, to nagle się okaże, że nie taki ten atom straszny jak się mówiło. Dodatkowo kraje rozwinięte będą już miały doświadczenie, istniejące obiekty sprawdzone w praktyce, a brakujące kadry ściągną sobie choćby z Polski, która wykształci dla nich gratisowo dowolną liczbę fachowców. Jak wygląda u nas budowa autostrad każdy wie, więc nadzieje, że w razie potrzeby wybudujemy coś na czas, to mrzonki.

Jakby tego mało krach na rynku energetycznym spowodowany brakiem ropy, a wkrótce potem i węgla, zbiegnie się z innym, o którym w Polsce mówi się jeszcze mniej. O ile dane o wydobyciu ropy i węgla oraz obrocie nimi są jawne, o tyle wielkość wydobycia rzadkich metali nie jest ujawniana przez wiele krajów. Tutaj jest wąskie gardło, które nie tylko utrudni gwałtowny rozwój nowych dziedzin energetyki, gdy przyjdzie odejść od ropy, ale może się zacisnąć jeszcze wcześniej. Bez platyny, kobaltu, strontu i innych metali nie zbudujemy żadnych ogniw paliwowych, bez galu, indu, arsenu, tantalu zapomnijmy o komputerach i informatyce, bez niobu, berylu, selenu, lantanu, kobaltu pożegnajmy się z lotnictwem i motoryzacją. Ile jest tych kluczowych pierwiastków trudno ocenić ale najbogatsi już czynią przygotowania do zabezpieczenia sobie tyłów w tym temacie. Inwestują w regionach, gdzie znajdują się złoża tych najważniejszych metali i gotowi są swoich wpływów bronić za wszelką cenę.

Europa, a Polska w szczególności, nie zauważa, że nie jest już pępkiem świata. Kiedyś się mówiło, że co w Europie jest rynkiem, to w Ameryce niszą, a co w Stanach niszą, dla Europy rynkiem. Teraz powstają dwa nienasycone potwory, które zaczynają dosłownie połykać światową produkcję surowców: Chiny i Indie. W miarę podwyższania się stopy życiowej w tych krajach ilość samochodów, komputerów i wszelkich innych dóbr, jaka zostanie wessana przez te dwa rynki przyspieszy zapaść energetyczną i się z nią skumuluje. Te dwa kraje dopiero się rozpędzają na drodze do społeczeństw konsumpcyjnych, właściwie dopiero się zaczynają rozpędzać, ale gdy ruszą... W dodatku Indie w najbliższych latach prześcigną Chiny w liczbie ludności, a wszyscy, którzy się u nich dorobią też będą chcieli mieć samochody, RTV i AGD, komputery i mp4. A my co? Co na to nasze władze?

Gdy nasi sojusznicy (czyż nie mamy już doświadczeń z tymi samymi sojusznikami?) zajmą się swoimi interesami w innych częściach świata to Rosja, która tylko czek na taki moment, chętnie zrobi z nami porządek. Może nawet zaprzyjaźnią się z Rosją bo to kraj nie tylko wielki ale i w surowce zasobny, a że Rosjanie potrafią za naszymi plecami skumać się z innymi to wie każdy. A my co? - Prezydent zacieśnia związki z Radiem Maryja i informuje, że PiS szczególną wagę zwróci na ochronę życia poczętego... No comment...

poniedziałek, 3 listopada 2008

SUMIENIE WIERZĄCYCH


________________________________________________________________

13-latka została ukamienowana za cudzołóstwo

Trzynastoletnia dziewczyna została ukamienowana, po tym jak powiedziała, że została zgwałcona. Islamskie władze wojskowe Somalii oskarżyły ją bowiem o cudzołóstwo, a to jest karane śmiercią przez ukamienowanie - podał serwis CNN.

Trzynastoletnia Aisha Ibrahim Duholow została ukamienowana przez tuzin mężczyzn 27 października. Wszystkiemu przyglądało się tysiąc osób. Do zdarzenia doszło w portowym mieście Kismayo na południu Somalii. Informację o tym podały somalijskie media oraz Amnesty International.

Dziewczyna zeznała, że została zgwałcona przez trzech mężczyzn. Islamskie władze wojskowe uznały to za akt cudzołóstwa i skazały Aishę na śmierć. Początkowo podawano, że dziewczyna miała 23 lata - z powodu jej dojrzałego wyglądu. Jednak jej ojciec potwierdził, że dziewczyna miała 13 lat.

Wiadomości onet.pl  za CNN 1.11.2008
________________________________________________________________

Po przeczytaniu takich wiadomości budzi się w nas gwałtowne poczucie niesprawiedliwości. Ten islam to jednak zbrodnicza religia, wołają jedni, ciesząc się zwłaszcza, że mogą wykorzystać takie tragedie do wywyższenia innych religii:
________________________________________________________________

Dalej wolicie islam od chrześcijaństwa?  [26]             02.11.2008 22:36
j.w.    ~student prawa
________________________________________________________________

Zapominają tylko, kto palił na stosach, kto w czasie II Wojny Światowej urządził obóz w Jasenovac’u i komu jeszcze dzisiaj marzy się jedna Wiara, jeden Naród i jedna Polska (w wersji niemieckiej ein Volk, ein Reich, ein Fuhrer).

Inni zauważają, że:

________________________________________________________________

 

Wszystkie religie to bagno.  [79]               02.11.2008 16:25

Chcecie normalnego i sprawiedliwego świata, to zróbcie ...
________________________________________________________________

i
________________________________________________________________

religia - jaka by nie była - to najgorsza rzecz jaka się przytrafiła ludzkości.  [13]                   02.11.2008 12:53
I TYLE !!!
________________________________________________________________

To bardzo chwytliwe hasła, tym bardziej, że zawierają w sobie dużo prawdy, niestety wypaczonej przez uproszczenie. Są za to bardzo szkodliwe, gdyż powodują dalszą antagonizację i tak już bardzo podzielonego i nietolerancyjnego Polskiego społeczeństwa.

Są nawet tacy, którzy idą jeszcze dalej:
________________________________________________________________

Są dwa typy niebezpiecznych ludzi: ateiści i dogmatycy religijni.  [92]              03.11.2008 00:23
Obydwa typy wierzą w coś, czego udowodnić się nie da ale ..
________________________________________________________________

Co ma znaczyć ten bełkot naprawdę nie wiem. Pokazuje jednak typowy schemat polskiego internauty. Ludzie nie dzielą się na dobrych i złych, mądrych i głupich, szlachetnych i podłych, tylko na Żydów, ateistów, katolików, dogamtyków religijnych i tak dalej, a w porządku są oczywiście tylko ci, z którymi my się identyfikujemy. Nie można być przecież uczciwym Żydem ani tolerancyjnym ateistą.

Właśnie w takich komentarzach widać, kto chętnie rzuciłby kamieniem w to biedne dziecko z Somalii, gdyby sam się tam urodził i wychował się w Islamie. To nie wierzący muzułmanie zgwałcili i ukamienowali tą dziewczynkę. To ludzie podli, źli i głupi. A takich nie brak w każdej grupie społecznej. Jak widać po komentarzach naszych internautów nie brak ich zwłaszcza w naszym „kraju odwiecznej tolerancji”. Na szczęście jeszcze nie mają takich możliwości wykazania się zaangażowaniem w wyznawane przez siebie idee, jak ci z Somalii.

Czasami słuchając złotych myśli naszych przywódców politycznych i religijnych różnego szczebla mam wrażenie, że nie mają sumienia, że wiara sumienie im zastępuje. Gdyby własne sumienie mieli, chyba pewnych rzeczy by nie mówili i nie robili. Tak też chyba musiało być z tymi oprawcami z Somalii. Gdyby mieli sumienie, to by tak nie postąpili, ale oni zamiast niego mieli swoją wiarę. Wiarę, która zamiast uczynić ich bardziej ludzkimi, całkiem nieludzkimi ich uczyniła.

Niebezpieczeństwo jakie jest zawarte w każdej wierze nie jest jak bomba, która służy tylko i wyłącznie do zabijania. Jest raczej jak młot, który może posłużyć do wykucia rzeczy pięknych, ale może i posłużyć do rozbijania głów innym ludziom tylko dlatego, że nie wyznają naszych poglądów.

Pięknie widać to na przykładzie Jana Pawła II, który choć w mojej ocenie był mocno ortodoksyjnym przywódcą duchowym, to jednak potrafił w swej wierze wznieść się ponad część dogmatów własnej religii, by próbować osiągnąć porozumienie z innymi. Mądrych jest jednak zawsze tak mało, że głupim, podłym i złym łatwo nadać ton zbiorowości. Zło każdej wiary (nie tylko religii, ale też choćby ateizmu czy komunizmu), leży w tym, że są idealnym narzędziem dla tych kreatur, które potrafią tylko niszczyć. Wyrżnięcie Indian, stosy, wojny religijne nie tylko z innymi ale i między własnymi odłamami, to tylko niektóre osiągnięcia, które umożliwiło chrześcijaństwo. Komunizm też był sztandarem pod którym popełniono wielkie zbrodnie. Nie jest lepszy i islam. Nie będzie też lepsza żadna wiara, którą wspiera państwo. Wierzenia takie jak w chwili obecnej Świadkowie Jehowy nie są obarczone tą skazą, ale nie mogą nigdy one przekroczyć pewnego procentowego progu liczebności w społeczeństwie bez przemiany w religię taką, jak chrześcijaństwo czy islam, czyli o podwójnej moralności. To jednak temat na osobne rozważania.

W zadowolonych społeczeństwach z reguły wykorzystanie wiary w celu szerzenia zła, nienawiści i nietolerancji przez jednostki, które pod jej płaszczykiem chcą osiągnąć własne cele jest trudniejsze i mniej efektywne niż w krajach biednych lub mocno zantagonizowanych. Większa wola jest by szanować ludzi dobrych i mądrych, by być tolerancyjnym wobec innych w wierze, kolorze skóry czy płci. Niestety nie widzę na razie w Polsce tendencji byśmy zamierzali iść tą drogą. PiS ogłosił niedawno, że wszedł w porozumienie z przywódcą z Torunia i najważniejsze dla niego będzie chronienie życia poczętego. Każdy kto trochę myśli i zna historię chrześcijaństwa wie, że to bzdura, bo nawet święci doktorzy Kościoła Katolickiego twierdzili, że zarodek ludzki staje się człowiekiem dopiero po pewnym czasie. Nie to jednak jest istotne. Przecież nie ma niczego złego w tym, by ktoś wierzył, iż poczęcie jest momentem powstania człowieka. Złe jest wykorzystanie tej wiary do tworzenia podziałów, do szerzenia nietolerancji i nienawiści. PiSowi chodzi właśnie o to, by ludzi podzielić na tych, którzy myślą tak jak oni, czyli swoich, i tych, którzy myślą inaczej, czyli obcych, złych, niegodziwych. By nikomu w Polsce broń Boże nie przyszło do głowy, że ateista (albo o zgrozo lewak!) może być dobry lub mądry, a katolik z PiSu zły albo głupi. Zresztą z komentarzy internautów oraz z tego, co widzimy w życiu, widać, że ateiści i inni spoza kręgu PiSowsko-katolickiego też nie są lepsi. Dla ludzi z PO równie trudne jest przyznanie, że w PiSie też można spotkać mądrych i porządnych ludzi, podobnie jak dla ateistów, że są i wśród katolików tacy, od których wiele by się mogli nauczyć. Inna sprawa, że przynajmniej jeśli chodzi o standardy moralne, o tolerancyjność i uczciwość wyrażanych publicznie poglądów, PO w mojej ocenie plasuje się dużo wyżej niż PiS.

W tej chwili opcją polityczną, która najbardziej zasługuje na stwierdzenie, że ocenia ludzi według normalnych standardów, która nie szerzy nietolerancji i nienawiści jest lewica. Potrójnie niestety. Po pierwsze, bowiem też nie do końca i nie zawsze jest tolerancyjna. Po drugie, bo stawia to uczciwych, zdrowo myślących na przegranej pozycji, gdyż szukając normalności skazują się na jedną opcję polityczną. Po trzecie, gdyż jest ta lewica tak nieliczna. A może jest nieliczna właśnie dlatego, że nawołuje do normalności, do oceniania ludzi za to jacy są, a nie za to, pod jakim sztandarem kroczą?

Marzy mi się kraj, gdzie powiedzenie o kimś, że jest Żydem nie będzie obraźliwe, kraj, gdzie bycie ateistą nie będzie równoznaczne z byciem komunistą. Kraj, gdzie będzie można być uznanym za szlachetnego niezależnie od tego, czy się w Boga wierzy czy nie, ani jaką wiarę się wyznaje, ale na podstawie czynów i wypowiedzi. Gdzie wiara nie będzie zamiast sumienia, ale by to sumienie uwrażliwić. Nie mam nadziei bym tego dożył, choć bardzo sobie tego życzę i cieszę się, że nadal bliżej nam do tego ideału, niż do Somalii.